WYSTARCZYŁOBY PODAĆ JEJ NAZWISKO I DALSZA CZĘŚĆ WSTĘPU JEST ZBĘDNA. ALE PRAGNIE SIĘ WIĘCEJ, BO KTÓŻ BARDZIEJ ZELEKTRYZOWAŁ POLSKĄ KINEMATOGRAFIĘ. Z GRAŻYNĄ SZAPOŁOWSKĄ SPOTYKAMY SIĘ W PAŁACU PACÓŁTOWO W OKOLICZNOŚCIACH MUZYCZNYCH, BO AKTORKA TOWARZYSZY GRANYM TUTAJ DO KOŃCA LATA RECITALOM CHOPINOWSKIM, A LADA CHWILA WYDA WŁASNĄ PŁYTĘ. WIĘC ZAMIENIAMY SIĘ W SŁUCH. NIE ODRYWAJĄC OCZYWIŚCIE WZROKU.
(W tle salonów Pałacu Pacółtowo repertuar Chopina rozgrywa Łukasz Krupiński, który za 70 minut rozpocznie recital. Tradycją kameralnych koncertów było niegdyś zapowiadanie ich przez osobistość, niekoniecznie z kręgu muzyki klasycznej. Ta rola za chwilę przypadnie Grażynie Szapołowskiej)
MADE IN: Spotykamy się w Pałacu Pacółtowo, gdzie za chwilę zabrzmi poważna muzyka. Do jesieni będzie panią można tu spotykać podczas recitali chopinowskich.
Grażyna Szapołowska: Przyjeżdżam tu z przyjemnością, bardzo lubię to miejsce. Byłam w wielu odrestaurowanych zamkach na Mazurach, ale ten niewielki pałacyk ma zupełnie inny, niesamowity urok. Otoczony pięknymi horyzontami, bez natłoku, z kilometrami do przespacerowania. Dzięki ludziom, którzy chcą coś osiągnąć, do chwały sprzed lat przywracane są właśnie takie miejsca. Warto więc czasem uciec w nie i posłuchać Chopina. On uwielbiał takie kameralne koncerty jak tutaj w Pacółtowie.
Nawet na kameralnym koncercie jego muzyka wywołuje emocje.
Pamiętam jak kiedyś nad morzem, na plaży w Juracie, zagrał Chopina Janusz Olejniczak. Był wtedy rok po tragicznej śmierci syna. I zagrał go tak, jak nigdy więcej. Kiedy więc artystami szarpią uczucia, dotykają ich tragedie, to jest dla nich żyzna gleba do twórczości. I jak się spojrzy na jakiegokolwiek malarza czy muzyka, to wszyscy mają w sobie jakieś kalectwo, szaleństwo. Na bazie tej inności tworzą najwspanialsze dzieła.
Chciałaby pani pożyć trochę w czasach Chopina?
Ale we Francji, bo chciałabym poznać tamtejszych malarzy, w czasach, kiedy Chopin tworzył. Całą tę bohemę paryską. Ze swoją dzisiejszą wiedzą wiedziałabym, które obrazy kupować.
Myśli pani, że za trzy dekady zmiany migracyjno-demograficzne ogołocą Paryż z tego smaku pożądania?
Cały świat się zmienia. My tak samo Afrykę ogołacamy z jej smaku. A jak ogołacana jest Syria ze swojego smaku! Gdy jest wojna i bieda, a my się na to zamykamy, to tak, jakbyśmy zamykali się na inne smaki. Bo naszym bogactwem jest ciekawość drugiego człowieka, jego inności. Kiedy kręciłam w Syrii film z rosyjską ekipą, przez trzy tygodnie byłam otoczona arabską muzyką. I kiedy po tym czasie usłyszałam z kasety w samochodzie Chopina, Czajkowskiego i Mozarta, zrozumiałam, czym jest tęsknota do swojego kraju, do Europy i do swojej kultury. Teraz proszę sobie wyobrazić, że ta fala migrantów i uchodźców, która przybywa do Europy, to są ludzie wyrwani ze swoich korzeni, muzyki, smaków. Tęsknią tak samo jak ja tęskniłam w Syrii za europejską muzyką i jedzeniem. Wtedy zrozumiałam, jak bardzo kocham swój kraj. Z jednej strony my nienawidzimy ich ze strachu, zamiast kochać z ciekawości, z drugiej strony oni nie będą nastawieni dobrze do naszej cywilizacji, kiedy zamkniemy ich w obozach i uniemożliwimy dostęp do ich kultury.
A trzeba być tolerancyjnym na inną kulturę i cały czas szukać z nią porozumienia. Jak Polacy spotykają się z obcym w pojedynkę, to są serdeczni i otwarci, ale jak spotykają się grupą, to już jest grupa przeciwko jednemu. Nie doprowadzajmy do sytuacji, w których wsiadający do tramwaju ciemnoskóry wzbudza w nas lęk i strach. Powinien wzbudzać ciekawość.
Pani rozbudza ciekawość zapowiedzią nowej płyty.
Jedna piosenka z płyty będzie grana w Lecie z Radiem – „Kochaj mnie”. Kompozytorem jest wybitny i genialny człowiek, Włodzimierz Kiniorski, a teksty w większości są moje i nieznanego mi osobiście chłopaka z Facebooka.
Jak to się stało, że jego teksty trafią na płytę?
On nie podsuwał mi tekstów piosenek, ale pisał do mnie prozą, wierszem. I pomyślałam, że jeden z tych tekstów jest piękną piosenką. Drugi tekst napisaliśmy wspólnie. I wyszły dwa piękne utwory.
Na płycie będą więc moje teksty, tego tajemniczego chłopaka z Facebooka, ale też Bogdana Loebla, jednego z najwybitniejszych autorów, który napisał m.in. „Kiedy byłem małym chłopcem” dla Breakout. Jedna piosenka będzie do tekstu Wisławy Szymborskiej „Oto my, nadzy kochankowie”. Z kolei „Kołysankę” napisała mi córka.
A utwór „Jesteśmy”, który krąży na YouTube, napisał Jan Nowicki. Od niego się chyba wszystko zaczęło.
Janek namówił Włodka, by napisał muzykę, pod warunkiem, że ja zaśpiewam. I tak się spotkaliśmy.
Kiedy ostatnio pani śpiewała?
Tak naprawdę to dwadzieścia parę lat temu.
Na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej w połowie lat 90.?
Tak, wtedy zaśpiewałam piosenkę Jonasza Kofty, która teraz będzie w nowej aranżacji. Choć potem zaśpiewałam jeszcze piosenkę Kory „Kocham Cię kochanie moje” z Krzysztofem Kiljańskim. Kiedyś nagrałam piosenki Marleny Dietrich w aranżacji Bogdana Hołowni, ale to była prywatna płyta, która rozeszła się poza sprzedażą. No i śpiewałam w paru rosyjskich filmach.
Pamiętam, jak kiedyś śpiewałam w operetce w „Księżniczce Czardasza” Kálmána, podeszła do mnie Irena Santor i powiedziała: „Pani Grażynko, to grzech, że pani nie śpiewa”. I to mi gdzieś utkwiło.
Przyznam panu jeszcze, że kiedy kilka dni temu [rozmawiamy 28 maja – red.] w Studiu im. Agnieszki Osieckiej kończyliśmy z Włodkiem Kiniorskim nagrywać płytę, przyszli panowie od masteringu i powiedzieli: „Pani ciągle ma w głosie 19 lat”. Niesamowite, że można zachować głos młodej kobiety, mimo że człowiek się starzeje. Moja mama miała coś takiego. Miała 90 lat i jak do niej dzwoniłam, to odzywała się młoda dziewczyna.
Do kogo pani adresuje płytę?
Do tych, którzy lubią dobre teksty i nie przeskoczą natychmiast na inną stację radiową.
Pod zwiastującym płytę utworem „Jesteśmy” wynalazłem na forum wpis magazynu „Teraz Rock”: „Pani Grażyno, wielki szacunek. Rewelacyjna interpretacja! Ciaaaary…” Przez cztery „a”.
Oj, to ładnie. Ale co to znaczy, że przez cztery „a”?
(intonując z odpowiednią dozą emocji) Ciaaaary…
Aaa! Ciaaaary. No to super! Włodek, kiedy mnie do tego namówił, powiedział: „Ty śpiewasz, tylko odważ się”. I tak powstało szybko 10 piosenek.
Często porównują panią do Catherine Deneuve? To także ikona kina, również piękna, i czasem śpiewa. No i ten czarujący blond.
…Tak, czasem śpiewa, ale trudno porównywać kogokolwiek z naszego kraju do kogokolwiek z krajów zachodnich. Zdaje sobie pan sprawę, jaka jest różnica.
(w rozmowę włącza się mąż, Eryk Stępniewski, Francuz, którego rodzice byli Polakami: Przepraszam, ale nie śpiewa tylko czasami, bo karierę zaczęła od musicalu „Parasolki z Cherbourga”)
No proszę, mamy Francuza, który w temacie wie wszystko. Ona miała „Parasolki z Cherbourga”, a ja „Lata dwudzieste… lata trzydzieste”. Tylko że w tym filmie nie pozwolono mi śpiewać, bo producent kochał się wtedy w kimś innym i powiedział, że śpiewać będzie właśnie kto inny.
Chciałem zgrabnie przeskoczyć z tematem, ale zobaczymy na ile mi się uda…
Niech pan skacze.
Do tych „ciaaaar” właśnie, których pani dostarczała w nadmiarze, bo mam tu pod ręką cytat niezapomnianego Zygmunta Kałużyńskiego, który napisał kiedyś o pani jak o polskiej Marylin Monroe…
…a Edward Dziewoński dzwonił do mnie i mówił, że jestem Greta Garbo.
To ja zacytuję tego Kałużyńskiego: „Jak Polacy widzą ją na ekranie, to im ciasno w portkach się robi”.
To zależy, kto jakie nosi portki. (roześmiała się) Ale kiedy zagrałam w „Nadzorze” tę groźną więźniarkę, zapięta pod szyję, w mundurze strażniczki, dostałam po raz pierwszy list od pana Andrzeja Wajdy, a potem drugi i trzeci… Napisał: „Nareszcie pojawiła się w polskim kinie prawdziwa kobiecość”.
W pani najniebezpieczniejsze jest to słynne odgarnianie włosów. Powinno być zabronione.
No to ja już nie odgarniam. (śmiech)
Olaf Lubaszenko powiedział kiedyś: „Zakochać się w Grażynie Szapołowskiej, to jest w tym kraju obowiązek każdego normalnego mężczyzny”.
Niepoważny, jak wszyscy aktorzy.
„Aktorzy to tacy ludzie, którzy wstydzą się swoich prawdziwych uczuć w życiu. Mają z nimi trudności. Zablokowani w sobie, mają wiele osobowości, ale nie wiadomo, która prawdziwa. I ujściem tego wszystkiego jest aktorstwo, grane role” – to pani słowa.
Tak, to ich jedyny moment, kiedy są odważni. Im bardziej się ich poznaje, tym więcej widać problemów, z jakimi wyrośli w domach, z dzieciństwa. Wynika to też z pewnej wrażliwości i nieśmiałości. Kiedyś była taka scena, jak Pola Negri spotyka się z Hitlerem i on ją pyta, czym naprawdę jest dla niej aktorstwo – bo Hitler, jak wiadomo, też uczył się sztuki aktorskiej. A ona odpowiedziała: „Aktorstwo, mein Führer, to coś, z czego utkane są sny”.
Jest coś na rzeczy, że marzenia senne, które nie są codziennością, powodują, że ci aktorzy potrafią opowiadać je w fantastyczny sposób, że widza przenosi się do tego snu. I to są wspaniali aktorzy. Aktorstwo polega na umiejętności ciekawego opowiadania, podobnie jak reżyseria – to właśnie umiejętność opowiadania. Jeżeli reżyser nie potrafi zaczarować swoim pomysłem na film, to nie piję z nim kawy.
W „Magnacie” spoliczkowała pani Bogusława Lindę tak zupełnie poza scenariuszem?
Często aktorzy są nieprzewidywalni w grze. Czasami reżyser podpuszcza kogoś, żeby zrobił jakiegoś psikusa. I trafiają się momenty, które są zaskoczeniem dla partnera. Uderzenie w policzek Bogusia też było zaskoczeniem i dla mnie, i dla niego, bo kompletnie się tego nie spodziewał. Dlatego bardzo prawdziwie zareagował. Ale jak go uderzyłam i zobaczyłam jego wzrok, to natychmiast go pocałowałam. I wtedy ja też zgłupiałam.
Jak do pani zwracają się najbliżsi?
Mamo.
No, to bardzo zawężony krąg bliskich. A inni?
Kochanie, pani Grażyno, Laleczko, Didusiu, Grażynko, Księżniczko, Skarbie, Szapencjo…
Dociekam, bo przeczytałem pani książkę „Zapomniałam o Tobie”, która jest zbiorem dziesięcioletniej korespondencji między panią a pewnym Januszem, który się w pani kochał. Zliczyłem 10 różnych zwrotów, którymi rozpoczynał listy: Szapo, Szapciu, Szapuniu, Szapellino, Szapollino, Szapencjo, Szapoklaku, Szapulinko, Szapeczko, Szapułko.
Pięknie. Miał fantazję. I pan sam zwrócił na to uwagę.
To bardzo odważne, by opublikować listy miłosne między panią, a człowiekiem, który się w pani kochał. Po raz kolejny łamie pani tabu. Co prawda wydano kilka lat temu listy pomiędzy Mrożkiem a Lemem, ale – rzecz jasna – nie w tej intymnej tematyce.
Może pan nieuważnie czytał… Ta książka jest piękna dzięki naszym listom, dzięki spostrzegawczości Janusza i mej wrażliwości. Ta książka powstała po to, by ludzie zechcieli do siebie pisać, a nie esemesowali. Jak ja tego nie opublikuję, to kto? Nie wiem, czy ktoś ma tak piękne listy. Ja mogę umrzeć albo te listy spalić i nic z nich nie wyniknie, nie zostanie. Jest takie powiedzenie: „Nigdy nie będą mówić o tym, czego pan nie zrobił”. Więc można było z nimi nie zrobić nic. Poza tym to jest kawałek spojrzenia Janusza na mnie i moje życie w różnych miejscach mojej pracy. Na szczęście te listy zachowałam – to cud, bo większość listów wyrzucam – a on przysłał mi rok temu związaną czerwoną wstążką paczuszkę z listami, które do niego wysyłałam. To był znak, że trzeba je wydrukować, bo Janusz pisał pięknie.
W filmie też wychodziła pani poza pewne ramy, łamała stereotypy, chociażby we wspomnianym węgierskim „Innym spojrzeniu”, gdzie zagrała pani kobietę zakochaną w kobiecie. Były też miłosne relacje z młodszymi czy scena z orgazmem.
Nie można powiedzieć o scenie, w której bezbronny młody człowiek, zmagający się ze swoją samotnością, jest postawiony przed obliczem kobiety, której pożąda, iż jest to scena – cytując pana – „z orgazmem”. Czy pan siebie słyszy? Prawdziwa sztuka powstaje wtedy, gdy łamie się pewne konwencje. Ja nie należałam do tchórzliwych.
No właśnie, w Internecie krąży taki ranking, w którym dzierży pani właśnie pierwsze miejsce w ilości rozbieranych scena na ekranie – trzydzieści jeden.
Czego pan szuka w tym Internecie?! (wybucha śmiechem)
Nie będę ukrywał, że ostatnimi dniami tylko Szapołowskiej.
Na szczęście z musu.
Niekoniecznie, bo jak już przytaczaliśmy Lubaszenkę, a on w pani kontekście od razu przenosi do „Krótkiego filmu o miłości”, w którym pani odcisnęła swoje piętno na każdym młodym mężczyźnie.
À propos miłości, to prawda, że podczas kręcenia na Węgrzech „Innego spojrzenia”, nabierała pani Węgrów, że słowo „cielęcina” oznacza po polsku miłość.
Razem z Jadzią ich wkręcałyśmy [Jadwiga Jankowska-Cieślak – partnerka z „Innego spojrzenia”, która za tę rolę otrzymała nagrodę w Cannes – red.].
To okrutne.
Ale jakie erotyczne! Ko-cham-cię (powoli sylabizuje), a teraz: cie-lę-ci-na. (powiedziała jak najczulsze słowo wyszeptane do ucha podczas teatralnej miłostki) Uwielbiali to słowo. Po węgiersku miłość to szeretet. Mi się kojarzyło z serdelkami, więc niezbyt pięknie.
Wracając do listów: wciąż je pani dostaje?
No właśnie, dzisiaj nikt już ich nie pisze. Albo sms, albo jakieś trzy słowa na Facebooku. Mam przyjaciółkę w Stanach, która przysyłała mi przepiękne kartki, ale potem przestała i wywołała we mnie tęsknotę za listami. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ja tą książką „Zapomniałam o Tobie” nie nauczę młodych ludzi pisania listów, ale być może nauczę ich wyobraźni i może zatęsknią za kimś, za kim idzie się na koniec świata.
A dlaczego ta książka nie mogłaby być takim natchnieniem?
Bo młodzi nawet jej nie przeczytają. Dzisiaj promuje się książki, w których na co drugiej stronie są zdjęcia i ulubione przepisy znanych ludzi. Ale dostaję sygnały od czytelników starszego pokolenia, że czytają tę książkę nawet do rana. Mówią: „Boże, jaki on był w pani zakochany i jak o tym pięknie pisał”.
W Pacółtowie też zrobię kiedyś spotkanie z książkami i poopowiadam trochę o nich.
Poza tym poprzez te listy Janusz uczył mnie poezji francuskiej, pokazywał kawałek tego pięknego świata.
Słuchała pani wtedy Jean Michel Jarre’a.
W czasach Solidarności była moda na Jarre’a. Pamiętam jego koncert w Pekinie, którym mnie zafascynował.
W drugiej pani książce, też z pani życia – „Ścigając pamięć” – zaintrygował mnie incydent nad jeziorem w Iławie, kiedy to omal nie straciła pani nogi.
Lewej nogi. Trafiłam w Iławie na wspaniałego lekarza Zenona Olszewskiego i gdybym tam została, nikt nie musiałby ze mnie robić królika doświadczalnego i nie przechodziłabym ośmiu kolejnych operacji. Bo, niestety, zawieźli mnie do tej Warszawki, do chirurga, który ciachał to kolano na prawo i lewo, rąbał i krzywdził. Po operacji u niego pojechałam do Stanów i jak tamtejsi lekarze zobaczyli, co mi zrobili, nawet nie chcieli dotykać tej nogi.
Co się stało na jeziorze w Iławie?
Płynęłam na narcie za motorówką i przechodząc kilwater, wywróciłam się, robiąc najgorszy możliwy błąd – nie puściłam automatycznie liny. Zwyczajnie wyrwało mi nogę w kolanie.
Z książki wynikało, że chciała pani – jak to młodzież mówi – pokozaczyć.
Chciałam chłopakom pokazać, jak się pływa, bo widziałam, że wszyscy padają. Byłam w kiepskim stanie, zamyślona, rozkojarzona. I tak wyszło.
I dlatego nie lubi pani pływać po jeziorze?
Od tamtej pory mam lęk. Choć już wcześniej te jeziora wydawały mi się niebezpieczne. Jak byłam dzieckiem, wyobrażałam sobie, że wyjdzie z nich smok lub zaplączę się w sitowie. Zawsze bałam się jezior. Za dużo bajek czytałam.
To dziwne, bo z kolei kocha pani morze.
Tak, mogę wypłynąć i kilometr od brzegu. Lubię tę przestrzeń, pustynię taką, nieograniczone horyzonty. Dlatego ta przestrzeń fascynuje mnie i tu, w Pacółtowie. No proszę popatrzeć, jak tu jest. (obydwoje zerkamy za pałacowe okno na panoramę, wydawałoby się, bez końca; pod pałacem stoi przygotowany do sesji Jaguar, jakim aktorka jeździła w latach 80.) Piękny ten Jaguar.
A ten pani skąd się wziął?
Znajomy mi go polecił. Powiedział, że pasuje do mnie. Akurat ukradli mi BMW, więc nabyłam go za całkiem niewielkie pieniądze.
Słyszałem też, że dobrze pasował i do pani futra.
Nie, to futro dokupiłam pod kolor siedzeń Jaguara, były jasne, w odcieniu kawy z mlekiem.
W czasach komuny musiał to być szczyt ekscentryzmu.
No to dodam, że nosiłam do tego tenisówki, co po 30 latach stało się wielkim odkryciem i modą.
Jak reagowano wtedy na najbardziej pożądaną aktorkę, która w futrze i – jak się teraz dowiaduję – w tenisówkach wysiada z Jaguara?
Tu nie chodziło o to, by reagowano. W moim pojęciu chodziło o protest przeciwko całemu systemowi, który istniał. Było tak szaro i ponuro, a ja chciałam pokazać, że może być inaczej. Żebyśmy się obudzili i domagali innego kraju. Dzisiaj jest bogato, kolorowo i można mieć prawie wszystko.
Może i zostawiłabym sobie ten samochód do dzisiaj, bo był wspaniały, miał starą drewnianą kierownicę i prawdziwy chrom, skórę i drewno czeczota. Ale pozbyłam się go przez nieuczciwego mechanika, któremu oddawałam go do serwisowania, a on pozbawiał go dobrych części, więc samochód dostarczał coraz więcej kłopotów. Kiedy wyjeżdżałam do Stanów, trafił do muzeum motoryzacji.
(patrząc na samochód, z zalotnym uśmiechem) Dasz mi tego Jaguara?
Kluczyki są nawet w środku.
Oddam ci za miesiąc… No, może za rok…
Rozmawiał: Rafał Radzymiński
Obraz: Piotr Ratuszyński