W ciągu roku okaże się czy „Sztangista” w reżyserii Dimy Sukholytkiego-Sobczuka będzie nominowany do Oscara 2020. O realizacji filmu, który otrzymał Grand Prix Konkursu Filmów Krótkometrażowych 34. Warszawskiego Festiwalu Filmowego, opowiada operator Michał Rytel-Przełomiec z Olsztyna.

MADE IN: Znaleźliście do filmu prawdziwego sztangistę?

Michał Rytel-Przełomiec: Założenie było takie, aby w filmie wystąpili prawdziwi sportowcy, naturszczycy. A sztangiści są zbudowani w specyficzny sposób, inaczej niż zwykli ludzie czy nawet kulturyści, więc szukaliśmy bohatera w tym środowisku. W innym przypadku postać byłaby niewiarygodna. Odtwórca głównej roli reprezentował niegdyś Ukrainę w tym sporcie, teraz jest trenerem. Na castingu zadał jedno pytanie reżyserowi: „czy bohater filmu wygrywa?”. To obrazuje mentalność, sposób myślenia sportowców.

I o tym jest film?

To film o kosztach jakie trzeba zapłacić za zwycięstwo. O tym, że dla sportowca często nic innego się nie liczy oprócz wyniku. Ani rodzina, ani otoczenie, nie uznaje w życiu kompromisów. Przykład: wybiera wyjazd na zawody zamiast na pogrzeb ojca. Tematyka filmu jest bliska reżyserowi, który otarł się kiedyś o ten sport – pozornie prymitywny i prosty: podnosisz sztangę i wygrywasz, albo nie.

Określacie ten film gatunkiem docufiction – które elementy są prawdziwe?

To 30-minutowa fabuła, ale jego forma sugeruje dokument. Świeciłem naturalistycznie, albo używałem światła zastanego, a pomieszczenia to prawdziwe sale treningowe czy basen politechniki lwowskiej. Sceny w mieszkaniu sportowca kręciliśmy w blokowisku w Kijowie, nie dokonywaliśmy w nim zbytnio modyfikacji. Poza trzema ujęciami film składa się ze statycznych kadrów. Kiedy Dima dowiedział się, że pochodzę z rodziny artystów-malarzy, wpadł na pomysł, że zrobimy ten film jak obraz: statyczna rama, a w nim głęboka perspektywa, pełna szczegółów, które trudno dostrzec przy pierwszej projekcji.

Jak znalazł cię reżyser?

Poznaliśmy się na Berlinale Talent Campus w 2013 – warsztatach dla młodych filmowców. Wiedział, że mam doświadczenie w realizowaniu filmów na taśmie, co w tej chwili jest już rzadkością. Wymarzył sobie taką ekstrawagancję, ale zwyciężył głos rozsądku i zrezygnowaliśmy z tego kosztownego pomysłu. Głównym producentem filmu jest Studio Munka, drugim – Ukraiński Instytut Sztuki Filmowej. Na Ukrainie Dima został okrzyknięty objawieniem kina, media i krytycy zachwycili się „Sztangistą”, wygrywa tam kolejne nagrody, m.in. na International Film Festival Molodist w Kijowie czy Nagrodę Ukraińskich Krytyków. Dima nie omieszkał subtelnie zaznaczyć w nim swojej antyputinowskiej postawy. Ten film to dla niego ważny wstęp do długiego metrażu, który przygotowuje.

W Polsce film został odrzucony w kilku konkursach, doceniono go dopiero na festiwalu w Warszawie.

Międzynarodowy Warszawski Festiwal Filmowy posiada światową, elitarną klasę A. To oznacza, że jako jego zwycięzcy możemy pretendować do oscarowej selekcji w 2020 roku. Najważniejsza będzie promocja filmu przez najbliższy rok, czym zajmie się Studio Munka i Państwowy Instytut Sztuki Filmowej. Będziemy starać się dotrzeć na festiwale do USA, gdzie obejrzą go tamtejsi krytycy, członkowie Akademii Filmowej. Do nominacji do Oscara długa droga, ale jesteśmy dobrej myśli.

Sukcesem jest też chyba fakt, że „Sztangista” trafił na tzw. short list festiwalu w Cannes, gdzie go wysłaliście.

Jak na krótki metraż jest wyjątkowo długi, więc nie spełnił formalnych oczekiwań. Ale organizatorzy przysłali nam za to motywujący list z gratulacjami za pomysł i formę. Dostałem też maila od szwajcarskiego producenta z wyrazami uznania za zdjęcia. W świecie filmowym nie ma żadnych zasad, rządzi nim moda, która często zmienia bieg po jednej projekcji. Więc albo teraz pójdziemy jak burza i zaczniemy tournee po festiwalach w różnych częściach świata, albo film pozostanie głównie objawieniem w ukraińskiej kinematografii, która powstaje z popiołów.

Test: Beata Waś, obraz: Tetiana Oleksenko