Światowa siatkówka plażowa przyleciała zza oceanu na Warmię i Mazury ćwierć wieku temu w głowie Piotra Koczana*. Oto krótka historia długiej drogi do najważniejszego turnieju, jakim był FIVB Beach Volleyball Warmia Mazury Grand Slam Olsztyn 2015, rozegrany na boiskach Centrum Rekreacyjno-Sportowego nad Jeziorem Ukiel.

Made in: Który to był rok, kiedy zaczął pan myśleć o ściągnięciu siatkówki plażowej do Olsztyna?
Piotr Koczan: 1990. Akurat byłem w Stanach Zjednoczonych, właśnie po epizodzie z siatkówką plażową. Pojechałem tam typowo turystycznie. Dwa lata wcześniej zakończyłem karierę. W Nowym Jorku, a konkretnie w New Jersey, spotkałem kolegów, którzy pamiętali mnie z Olsztyna. Powiedzieli: „Pojedziemy na turniej siatkówki na piasku”. I zabrali mnie.

Na pierwszy turniej, jaki pan widział?
Widział i od razu zagrał. Trudno było przestawić się z hali na piasek. Jednak bardziej byłem zszokowany tym, jak można zorganizować turniej na 150 boiskach.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Ilu?!
Tak, tak. Wzięło w nim udział trzy i pół tysiąca… drużyn. Amerykański rozmach. I pomyślałem: Boże, żeby to przenieść do nas, na Warmię i Mazury, gdzie się urodziłem. Lasów oczywiście nie planowałem wycinać pod boiska (śmiech).

Wrócił pan ze Stanów i do kogo wykonał pierwszy telefon?
Szczerze? Przez pierwsze trzy lata nie ruszyłem tematu. Nie miałem przekonania, czy to się uda, ale uznałem wreszcie, że kto nie próbuje, ten nic nie robi. Ale mobilizowała mnie i żona. Skończyłem karierę jednym cięciem skalpela na stole operacyjnym. Przeciążenie kręgosłupa, operacja dysku – wiadomo, że nie mogłem grać na hali. I trudne myśli: a więc rozbrat z całą siatkówką? I kiedy w USA namówili mnie na ten piasek, stwierdziłem, że to nie jest takie urazowe, bo nie ma tu wielkich przeciążeń na stawy, jest inna amortyzacja. Zresztą grając nad morzem na plaży, każdy wie, że tu niewiele można sobie krzywdy zrobić. No i żona tak mnie namawia: „Dlaczego nie chcesz tego zrobić? Przywiozłeś ze Stanów wszystkie regulaminy, dokumenty, protokoły meczowe nawet…”.

Jak pan to wszystko stamtąd wyciągnął?
Dzięki tym kolegom ze Stanów poznałem ludzi z organizacji. Przedstawiono mnie, kim jestem. Tak się składało, że z niektórymi zawodnikami z reprezentacji Stanów czy Kanady spotykaliśmy się wcześniej, jak grałem na turnee, właśnie po Kanadzie i Stanach. To był wciąż ten sam świat siatkarzy, więc to oni wprowadzili mnie w temat, bo w głowie już miałem poukładane: chcę to ściągnąć do Polski.
No i wreszcie przełożyłem te wszystkie papiery na nasze realia. Młodzież od razu była zafascynowana, ale trenerzy nie wszyscy. Mówili: „Jak można grać dwóch na dwóch, skoro w siatkówkę gra się sześciu na sześciu”. Więc ja im: „A na treningach nie grało się dwóch na dwóch albo trzech na trzech? Dwóch na dwóch to typowy debel siatkarski”.

Ma pan dzisiaj kontakt z tymi trenerami?
Pewnie, że mam. Kiedy z każdym rokiem przybywało chętnych na turnieje, powiedziałem im: „Panowie, tej machiny już nie zatrzymacie”.
Cały świat gra w plażówkę. Ci, którzy pokończyli kariery na parkiecie, przechodzą na piasek. W Kalifornii motorem napędowym dyscypliny był Karch Kiraly, który sięgnął po olimpijskie złoto najpierw na parkiecie, a potem na piasku.

Jak zaczęliście z turniejami?
Udało mi się przekonać kolegów z AZS, by zagrać taki turniej. Przyszło dużo młodzieży, bo to była piękna forma zagospodarowania wakacyjnego czasu. Przestrzeń na plaży udało się tak skonfigurować, że pierwszy turniej rozegraliśmy na siedmiu boiskach. I tak zaczęliśmy. Turnieje zaczęły zyskiwać coraz większą rangę, robiliśmy finał mistrzostw Polski juniorów i juniorek, eliminacje do mistrzostw Polski. Ale wciąż myślałem, że może uda się pójść jeszcze dalej. Zadzwonił do mnie i zaprosił do Starych Jabłonek Andrzej Dowgiałło. Zapytał, co tam można atrakcyjnego zrobić. Oczywiście zaproponowałem siatkówkę plażową. Pytał, czy chwyci. Od trzech lat była to już dyscyplina olimpijska, więc musiało chwycić. Pozytywnie to zaopiniował i dzięki jego przychylności w 1999 roku pomogłem zbudować tam boiska. I udało się. Zaprosiłem kolegów – zrobiliśmy pierwsze mistrzostwa Warmii i Mazur. A potem już wszyscy pamiętamy jak to się rozrosło w Starych Jabłonkach.
Dzisiaj mamy Grand Slam, który jest zwieńczeniem moich marzeń i starań. Zaczynaliśmy na plaży w Olsztynie i dzisiaj jesteśmy na plaży w Olsztynie z najważniejszym turniejem na świecie. Historia zatoczyła koło, wróciliśmy do punktu, w którym to się wszystko zaczęło. W dodatku gramy przy ul. Jeziornej, a ja tu mieszkam przy Jeziornej. Przyznam panu, że łezka się zakręciła.

Rozmawiał: Rafał Radzymiński, Obraz: Kamil Pastusiak

*Piotr Koczan – miesiąc przed turniejem Grand Slam skończył 60 lat, jest wychowankiem olsztyńskiego AZS, z którym już w pierwszym sezonie wywalczył mistrza Polski w siatkówce. Wielokrotnie reprezentował Polskę, w 1982 roku wywalczył Puchar Polski, a rok później wicemistrzostwo Europy. Był trenerem reprezentacji Polski w siatkówce plażowej (2002-2004), a także mistrzem świata (2002) i brązowym medalistą Mistrzostw Świata Weteranów (2005).