To najgłośniejszy film ostatnich tygodni, nie tylko za sprawą wybitnej realizacji. O roli w „Zielonej granicy” Agnieszki Holland i pomocy uchodźcom mówi Grzegorz Gromek, aktor Teatru im. S. Jaracza.

MADE IN: Jesteś świeżo po premierze filmu. O co ten szum wokół niego?

Grzegorz Gromek: Szum robią ludzie, którzy filmu nie widzieli. Głośno o nim było jeszcze przed premierą, wpisał się w gorący temat relokacji uchodźców. W filmie nie ma politykowania, nie stawia żadnej tezy, niczego nie udowadnia, nie określa kto jest dobry, a kto zły. Zadaje jedynie pytania o naszą moralność, odpowiedzialność za bycie człowiekiem. To film o ludziach, ich wyborach i dylematach, pokazujący wiele perspektyw kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej. Nie jest dokumentem, ale bazuje na solidnym researchu. Jak każda sztuka, jest odbiciem rzeczywistości.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Co niektórym środowiskom w Polsce jest nie na rękę.

Spodziewaliśmy się, że film wywoła kontrowersje, ale że reżyserce będzie potrzebna ochrona – nikt nie przewidział. Film pokazuje fragment rzeczywistości, która dzieje się obok nas, w czym wyręcza poniekąd media, pokazujące w sposób wybiórczy i zmanipulowany sytuację na granicy. Sztuka od zawsze poprzez emocje dociera do sumień, wywołuje dyskusje na temat kondycji społeczeństwa. Próby cenzurowania, bojkotowania twórców, jakie mają miejsce w tym przypadku, to sytuacja jaka od dekad nie miała miejsca w Polsce.

Grzegorz Gromek o tym, jak trafił na plan filmowy:

To pokłosie moich działań na rzecz uchodźców z Ukrainy. Po wybuchu wojny jeździłem tam z pomocą humanitarną. W środowisku aktorskim odbiło się to echem, dotarło do Agnieszki Holland. Kiedy kompletowała obsadę, poproszono mnie o nagranie „wizytówki”. W filmiku opowiedziałem o tym czym się zajmuję, wspomniałem o wydarzeniach z akcji pomocowych. Otrzymałem do przeczytania scenariusz filmu, który „wchłonąłem” z kilkoma przerwami. Był zbyt poruszający, aby przeczytać go na raz, ożywił moje wspomnienia z granicy polsko-ukraińskiej.

Tyle, że tam można pomagać „na legalu”.

Nie brakowało jednak dramatycznych zdarzeń, jak rozdzielanie rodzin, które czekały na wjazd do Polski. Na przejściu granicznym w Medyce widziałem też uchodźców, którzy trafili tam z terenów Białorusi. Pozostawieni sami sobie, przeganiani przez pograniczników. Film nikogo nie ocenia, ale mimowolnie nasuwa się pytanie: co z naszą chrześcijańską miłością bliźniego? Dlaczego działa wybiórczo?

Grzegorz Gromek o swojej roli w filmie: 

Na planie filmowym spędziłem trzy dni, zagrałem mechanika samochodowego, który ściąga samochód z uchodźcami na lawecie. Choć mój bohater funkcjonuje w lokalnej społeczności, która jest z dala od problemu tego, co dzieje się na granicy, pojawia się w nim zdrowy, ludzki odruch niesienia pomocy. Mimo wewnętrznych dylematów deklaruje, że aktywiści ratujący życie ludziom w lasach, mogą liczyć na jego pomoc.

Wnioski Grzegorza Gromka po reakcjach widzów na film: 

To zaszczyt być częścią tego dzieła, podziwiam reżyserkę nie tylko za kunszt artystyczny, ale i za odwagę. Reakcje na ten film pokazują jednak, jak jesteśmy spolaryzowanym społeczeństwem, jak daliśmy się wrobić w wojnę polsko-polską pod hasłem „albo jesteś z nami, albo przeciw nam”.

Za to w świecie film spotyka się z ogromnym uznaniem.

Na popremierowym bankiecie w Warszawie nie było jednak atmosfery do tańców, świętowania Nagrody Specjalnej na festiwalu w Wenecji. Każdy z nas czuł ciężar gatunku. To film, który wyrywa z konformizmu, dociera do trzewi. Seans trwający dwie i pół godziny każe zmierzyć się w kinowym fotelu z namiastką niewygody. Nieporównywalnej jednak do sytuacji, kiedy błądzisz wiele dni po bagnach, często z dziećmi, bez czystej wody i leków. A przede wszystkim bez nadziei, perspektyw na przyszłość w wymarzonej, bogatej Europie. Bo na granicy, zamiast obiecanego raju, czeka cię push back. Tylko trudno to sobie wyobrazić, siedząc w wygodnej kanapie. Takie kino otwiera oczy i serce.

  • Rozmawiała: Beata Waś
  • obraz: Łukasz Pepol