BEZ TYTUŁU, CZYLI O TYTUŁACH KSIĄŻEK NAJBARDZIEJ UTYTUŁOWANYCH PISARZY WARMII I MAZUR. 

Rozmawiamy z Włodzimierzem Kowalewskim*.

Siedzimy w fotelach Suszek Design w Lions Gallery**.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

 

Jazzu nie zagra, ale opisze tak, że go słychać. Choć adaptowanie swojej powieści na film jest bolesne, to spróbowałby jeszcze raz. Autor głośnych „Excentryków”, Włodzimierz Kowalewski*, opowiada o warsztacie pisarza, scenografa i jazzmana lat 50. XX wieku.

 

Kowalewski_5     Kowalewski_4

 

MADE IN: Od tytułu zaczyna się czy na nim się kończy praca nad powieścią?

Włodzimierz Kowalewski: W tym wypadku zaczęła się od tytułu. Powieść zwykle składa się ze zdarzeń, które samemu się przeżyło, o których się słyszało lub chciałoby się przeżyć. I akurat jedną z takich historii opowiedział mi przyjaciel, Piotr Piaszczyński. Otóż jego dziadek był emigrantem wojennym, oficerem armii Andersa, który – tak jak bohater powieści – niespodziewanie wrócił z Londynu do PRL pod koniec lat 50. Wrócił nie do Ciechocinka, ale do Krynicy Górskiej, nie do siostry, a do żony, natomiast obydwie były dentystkami. I tenże pan, już po pięćdziesiątce, dość zażywny, zupełnie nie wpisał się w struktury społeczne PRL-u, co było w tym czasie ewenementem, gdyż każdy musiał wtedy do czegoś należeć. Pan Henryk nie zapisał się do partii, nie poszedł do pracy, żył na utrzymaniu żony i zajmował się… tańczeniem. Początkowo przyjmowane było to z niesmakiem, bo pan po pięćdziesiątce włóczy się po fajfach, obtańcowuje młode dziewczyny – no podejrzany donżuan z Zachodu. Ale okazało się, że jest po prostu mistrzem swingowego tańca. Przywiózł modne kroki, figury, dziewczyny same do niego lgnęły. I w czasie ognistego numeru swingowego przewrócił się na parkiet i umarł. To się oczywiście natychmiast kojarzy z wierszem Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej „Excentrycy”, pierwszym jazzowym wierszem w polskiej poezji, jeszcze z lat 20.

 

I stąd tytuł. Fabuła również?

Tak, wiersz początkowo miał być mottem powieści, ale redaktorka pierwszego wydania z 2007 roku wyperswadowała mi to. Uznała, że  wystarczy tytuł w tej archaicznej wersji przez „x” i czytelnik będzie wszystko wiedział. Oczywiście rezultat był taki, że nie wiedział i nawet najbardziej doświadczeni krytycy zarzucali mi, że jestem już tak staroświecki, że nie stosuję się do zasad współczesnej ortografii polskiej.

A w wierszu oddana jest ta atmosfera gorącego jazzu, dancingu Indra w Sopocie. To nie był jazz abstrakcyjny, modern jazz, uwielbiany przez „młodych wykształconych” końca lat 50., ale ten, który kojarzy się z emocjami i nastrojem nocnego lokalu. I dlatego od początku wiedziałem, że piszę powieść pod tytułem „Excentrycy”.

 

Kim są tytułowi excentrycy?

Wbrew pozorom wcale nie jest tak łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Można je zbyć takim banalnym stwierdzeniem, które często występuje u recenzentów filmu „Excentrycy”, a wcześniej też książki: na tle małej miejscowości, szarzyzny prowincji, nagle pojawia się grupa „kolorowych ptaków”, ludzi odcinających się od otoczenia, którzy grają muzykę jazzową i dzięki nim ta rzeczywistość nabiera barw. To nie do końca tak. Czytelnik musi sobie sam odpowiedzieć na pytanie, kim jest Fabian Apanowicz, główny bohater powieści. Czy rzeczywiście jest tylko cwaniakiem, któremu udało się zarobić na Zachodzie ogromne pieniądze, przemycone w podwoziu samochodu  czy też oszustem, który pieniądze pozyskał w sposób nielegalny i uciekł za „żelazną kurtynę”, gdzie nie mogła go dosięgnąć angielska sprawiedliwość. A może rzeczywiście jest tym, o kogo toczy się cała intryga. Kimś, kto przyjeżdża po to, żeby poprzez rozbudzanie tęsknoty do zachodniej cywilizacji zachować naszą tożsamość. Tożsamość zachodnioeuropejską, o którą trzeba było walczyć w czasach ogłupiania społeczeństwa komunistycznymi sloganami. Fabian może być metaforą takiego działania, on implantuje tę kulturę poprzez granie muzyki, która (w przeciwieństwie do jazzu nowoczesnego) jest muzyką zrozumiałą dla wielu ludzi, potrafi ich porwać, nie służy wyłącznie temu, by słuchać jej w elitarnych klubach.

 

Tacy excentrycy mogli się pojawić w rzeczywistych lat 50.?

I pojawiali się, o czym zupełnie nie pamiętamy. Niekoniecznie w największych miastach. Np. podczas jednego ze spotkań autorskich, w Brodnicy, dostałem zdjęcia, które pokazywały brodnicki big band działający w latach 40. Nazywał się Hot Boys. M.in. to zdjęcie stało się inspiracją do scenografii. Z kolei w czasie premiery filmu w Łodzi poznałem legendarnego muzyka zespołu Melomani, Andrzeja „Idona” Wojciechowskiego, który pokazał mi fotografię „jazzowej” młodzieży na plaży w Dębkach. I tak samo – szykowne, śliczne dziewczyny, w najmodniejszych kostiumach kąpielowych; modne fryzury, kapelusze, okulary typu „chytry kotek”. Faceci młodzi, przystojni, roześmiani. Odwracam zdjęcie, a tam data: 1951 rok! Najgłębsza noc stalinizmu! Czyli była taka młodzież, która nie poddawała się „socjalistycznemu stylowi życia” i „wzorcom od towarzyszy radzieckich”.

 

Długo rekonstruował pan ten świat?

Samej powieści nie pisałem długo, ale przygotowania zajęły sporo czasu. Bo nie jest to przecież moja najnowsza powieść. Powstawała w epoce ubogiego Internetu. Niedostępne były jeszcze zasoby archiwalne, zdjęcia, więc odbywałem kwerendy po bibliotekach. I pisałem może nie tyle na podstawie zdjęć, co prasy z tego okresu. Tej, która pod koniec lat 50. miała status inteligenckiej, otwierającej się na Zachód, czyli przede wszystkim pisma „Przekrój”.

 

W którym zaczytuje się Wanda, siostra Fabiana.

Właśnie. Te tytuły prasowe, cytaty, które pojawiają się w książce – wszystkie są autentyczne. I przede wszystkim to było źródłem wiedzy o epoce. No i pamięć genetyczna, rodzinna. Moje dzieciństwo to połowa lat 60., więc można powiedzieć, że atmosfera była podobna.

 

Januszowi Majewskiemu [ur. w 1931 r. – red.] było trochę łatwiej i właśnie – czym różni się praca nad książką od pracy nad scenariuszem? Zwłaszcza na podstawie własnej książki.

Mogę powiedzieć, że to praca dość bolesna. Adaptowanie powieści przede wszystkim polega na przekładaniu jej na język ekranu, czyli na maksymalnym skracaniu, upraszczaniu, wycinaniu wątków, których w filmie nie da się pokazać. Pierwszy etap to było stworzenie treatmentu, nowelki wyjściowej, która przedstawiałaby tę historię. Trzeba było usunąć wątek retrospektywny – dwudziestolecia międzywojennego – który zresztą bardzo mi się podoba. Złowroga postać niejakiego Reichmanna, rozbudowana postać Bayerowej – zniknęły. Ale powstał też czteroodcinkowy serial telewizyjny i tam mogliśmy pokazać trochę więcej.

 

Kowalewski_3

 

W „Excentrykach” jest wiele niedopowiedzeń, niejasności związanych z życiem postaci. Pan jako autor zna ich przeszłość?

Ona dla mnie również często pozostaje tajemnicą, bo rzeczywistość często nas zwodzi, roztacza różnego rodzaju iluzje. Tak naprawdę nie możemy rozpoznać, co jest prawdziwe, a co fałszywe. I te niedopowiedzenia to odniesienia do wyobraźni czytelnika, tak, żeby on sam mógł sobie tę historię dopowiedzieć.

 

Wracając jeszcze do filmu – jak wyglądały początki?

Przede wszystkim byłem bardzo zaskoczony. Bo Janusz Majewski zaraz po przeczytaniu powieści zadzwonił do mnie z wiadomością: „Robimy film, a ty napiszesz scenariusz”, a następnie, z właściwą sobie stanowczą kurtuazją, wręczył mi hollywoodzki podręcznik do pisania scenariuszy i powiedział: „Przeczytaj to i napisz”. Był to – prawdę mówiąc – ogromny dowód zaufania i wyróżnienie, bo Janusz rzadko korzysta z pracy scenarzystów, najczęściej pisze sam. Nawet realizując znakomity film „Stracona noc” na podstawie opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza odrzucił jego dialogi! Przeżyłem więc to dość mocno i kiedy doszedłem już do siebie, zacząłem pisać. Na początku wydawało się, że wszystko pójdzie jak z płatka.

 

Który to był rok?

  1. I później okazało się, że w naszych polskich realiach nie można tego zrobić tak szybko. Były ogromne perturbacje ze zdobyciem funduszy.

 

Ale w 2015 roku film zdobył Srebrne Lwy na Festiwalu w Gdyni, wyszła też świetna płyta z muzyką. I w dodatku bohaterowie „Excentryków” wyglądają dokładnie tak, jak wyobrażałam sobie podczas czytania książki.

A widzi pani, ja też miałem takie wrażenie. To było coś niezwykłego, jakieś zupełne wstrzelenie się w punkt wyobrażeń moich i reżysera, bo przecież jako pisarz absolutnie nie ingerowałem w jego pracę. A okazało się, że te typy postaci są po prostu identyczne.

 

Tytuł filmu rozszerzono: „Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy”.

Tak, żeby zwrócić uwagę widza na przesłanie tego obrazu, dotyczące optymizmu życiowego w każdej sytuacji. Standard „On the Sunny Side of the Street” stał się leitmotivem filmu. To manifest artystyczny samego Janusza Majewskiego – musimy mieć w życiu tę słoneczną stronę ulicy, w każdej sytuacji umieć na nią przejść. Pamiętać, że ona istnieje i mieć tyle siły, by wydobyć się z cienia.

 

W pana powieści niemal słychać jazz, swingujące pary. Skąd ta miłość do jazzu?

Pewnie z powodu moich kompleksów. Bo jestem człowiekiem bardzo wrażliwym na muzykę, ale w żaden sposób nie jestem w stanie jej wykonać. Moi nauczyciele śpiewu łapali się za głowy, od jednego z nich dostałem smyczkiem po uchu za fałszowanie. Nie należę, co prawda, do tego pokolenia, które się fascynowało jazzem, choć uwielbiam swing. Wychowałem się natomiast na klasycznym rocku i takiej muzyki słucham do dzisiaj. A pisanie o muzyce to rodzaj kompensacji.

 

Zdecydowałby się pan na napisanie kolejnego scenariusza?

Już go napisałem. We współpracy z Januszem Majewskim powstał bardzo obszerny scenariusz filmu i serialu o dziejach trzech pokoleń polskich Habsburgów z Żywca. Jest to zupełnie nieznana karta z historii, fascynująca, godna pokazania na ekranie.

 

Rozmawiała: Katarzyna Sosnowska-Rama

Obraz: Michał Bartoszewicz

 

*Włodzimierz Kowalewski – pisarz, felietonista radiowy i krytyk literacki urodzony w Olsztynku. Olsztyńskim licealistom znany jako polonista, którego się zazdrościło. W kraju i za granicą – jako jeden z najlepszych współczesnych prozaików polskich. W 2007 roku wydał powieść „Excentrycy”, wznowioną w 2015 roku i zekranizowaną przez Janusza Majewskiego pod tytułem „Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy”. Film ten, do którego Włodzimierz Kowalewski napisał scenariusz, zdobył Srebrne Lwy na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Pisarz od lat mieszka i tworzy w Olsztynie, uwieczniając nieraz miasto w swej prozie. Był kilkukrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike. Jego ostatnia powieść to „Ludzie moralni” z 2012 roku.

 

**Partnerami cyklu „Bez tytułu” są:

Lions Gallery, galeria sztuki zlokalizowana na szczycie pasywnego apartamentowca Łyna Park przy ul. Grunwaldzkiej 4a w Olsztynie. Miejsce z niepowtarzalnym widokiem na dzieła artystyczne, użytkowe i panoramę miasta. www.galeria-lions.pl

Suszek Design Formy Niebywałe, olsztyńska pracownia projektowa mebli. Łączy rzemieślniczy proces produkcji z nowoczesnym, unikatowym stylem, tradycję regionu ze światowym designem. Jest założycielem Fundacji Formwell, promotorem sztuki, designu i architektury. www.suszek.pl

 

Kowalewski_1