PIERWSZY FILM zrobiłem u babci Marysi w Działdowie. Miałem 19 lat i uczyłem się w technikum meblarskim (do dzisiaj projektuję meble, np. biurka, przy których montuję filmy). Przyjechaliśmy z kilkorgiem znajomych i cały dzień kręciliśmy historię na podstawie jakiegoś dramatu Samuela Becketta. Na koniec opiliśmy sprawę trzema butelkami wina, które dziadek schował za piecem. I z taką etiudą postanowiłem zdawać do szkoły filmowej. Gotowe dzieło obejrzał m.in. Mieczysław Jahoda, operator wielu słynnych filmów, wybitny pedagog, i mówi mi: „chłopcze, ten film jest na poziomie czwartego roku, więc czego ty chcesz się tu jeszcze nauczyć…”. Niestety, do szkoły mnie wtedy nie przyjęli.

 

KLIKNIJ żeby się zarejestrować na konferencję
BIZNES WIR Wiedza. Inspiracje. Relacje.

OD DZIECKA zapamiętywałem filmy i miałem zdolność przewidywania akcji. Niektórzy myśleli, że oglądałem te filmy wcześniej, bo niby skąd dzieciak potrafi powiedzieć co będzie się dziać w dalszej części filmu. Może mam wrodzoną intuicję, która pomaga mi w montowaniu filmów?

W STYCZNIU 1998 ROKU jechałem na montaż komercyjnej reklamy. Siedział ze mną w samochodzie reżyser Adek Drabiński, który współpracował wtedy z Jerzym Hoffmanem przy „Ogniem i mieczem”. Pytam: kto montuje film? On: „w zasadzie nikt”. Na kolejnym skrzyżowaniu on pyta: „Kot, a może ty byś to zmontował?”. A ja myślę: na ten film czeka cała Polska, a ma go zmontować ktoś bez doświadczenia? Odmówiłem. Ale w marcu znów go pytam: kto montuje? A on: „teraz to jest konkurs”. Zgłosiłem się. Przez trzy dni zmontowałem 10 minut filmu. Oglądamy to w kilka osób z reżyserem. Hoffman spalił w dłoniach trzy papierosy, a na koniec nastała cisza. Myślę: pora wracać do reklam. Adek klepie Hoffmana w plecy: „no i jak?”. A ten po chwili: „Zajebiście!”.

NIKT NIE WIE w jaki sposób przy moim nazwisku pojawił się Kot. Wielu uważa, że mam to wpisane w dowód, i niech tak zostanie. Reżyserzy, producenci nie zapamiętywali mojego nazwiska, ale zapamiętali Kota. Ale pamiętam ostateczny chrzest na Kota: podczas kończenia montażu jednego z filmów, kiedy już leciały napisy końcowe, reżyser Adek Drabiński zatrzymuje projekcję przy moim nazwisku i pyta: „zaraz, a gdzie Kot?!”. Wtedy po raz pierwszy i na zawsze pojawił się podpis: Marcin Kot Bastkowski.

UWIELBIAM WŁASNE EMOCJE podczas oglądania filmów. Nie przeszkadzają mi nawet łzy. Np. „Znachora” mogę oglądać od każdego momentu i za każdym razem płaczę. Podczas montażu oczywiście też zdarza mi się płakać. Poryczałem się kiedy skończyłem montować ostatnią scenę symbo-licznej śmierci w filmie „Jak pies z kotem” Janusza Kondratiuka.

POMYSŁ NA WAMA FILM FESTIVAL strzelił mi do głowy na party po którymś z festiwali: zróbmy swój, tu, na Warmii i Mazurach. Przedstawiłem to Maćkowi Dominiakowi – wszedł natychmiast. I tak zaczęliśmy kminić mały festiwal w rodzinnej Iławie. Przez zaprzyjaźnioną Ewę Domeracką, z którą się znamy właśnie z Iławy, dotarliśmy do ówczesnej wicemarszałek, nieodżałowanej Ani Wasilewskiej. I to ona przekonała nas, byśmy festiwal zrobili w Olsztynie. Przed pierwszą edycją, na Forum Kultury spotkałem Jurka Hoffmana, a Dominiaka zagadnąłem: wciągnijmy Mistrza na ambasadora festiwalu. Opowiadamy o pomyśle Hoffmanowi, a on zapytał mnie: „Ufasz im?”. Powiedziałem: ufam. „A ja ufam tobie!” – odrzekł.

NA JEDNĄ Z EDYCJI WAMA FILM FESTIWAL sprowadziliśmy do Olsztyna statuetkę Oscara. Należała do Piotra Dzięcioła, producenta „Idy”, która właśnie odniosła ogromny sukces. Oscar został ustawiony na postumencie, chroniony specjalną gablotą i pilnowany przez policjantów. Tymczasem Piotr przywiózł najsłynniejszą statuetkę świata owiniętą w ręcznik i w plastikowej siatce! Jest taki przesąd, że filmowcowi nie wolno dotykać cudzego Oscara, o ile sam nie dostał go wcześniej. Kiedy więc złapałem Oscara w ręce, Piotr rzekł do mnie: „no to swojego już nie dostaniesz”. Cały czas jednak się łudzę;)