Lubi ostrą jazdę na scenie, za kółkiem i na longboardzie. Daje jej poczucie wolności, którego nie znalazła w show biznesie. Co robiła przez ostatnie lata, kiedy słuch o niej zaginął? Kasia Stankiewicz, była wokalistka Varius Manx, mówi o podróżach na Islandię, pracy na własną rękę nad nową płytą i o tym, dlaczego Mazury i rodzinne Działdowo mają przewagę nad resztą świata.

Made in: Nigdy nie kusiło cię, żeby używać pseudonimu artystycznego? Stankiewicz to bardzo popularne nazwisko.
Kasia Stankiewicz: Popularne? Rzadko je spotykam. Myślałam, że jestem taka oryginalna”¦

Nie masz pseudonimu, masz za to alter ego – Lucy. Kim jest i skąd się wzięła?
To postać, która mówi za mnie, bo ja nie miałabym śmiałości, żeby się publicznie wybebeszać. Każda piosenka na nowej płycie „Lucy and the loop” jest emocją i wszystkie ułożyły się w opowieść. Mimo że moja postać jest kobietą, może być każdym z nas, bo emocje, o których opowiada, są uniwersalne. Radość, zwątpienie,
smutek, szczęście, ale przede wszystkim ona. Na naszych oczach i uszach odnajduje swoje wartości, idzie do celu.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

A wzięła się z moich fascynacji filmowo-książkowych. Chciałam mieć swoją postać, brudną, seksowną i nieosiągalną. Z wadami, których jest świadoma i które lubi. Już mentalnie rozdziewiczona postać, wolna, nie lubiąca ograniczeń i żyjąca trochę na granicy ryzyka. Ryzyko to akurat wątek autobiograficzny, bo moja praca jest niestabilna. Spotykałam często imię Lucy w książkach i filmach, miałam z nią dobre skojarzenia. Jednym z moich ukochanych filmów są „Ukryte pragnienia” Bertolucciego, gdzie główną bohaterką jest Lucy, grana przez śliczną Liv Tyler. Z niej moja postać ma oczy i usta oraz pewien rodzaj wrażliwości połączony z mocą i wewnętrzną, naturalną bezkompromisowością.

Znaczy, mówisz o sobie?
W pewnym stopniu tak, bezkompromisowość i konsekwencja to moje „friendy”.

Podobno rodzice wychowywali cię pod kloszem.
Cieplarniane warunki były spoko, ale w pewnym momencie wyszłam z wygodnego gniazdka i okazało się, że świat wcale nie jest taki, jak na moim działdowskim poddaszu czy w filmach. A ja do tego wylądowałam w Warszawie i od razu na głębokiej wodzie, wśród ludzi, których zachowania różniły się diametralnie od tego, co w domu. Miałam 17 lat i byłam oszołomiona tym, co się wokół dzieje. Z jednej strony spełniałam swoje marzenie o śpiewaniu, a z drugiej zaczynało się dziać coś dziwnego. Szybko okazało się, że jestem zlepkiem komórek, które inni chcą rozszarpać i mieć na własność. Niezbyt naturalne było dla mnie odpowiadanie na pytania o moje relacje z rodziną, o miłość czy o rozmiar butów. Do tego wręcz nachalne penetrowanie kamerą moich spodni w poszukiwaniu skandalu. To, kim jestem, zaczęło się mijać z tym, kogo stworzono medialnie i musiałam w jakimś momencie się z tego ewakuować.

Dlatego na kilka lat wycofałaś się z rynku?
Nagrałam dwie świetne płyty, które przeszły niezauważone. Po słabych doświadczeniach z kontraktami postanowiłam sama wydawać swoje płyty. Dawało mi to szansę na rozwój i możliwość tworzenia muzyki, którą czuję i która gra mi w duszy, zamiast takiej, którą muszę wyduszać z siebie na potrzeby spełniania cudzych oczekiwań. Można powiedzieć, że zaczął się wtedy czas niezłej orki, bo zajmowałam się samodzielnie promocją moich płyt. W jakimś momencie poczułam totalne zmęczenie, nie widziałam efektów i nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Zaczęłam zastanawiać się nad innymi drogami w życiu i wtedy pojawił się mój syn, co naturalnie wyautowało mnie z życia zawodowego. Po jakimś czasie poczułam, że chcę znów usiąść do instrumentu
i zacząć na nowo śpiewać.

Nie masz wykształcenia muzycznego, do wszystkiego w tej dziedzinie dochodzisz sama?
Tak, od dziecka siadałam przy pianinie i wymyślałam swoje piosenki. Mogłam grać godzinami, ale najchętniej swoje pomysły, a nie tzw. wprawki. Poprosiłam rodziców, żeby zapisali mnie do szkoły muzycznej, jak miałam siedem czy osiem lat, ale nie przyjęli mnie z braku miejsc, no i byłam podobno za stara. Zaproponowali za to ognisko muzyczne, na które rodziców nie było stać.
I tak szczęśliwie ominęło mnie szkolne miażdżenie jednostki i przysposabiania do stadnych zachowań.

Po kim masz talent?
Moja barwa głosu to zlepek głosów moich rodziców.
W latach 60. tato śpiewał w działdowskim zespole Agregaty, a potem razem z mamą w zespole Impuls. Pamiętam kierownika zespołu Franciszka Bąka, który był miłośnikiem repertuaru z Kresów Wschodnich. Maltretował chórzystów, nawet obudzeni w środku nocy wchodzili w odpowiednią tonację. No i w 1984 roku ten nieznany zespół z małego miasta wygrał Festiwal Piosenki Radzieckiej. Do dzisiaj ich trofeum – Złoty Samowar – stoi w Działdowskim Domu Kultury. Powinnam zrobić sobie z nim zdjęcie, bo to chyba najważniejsza nagroda muzyczna w naszej rodzinie. Wychowałam się z siostrą na próbach tego zespołu, wszystkie piosenki zapisały mi się na dysku w głowie. Muzyka kresowa zakorzeniła się we mnie, zawsze chciałam zaśpiewać z ukraińskim
chórem i na ostatniej płycie spełniłam to marzenie.

Często wyrywasz się z Warszawy do Działdowa?
Rzadko, ale jak wyrywamy się w wakacje, odkrywamy zawsze nowe miejsca na Warmii i Mazurach. Jednym z nich jest Glendoria, cudowna kraina szczęśliwości – jak ją nazwaliśmy – z pięknymi, wyluzowanymi ludźmi, z którymi spędziliśmy jedne z fajniejszych wakacji.

Dużo się kręcimy po polnych drogach, odkrywamy zrujnowane pałace, gospodarstwa agroturystyczne, kupujemy dobry miód i sery. Odwiedzamy znajomych i moją ciocię. Pod jej domem w Działdowie były piękne drzewa, ogródek w którym jadłam porzeczki i groszek. Dzisiaj jest tam pustynia, wycięto wszystkie drzewa pod budowę centrum handlowego. Strasznie mnie boli kiedy patrzę, jak znika świat mojego dzieciństwa. Zresztą nie wiem, o co chodzi z tym masowym wycinaniem drzew na Warmii i Mazurach. Drzewne alejki z dzieciństwa
zamieniły się w brzydkie, gołe pustynie.

A czym jeździsz po mazurskich drogach?
O! Mój ulubiony wątek! Jestem fanką motoryzacji, uwielbiam testować nowe auta. Odpalam silnik, muzykę… i czuję się wolna. Jako dziecko często błagałam tatę, żebym mogła chwilę pokręcić kierownicą w naszym Fiacie 125 p. Jeździłam kiedyś Subaru Foresterem, to w moim odczuciu najlepsze auto na polskie drogi. Pewne, dobrze trzyma się szosy, bezpieczne i co w nim lubię najbardziej – nie wyróżnia się w tłumie. W Subaru Imprezie to dopiero była jazda! Każdy szybszy prowokował na światłach do wyścigów. Lubię Volvo XC 90, a w nim na przykład to, że jak wjeżdżam pod górę i się zatrzymuję, to nie muszę zaciągać ręcznego, bo on po prostu stoi.

Albo zaprasza mnie na kawę, jak wyczuwa, że zmienia się tempo moich reakcji. Takie czary”¦ Strasznie podobają mi się Alfy, ale są mięciutkie i na polskich drogach zamieniają się w grzechotki. Uwielbiam Mercedesy i Citroeny z lat 60. Nie pogardziłabym też Astonem Martinem DB5 czy DB10. Mmm… Taki samochód Bonda byłby dla mnie w sam raz.

Lubisz adrenalinę? Sport?
Sport jest genialny. Lubię przekraczać siebie i on mi daje taką możliwość, co naturalnie przekłada się na większa siłę nie tylko mięśni, ale też głowy. Biegam, pływam, ćwiczę z trenerami z filmików youtubowych. Ostatnio wpadłam w środowisko longboardowe, więc postanowiłam spróbować – i to jest niezła jazda. Jeżdżę jeszcze słabo, ale to nie ma znaczenia, bo już daje mi to takie poczucie wolności jak jazda dobrym autem. Na muzykę jest czas wieczorami, po całym dniu siadam do instrumentu i gram. Ale najlepszy trening i tak jest na scenie. Emocje, najlepsze emocje plus ruch, plus moja energia, która miesza się z energią ludzi. To jest orgastyczne!

Żeby wydać jedną ze swoich wcześniejszych płyt, sprzedałaś mieszkanie. Czy przy tym projekcie też musiałaś zainwestować wszystko, co masz?
O nieee! Wolę mówić o samochodach.

Nie wystarczy stworzyć evergreen, jak „Orła cień”, żeby już nic nie robić do końca życia?
Nie w Polsce.

Stąd twoje zagraniczne wojaże, jak ten na Islandię?
Islandia wzięła się stąd, że szukałam miejsca, w którym mogłabym zgrać moją płytę, czyli ustawić poziom każdego instrumentu tak, aby było smacznie i światowo. Posłuchałam kilku płyt, które były tam zgrywane i zapragnęłam tam pojechać. Pracując, poznałam grupę artystów, którzy stworzyli pomysł na sesję zdjęciową do mojej muzyki, która powstała rok później też na Islandii (zamieszczona przy wywiadzie – red.). Z francuską agencją zrobiliśmy za jednym zamachem klip do piosenki „Lucy”. Islandia mnie zaskoczyła. Nie ma tam drzew ani słońca, śmierdzi wulkanem, woda z kranu pachnie jak zgniłe jajo, ale znalazłam tam niesamowite poczucie bezpieczeństwa, inspirację i rześkość w powietrzu, która dodaje energii. Chyba każdy jest tam muzykiem, co daje łatwą możliwość „zagajki”. Dzieci są bezpieczne i przez to samodzielne. Spotkałam dziewczynkę na ulicy, która sprzedawała swoje gadżety – ot tak, dla zabawy. Kupiłam od niej zeszyt pełen kleksów za jakieś grosze. Islandia byłaby dla mnie idealna, ale nie ma tam drzew i zapachu skoszonej trawy, groszku i poranku wsi latem. Nigdzie na świecie nie ma czegoś podobnego.

Dlatego mimo trudności nadal stawiasz na Polskę?
Stawiam na siebie i moje pomysły. Polska to Polska, dopóki nie wrócisz ze złotym medalem, nie masz wsparcia. Potem, jak już masz ten sukces, wszyscy
mówią: „to nasz człowiek, zawsze w ciebie wierzyliśmy”. Wkurza mnie tu wiele rzeczy, ale wychowałam się w tym zapachu, języku i chyba nie mogłabym wyprowadzić się stąd na zawsze. Świat jest mi potrzebny do zdobywania wiedzy oraz do łapania równowagi między tutejszym brakiem możliwości a tamtejszym ich nadmiarem.

Znowu zrobiło się o tobie głośno, więc chyba wykorzystałaś tutejsze możliwości.
Powiedzmy, że jestem w momencie wspinania się na życiową górkę. To znaczy, wykonuję ruchy, dzięki którym ludzie mogą dowiedzieć się, co obecnie robię. Muzyka, którą nagrałam, różni się od debiutu sprzed lat, ale jest częścią procesu mojej muzycznej drogi od lat 90. Jak ktoś mnie śledził, nie jest zaskoczony, choć to różnica miliardów lat świetlnych.

A co to za pętla – the loop – towarzyszy twojej Lucy?
Oznacza powtarzalność i nieskończoność. Może to zuchwale brzmi, ale wiem, że ten projekt będzie trwał, rozrastał się. Inspiruje wielu ludzi. Do tej płyty powstały już obrazy i fotografie, powstają rzeźby i powstaną etiudy filmowe. Będzie się działo. Pracowałam na tę płytę wiele lat i cieszy mnie taki dobry odzew, świetne recenzje. Teraz najbardziej chcę grać koncerty,
dużo koncertów. Na scenie jestem najlepsza!

Nie ma to, jak robić coś, co się kocha.
Tak, to jest szczęście i przywilej, ale też ciężka praca każdego dnia. I tu nie chodzi tylko o śpiewanie i ładne wyglądanie. Codziennie stymulujesz swój mózg do działania i rozwoju, mobilizujesz się sam, bo sam jesteś sobie szefem. Wymyślasz kolejne śmiałe pomysły,
które odważasz się realizować. Kiedy byłam mała, dorośli często zadawali swoje ulubione pytanie: „kim będziesz, jak dorośniesz?”. Odpowiadałam, że będę śpiewać. Wtedy słyszałam: zajmij się czymś poważnym, bądź dentystą czy prawnikiem, to jest prawdziwa kasa. Umarłabym grzebiąc ludziom w ustach albo przeglądając ich papiery. W mojej pracy nie wiem, na czym stoję, mam mega trudne zadanie do wykonania: wprowadzenie się ponownie na rynek. Ale lubię to ryzyko, jak szybką jazdę dobrym autem.

Rozmawiała: Beata Waś
Obraz: Kasia Bielska