Czy twardy i bezduszny kamień może zafascynować na całe życie? Zbigniew Kowalewski* udowodnia, że za wyjątkowym kamieniem warto pojechać nawet na koniec świata. Co przywozi swoim klientom?
 
Kiedy zajął się pan kamieniami?
Kiedy Jaroty były jeszcze wioską. Znajomy otworzył tam zakład kamieniarski i wziął mnie pod swoje skrzydła. Miałem 17 lat. Niestety, nie zdążył przekazać mi swojej wiedzy, zginął w wypadku motocyklowym. Ale zaraził pasją do kamienia, więc jako nastolatek postanowiłem pomóc w prowadzeniu tego zakładu. Zaczynałem od niczego, ale dużo się uczyłem, a potem kształciłem w zawodzie. Dzięki temu mogłem na jakiś czas pojechać do Niemiec i zarobić na swoją firmę – kupiłem pole truskawek, na którym wybudowałem zakład. Starczyło też na specjalną maszynę do cięcia kamienia. Na tamte czasy była to absolutna nowość w branży. Resztę urządzeń sam zaprojektowałem i wykonałem, bo na rynku był niewielki wybór. Zawsze uważałem, że trzeba być technologicznie krok przed konkurencją. Kiedyś, gdy kupowałem ogromną suwnicę, inni pukali się w czoło. A dzięki niej zrealizowałem ogromne projekty i byłem na ustach branży w całym kraju. Kosztowała majątek, wiozły ją trzy wagony kolejowe, ale opłaciło się zaryzykować.
 
No właśnie, ryzykował pan kosztem stabilności finansowej rodziny.
Bałem się. I to bardzo. Kiedyś, aby kupić nowoczesną maszynę, musiałem przesiąść się z nowiuśkiego Seata w malucha. Żona sama mnie do tego zachęcała. Zawsze wychodziliśmy z założenia, że prędzej kupimy maszynę do zakładu niż nowy mebel do domu. To myślenie się opłaciło. Dzisiaj razem z dziećmi i żoną rozwijamy firmę i z uśmiechem wspominamy te czasy. Często jest jednak tak, że ludzie nie patrzą na to ile zdrowia i pracy to wszystko kosztowało, a widzą tylko sukces.
 
Skąd zdobywaliście kiedyś surowiec do pracy? Nie było przecież hurtowni.
Chodziło się po polach z chłopakami i szukało głazów narzutowych. W naszym regionie niemieccy budowniczy wyzbierali je, więc jeździliśmy na poszukiwania nawet po kilkaset kilometrów. Najwięcej przywoziłem z Kurpiów. Często było tak, że chodząc po polu widzieliśmy tylko czubek głazu. Po odkopaniu okazywało się, że waży 30-40 ton. Dla rolnika usunięcie go z pola było świętem, bo mógł później w tym miejscu orać.
 
Jak przewozi się takie giganty?
Opowiem jedną z takich historii. Wieźliśmy kiedyś głaz wysoki na cztery metry, ważył około 60 ton. Naczepa na której jechał, zawisła na zakręcie, poniżej stał dom. Przez całą noc razem z mieszkańcami wioski wyciągaliśmy wóz. To było niesamowite doświadczenie ludzkiej pomocy, zaangażowania. Dzisiaj trudno o taką bezinteresowność. Kamień był tak ciężki, że w dalszej drodze opony pod naczepą strzelały jedna po drugiej. Ale dojechaliśmy do zakładu. Rano okazało się, że na kamieniu wyłupana jest swastyka. Będąc następnym razem w wiosce, dowiedziałem się, że niegdyś Niemcy próbowali wyciągnąć ten głaz z ziemi. Im się nie udało, nam tak.
 
Gdzie pan dzisiaj szuka kamieni?
Aby zadowolić klienta, jadę nawet do Azji, Afryki, Skandynawii. Raz w roku zbiera się ekipa kilku właścicieli zakładów kamieniarskich z Polski i jeździmy szukać nowych kamieniołomów. Będąc tam, można wybrać ściany, ponumerować bloki, dobrać idealny kamień. Omijamy tym samym pośredników.
 
Pan Zbigniew oprowadza mnie po jednej z hal. Stoi w niej wyglądająca kosmicznie maszyna do obróbki kamienia. Na podłodze mozaika wykonana z najróżniejszych kawałków kamieni.
Chciałem zabrać pana w taką podróż po świecie. Każdy kawałek pochodzi z innego miejsca na globie. Ten czerwony z RPA, czarny ze Szwecji, tu znowu mamy Afrykę, (kilka kroków dalej pan Zbigniew przeciera nogą pomarańczowy kawałek kamienia). To kamień z Włoch, obok Ukraina.
 
Gdzie te kamienie trafiają?
O, tu mamy na przykład pozostałość elewacji Uniwersytetu Warszawskiego. Budynek dostał kilkanaście nagród. Tam leżą fragmenty elewacji Wydziału Medycyny Weterynaryjnej UWM, schody do Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie, fragmenty elewacji budynku przy Wilczyńskiego w Olsztynie. Inspekcja Budowlana uznała go za najlepszy budynek w 2009 roku. Ale chyba najbardziej prestiżową realizacją był pomnik Kopernika. Stoi w katedrze we Fromborku. Pierwotnie miała go wykonać włoska firma kamieniarska, jedna z najbardziej znanych w branży na świecie. Ale coś poszło nie tak i zwrócono się z tym projektem do nas. Ogromne wyzwanie, ale udało się.
 
Czym robi się Kopernika z kamienia? Ręcznie? Maszynowo?
Ta branża to wyścig technologiczny. Projektanci za biurkami tworzą niezwykłe rzeczy, ale potem trzeba się nieźle nagłowić, żeby na przykład umocować na budynku płyty ważące 400 kilo. Trzeba mieć siódmy zmysł i najnowocześniejszy sprzęt. Czekamy teraz na maszynę, która przypomina gigantyczną drukarkę 3D do kamienia. Będzie rzeźbić w kamieniu na podstawie skanu lub modelu cyfrowego.
 
Przydają się jeszcze w zakładzie młotek i przecinak?
Coraz rzadziej. Brakuje wykwalifikowanych rzemieślników, dlatego trzeba inwestować w maszyny i… informatyków, którzy je potem obsługują.
 
Rozmawiał: Michał Bartoszewicz
Obraz: Joanna Barchetto