Nie było mu dane ścigać się w motocrossie, więc ukochany sport podszedł nieco od kuchni. Jak pochodzący z Lidzbarka Warmińskiego Mariusz Bielewicz przekuł pasję w biznes?

Od trzech lat twarzą marki jest Tomasz Gollob. Na zaproszenie ZEM Racing przyjechał na tor motocrossowy do Lidzbarka Warmińskiego na rundę mistrzostw Polski. Tu bowiem znany żużlowiec jako kajtek zaczynał swoją przygodę z motocyklami. W Lidzbarku zawsze zawody są małym świętem, ale wtedy święto przerosło wszystkie inne.
Motorem wydarzenia był Mariusz Bielewicz – chłopak z Lidzbarka Warmińskiego, który spaliny z dwusuwowych crossówek wciągał już wtedy, kiedy – jak wspomina – chodził jeszcze z tatą za rękę. W Lidzbarku zawsze chodzi się na motocross, a ojciec Bielewicza sam motocykle miał we krwi. – Też chciałem jeździć, jak starsi koledzy, ale rodzice bali się o zdrowie i kontuzje – wspomina Mariusz. – Ale po cichu zawsze coś tam pojeździłem.

Dlatego pierwszy motocykl, Kawasaki 125, „ładny zielony”, kupił sobie dopiero po studiach na gdańskim AWF (do dzisiaj mieszka w Trójmieście). To późno na rozpoczęcie przygody z crossem. Ale i tak szalał na torze. Niestety, na skokach kończyły się teleskopy, jak w żargonie mówi się o zbyt słabym zawieszeniu. Kawasaki zamienił na wyczynową Hondę CR125. Szalał już z zawodnikami. Aż na treningu u kumpli spotkał się z jednym z nich w powietrzu podczas skoku.
Finał? Wstrząśnienie mózgu, chwilowa utrata pamięci, połamany kask. – Ponoć pierwszą reakcją, kiedy się ocknąłem, było paniczne szukanie daszku od kasku – przytacza incydent.

Żona, dziecko i poważniejsze obowiązki niż leczenie urazów nie dały nawet cienia szansy na choćby myślenie o motocrossie. Ale znajomość środowiska i pasję podszedł od innej strony. – Odczuwalny był brak profesjonalnej odzieży dla zawodników – mówi o pomyśle na biznes.
Sam zabrał się za jej projektowanie i z pierwszą partią koszul pojechał na zawody do Lidzbarka. Sprzedał je na pniu, z bagażnika samochodu, a do notesu przyjął pierwsze zamówienia. W 2003 roku stworzył firmę ZEM Racing. Nazwę dały inicjały pierwszej córki Zuzi, żony Elizy i własne imię.

Dzisiaj logo ZEM Racing z charakterystyczną sylwetką frunącego motocrossowca króluje na strojach kadry narodowej. Nie tylko już motocrossu, ale i trialu, downhillu i innych sportów ekstremalnych. – Jak doszedłem do takiego poziomu? Od lat jestem na każdych zawodach, poznałem całe środowisko. Szybko zbudowałem portal o motocrossie, który po raz pierwszy prowadzony był przez człowieka na miejscu, z bieżącymi relacjami z zawodów, bo ja zawsze na każdych zwodach jestem w centrum wydarzeń. Tak zbudowałem popularność i postrzeganie marki. I chyba pożądanie, bo kiedy koncerny tłuką masowo asortyment, ja tworzę go indywidualnie. Z niepowtarzalnymi wzorami, w barwach teamów, na specjalne zamówienie.

ZEM Racing każdego roku wypuszcza kolekcję około 30 modeli. Wyszukiwaniem trendów w modzie, w materiałach oraz produktach, zajmuje się studio ZEM Racing Design. Od kilku lat firma Bielewicza współpracuje z zagranicznymi salonami motocyklowymi, a zawodnicy ze Skandynawii na zawodach składają zamówienia.
– Mam ogromną satysfakcję, kiedy na ogólnoświatowym święcie motocrossu Motocross of the Nations, czy to na Łotwie, czy Niemczech, cała reprezentacja prezentuje się w jednym fasonie z moim logo, a i nie ukrywam, że pozycja marki staje się pomocna przy pozyskiwaniu sponsorów. To, że nie wywodzę się z tego środowiska, nie oznacza, że dużo dla niego nie robię – podkreśla. – A robię to wszystko z pasji. Moja firma jest substytutem niespełnionej kariery zawodniczej. A co najważniejsze, łączę pasję z zarabianiem pieniędzy. To przyjemne.

Tekst: Rafał Radzymiński, Obraz: Joanna Barchetto