Jeśli chcesz do nich wstąpić, to jest to już wystarczająca weryfikacja. A teraz trzymaj się czegoś więcej niż tylko gazety, bo odjeżdżamy w inny wymiar. Oto Stowarzyszenie Warmińskich Chłopów Bosych.

Ostatni raz myłem się jesienią, a zęby 22 lata temu.
Chodzę boso od kilku lat. Każdego wieczoru idę umierać, by rano mieć zresetowany umysł. Co jadłem dzisiaj na śniadanie? Chrzan, marchew i rodzynki. Latem jem polne kwiaty. Nie choruję, choć kiedyś byłem już na dnie. Nazywam się Andrzej Wasilak.

W Stowarzyszeniu Warmińskich Chłopów Bosych od kilku lat. Skupiają osoby, które żyją tak blisko natury, jak tylko się da. Kiedy skrzyknęli się, snuli plan stworzenia ekologicznej wioski w Orzechowie pod Dobrym Miastem. Byłaby dla ludzi, którzy chcą jak najbardziej uniezależnić się od cywilizacji. Żyć w domach z drewna, gliny, słomy i piasku, zasilanych alternatywną energią. Jeść zdrowo. Leczyć się jak natura podpowiada. Prowadzić seminaria edukacyjne i pomagać w rozwoju świadomości ekologicznej.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Więc musieli się sformalizować. I nazwać. Ktoś rzucił dla żartów: może „bose chłopy”? Zostało. Z tym że nie chłopy jako mężczyźni, ale chłopy jako społeczność,
wyznająca pewne wartości. Jak u Reymonta. Na ich stronie (www.chlopi.wordpress.com) pierwsze w oczy rzuca się motto: „dobre miasta, dobre wioski, dobrzy ludzie, dobre słowa, dobre myśli”.

Dosiadłam się do stołu naprzeciwko ich trójki. Właśnie kończą śniadanie w domu Mariusza Sekulskiego w Praslitach. W dwóch dużych miskach jest dynia (mówią, że to podstawa) – w jednej surowa, pokrojona w kostkę, w drugiej skropiona olejem i doprawiona solą. Jedzą rękoma, bo tak najlepiej czuć jedzenie. Dalej w miskach: suszone jabłka, bakalie i gorzka czekolada. W koszyku chleby, które sami upiekli: orkiszowy i gryczany.
No i dzbanek wody. Kranówka, ale 12 godzin wcześniej wsypali do niej naturalne minerały.

„Bosy” siedzący po prawej ma niespotykane włosy. Maksymiuk z zazdrości wyrwałby swoje. To Jacek Gryszkiewicz, od którego wszystko się zaczęło. Mówi o sobie: badacz i student życia. Mówi zresztą najmniej, ale jeśli już, to warto zanotować to głębiej. On pierwszy porzucił buty, w 2000 roku.
Chodzenie w butach stało się podstawą człowieczeństwa, która odróżnia nas od zwierząt. Jako jedyne istoty
izolujemy się od ziemi, a – jak tłumaczą Bose Chłopy – to właśnie w bosej stopie ma się najlepsze czucie, elektryczność i uziemienie. – To ewolucyjna, głęboko w nas zapisana potrzeba, jakiś atawizm. I prawdziwa wolność – mówi… Jacek.

Andrzej, od bosych stóp idąc w górę, ma na sobie: filcowe getry na łydkach, niebieskie dżinsy i czarną, sportową kurtkę. On mówi dużo. Bardzo dużo. Mam wrażenie, że wie wszystko, a wiedzą z medycyny naturalnej mógłby rywalizować z Internetem. I to tym szybkim.
O stopach dodaje: – Praca receptorów analizuje i reguluje ciepło stóp; brudy i toksyny spływają do skóry stóp, a ta ściera się, bo nasze chodzenie to naturalny pumeks.

W samochodzie zamiast dywaników ma rozrzucone drobne kamyczki.
– A zimno? – zwyczajnie dopytuję.
Prawie chórem we trójkę przekonują, że nie chodzi tu o adaptację stopy do zimna, a adaptację umysłu.

Oczywiście na ulicy Bose Chłopy wprawiają przechodniów w osłupienie. Zwłaszcza zimą. Andrzej: – Kiedyś na przystanku dreptała z zimna kobieta i kiedy zobaczyła moje stopy, zbaraniała. Pyta: „Przepraszam, ma pan ciepłe stopy?”. Mówię: „To sprawdzi pani”. Dotyka: „Ciepłe!”. Też zdjęła, ale jeszcze szybciej włożyła, bo podjechał autobus. Ludzie chcieliby chodzić boso, ale się wstydzą.

Andrzeja, olsztynianina, najbardziej drażnią skrywające się pod śniegiem kapsle, które są odwrócone do góry. Zwyczajnie bolą. Boli też co innego. – Napisałem kiedyś do drogowców, by nie sypali chodników przy przystankach solą z jakimiś chlorkami. Bąble mi od niej powychodziły. Poszedłem do lekarza, a on: „A czemu pan boso?!”. Więc ja mu: „A dlaczego w butach?”.

Mariusz zaś opowiada, że kiedy z żoną Bożeną byli w markecie (tak, tam też czasem coś kupują), podejrzliwie śledził ich ochroniarz.
Ale bose stopy są tylko fundamentem ich życiowej filozofii.
– Wszystko, co robimy wbrew naturze, wraca później przeciwko nam – między kolejnymi kawałkami podbieranej z miski dyni Jacek rzuca jakby rozbiegówkę do sedna.
Pomysł na ekologiczną osadę obmyślili razem z Markiem Skupieńskim, eko-gospodarzem. Jego nagła śmierć przerwała projekt, był bowiem właścicielem gruntów,
gdzie osada miała stanąć. Na szczęście nowi kupcy ziemi, warszawiacy, okazali się fanami ekologii i temat znów jest na tapecie.
Na co dzień Jacek konserwuje zabytkowe meble.

W dzieciństwie zdiagnozowano mu nieuleczalną astmę. Brał leki do czasu, gdy 28 lat temu przeszedł na wegetarianizm. Dzisiaj nie ma żadnych dolegliwości. Prosto
opisuje swoją dietę: – Przede wszystkim warzywa i owoce, koniecznie surowe, bo mają najwięcej wartości.

I z pestkami, które są antyrakowe. Poza tym orzechy i od czasu do czasu domowy chleb z mąki, na którą sam mielę ziarna.
Bożena i Mariusz Sekulscy od 1994 roku prowadzą gospodarstwo ekologiczne. Jak na ironię ona jest magistrem chemii rolnej. Ale szybko wtrąca: – Poznałam zło od podszewki. Z Mariuszem zaś poznali się na praktykach w gospodarstwie ekologicznym pod Toruniem.
– I tak to się zaczęło – dodaje. Sama chodzi boso sezonowo, tak jak i syn.

W przypadku Andrzeja Wasilaka życiowy zwrot ku ekologii miał dość egzotyczny wymiar. Otóż wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Nie kryje w opowieściach swoich dawnych problemów zdrowotnych, alkoholowych czy egzystencjonalnych. Zaczyna jak w psychologicznym thrillerze: o czwartej nad ranem siedzi w nienajlepszym stanie na ławce nad jeziorkiem w Chicago. Podchodzi nieznany mu Chińczyk z radą, by przestał się męczyć. Tak życiowo. Spotykają się potem jeszcze kilka razy. – Chińczycy pokazali mi, że zdrowie to nie to, co widzisz, ale to, co czujesz. Że trzeba słuchać swojego ciała i jego potrzeb. I że nie ma chorób, jest tylko zdrowie, które zaniedbujemy.

Przyleciał do kraju i wywrócił życie do góry nogami.
Teraz pomaga robić to innym. Zwłaszcza chorym.
Jest przedsiębiorcą działającym w wielu branżach, ściąga ze świata suplementy diety, ale prawdziwe, a nie reklamowane w aptekach. Zawzięcie praktykuje tai chi i jogę, a przede wszystkim jest społecznikiem, prowadzi zajęcia i prelekcje z dobrych praktyk zdrowotnych.

Kiedy pytam go o choroby, jak seria petard wyrzuca z siebie nazwy ziół, warzyw i kwiatów, które poleca w konkretnych przypadkach. O żyworódce, świetnej na katar (przechodzi w godzinę), jarmużu i komosie, lodach z kaszy jaglanej, podagryczniku – źródle witamin na wiosnę, pysznych chabrach i mleczach oraz nasturcjach działających jak antybiotyk. O czekoladzie z kakao, daktyli i awokado.

Zdradza, że na noc bierze łyżeczkę ksylitolu, czyli cukru z drzewa brzozowego, który odkwasza i remineralizuje tkankę kostną zębów. – Nie mam ubytków, choć nie myję ich od ponad 20 lat – zaskakuje.

O jedzeniu kwiatów: – Człowiek sam powinien wiedzieć, czego najbardziej potrzebuje, tak jak zwierzę. Ono nigdy się nie zatruje, bo wie, co jest dobre dla jego organizmu. Człowiek to w sobie zatracił – tłumaczy i trochę zaczepnie podsumowuje: – Trzeba być humanem!
I tłumaczy dalej: – Human to „homo” bez „sapiens”, czyli człowiek przed tresurą wychowania, do mniej więcej pierwszego roku życia, potrafiący jeszcze zdać się na swoją intuicję.

Andrzej pracował w kilku szkołach. Z każdej odchodził, bo próbował narzucić własny styl nauczania. – Chowałem program do szuflady i zacząłem dzieci uczyć,
a nie nauczać. Dziecko trzeba zainteresować, wtedy samo będzie się chciało uczyć. Tragedią jest to, że ludzie mają schematy, którym muszą się poddać – mówi.
A Bożena i Mariusz opowiadają, jak łatwo jest oswoić dzieci ze zdrową żywnością. Kiedyś oprowadzali przedszkolaki po gospodarstwie. Po obejrzeniu zwierząt,
w tym owiec, przyszedł czas na zajęcia w domu (w korytarzu dostrzegam warmińskiego aniołka z tabliczką: Szczęśliwy ten dom, gdzie myszy i pająki są). W doniczce rósł podagrycznik. Bożena zapytała, kto chciałby spróbować. Nikt. Padło drugie pytanie: „Kto chce zjeść to, co owieczki?”. Dzieciaki chórem: „Jaaa!”. – Zadziałało intuicyjne myślenie humana – dodają.

Każdego wieczoru Andrzej ogłasza domownikom, że idzie umierać. Wszyscy już wiedzą, że wstanie zresetowany. – Ja rano rodzę się, jestem gotowy do działania – obrazuje. – Dużo rzeczy w życiu jest prostych, tylko jak się przebić przez tę membranę świadomości?
Mamy kilka naturalnych patentów, ale za głośno o nich nie mówimy, bo biorą nas czasem za dziwaków.

Do Bosych Chłopów należy 21 osób. Mówią, że z niczego się nawzajem nie rozliczają i nikogo nie testują.
– A jak weryfikujecie nowych członków?
– To, że ktoś chce do nas dołączyć, jest już wystarczającą weryfikacją.

Tekst: Katarzyna Sosnowska-Rama, Obraz: Joanna Barchetto