Przyznaje, że jego życiem zawodowym pokierował przypadek, ale dzisiaj nie chciałby nic w nim zmienić. I dobrze, bo jego pasja i wiedza muzyczna kształtuje gusta muzyczne kolejnych pokoleń Polaków. Marek Sierocki nie tylko o muzyce, ale też o miłości do piłki nożnej i najpiękniejszym widoku, jaki przywiózł z Mazur 

Marek Sierocki o muzyce i karierze w Hybrydach

MADE IN: Kiedy ostatnio grałeś na akordeonie?

Marek Sierocki: Uuu…, może kilkanaście lat temu.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Krąży w sieci występ z 2011 roku, z tobą w roli akordeonisty.

A tak, organizatorzy Śląskiej Gali Biesiadnej zaprosili mnie, bym wspólnie z Anią Popek zagrał i zaśpiewał piosenkę.

Też po długiej przerwie od akordeonu?

Marek Sierocki: Tak, dlatego bardzo byłem tym zestresowany, bo co innego wyjść do publiczności coś powiedzieć, a co innego zagrać na instrumencie, którego ileś lat nie praktykowałeś. I dodatkowo, kiedy wszystko nagrywane jest przez telewizję.

Sam wymyśliłeś szkołę muzyczną na akordeon?

Do muzyki ciągnęło mnie od najmłodszych lat, ale to, że uczyłem się w szkole muzycznej na akordeonie, to był wybór taty. Oczywiście drobny bunt z mojej strony był, bo wolałem grać na gitarze, jak część starszych kolegów, ale akordeon ostatecznie polubiłem. To niedoceniany i szalenie ciekawy instrument, który daje nieograniczone możliwości. Może jeszcze kiedyś do niego wrócę.

Będąc po szkole muzycznej nie myślałeś, by pójść zawodowo w stronę sceny?

Raczej nie. Nie tylko lubiłem grać muzykę, ale przede wszystkim słuchać jej. A nade wszystko fascynowało mnie kolekcjonowanie płyt winylowych. Potem, trochę przez przypadek, stałem się DJ-em, co pochłonęło mnie całkowicie. Lata 80. i początek 90. spędziłem za konsoletą klubu Hybrydy.

Potem, też trochę z przypadku, pojawiło się na mojej zawodowej drodze radio i – też trochę z przypadku – przyszła telewizja i Teleexpress.

Więc nawiązując do programu, który prowadzisz w telewizji, te przypadki to była twoja „Szansa na sukces”.

W tej „Szansie na sukces” też znalazłem się w wyniku przypadku, bo wszyscy wiemy jakie były tego kulisy.

Ale wróćmy do pierwszego przypadku – jak to się stało, że zostałeś DJ-em w kultowym klubie Hybrydy?

Marek Sierocki: W połowie lat 70., kiedy mieliśmy zespół młodzieżowy, graliśmy też msze big beatowe w kościele w Zielonce, mojej rodzinnej miejscowości. Grałem tam na organach, bo to był mój drugi  instrument po akordeonie. I ksiądz, który zajmował się chórem i naszym zespołem stwierdził, że dobrze byłoby zrobić zabawę dla wszystkich, w podziemiach kościoła. No i do takiej zabawy doszło, a że jako zespół nie mieliśmy zbyt obszernego repertuaru rozrywkowego, to po kilku utworach siadałem do gramofonu i puszczałem piosenki. I to spodobało się wszystkim na tyle, że za tym sprzętem stawałem coraz częściej. Zespół się rozpadł, towarzystwo rozjechało się na studia, a mi to DJ-owanie zostało.

Kiedyś, by pracować jako DJ, trzeba było zdać egzamin przed komisją Ministerstwa Kultury i Sztuki ds. właśnie dyskotek i wcale nie był to łatwy egzamin. Składał się i z części praktycznej, i teoretycznej, gdzie serwowano pytania z różnych dziedzin muzyki. Ja taki egzamin zdałem tuż po maturze i kiedy byłem na pierwszym roku studiów, klub Hybrydy ogłosił konkurs na kandydatów na DJ-ów. Stanąłem do niego i wygrałem.

Przez pierwsze półtora roku niewiele sam grałem muzyki w klubie, a raczej podpatrywałem doświadczonych kolegów, którzy robili to świetnie. Ale stopniowo przejmowałem od nich konsoletę i tak na ponad 12 lat Hybrydy stały się wręcz moim drugim domem.

Co się wtedy grało w Hybrydach?

Przede wszystkim nowości, bo z tego słynęły właśnie Hybrydy. Pojawiały się one u nas wcześniej niż w radiu. Na początku lat 80. dominował new romantic jak OMD, Depeche Mode, Duran Duran… cała ta fala muzyki angielskiej. Potem weszło italo disco, dużo grałem też muzyki funky soulowej, bo to moja ulubiona muzyka taneczna.

Jakim jesteś tancerzem?

Ja przez te lata tyle napatrzyłem się na tańczących ludzi, że mi wystarczy.

Ale żeby nie było – tańczę.

Ciągle jesteś zapracowanym DJ-em?

Tak, bardzo to lubię.

A są sytuacje, w których byś z jakiś powodów nie zagrał? Norbi powiedział nam tu kiedyś, że może śpiewać nawet i na stypie.

DJ to zawód użytkowy, jesteśmy po to, by ludziom dać dobrą zabawę.

Wyczytałem o tobie taki oto komentarz: „każdą muzykę traktuje na poważnie i nie dzieli ludzi ze względu na rodzaj słuchanej muzyki”.

Bo to w zasadzie o niczym nie świadczy, jakiej muzyki słuchasz. Każda jest dobra, jeśli znajduje słuchaczy. Jestem w tym mega tolerancyjny.

A jakie zajmujesz stanowisko, kiedy w dyskusji pojawia się temat disco polo, który dzieli Polaków tak samo jak polityka?

Marek Sierocki: Mówienie, że disco polo jest złą muzyką, nie jest w porządku, bo ona ma bardzo duże grono odbiorców. Wystarczy popatrzeć na oglądalność programów i tłumy na koncertach. Bo nie wszystko co jest tzw. ambitne, musi trafiać do wszystkich. Mitologizowanie disco polo w Polsce jest zbyt mocne. To jest muzyka użytkowa, taneczna, służąca do zabawy, więc dorabianie do tego filozofii nie ma głębszego sensu. Jeden na sto takich utworów zostaje w kanonie muzyki tanecznej na całe pokolenia i takim podejściem powinniśmy oceniać tę muzykę. Więc i taką muzykę, i takich słuchaczy należy szanować.

Łatwiej niż kiedyś jest dzisiaj zrobić szybką karierę, ale karierę na kilka dekad to chyba tylko kiedyś można było zrobić?

Tak, kiedyś wystarczyło wystąpić w telewizji czy radio i już się było wylansowanym artystą. Dzisiaj, czy tego chcemy, czy nie, gwiazdy kreuje internet. Wracając zatem do poruszonego disco polo – niektóre utwory mają po 100 milionów odtworzeń, więc te kariery można dzisiaj zrobić o wiele szybciej, jeśli teledysk wypali i internet pokocha wykonawcę. Ale też życie pokazuje, że rzadko już przetrwają one próbę czasu.

Też największym sentymentem darzysz muzykę z przełomu lat 70. i 80.?

Marek Sierocki; Tak, szczególnie wykonawców, którzy grali muzykę tworzoną przez Giogrio Morodera. Nile Rodgers to kolejna ikona muzyki, lider zespołu Chic. To on produkował płyty dla wielu wybitnych muzyków. Po latach posuchy reaktywował zespół, z którym towarzyszył na koncertach Philowi Collinsowi. Kiedy wystąpił kilka lat temu na Stadionie Narodowym w Warszawie, poszedłem nie tylko na koncert dla Collinsa, ale też dla Rodgersa. Gdy jego formacja wykonywała słynne utwory, które stworzył dla innych gwiazd jak David Bowie czy Madonna, siedzące przede mną małżeństwo rzuciło komplement: ale fajny zespół coverovy!

Ja mówię: proszę państwa, ten starszy pan na gitarze z dredami na głowie wszystkie te utwory napisał.

Cieszę się, że ta muzyka wraca do młodych pokoleń. Zresztą, na imprezie w Hotelu Willa Port w Ostródzie, na której się widzieliśmy, jeden z najmłodszych uczestników poprosił mnie o muzykę z tamtych czasów, np. Barry’ego White’a. Pełen parkiet świetnie się bawił.

Ale śmiem twierdzić, że nawet dzisiaj ci sami wykonawcy nie byliby w stanie nagrywać takiej samej muzyki.

Weźmy polską muzykę lat 80. – to cenzura i sytuacja polityczna sprawiła, że pisaliśmy świetne teksty?

Tak, w tej szarej rzeczywistości muzyka była chęcią przeżycia chwil w innym wymiarze. Dawała koloru. Trudniej było tworzyć utwory, bo jednak cenzura mocno ich pilnowała, więc z drugiej strony wymagało to od artystów pisania z tzw. drugim dnem. Stąd mamy wypieszczone teksty działające na wyobraźnię.

Byłeś w sumie jedenaście razy dyrektorem festiwali w Opolu i Sopocie i powiedziałeś, że więcej się nie odważysz. Bo… ?

Dzisiaj te festiwale są inne niż jeszcze 15 lat temu. Wszyscy nie mogą na nich wystąpić, rada artystyczna wybiera cząstkę tego, kto się zgłosił do konkursu, więc ci, którzy nie trafiają na festiwal, zwyczajnie nie są zadowoleni. Więc na kogo ta fala gniewu spływa? 150 artystów wysyła propozycję do koncertu premier, wybierasz 10 utworów, czyli 140 obrzuca cię mięsem.

A ja nigdy w życiu nie lubiłem oceniać i wybierać, bo – jak już wspomnieliśmy – jedyną oceną muzyki jest to czy ona ma odbiorców. Jeśli odbiorcy kochaj ją, to znaczy że ona jest dobra.

Przynajmniej dla nich.

Marek Sierocki: „Bo to w zasadzie o niczym nie świadczy, jakiej muzyki słuchasz. Każda jest dobra, jeśli znajduje słuchaczy. Jestem w tym mega tolerancyjny”

Marek Sierocki o sporcie

Przeskoczymy na kanał sportowy – dzisiejsi widzowie pewnie łatwo nie uwierzyliby w to, że Marek Sierocki był niezłym lekkoatletą. I to nie kulomiotem czy dyskobolem.

No wiesz, jak się w telewizji zaczynało pracować, to się ważyło 72 kilogramy.

Trenowałem biegi średnio i długodystansowe, nawet wygrywając zawody. Ale od zawsze najbardziej ciągnęła mnie piłka nożna. Graczem nie byłem pewnie zbyt utalentowanym. Za to tata i stryj od dziecka jeździli ze mną mną mecze Legii Warszawa. Karierę Kazimierza Deyny oglądałem od samego początku. Podobnie z Gadochą. Władysława Stachurskego, z którym po latach zaprzyjaźniłem się i regularnie spotykałem na pogawędki nie tylko o piłce, ale też o muzyce, bo się nią bardzo interesował.

Legia jest klubem, który kocham najbardziej, ale mam też dwa bliskie mi kluby zagraniczne: Manchester United i FC Barcelona. Barcelonę uwielbiam też jako miasto, więc na meczach na Camp Nou byłem już 36 razy.

Skąd akurat taka fascynacja Barcą?

Marek Sierocki; Dwa razy byłem na Legii, kiedy grała u siebie z Barceloną. Zobaczyłem wtedy tak świetnych piłkarzy, że kiedy w 2002 roku pojawiłem się na ceremonii rozdania nagród MTV w Barcelonie właśnie, nie mogłem sobie odmówić pójścia pierwszy raz na mecz. Ale tak naprawdę to fascynacja klubem zaczęła się 14 lat temu, kiedy z przyjaciółmi polecieliśmy do Barcelony na dłuższą wyprawę, zwiedziliśmy stadion i okazało się, że były jeszcze bilety na mecz z Dynamem Kijów. Zobaczyłem w akcji Messiego, Ibrahimovića, Puyola, ale tak naprawdę dwoma mózgami drużyny byli wtedy Iniesta i Xavi, który zresztą dzisiaj trenuje Barcelonę. Bez tego duetu nie byłoby dzisiaj potęgi klubu.

W ubiegłym roku, pamiętam 1 kwietnia, też byłem na meczu Barcelony, która wygrała 1:0 z Sevillą. Na drugi dzień zobaczyłem w kiosku na okładce jednej z sportowych gazet zdjęcie Roberta Lewandowskiego i tytuł: „Lewandowski przybywa do Barcelony”. Wtedy wyglądało mi to na żart, a minęło pół roku i obejrzałem na żywo występ Lewandowskiego w koszulce Barcelony.

Byłem wtedy tak bardzo dumny, że jestem Polakiem. W telewizji raczej nie widać tego, co mają z tyłu koszulek kibice, ale odnosiłem wtedy wrażenie, że co trzeci miał właśnie nazwisko Lewandowskiego. To, w jaki sposób przyjęli go, kiedy wchodził na rozgrzewkę, jaką euforię wywołał, kiedy strzelił bramkę czy nawet jak schodził na ławkę w 80. minucie i dostał podziękowania – warto takie chwile przeżyć.

Myślę, że Robert sprawił, że ludzie w Hiszpanii wiedzą o Polsce o wiele więcej.

„Lewy” pewnie doskonale wie, kim jest Marek Sierocki, ale czy ma świadomość jakim jesteś fanem Barcy?

Może którego razu uda nam się spotkać w Barcelonie…

Nauczyłeś się hiszpańskiego klasycznie czy za sprawą wyjazdów?

Najpierw uczył mnie w Polsce native spiker, Hiszpan. Potem doszły książki, ale oczywiście rozmawiając na miejscu z Hiszpanami uczysz się najlepiej. Zresztą oni okazują taki entuzjazm i pomoc w konwersacji, jeśli widzą, że uczysz się ich języka.

To teraz już wiemy, skąd twój wnuk trenuje piłkę w Escola Warsovia, czyli oficjalnej szkole FC Barcelony w Polsce.

Marek Sierocki: Zapisałem dwóch wnuków, choć starszy od razu przyznał, że nie będzie z niego piłkarza, ale trenuje już pięć lat. Za to młodszy interesował się piłką, nim zaczął chodzić na treningi. Najpierw do przedszkola piłkarskiego, ale w wieku sześciu lat załapał bakcyla i nie odpuścił już. Teraz dostał powołanie do reprezentacji Escoli na turniej w Barcelonie i w kwietniu leci na zawody, gdzie będzie grał z rówieśnikami, czyli ośmiolatkami z całej Europy.

Dziadek chyba pojedzie…

Nie chyba, tylko na pewno.

A co dziadek muzycznego podrzuca wnukom?

Jak jeżdżą ze mną, to słuchają tego, co ja. Ale często to i oni mnie edukują, wychwytują nowości w sieci i pytają: dziadku, a znasz takiego wykonawcę?

Ja często daję im też prezenty muzyczne na płytach, choć młodzi dzisiaj mają od tego sieć. Ale starszy wnuk wie np. kim byli Beatlesi, Presley, ABBA, Pink Floyd, Michael Jackson czy Whitney Huston. I zna ich historie, bo często mu je opowiadam.

Wracając do Legia – pamiętasz przyjazdy Stomilu Olsztyn i mecze dwóch nieco zwaśnionych klubów?

Oczywiście, cieszyłem się, że do Legii przyszedł z Olsztyna Tomek Sokołowski, a potem Sylwek Czereszewski i w historii Legii nieźle się zapisali. Ale byłem też na takim meczu, gdy Cezary Kucharski był na zsyłce z Legii właśnie do Stomilu i strzelił Stomilowi samobójczą bramkę. Śmialiśmy się, że pokazał jak bardzo chciał wrócić do Legii.

Nie żałujesz, że ze względu na kontuzję porzuciłeś piłkę?

Jestem zadowolony z tego, jak potoczyło się moje życie i niewiele chciałbym w nim zmienić. Sport jest też piękny, kiedy się go ogląda, rozumie i przeżywa. A sportowcy dają nam emocje do przeżycia wręcz takie same, jakie i oni przeżywają.

Dzisiaj trenujesz coś?

Był moment, że chodziłem na boks dla oldboyów.

Czasem przydatny na dyskotekach.

Na szczęście nie musiałem korzystać.

Marek Sierocki: „Trenowałem biegi średnio i długodystansowe, nawet wygrywając zawody. Ale od zawsze najbardziej ciągnęła mnie piłka nożna. Graczem nie byłem pewnie zbyt utalentowanym”

Marek Sierocki o Mazurach

Spotykamy się w Ostródzie. Często bywasz na Warmii i Mazurach?

Moim ulubionym miejscem jest Hotel Przystań w Olsztynie, wiele razy byłem tam i towarzysko, i grałem imprezy. Mają restaurację na najwyższym poziomie.

Warmia i Mazury bardzo mi się podobają. Uważam, że to jedno z najpiękniejszych miejsc nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Tylko my czasem nie doceniamy tego piękna, które tu mamy.

Grałem kiedyś na weselu młodszego kolegi z telewizji. On z kolei, kręcąc serial, poznał fantastyczne miejsce na Mazurach: osadę ze stodołą, z której zrobiona była sala weselna. Przyjechałem tuż przed imprezą, podłączyłem aparaturę, więc nie bardzo miałem czas, by zobaczyć, w jak pięknych okolicznościach przyrody znalazłem się.

I kiedy wesele skończyło się przed godz. 4 rano, a był czerwiec, pan młody mówi do naszej garstki, która została: a teraz coś wam pokażę. Otworzył wrota stodoły na drugą stronę, na jezioro. I ukazuje się mgła nad piękną taflą wody, wschodzi słońce, ptaki zaczynają śpiewać… To był jeden z najpiękniejszych przyrodniczo widoków, jaki kiedykolwiek widziałem. A może nawet najpiękniejszy. Bo czegoś takiego nigdy wcześnie i nigdy potem już nie widziałem.

Warto wpadać do nas na wesela.

Wpadam też do was na wędzone ryby. Te na Mazurach zawsze mają niepowtarzalny smak.

  • Rozmawiał: Rafał Radzymiński
  • data: 13 stycznia 2023 roku
  • miejsce: na schodach w Hotelu Willa Port w Ostródzie
  • obraz:

* Marek Sierocki – dziennikarz muzyczny i prezenter znany nie tylko ze stacji radiowych i programów telewizyjnych (od połowy lat 80. prowadzi kącik muzyczny w Teleexpressie oraz „Szansę na sukces”), ale też jako kultowy DJ, autor książek muzycznych, dyrektor festiwali w Opolu i Sopocie, komentator konkursów Eurowizji, a prywatnie wielki fan piłki nożnej.