JAK NIE WYNISZCZAJĄCY MRÓZ, TO WYPALAJĄCE OCZY SŁOŃCE, A JUŻ NA PEWNO BRAK TLENU – EKSTREMALNE WARUNKI TO NIE JEST DLA NICH POWÓD, ABY NIE PRÓBOWAĆ SWOICH SIŁ W KONFRONTACJI Z ZABÓJCZYMI OŚMIOTYSIĘCZNIKAMI. CO ICH TAM CIĄGNIE I JAK ODNAJDUJĄ SIĘ W NORMALNYM ŻYCIU PO POWROCIE? HIMALAIŚCI Z WARMII I MAZUR OPOWIADAJĄ, CZEGO UCZĄ GÓRY.

Tekst: Beata Waś, obraz: archiwum bohaterów, www.shutterstock.com

EMOCJE BEZ TLENU

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

PAWEŁ JUSZCZYSZYN / PRAWNIK

madein_nr020_174

Miłością do gór zarazili go rodzice – geografowie. Już w liceum samotnie zaliczył większość szczytów w Tatrach, noclegi w skalnych kolebach i odmrożenie palców. Zdobycie Mont Blanc i paru innych trudnych alpejskich szczytów w czasach studiów zachęciło go, aby iść wyżej. Próba wejścia w trzyosobowym zespole na szczyt dzikiego Kampire Dior (7168 m) w górach Karakorum była prawdziwym chrztem.

– Na wysokości 6500 m jeden z moich partnerów dostał choroby wysokościowej – wspomina. – Kiedy sprowadzaliśmy go na dół, obok zeszła lawina i ściągnęło naszych towarzyszy. Byliśmy związani liną i udało się ich wyasekurować. Kolega skręcił kolano. Lekarka z teamu wyszła nam naprzeciw, by podać mu leki i adrenalinę, a potem sama wpadła w szczelinę i dopiero po paru godzinach ją wydostaliśmy. Przeżyliśmy też bunt tragarzy, którzy odmówili nam dalszej pomocy u progu lodowca. Dogadaliśmy się pod warunkiem, że lekarka zrobi przegląd medyczny mieszkańców ich wioski u podnóża gór.

Przygód wystarczyło mu do następnego urlopu. W 2008 roku był gotowy zdobyć himalajski ośmiotysięcznik Cho-Oyu. Po wylądowaniu w Katmandu okazało się, że granice Tybetu zostały zamknięte ze względu na olimpiadę w Chinach. Ekspedycja zmieniła cel – nepalska góra Manaslu (8156 m), ósmy pod względem wysokości szczyt świata i jeden z trzech najtrudniejszych – po K2 i Annapurnie.

– Wiedzieliśmy o niej tyle, ile przeczytaliśmy w nepalskiej kafejce internetowej – przyznaje. – Nie mieliśmy tragarzy ani przewodników. Przez 10 dni padał śnieg, w tym czasie stymulowaliśmy organizm do aklimatyzacji. Któregoś dnia, po powrocie do obozu II na 6400 m, zastaliśmy namiot dwa metry pod śniegiem, straciliśmy część sprzętu. Do wierzchołka szczytu zabrakło 50 metrów w pionie. Na ostatniej grani zalegały niebezpieczne nawisy śnieżne i nie chcieliśmy stawiać wszystkiego na jedną kartę. Mimo to jesteśmy pierwszymi alpinistami z regionu, którzy bez tlenu przekroczyli wysokość 8000 m.

Paweł twierdzi, że trudne sprawy sądowe, w których na co dzień bierze udział, to nic w porównaniu z emocjami, jakie pojawiają się w górach. – Wyczerpanie i stres wyciąga słabości, złość i agresję – twierdzi. – Wystarczy, że ktoś w ekipie ma cięższy plecak od towarzyszy i dochodzi do kłótni. Po chwili wspólny cel na nowo zespala ludzi. Po mocnych przeżyciach nabiera się odporności, codzienne problemy nie powalają łatwo. No i uczę się rozumieć punkt widzenia innych.

Kilka razy otarł się o śmierć. Po lawinie kamiennej w austriackich Alpach ze ściany wyciągał go razem z ranioną partnerką helikopter ratunkowy. Na Kaukazie uciekał przed burzą, oszczędzając na asekuracji. Po poślizgu na lodowym podłożu katapultowało go z partnerem 150 metrów. Splątani liną, przelecieli na gruzińską stronę góry. – Pomyślałem: znowu się udało. Nigdy więcej. Ale mija parę dni i zaczyna dojrzewać nowy plan: zdobyć któryś z pięknych, dzikich szczytów – przyznaje. – Im mniej uczęszczany, tym pragnienie większe.

SZCZYT MEDYTACJI

KATARZYNA SKŁODOWSKA / LEKARZ GINEKOLOG

madein_nr020_161

„Gratuluję, mi się to nigdy nie udało!” – dogonił ją zdyszany mężczyzna na końcu ul. Skłodowskiej-Curie. Podjazd rowerem pod stromą olsztyńską uliczkę z dzieckiem na bagażniku to dla niej pestka. Ale filigranowa Kasia ma na koncie dużo większe wyczyny, jak choćby czarny pas w karate. A kiedy zbliża się urlop, pakuje żelazny „szpej” do plecaka, który waży połowę tego, co ona. Kierunek: Alpy, Himalaje, Andy albo Karakorum.

– Po maturze pojechałam w Tatry i zakochałam się w górach – wspomina Kasia. – Podczas studiów na Akademii Medycznej ukończyłam kurs taternicki i złapałam bakcyla na dobre.

Kiedy jej córka miała dwa lata, po raz pierwszy poczuła, że czas na prawdziwe wyzwania. I za pierwszym podejściem zdobyła szczyt Khan Tengri (7010 m) w górach Tien-Shan w Azji. A potem razem z Małgorzatą Jurewicz weszły na Shivling (6543 m) w Himalajach jako pierwsze Polki w historii. – Sukcesy sprawiły, że nabrałam pewności siebie. Ale góry uczą pokory i rozprawiają się z ego – przyznaje.

W 2007 roku wróciła w Himalaje na dziką górę Dhaulagiri II (7751 m). – Podczas wspinaczki po lodowej ścianie zniknął mój partner, a szum potoku zagłuszał kontakt między nami – relacjonuje. – Na przyrządzie zaciskowym podciągnęłam się do góry i… zawisłam w przestrzeni, tracąc kontakt ze ścianą. Wokół spadały kamienie, po raz pierwszy pomyślałam „to koniec”. Podczas powrotu na wysokości 6500 metrów zrobiła się gęsta mgła i straciliśmy orientację. Ale nigdy nie jest tak źle, jak nam się wydaje. Ograniczenia i strach tkwią głównie w umyśle.

Wiosną 2008 roku, w duecie z Kingą Baranowską, stawiła się pod Dhualagiri (8167 m) w Himalajach. Wspinaczka bez pomocy tragarzy i wspomagania tlenowego. – Doszłam do ponad 7000 m i powaliła mnie choroba wysokościowa. Zrezygnowałam z ostatniej części wspinaczki. Nie wchodzę za wszelką cenę. Jeśli czuję, że jest słabo, wycofuję się – przyznaje.

Rok później była gotowa zdobyć ośmiotysięczniki Gasherbrum I i II w górach Karakorum. Tym razem spędziła w obozie 40 dni, czekając na „okno pogodowe”. Udało się osiągnąć maksymalnie 7000 m. – Mimo tego, że czasem traci się czas i pieniądze, pociąga mnie prostota życia w górach – przyznaje. – Najważniejsze jest „tu i teraz”, to, co ma się przed nosem: roztopienie śniegu na herbatę, wykopanie platformy pod namiot na zboczu. Każdy krok w górę to rodzaj medytacji, maksymalne skupienie. Te doświadczenia przenoszę do życia „na dole”. Bo ginekologia to też ekstremalna dziedzina. Nad stołem operacyjnym podczas zagrożonego porodu nie „gdybam”, tylko
działam.

W Andach w cztery tygodnie zdobyła sześciotysięczniki, wymagające wspinaczki śnieżno-lodowej: Artesonraju, Ranrapalca, Tacllaraju, Pisco. W lipcu wróciła do Peru z Beatą Bubik z Olsztyńskiego Klubu Wysokogórskiego, by zawalczyć o pionową, trudną ścianę góry La Esfinge. Choć wycieńczone i odwodnione, zdobyły szczyt jako pierwsze Polki, a może nawet pierwsze kobiety w historii.

FIGLE NA DACHU ŚWIATA

MARCIN KACZKAN / NAUCZYCIEL AKADEMICKI

madein_nr020_173

 

Zimą 2002 roku zabrakło mu 961 metrów, aby stanąć na szczycie K2 (8611 m) – najgroźniejszego ośmiotysięcznika świata. Przez 12 kolejnych lat wspinał się po górach Europy i Azji: Pamir, Karakorum, Himalaje. Sprawdzał, na co go stać i dopiął swego – zdobył górę-mordercę latem. A za rok planuje dokończyć zimową ekspedycję. – Motywacja jest prosta: K2 to ostatni niezdobyty zimą ośmiotysięcznik – tłumaczy pochodzący z Nidzicy Marcin. – To nie kwestia chorych ambicji, tylko ciekawego celu i wyzwania.

– Kiedy po raz pierwszy zjawiłem się pod górą, byłem młokosem. To był skok na głęboką wodę. Popełniłem wiele błędów, organizm się zbuntował. Ale doświadczenie we wspinaczce gra na moją korzyść. Dziś wiem, że ciało i umysł na dużych wysokościach płatają figle. Trzeba być czujnym, aby nie przegapić choćby pragnienia i głodu, których się nie czuje. I nie pozwalać sobie na zbyt długi odpoczynek powyżej 7900 m, bo jest pewne, że będzie on
wieczny.

Jak wygląda codzienność człowieka, który chce dokonać niemożliwego? – Nigdy nie miałem sportowego zacięcia, trenuję głównie przed samymi wyprawami, jem normalnie – tłumaczy. – Na wyprawach górskich przydają się zapasy energetyczne, nawet „oponka” na brzuchu.

Wiele szczytów zdobył w samotności, jak Nanga Parbat (8126 m) czy dwa z pięciu siedmiotysięczników byłego ZSRR – Pik Lenina i Pobiedy. Za ich skompletowanie jako trzeci Polak otrzymał w 2008 roku tytuł Śnieżnej Pantery.

– Nie interesuje mnie rywalizacja, góry to spotkanie z samym sobą, słabościami – obrazuje. – Unikam tłumów, Mont Everest jest dla mnie zbyt komercyjny, wolę góry nieujarzmione. Nigdy nie myślę, że mogę nie wrócić, w trakcie trudnej akcji nie ma czasu na analizy. Kiedy w Alpach spadałem w szczelinę, w ciągu kilku sekund myślałem o tym, co zrobi partner, kiedy poczuje szarpnięcie liny. A kiedy zjechałem ze zbocza Piku Pobiedy, zamiast strachu, czułem złość, że tyle wysiłku poszło na marne.

Na Politechnice Warszawskiej prowadzi wykłady z optoelektroniki, a podczas wypraw odpowiada za łączność radiową. – Staram się oddzielać góry od życia zawodowego, rodzinnego, nie zarażam swoją pasją najbliższych ani studentów – twierdzi. – Trudno wrócić do normalnego życia po wyprawach, ale pomaga mi fakt, że jestem minimalistą. Góry nauczyły mnie cierpliwości do siebie i innych. I tego, że musimy dać z siebie wszystko, ale z tym, na co nie mamy wpływu, nie należy walczyć.

Brał udział w letniej wyprawie na Gaszerbrum I, podczas której zginął Artur Hajzer, twórca projektu Polski Himalaizm Zimowy. – Podczas wyjścia do obozu pierwszego zgubiliśmy drogę – wspomina. – Obok pojawił się lisek i Artur zaproponował, abyśmy szli za nim. Okazał się świetnym przewodnikiem w labiryncie szczelin i seraków. Po powrocie do domu po tej tragicznej wyprawie zapytałem siebie: czy ta pasja jest warta życia? Przecież góry to sterta skał, lodu i śniegu. Ale z pasji nie należy się tłumaczyć…

TO TYLKO AWARIA

JAROSŁAW GAWRYSIAK / INFORMATYK

madein_nr020_038

Przed wyprawą na Broad Peak dostał specjalne pozwolenie na korzystanie ze schodów Pałacu Kultury. Ponad 40 pięter z obciążeniem na nogach i plecach pokonywał truchcikiem przez kilka miesięcy. Teraz wystarczy mu 10 pięter wieżowca, w którym mieszka na warszawskim Mokotowie. 30 wejść od parteru po dach z 20-kilogramowym plecakiem zajmuje mu zaledwie dwie godziny, a przy okazji poznaje sąsiadów. Cel treningów – zdobycie Mount Everest wiosną 2017. To będzie drugie podejście do najwyższej góry świata. Dwa lata temu trzęsienie ziemi w Nepalu zatrzymało amerykańską ekspedycję, w której był uczestnikiem.

– Wstrząsy zaskoczyły nas w obozie na lodowcu, w którym półtora tysiąca osób z całego świata przygotowywało się do wspinaczki – wspomina Jarek, pochodzący z Mrągowa. – Podmuch wiatru i lawina zmiotły namioty, zginęło ponad 20 osób. Mieliśmy dużo szczęścia, rozstawiając się za morenowym grzbietem, który nas osłonił, ale nasza wyprawa zamieniła się w akcję humanitarną. Po kilkunastu dniach, z dwuletnim pozwoleniem na wejście na Mount Everest (koszt: 12 tys. dolarów), wróciliśmy do kraju.

Wspinać się zaczął dopiero po trzydziestce. Namówiła go partnerka – pasjonatka gór. Szybko nadrobił czas poświęcany wcześniej żeglarstwu. Zdobył Ama Dablam (6856 m) w Himalajach, a potem dołączył do programu Polski Himalaizm Zimowy i wyprawy na Nanga Parbat (8126 m), gdzie osiągnął wysokość 7900 m. Pod Broad Peak (8051 m) spędził trzy miesiące zimą 2012, czekając na warunki pogodowe, które pozwoliły na osiągniecie 7600 m. Kilka miesięcy później zginęło tam, schodząc ze szczytu, dwóch polskich himalaistów – Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka.

– Nasza wyprawa nie zakończyła się pełnym sukcesem, ale za to nie było ofiar w ludziach – zaznacza. – Pasja nie może być ważniejsza od życia. Na Broad Peak Middle, który udało się zdobyć w historii jedynie 12 wspinaczom, brakowało nam do szczytu kilkudziesięciu metrów trudnej wspinaczki skalnym żebrem. Choroba wysokościowa doprowadziła kolegę do stanu ryzykownego dla życia. Jako lider zespołu podjąłem decyzję o odwrocie całej ekipy. Tego lata zaplanowaliśmy trawers Gaszerbrumów I i II. Silne słońce topiło śnieg, wspinaczka przy słabej asekuracji i obrywach śnieżnych byłaby… jazdą po bandzie.

Od ośmiu lat każdy urlop i święta spędza w górach, czasem prosi w firmie o bezpłatne tygodnie wolnego.

– Górom podporządkowałem swoje życie i pracę – przyznaje. – Wyprawy rewitalizują, pozwalają zresetować umysł. Wyłączam na kilka tygodni telefon i wchodzę w inny świat, całkowicie podporządkowany naturze, jej kaprysom i bogactwu. W firmie odpowiadam za tysiące komputerów, organizując wyprawę, muszę zadbać o każdy szczegół – od zapasu baterii, po lekarstwa czy niezbędne pozwolenia. A potem rozliczyć się z tego ze sponsorami. To uczy sprawnej logistyki, przewidywania i współpracy. A przede wszystkim konsekwencji i odporności. W pracy żadna awaria nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.