Pascal Brodnicki przemierza Polskę autem pełnym garnków i patelni. Zachęca do świadomego konsumpcjonizmu i zaraża pasją gotowania kilka pokoleń. Jego charakterystyczny akcent można usłyszeć w telewizji i na kanale YouTube „Tuba Smaku”, gdzie przyciąga tysiące fanów recepturami nietuzinkowych dań. Pascal Brodnicki, syn Francuzki i Polaka, kucharz, prezenter telewizyjny i autor książek kucharskich w wolnych chwilach bywa na Warmii. Osiem lat temu kupił pod Biskupcem dom, który jest jego rodzinnym azylem od zgiełku stolicy i świateł jupiterów.

Kieruję się zasadą, że tam, gdzie stoi kolejka, zazwyczaj jest świeżo i smacznie. Wpadam na proste jedzenie typu schabowy, bigos, dobry żurek. Fascynuje mnie nie tylko smak ale i historie dań, czasem jeden produkt przebywa tysiące kilometrów zanim trafi na talerz

MADE IN: Jest godzina 10 rano. Zdążyłeś już coś ugotować?

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Pascal Brodnicki: Nie, ale właśnie wróciłem z zakupów. Spojrzałem rano na pochmurne niebo i postanowiłem kupić kawałek kaczki, na której ugotuję zaraz rozgrzewający bulion w stylu azjatyckim. Dodam dużo przypraw, m.in. kardamon, cynamon, które w połączeniu z kaczym tłuszczem wzmacniają odporność. Kiedy temperatura spada poniżej 10 stopni, sięgam po dania, które chronią organizm przed zimnem.

Ale bulion na śniadanie?

Na śniadanie tylko woda z cytryną i kawusia. Pierwszy posiłek jem około południa. Stosuję ostatnio tzw. post przerywany, nie jem w ciągu doby przez 16 godzin. Przez ostatnie dwa lata noszę na sobie 10 kilo za dużo, a to sprawdzony sposób, aby mieć niski indeks glikemiczny, schudnąć.

Są dni, w których w ogóle nie stajesz przy garnkach?

Zdarza się, to tzw. dni administracyjne. Sam jestem swoim menedżerem, ustalam swój grafik, przygotowuję umowy z klientami na akademie gotowania, pokazy kulinarne. W takie dni uwielbiam, jak ktoś gotuje dla mnie, więc czasem lubię jeść w restauracjach.

A w barach mlecznych?

Nie raz jadłem w warszawskich barach. Kieruję się zasadą, że tam, gdzie stoi kolejka, zazwyczaj jest świeżo i smacznie. Wpadam na proste jedzenie typu schabowy, bigos, dobry żurek. Fascynuje mnie nie tylko smak ale i historie dań, czasem jeden produkt przebywa tysiące kilometrów zanim trafi na talerz. Pomidorówka, jak wiadomo, to polska zupa, ale same pomidory pochodzą z Ameryki Południowej. Sam zazwyczaj „tuninguję” przepisy z różnych stron świata, ale używam lokalnych jakościowych składników. Wczoraj zrobiłem np. gnocchi, czyli włoskie kopytka ale z kurkami z polskiego lasu, polską cebulą i polskim czosnkiem.

Zdecydowanie tak, warto stawiać na jakość, a nie ilość. Potrawa smakuje dobrze dzięki producentowi i talentowi kucharza.

Gdzie szukasz w mieście jakościowych składników?

Na przykład w Hali Mirowskej lub na bazarze Wolumen na warszawskich Bielanach. Można tu kupić przysmaki od ludzi, którzy z pasją uprawiają swoje ogrody, hodują zwierzęta tradycyjnymi metodami. Niektórzy docierają z prowincji do stolicy aby sprzedać tu swoje ryby czy warzywa. Staram się wspierać producentów z polskich obszarów wiejskich. Wiem jak ciężko pracują i że nie mają łatwo ze zbytem swoich produktów. A to głównie dzięki rolnikom i rzemieślnikom, my, kucharze, mamy z czego gotować.

Warto zapłacić więcej za produkt, np. bio?

Zdecydowanie tak, warto stawiać na jakość, a nie ilość. Potrawa smakuje dobrze dzięki producentowi i talentowi kucharza. Warzywa z upraw biologicznych różnią się już samym zapachem od tych z przemysłowej produkcji. Potrawy, które pamiętamy z dzieciństwa, czasem trudno odtworzyć dlatego, że smak produktów przez ostatnie dekady zmienił się przez ich modyfikowanie.

Masz notes z przepisami z dzieciństwa?

Kiedy trzy lata temu umarła moja babcia, odziedziczyłem jej kajet z notatkami i przepisami wyciętymi z gazet. Babcia była specjalistką od makaronów i słodkości typu gofry, ciasta, tarty, naleśniki itp. To z nią przygotowałem wiele różnych przepisów, czułem się wtedy jak mały chemik. Ta pasja do wypieków i słodkości została mi do dziś. Notowałem przepisy latami. Jako początkujący kucharz usłyszałem od jednego z szefów, że w każdej restauracji, gdzie rozpoczynam pracę, mam zakładać nowy notes i spisywać to, czego się uczę.

Gotowanie to wymiana energetyczna, w której ważna jest intencja kucharza, aby przekazać pyszne potrawy, a nie tylko chęć zarobku. Poza tym jedzenie jest paliwem, które napędza nas do życia, ma wpływ na samopoczucie, ale i relacje. Żyjemy w przebodźcowanym świecie, z telefonem w ręku. Dlatego tak ważne jest, aby w tym pędzie usiąść w domu razem do stołu i odłożyć „rozpraszacze”.

Pascal Brodnicki o podejściu do przepisów:

Trochę ich mam, bo w 2023 roku mijają 32 lata mojej przygody z kuchnią. Łatwo zapomnieć przez taki czas gramatury poszczególnych dań. Są przepisy, które robi się na oko, ale wiele takich, które można łatwo zepsuć nie stosując się do tego, co wcześniej przetestowano. Znajomość teorii to oczywiście trzy czwarte sukcesu, ale uważam, że kuchnia to nie laboratorium i można być w niej spontanicznym. Identyfikuję się z podejściem, gdzie tradycja często bierze górę nad pincetą w kuchni.

Ze smakami, zapachami mamy konkretne skojarzenia.

Nasz mózg koduje je na lata, np. ludzie, których spotykam, mówią często, że najlepszy rosół robiła ich babcia, jego zapach kojarzy się z beztroskim czasem dzieciństwa. Ja na przykład kiedyś w Wietnamie gotowałem ze autochtonką zupę PHO, według lokalnego przepisu. Potem za każdym razem, kiedy odtwarzałem ją w Polsce, wracała do mnie atmosfera tamtego spotkania, miejsca. Dzięki smakom możemy podróżować w czasie i przestrzeni, przywoływać dobre emocje i dzielić się nimi.

Trochę ich mam, bo w 2023 roku mijają 32 lata mojej przygody z kuchnią. Łatwo zapomnieć przez taki czas gramatury poszczególnych dań. Są przepisy, które robi się na oko, ale wiele takich, które można łatwo zepsuć nie stosując się do tego, co wcześniej przetestowano.

Czyli wymieniać energią.

Gotowanie to wymiana energetyczna, w której ważna jest intencja kucharza, aby przekazać pyszne potrawy, a nie tylko chęć zarobku. Poza tym jedzenie jest paliwem, które napędza nas do życia, ma wpływ na samopoczucie, ale i relacje. Żyjemy w przebodźcowanym świecie, z telefonem w ręku. Dlatego tak ważne jest, aby w tym pędzie usiąść w domu razem do stołu i odłożyć „rozpraszacze”. Wspólnie z dziećmi ugotować danie, uczyć ich nowych smaków.

Pascal Brodnicki o tym, jakie znaczenie ma wspólne jedzenie przy stole i odbodźowanie się przy posiłku: 

W moim rodzinnym domu na północy Francji zawsze spożywaliśmy wspólnie posiłki. Każdego ranka mama przygotowywała jedzenie, które zabierałem do szkoły, pamiętam zapach puree i kiełbasek po przebudzeniu. Dzisiaj pilnuję, aby w czasie posiłków z rodziną nie odbierać telefonów, wyłączyć telewizor i po prostu celebrować chwilę. We Francji dzwonienie do kogoś w porze obiadowej miedzy godziną 12, a 14, czy w porze kolacji, uznawane jest za faux pas.

W Polsce też zmieniają się obyczaje.

W Polsce i w Niemczech co prawda stałe pory posiłków nie istnieją, ale wiele rzeczy się zmienia. Jeszcze kilkanaście lat temu w tutejszych korporacjach ludzie jedli przed komputerem swoje kanapki. Teraz są przynajmniej przerwy obiadowe. W Polsce od kilkunastu lat trwa boom kulinarny, do którego dołożyłem swoją cegiełkę.

Pascal Brodnicki o podejściu do konsumpcji mięsa: 

Zachęcam od wielu lat, aby np. jeść mięso rzadziej, ale lepszej jakości. Są okresy, kiedy w ogóle je odstawiam w swojej diecie. Powodzenie kuchni roślinnej to nie moda, a raczej świadomość, jak masowa produkcja mięsa wpływa na planetę, nasze zdrowie. Ale nie da się ukryć, że lubię czasem zjeść mięso, które potrafi być kuszącym rarytasem, jak np. wołowina Kobe.

Zwierzęta, z których się ją pozyskuje, słuchają muzyki klasycznej, masuje się je z użyciem alkoholu sake. Moim ostatnim odkryciem jest gatunek krowy Kagoshima. Jej włókna mają dużo tłuszczu, który rozpływa się w ustach. Poza tym lubię dziczyznę, perliczkę, mangalicę. Nie jestem „francuskim pieskiem”, lubię kuchnię kości i ości. Jem i proste dania w karczmach, i w restauracjach, które przygotowują na talerzach małe dzieła sztuki.

Twoja droga wiodła przez prestiżowe miejsca, m.in. Chelsea Street w Londynie, gotowałeś w warszawskim Hotelu Sheraton, Hotelu Bristol. Największe kulinarne wyzwanie?

W Bristolu robiłem śniadania dla Helmuta Kohla i Margaret Thatcher. A na prośbę małżonki prezydenta RP gotowałem dla Nicolasa Sarkozego goszczącego w Pałacu Prezydenckim. Dostałem listę dań, które lubi jeść i na tej bazie połączyłem kuchnię polską i francuską. Wśród nich był creme brulée z foie gras z wątróbki gęsi.

Czego Pascal Brodnicki nie wziąłby do ust? 

Wśród rzeczy, których odmówiłem, było mięso psa, spożywane tradycyjnie np. w Wietnamie. A ja za bardzo kocham te zwierzęta, chociaż wiem, że świnie są nie mniej inteligentne. W Azji te dwa gatunki traktowane są na równi i trudno z tym dyskutować.

Próbowałem węża, krokodyla, jajko stulecia w Azji, wiewiórkę w Laosie, bawoła, czy różne owady. Na co dzień unikam podrobów: cynaderek, móżdżku. Kręcąc program „Smakuj świat z Pascalem” przez cztery lata przemierzałem różne jego zakątki i próbowałem wiele nowych smaków.

Najciekawszy lokalny posiłek?

Na przykład w Namibii poznałem dzikie plemiona Herero i Himba. Poczęstowali mnie swoim przysmakiem – mięsem kozim, ja ugotowałem dla nich wołowinę. To było prawdziwe święto. Taka wymiana przy stole daje mi największą radość. W Zanzibarze kręciliśmy nianię, która miała pod opieką grupkę dzieci. Z ryżu, ryb i warzyw ugotowaliśmy wspólnie pyszny pilaw i na ziemi jedliśmy rękoma razem z dziećmi. Wszyscy mieliśmy frajdę. Podróże zawsze porządkują mi hierarchię wartości.

Doceniasz po powrocie europejskie wygody?

Jak najbardziej. Ponad połowa ludzi na tej planecie żyje w ubóstwie. Dlatego uświadamiam przy każdej okazji, aby nie marnować żywności, mrozić to, co zostanie czy nauczyć się kisić owoce i warzywa wzorem naszych przodków. Jest na Ziemi coraz więcej ludzi, więc wyzwań dotyczących żywienia przybywa. Kiedy wracam do Warszawy, np. po zejściu z pola ryżowego, nie mogę się nacieszyć luksusem, którego na co dzień nie zauważamy: ciepłą wodą w kranie, pełną lodówką, sklepem pod domem.

Pascal Brodnicki u zaopatrywaniu się w przysmaki na Warmii i Mazurach:

Na Warmii bez problemu kupisz np. świeże mule. Ale ja wszędzie tam, gdzie bywam, wyszukuję lokalne tradycyjne produkty. Kiedy jestem np. na Warmii i Mazurach, kupuję kozie sery z Rancza Frontiera w Warpunach, albo z Owczarni Lefevre pod Jezioranami. Robię zakupy na targu w Biskupcu, ryby kupuję w gospodarstwie akwakulturowym pod Mrągowem. Ponieważ mam dostęp do dobrych produktów na Warmii, dużo gotuję na miejscu. Wystarczy wyjść za płot, aby znaleźć prawdziwe skarby. Z mirabelek, poziomek, śliwek robię przetwory, zbieram grzyby w pobliskim lesie.

A czy na Warmii i Mazurach masz swój ulubiony lokal? 

Jadłem zupę ze ślimakami w Cudnych Manowcach w Olsztynie, czasem wpadam do restauracji Hotelu Anders w Starych Jabłonkach. Obie bazują na dobrych lokalnych produktach. Centrum Polsko-Francuskie w Olsztynie zaprosiło mnie jakiś czas temu na święto braterstwa między regionami. Zrobiłem na tę okazję galette – naleśniki z kaszą gryczaną, które łączą w sobie przepis z Bretanii ze składnikami z Warmii i Mazur.

To potencjał kulinarny regionu zainspirował cię do kupienia domu na Warmii?

Na pewno też, ale odkąd tu przyjechałem po raz pierwszy, zauroczył mnie pagórkowaty krajobraz, nieco podobny do francuskiej Normandii. Kiedy byłem nastolatkiem, przyjechaliśmy tu z rodzicami na wakacje, nocowaliśmy w jakimś domku letniskowym nad brzegiem jeziora. Potem miałem okazje gotować tu podczas realizacji programu „Pascal po polsku”, m.in. w Starej Szkole nad jeziorem Łaśmiady. Wiele lat szukałem domu na Warmii, który „przemówi” do mnie. Nie potrzebowałem linii brzegowej, tylko zanurzenia w tutejszej zieleni, bliskości dzikich zwierząt i ptaków. Osiem lat temu znalazłem w internecie budynek starej wiejskiej kuźni w gminie Biskupiec i od razu poczułem, że to jest to.

Z budynku gospodarczego zrobiłeś dom?

Już był przerobiony na typowy wiejski dom, zrobiono elewację w stylu pruskiego muru, jest cegła, kamień, drewno. Odświeżyłem go tylko, wypiaskowałem. Mam dużą kuchnię, własny staw i piękny widok na łąki. Spędziliśmy tu z rodziną całą pandemię, cudowne święta, Sylwestra, a poza tym wpadamy na weekendy, jeśli nie muszę pracować.

Unikasz tłumów?

Pascal Brodnicki: Na co dzień gotuję z tak wieloma ludźmi, że potrzebuję odpoczywać w miejscach, gdzie nie ma tłumów. Latem kąpię się na dzikich plażach, np. nad jeziorem Dadaj. Uwielbiam spływy kajakowe, poza Krutynią zaliczyłem kilka innych mniej znanych rzek. Jakieś 30 lat temu, kiedy bywałem w regionie, jeździłem np. na Piknik Country do Mrągowa, byłem na innym etapie życia, lubiłem taką atmosferę. Dzisiaj wolę obserwować dziką przyrodę, spacerować po lesie, podpatrywać łąkę pełną owadów i słuchać śpiewu ptaków. Warmię kocham za różnorodność krajobrazu i dostęp do tej nienaruszonej jeszcze natury. Każda pora roku jest inspirująca w takim miejscu. Mój warmiński dom jest odizolowany od świata i nawet kiedy wysyłam znajomym współrzędne, trudno do mnie trafić.

Pewnie miejscowi pomagają zbłąkanym gościom. Charakterystyczny akcent francuski to twój znak rozpoznawczy?

Tak, jestem samoukiem, nie chodziłem na żadne kursy języka polskiego, który jest wyjątkowo trudny. Tato pochodził stąd, ale nie rozmawialiśmy po polsku w domu. Na początku, gdy zamieszkałem w Polsce, ludzie mnie poprawiali, kiedy mówiłem i dzięki temu robiłem postępy. Teraz na tyle mnie rozumieją, że nie poprawiają – a szkoda.

W internecie krążyła swojego czasu plotka, że tylko udajesz Francuza.

Tak, podobno urodziłem się w Kraśniku. (śmiech) Na ogół nie spotykam się z hejtem, jedynie czasem ktoś mi wypomni właśnie, że robię błędy językowe. Słyszę to dopiero na nagraniach, w trakcie rozmowy jestem tak skupiony, że ich nie wyłapuję. Natomiast drażni mnie jak słyszę, albo czytam komentarze, że mój akcent jest „słodki”. Trochę nie pasuje to do dojrzałego faceta.

Ale może dlatego dostałeś propozycje dubbingu w filmach i kreskówkach?

To była dla mnie fajna przygoda, a „Asterix i Obelix”, do którego mnie zaproszono, to jeden z moich ulubionych komiksów z dzieciństwa. Nie jestem aktorem ani lektorem, mierzę się z tremą mając przed sobą czasem naprawdę duże audytorium. Serce mi wali jak oszalałe na początku każdego wejścia na żywo, ale po chwili wpadam w swój żywioł – gotowanie i edukowanie. Pracując w mediach udaje mi się przemycać ważny przekaz. Mówię np. o zasadach niemarnowania żywności, świadomości konsumenckiej. O tym jak kupować i przechowywać produkty, bo np. banan czy papryka produkują etylen i mogą powodować psucie się innych składników. Nie jestem fanatykiem filozofii zero waste, ale po rozebraniu kurczaka z rożna, na jego resztkach robię jeszcze wywar. Podobnie z obierkami czy natkami warzyw. Z ziemniaczanych umytych skórek robię chipsy, a z liści rzodkiewki pesto. Ogromna ilość resztek może być wartościową bazą dań.

Sprzęt kuchenny też? 

Wszędzie wożę ze sobą komplet czterech noży japońskich, każdy kucharz ma swoje noże i nie pożycza ich. A mycie noży w zmywarce uchodzi w naszym fachu za grzech. Kiedyś leciałem na akademię gotowania do Paryża, w której wzięło udział ponad 100 osób. Moim zadaniem było zapewnić im sprzęt, więc bagaż rejestrowany miałem wypchany nożami. Kiedy obsługa polskiego lotniska prześwietliła mi walizkę, zawrócono mnie z powrotem do odprawy. Ktoś z kontrolerów w końcu mnie rozpoznał i uwierzyli, że to nie narzędzia zbrodni. Kiedy jeżdżę po Polsce swoim samochodem, często załadowuję go po brzegi patelniami, garnkami itp.

Masz słabość do szybkich samochodów?

Tak, jeżdżę Audi SQ7, są miesiące, kiedy robię nawet 10 tys. km, więc samochód to moje narzędzie pracy. Odkąd pamiętam, kręci mnie motosport. Zajęcie się nim na poważnie jest jednak kosztowne.

Już jako dziecko byłem fanem motoryzacji, jeździłem na rajdy we Francji i oglądałem takich kierowców jak François Delecour

Puchar Dacia Duster Elf Cup w 2019 roku zakończyłeś z pierwszym wynikiem.

Do rajdów terenowych namówił mnie Andrzej Kalitowicz, wstąpiłem do Automobilklubu Warmińskiego. W 2017 roku zaproszono mnie do pierwszego startu w Rajdzie Warszawskie Safari. To był mój pierwszy raz, kiedy wsiadłem do samochodu rajdowego jako kierowca. Szło mi całkiem dobrze, ale nie dojechałem do mety. Dwa lata później Andrzej zaproponował mi starty w całym sezonie Pucharu Dacia Duster Elf Cup. Zdobyłem tytuł mistrza Polski na koniec sezonu, a rajdy wciągnęły mnie jeszcze bardziej. Motorsport pozwolił mi się mi wyciszyć.

Mimo adrenaliny?

Jak wsiadasz do samochodu rajdowego, zapinasz pasy i wkładasz kask, to liczy się tylko to, co jest przed tobą. Odcinasz się wtedy od wszystkiego i zapominasz o problemach dnia codziennego. Dzięki rajdom spełniłem swoje marzenie. Ponieważ jednak odbywają się one w weekendy, blokowały mi pracę, więc z żalem odpuściłem na razie tę pasję.

Kiedy ta pasja zakiełkowała?

Już jako dziecko byłem fanem motoryzacji, jeździłem na rajdy we Francji i oglądałem takich kierowców jak François Delecour. A mój tato pracował w handlu, dużo podróżował i kupował używane samochody. A te ciągle się psuły. Naprawiał je czasem sam, a ja uczestniczyłem w jego zmaganiach, podając mu śrubokręty i klucze. W latach 90. pracowałem przez kilka lat w Muzeum Motoryzacji i Techniki w Otrębusach. Byłem kierowcą, woziłem pary młodych na śluby, siedząc za kierownicą uczestniczyłem w nagrywaniu reklam, do których wynajmowano muzealne pojazdy. Mam wielki sentyment do tego niezwykłego miejsca, prowadzonego przez Joannę i Zbigniewa Mikiciuków. Z ich synem Patrykiem, związanym z TVN Turbo, znamy się praktycznie od dziecka.

I nie marzyłeś w młodości, aby wykorzystać motopasję zawodowo?

Zwyciężyła pasja kulinarna zaszczepiona mi przez babcię. W młodości moim marzeniem była praca w restauracjach oznaczonych gwiazdką Michelin. W wieku 14 lat zacząłem wakacyjny staż w piekarni i cukierni we Francji, a już dwa lata później pracę w restauracji. Kiedyś, żeby znaleźć zajęcie, wysyłałem faksem swoje CV do restauracji w całej Francji. I trafiłem do baskijskiej Les Pyrenees z dwoma gwiazdkami.

Od razu na głęboką wodę.

To ważne, by zdobyć doświadczenie w różnych świetnych restauracjach, dlatego mając 20 lat wyjechałem do kraju Basków. Postawiłem sobie poprzeczkę najwyżej, jak się dało. Było mi bardzo ciężko – zamieszkałem daleko od domu, na wsi, sam, w regionie, gdzie nie miałem znajomych. Ale wiedziałem czego chcę – zdobywać doświadczenie pod okiem najlepszych. A mojemu szefowi współczułem. Ciągły stres, praktycznie żadnego życia rodzinnego.

To dlatego nie masz własnego lokalu?

Własny lokal oznacza pracę przez 17 godzin dziennie. Nie mam przestrzeni aby prowadzić własny lokal, bo jeżdżę w tej chwili po całej Polsce prowadząc szkolenia i eventy. Poza tym wolę jak najwięcej czasu spędzać ze swoją rodziną w domu, niedawno urodziła mi się córka. Dziś wiem, że trzeba mieć warsztat i wymagać od siebie dużo, ale doba ma tylko 24 godziny. Uważam, że człowiek bogaty to taki, który ma czas dla siebie i swoich bliskich. Możesz mieć miliony na koncie, ale kiedy nie znajdujesz czasu na życie rodzinne, to co to za bogactwo? Dzieci są małe tylko raz, łatwo to przeoczyć.

Co znajdzie się na twoim wigilijnym stole?

Święta to u mnie łącznik polsko-francuski. Będą owoce morza: ostrygi, muszle świętego Jakuba, moja ulubiona perliczka. Ale dołączymy też polskie tradycyjne dania: bigos, pierogi, barszcz czerwony. Uwielbiam desery świąteczne z dzieciństwa, przygotowywane niegdyś przez babcię. Np. wydrążam daktyle, wkładam do nich kawałek marcepana i obtaczam wiórkami kokosowymi.

A twój wymarzony świąteczny prezent?

Ja mam proste marzenia: zdrowie i bliskość rodziny. A jedną z piękniejszych rzeczy, które przytrafiły mi się w życiu zawodowym, są podróże kulinarne. Pewnie więc ucieszyłbym się na bilet do Japonii, Australii, albo w zupełnie nieznane miejsce, które zaskoczy mnie nowym smakiem.

Zwyciężyła pasja kulinarna zaszczepiona mi przez babcię. W młodości moim marzeniem była praca w restauracjach oznaczonych gwiazdką Michelin. W wieku 14 lat zacząłem wakacyjny staż w piekarni i cukierni we Francji, a już dwa lata później pracę w restauracji

  • Rozmawiała: Beata Waś
  • Obraz: Justyna Radzymińska / Camera Work Studio Warszawa

Podziękowania dla Joanny Mikiciuk z Muzeum Motoryzacji
i Techniki w Otrębusach za pomoc w realizacji sesji.