Na Warmii i Mazurach zakorzeniony jest gen rajdowy, który wypuszcza kolejne pokolenia mistrzów. Kto i kiedy odpalił tę fascynującą gonitwę po oesach? Oto najsłynniejsze rajdy samochodowe Warmii i Mazur i kierowcy rajdowi z regionu.  

Rajdy Samochodowe: Pierwszy był „Rajd 1000 jezior”

Rajdowanie na Warmii i Mazurach wskoczyło na najwyższe obroty 55 lat temu, kiedy działacze Automobilklubu Warmińsko-Mazurskiego zorganizowali pierwszą imprezę będącą eliminacją mistrzostw Polski – „Rajd 1000 jezior”. W zasadzie nazwa imprezy nasunęła się automatycznie – pięknych tras, które wiją się między polami, lasami i jeziorami właśnie, można nam pozazdrościć. Wystartowało 50 załóg, które rywalizowały na dziewięciu odcinkach specjalnych. Wygrał Sobiesław Zasada na Porsche 911.

Nazwę imprezy oprotestowali jednak Finowie, którzy już od 17 lat organizowali identycznie brzmiące zawody, więc w Olsztynie szybko skorygowano 1000 na 1001 i od 1969 roku był już „Rajd 1001 jezior”.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Rajd Kormoran

W 1972 roku zmieniono nazwę na kultowy – jak pokaże historia – Rajd Kormoran z metą w Mikołajkach. Wygrała wówczas załoga startująca w barwach klubowych Stomil Olsztyn Krzysztof Komornicki / Błażej Krupa na Fiacie 125p. Ale na pierwszy triumf olsztyniaka z krwi i kości trzeba było czekać do Kormorana w 1983 roku, kiedy to „do władzy” na oesach doszedł Marian Bublewicz pilotowany przez Ryszarda Żyszkowskiego.

Rajdy samochodowe - rajd kormoran

Krzysztof Hołowczyc wjeżdżający na stadion Stomilu Olsztyn. Rajd Kormoran 1986 rok.

Od Bublewicza do Hołowczyca

Dwa lata później, z okazji 40-lecia Olsztyńskiego Klubu Sportowego „Stomil”, na okazałej pod względem organizacyjnym imprezie pojawił się 23-latek Krzysztof Hołowczyc, właśnie wychowanek Stomilu. Był to 13. Rajd Kormorana, ale jakże szczęśliwy dla przyszłej gwiazdy polskiego motorsportu. Młody talent błysnął, zdobywając na Fiacie 125p czwarte miejsce.

– Wspomnę czasy mojej podstawówki, do której chodziłem z Krzyśkiem Czepanem, późniejszym szefem serwisu Mariana Bublewicza. Opowiadał mi o swoim zafascynowanym rajdami wujku Marianie, którego w zasadzie nikt jeszcze nie znał. I tu muszę przytoczyć pewne zdarzenie z moich kolonii. Pamiętam, że siedzieliśmy w dużych wojskowych namiotach i wychowawczyni pytała o nasze marzenia. I ja powiedziałem: będę kiedyś kierowcą rajdowym. Moim idolem jest taki Marian Bublewicz z Olsztyna i zobaczycie – on będzie mistrzem, a po nim ja – wspomina dzisiaj Krzysztof Hołowczyc.

Marian Bublewicz mistrza Polski zdobywał siedmiokrotnie, a po największy sukces sięgnął w 1992 roku – wywalczył wicemistrza Europy.

Marian Bublewicz – legenda rajdów samochodowych

Krzysztof Hołowczyc- następca „Bubla”

Hołowczyc nie zawiódł wychowawczyni i kumpli z kolonii. Stał się godnym następcą nieodżałowanego „Bubla” i po mistrza Polski sięgnął trzykrotnie, a drogę na szczyt przypieczętował mistrzostwem Europy w 1997 roku. – Wiemy doskonale, że takie sukcesy rodzą marzenia innym chłopakom. Ja marzyłem, że będę Bublewiczem. Młodsze pokolenia – że będą Hołowczycem – dodaje „Hołek”.

 

Rajdy samochodowe na Warmii i Mazurach- ładne trasy, Stomil i OZOS

Pokłosiem aktywnej wówczas sekcji rajdowej „Stomilu” i ściąganych tu wielkich nazwisk było odkładanie się na Warmii i Mazurach rajdowego genu. Kto wie czy nie mielibyśmy kolejnego wielkiego mistrza, gdyby nie śmiertelny wypadek na zapoznaniu z trasą do Kormorana w 1977 roku Henryka Ziemskiego, który rok wcześniej w rajdzie zajął swoim BMW 2002 ti czwarte miejsce. Jak wspominają go: nad wyraz porządny człowiek oraz zawodnik z wielkim sercem i talentem.

Według przytoczonego Krzysztofa Czepana, przepis na sukces rodzącego się motorsportu na Warmii i Mazurach był następujący: – Ładne, sprzyjające rajdowaniu trasy, które stały się potem kultowymi oesami, ściągnięci do klubu „Stomil” świetni zawodnicy z kraju, no i ówczesny OZOS z zaangażowanymi ludźmi, od dyrektora Leonharda zaczynając. Bo cała stacja doświadczalna opon przy zakładzie chciała sprzyjać rajdowcom i pomagała im sprzętowo – wyjaśnia Krzysztof Czepan.

Wysyp rajdowców z Warmii i Mazur

Od lat 90. mamy wysyp utalentowanych rajdowców, którzy każdego sezonu zgarniają mistrzowskie tytuły, zarówno jako kierowcy, jak i piloci. W ostatni weekend września sięgnęliśmy nawet po dublet: jako pilot mistrzem Polski w generalce został Adam Binięda, zaś tytuł wicemistrzowski wywalczył Daniel Siatkowski, rodowity olsztyniak. Dzisiaj, po 19 sezonach, to jedna z najbardziej liczących się person w krajowym środowisku pilotów rajdowych. Jako dziewięciolatek dostał autograf od Bublewicza na Rajdzie Kormoran, a jako nastolatek miał plakat Hołowczyca na ścianie. – W regionie, w którym zacne nazwiska promowały ten sport, każdy z nas miał marzenia rajdowe – wspomniał nam kiedyś w rozmowie Daniel.

Świeżo upieczony mistrz Polski Adam Binięda

Świeżo upieczony mistrz Polski Adam Binięda, na co dzień nauczyciel wuefu w podbartoszyckim Żydowie, też swój początek przygody datuje na Rajd Kormoran, tyle że z roku 2001. – „Hołka” znałem tylko z gazet i z telewizji. Kiedy pierwszy raz wybrałem się na oes Kormorana, stanąłem w miejscu za hopą, więc kiedy Hołowczyc i inni czołowi rajdowcy wyskakiwali i tuż po lądowaniu pięknie układali się do zakrętu, to miłość do tego sportu dopadła mnie jak od pierwszego wejrzenia – wspomina Adam.

Sebastian Rozwadowski

Rajdy samochodowe na Warmii i Mazurach- solidny gen regionu

Sam zaczął rajdować od najniższej rangi KJS-ów, by dojść finalnie do tytułów w zawodach rangi okręgowej. – Brak funduszy na wejście do wyższej ligi sprawił, że kolega Sebastian Chrzanowski zaprosił mnie na prawy fotel, bym pilotował go. I z tej perspektywy odkryłem rajdy na nowo, mając też większe szanse na rozwój – dodaje. – Myślę, że właśnie finanse stanęły na drodze do sukcesów wielu utalentowanym chłopakom z regionu, bo gen rajdowy mamy tu solidny. Ja sam kiedyś marzyłem, by choć raz móc wystartować w Rajdzie Kormoran, który był kiedyś jedyną eliminacją mistrzostw Polski na szutrach, stąd tak popularną, a dzisiaj jeszcze nie dochodzi do mnie, że wywalczyłem z Grześkiem Grzybem mistrza Polski w generalce.

Wcześniej drogę do mistrzowskiego pilotowania utorował Sebastian Rozwadowski, który po najlepszy wynik w Polsce sięgnął w 2014 roku, a potem rozpoczął kilkuletni cykl startów w słynnym Rajdzie Dakar – do dzisiaj jako jedyny pilot z regionu.

– Do rajdów przyciągnęły mnie sukcesy najpierw Bublewicza, potem Hołowczyca – nie kryje Sebastian Rozwadowski. – Pamiętam, że na komunię dostałem aparat Zenit 12XP. Z rodzicami pojechałem na odcinki Rajdu Kormoran, by robić zdjęcia. To był 1986 rok. I kiedy zobaczyłem Bublewicza, który składa się Polonezem w zakrętach, to właśnie to był ten moment, który wciągnął mnie w rajdy na całego.

Adam Binięda – mistrz Polski

Skok na 3,13 metra

W 2000 roku do pierwszego startu w Kormoranie jako pilot zaprosił go kolega, też nowicjusz. Rajd skończyli na słupie, trwale zaznaczając Peugeotem ślad na wysokości 3,13 metra. – Ten wypadek ostudził mój zapał, ale tylko na półtora roku – dodaje.

Potem nawiązał współpracę rajdową z kierowcą Zbigniewem Staniszewskim, kolejnym olsztyniakiem, który podbił krajowe szutry. Po latach dostarczania kibicom wrażeń spektakularną jazdą na oesach, popularny „Stanik” przesiadł się cztery sezony temu na rallycross i właśnie we wrześniu świętował… czwarty z rzędu tytuł mistrza Polski oraz mistrza Europy Centralnej. Jak przyznał nam kiedyś w wywiadzie, samochody podkradał rodzicom już od 13. rok życia i zanim w wielu 16 lat poszedł na kurs prawa jazdy, miał już na koncie trzy rozbite auta. – I tata, i mama, jeździli kiedyś na taksówkach, więc kiedy po nockach odsypiali, ja z rana brałem auto. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz przesiadłem się z Wartburga do Fiata 125, poczułem się w nim jak Marian Bublewicz – wspomina Zbigniew Staniszewski.

Zbigniew Staniszewski

W regionie nie trudno o przypadkowe spotkanie z sędzią rajdowym czy kumplem rajdowca

– Kolejne pokolenia mają tych, którzy ich napędzają w pasji. Ale i wydarzenia, których doświadczają – zauważa Wojciech Jermakow, pilot rajdowy z Olsztyna, który triumfy świętował i na zagranicznych imprezach. – Jechał tu kiedyś słynny Rajd Monte Carlo, potem Rajdy Warszawskie, a od lat wielkie ściganie mamy ma Mazurach przy okazji Rajdu Polski i maszyn WRC. To był ten pozytywny zapalnik, który nas wciągnął w dyscyplinę. I dopiero kiedy jesteś w tym środowisku, doświadczasz jak ogromna liczba ludzi jest czy była związana z tą dyscypliną. Nawet jak pójdziesz na przysłowiowe zakupy do galerii, to duże prawdopodobieństwo, że spotkasz jak nie sędziego rajdowego czy kumpla rajdowca, który może jest i mistrzem w jakiejś klasie, to mechanika z motorsportu czy kogoś, kogo pamiętasz jeszcze z KJS-ów. Ja sam wkręciłem się w to będąc jeszcze początkującym dziennikarzem, który trafił na wywiad do nieodżałowanego rajdowca Krzysztofa Szeszko. Zakumplowaliśmy się, któregoś razu kazał mi wystawić z garażu rajdową Toyotę, co dla mnie było wyjątkowym doświadczeniem, a potem zaproponował wspólne jeżdżenie. I tak spędziliśmy trzy pełne sezony na oesach.

Dyla z lekcji

Wcale nie inaczej karierę naznaczył Radosław Typa, kierowca rajdowy z wieloma tytułami mistrza Polski oraz pucharów markowych. Jego „trafiło” w siódmej klasie podstawówki. Siedząc na lekcji w szkole w Ornecie widział przez okno dwie rajdówki Toyoty, które miały trenować na pobliskim lotnisku. – Zerwałem się z lekcji i pognałem tam. A jeździł sam Robert Gryczyński. Byłem tak oczarowany jego rajdówką, że o szczegóły techniczne zacząłem wypytywać Krzysztofa Czepana, który prowadził serwis. I byłem miło zaskoczony, że nie zlekceważył mnie, a wręcz zaczął wszystko tłumaczyć – wspomina dzisiaj Radek. I wtedy podjął decyzję, że będzie zbierał na pierwszego „Malucha” i rajdował. I już na pierwszych zawodach ujawnił swój dryg do jazdy, ogrywając mocniejsze maszyny.

Rajdy samochodowe na Warmii i Mazurach- jak jest z tą pasją dzisiaj?

Choć dzisiaj ranga rajdów musiała zejść z piedestału i podzielić się z mnóstwem innych fascynacji wokół, to ciąg do adrenaliny przeżywanej z kabiny na oesie wcale nie słabnie u najmłodszego pokolenia. 18-letni Maciej Listwan od dwóch lat buduje swoją pierwszą rajdówkę na swój pierwszy rajd – zaplanowany na 12 listopada Sprint o Mistrzostwo Ziemi Lubawskiej. Do budżetu dorzucają się i rodzice, i sam główkuje. Sprzedał nawet trampolinę, by wszystko zainwestować w Peugeota. – Marzył mi się właśnie Peugeot 206, bo to stosunkowo dostępny sprzęt, ale też dlatego, że topową jego wersją ścigał się kiedyś mój największy idol, którego śledzę od dziecka – Krzysztof Hołowczyc. Budowanie rajdówki własnym sumptem uczy pokonywania problemów i determinacji, że o zdobywaniu wiedzy nie wspomnę.

W tajniki rajdowania nowicjusza wprowadza Bartosz Grygorowicz. – Przewiózł mnie na „prawym” na osesie, dość ostro, bym poczuł może zniechęcenie i smak lęku, ale kiedy widział moją uradowaną minę, skwitował: „nadajesz się”.

Maciek odhaczył już być możne najbardziej inspirujące spotkanie przed jego rajdowym pomysłem na życie, właśnie z „Hołkiem”. – Jakie przesłanie wyniosłem? Że można się w coś zaangażować i o coś powalczyć, albo usiąść i się biernie poddać. Po spotkaniu wiem, że na pewno trzeba spróbować, ale mieć przy tym pokorę – dodaje.

  • Tekst: Rafał Radzymiński
  • obraz: Michał Bartoszewicz, Dariusz Konieczka, arch. Sebastiana Rozwadowskiego, Rally Żemajtija