Tę energetyczną i filigranową blondynkę z młodzieńczą fryzurą poznaliśmy kilka lat temu przy okazji wernisaży. Zapoczątkowała je w siedzibie firmy CDEF zajmującej się twardymi liczbami i pozyskiwaniem dla przedsiębiorców niemałych dotacji, dlatego urzekło nas to śmiałe zbicie świata sztuki w biurowcu, którego pracownicy zanurzeni są W tabelkach. Trzy lata temu Ela wystrzeliła jak z procy. Co się wydarzyło? Restrukturyzowała finanse będących w dość marnej kondycji dwóch hoteli w Ostródzie. I usłyszała pytanie: a może pani je poprowadzi? Nigdy nie prowadziła hotelu, ale po pięciu minutach zgodziła się poprowadzić dwa. Dzisiaj to dwie perełki i turystyczne, i biznesowe. Ale gumy w procy jakby się tylko bardziej naprężyły do boju. Nie mówiąc nikomu, Ela zgłosiła ofertę zarządzania Termami Warmińskimi, które media obśmiały jeszcze przed końcem budowy. Wygrała i zrobiła z nich najbardziej kreatywne miejsce do rekreacji w tej części kraju. A co z procą? Właśnie wysłała Elę do Zakopanego, gdzie otworzyła hotel z uroczą historią w tle. Górale zaakceptowali, bo to „swojskie dziewcyńcisko”. Chcemy odkryć jej dar do ludzi, poznać jej źródło energii, którą uskrzydla innych i zwyczajnie zarazić się Elą Lendo. 

MADE IN: Skradniemy cenną godzinę. Co jest w stanie zrobić zawodowo w godzinę Ela Lendo?

Elżbieta Lendo: Godzina to sporo czasu. Tyle potrzebuję aby pojawić się na spotkaniach w hotelu Willa Port w Ostródzie i Termach w Lidzbarku Warmińskim. Był taki dzień, kiedy o 6.30 miałam spotkanie w CDEF (Centrum Doradztwa Europejskiego i Finansowego w Olsztynie, którego jest współwłaścicielem – red.), o 9.30 byłam już w Termach Warmińskich, a na godzinę 13 dotarłam na spotkanie w hotelu w Ostródzie i tego samego dnia o 20 byłam już w Zakopanem. Kładłam się spać z poczuciem satysfakcji i spokoju, że udało mi się być w każdym z tych miejsc.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Wiele takich dni z rzędu raczej nie można sobie zaserwować. Chyba że zaraz wyprowadzisz nas z błędu.

Staram się nie narzekać na brak czasu, jednak kilka dodatkowych godzin w ciągu dnia w ogóle by mi nie przeszkadzało. (śmiech) Ale nie bez powodu funkcjonuje powiedzenie: „wybierz pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz ani godziny”.

A mimo to ciekawi nas jak wygląda twój kalendarz: zarządzasz dwoma hotelami w Ostródzie, termami w Lidzbarku Warmińskim, do tego firma w Olsztynie, teraz hotel w Zakopanem, no i najważniejszy azyl – jak podkreślasz – dom, synowie i mąż. Nie krzyczysz czasem bezradnie: dobo, czemuś ty taka krótka?!

Teoretycznie, im człowiek ma więcej zajęć, tym jest bardziej zorganizowany. Nie używam budzika, a dzień zaczynam bieganiem o godz. 5.30, czasem i w piżamie. Wtedy ludzie patrzą na mnie jak na UFO. 

Wracając z porannego biegu działam już pełnych obrotach. Plan dnia ułożony mam w głowie, więc wchodząc do firmy dokładnie wiem z kim się spotkam i o czym będę rozmawiać. Zdradzę też, że przy łóżku mam zawsze swój notesik, więc kiedy budzę się w nocy…

… od nadmiaru obowiązków?

Skądże! Ja nie potrzebuje dużo snu, to aktywność fizyczna daje mi tego energetycznego kopa. Zazwyczaj o czwartej rano już się budzę. W notesie spisuję pomysły, by nie umknęły mi. Zdarza się, że w będąc w drodze do pracy muszę się zatrzymać, aby też pilnie dopisać coś do notesu. 

Na przykład?

Zazwyczaj są to pomysły „od czapy”. Zdradzę wam najnowszy (rozmawiamy 18 maja – red.). W Termach Warmińskich planujemy zrobić coś na skalę ogólnokrajową, coś bardzo wyjątkowego: 12 lipca odbędzie się koncert na wodzie naszej orkiestry filharmonii warmińsko-mazurskiej, najlepszej i z najlepszym dyrygentem Piotrem Sułkowskim wraz z gościem specjalnym Placido Domingo. Zewnętrzne baseny, biel, gra świateł, lampiony pływające na wodzie – taka sceneria. Mistrz zgodził się i przyjedzie specjalnie do nas. Zgodziła się też filharmonia, bo pomysł jest tak szalony, że należy koniecznie zobaczyć to na własne oczy.

Termy już dziś są charakterystycznym miejscem na mapie regionu, bo oprócz samej wody zahaczają także o kulturę i rozrywkę, ale w dalszym ciągu chcemy podnosić poprzeczkę i przede wszystkim – na czym mi najbardziej zależy – zmieniać postrzeganie tego miejsca. 

Ciebie bardziej kręci kreowanie takich pomysłów czy ich realizowanie?

Kiedy w mojej głowie zrodzi się pomysł, to z założenia wiem, że go zrealizuję. Po prostu muszę. Ponadto lubię działać szybko i staram się nie zwlekać z decyzjami. Taki styl pracy się sprawdza. Im bardziej szalony projekt, tym więcej adrenaliny podczas realizacji i to mnie chyba kręci najbardziej.

 

Podobnie było z Pool Party, które jako pierwsi w Polsce zapoczątkowaliśmy w Termach Warmińskich. Pokazaliśmy, że wodą możną się bawić na wiele sposobów. Termy mogłyby być przecież zwykłym kąpieliskiem, ale sama od początku walczyłam, by nie nazywać ich kompleksem basenów, bo w tym miejscu drzemie ogromny potencjał, gdzie woda jest tylko dodatkiem. Koncerty na basenie, podwieszana tuż nad taflą wody scena, pokazy tańca…To dlatego na nasze koncerty, w tydzień sprzedajemy nawet 800 biletów. Stale staramy się zaskakiwać gości pomysłami, bo mi raczej ze standardowym prowadzeniem biznesu w ogóle jakoś nie jest po drodze. Trzeba mieć odwagę łamać schematy. Czasem otoczenie z niedowierzaniem patrzy na nasze przedsięwzięcia. Ale kreatywności i pomysłów nam nie brakuje i jestem przekonana, że nie raz będziemy zaskakiwać różnorodnością oferty.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że ten biznes to niełatwa branża, ale o klienta trzeba umieć zawalczyć fair. Jaki to zbiór zasad?

Kuś, zwab i nie daj o sobie zapomnieć. Tylko pamiętaj, że wszystko czym zwabiłeś, musisz podać. Musisz być fair wobec gości, być też konsekwentnym. Ale i być w porządku na samym rynku, wobec innych obiektów. Współpracować, a nie dumpingować ceny tylko po to, by zdobyć klienta. 

Jeśli ostródzki hotel Willa Port Art & Business w swój profil działalności wpisaną ma sztukę i zaplanowane są w nim pewne wydarzenia kulturalne, to choćby na nie miała przyjść tylko jedna osoba, to i tak musi się ono odbyć. Bo bardzo prawdopodobne, że ten gość przyjechał do obiektu specjalnie na nie.

Ta konsekwencja była ważna kiedy wprowadzaliśmy do tego hotelu ideę art. W pierwszych organizowanych wydarzenia artystycznych brało udział po kilka osób, dziś gościmy ich po kilkadziesiąt. Wystawy, wernisaże, koncerty… naszym celem było stworzenie możliwie oryginalnego produktu hotelowego. I chyba udało się, bo jak wytłumaczyć pełną salę gości podczas wieczoru ze wspólnie czytaną poezją? Dzisiaj?! W dobie niewypuszczanych z rąk smartfonów w których lubimy czytać o plotkach i sensacjach, przeglądając portale społecznościowe obserwując co na kolację ma nasz sąsiad? A jednak! 

Przecież gdyby nie było poezji, proza zdominowałaby życie. Dlatego takie wydarzenia są potrzebne. Jednakże musiało minąć naprawdę sporo czasu, by przełamać opór gości i nakłonić ich na przyjście do czterogwiazdkowego hotelu na wernisaż czy spotkanie z artystą. Dzisiaj sami dopytują kiedy odbędzie się następna wystawa, kiedy na ścianach pojawią się nowe obrazy. Sama je nawet zawieszam lub przewieszam aby odświeżyć wnętrza.

Ty przewieszasz?

Tak, sama w hotelu wieszam obrazy. Mam swój młoteczek, swoje gwoździe, zazwyczaj noszę taki zestaw w torebce. Nikomu nie pozwalam wbijać gwoździ pod obrazy. Zwyczajnie uwielbiam to robić. Nawet do hotelu Paryski w Zakopanem pojechałam ze swoim młotkiem i czerwonym śrubokrętem. 

Pamiętam zabawną sytuację, która miała miejsce w hotelu w Ostródzie. Zanosiło się na aferę, kiedy po wystawie podczas pakowania obrazów pracownicy zorientowali się, że nie ma jednego dzieła. Ktoś wtedy rzucił: pewnie ukradli. A ja dodałam: sprawdźcie drugie piętro na holu głównym, tam wisi. 

I wisiał.

Wszystkie twoje obiekty mają wspólny mianownik – otacza je właśnie sporo sztuki: rzeźba, malarstwo, koncerty. Dlaczego ona powinna towarzyszyć nam w życiu nawet w tych mniej oczywistych miejscach? Co tobie sztuka wnosi do codzienności?

Po pierwsze przywraca nam równowagę, po drugie zbliża ludzi i wycisza, po trzecie… i tu jest coś, czego nie da się jednoznacznie określić, ponieważ każdy odbiera ją indywidualnie. Mnie osobiście sztuka inspiruje i pozwala odkrywać siebie na nowo. Artyści mają w sobie tyle piękna, bo nie pozwalają stłumić w sobie wolności do samostanowienia. Należy zatem czerpać od nich dużo pozytywnej energii, która pomaga i w życiu, i w tym twardym świecie biznesu. A nawet jak trzeba podejmować trudne wyzwania czy decyzje, to chyba przyjemniej jest to robić w ładnym otoczeniu, prawda?

A propos otoczenia, ile wydajecie na kwiaty? One są u was dosłownie wszędzie.

To niemały koszt, ale kupujemy je głównie zimą, z kolei wiosną i latem staramy się hodować je sami. To największa frajda i satysfakcja, kiedy pracownicy sami przynoszą gałązki sosny, bzy czy konwalie, aby udekorować wnętrza. Przyznam, że sama uwielbiam świeże kwiaty. To jeden z tych elementów, którego nie odpuścimy i myślę, że nasi goście też to doceniają.

Wracając jeszcze do czytania: co przeważa w twojej domowej biblioteczce?

Uwielbiam biografie wybitnych kobiet, a kiedy widzę kolejną ciekawą nowość, nie potrafię się oprzeć. Interesują mnie historie w każdym wymiarze, czy to świat polityki, mody, czy na przykład himalaizmu.

Po którąś z postaci sięgnęłaś kolejny raz?

Margaret Thatcher.

Czytasz też o poranku?

Czytam zazwyczaj do snu. Rano tylko biegam i myję okna.

(śmiech)

Tak, tak, często rano o świcie myję okna i jestem wtedy w swoim żywiole. Może nawet mżyć, bo nie chodzi mi o sam efekt, ale o czynność. 

Proszę, brnijmy dalej: ulubione formy relaksu Eli Lendo to…

Koszenie trawy. W sobotę, kiedy jest chwila wolnego, obowiązkowo koszę trawę i przycinam drzewka. Mam na ich punkcie bzika. Każdy z domowników wie, że jest to moje zajęcie.

Wspomniałaś, że działasz szybko i nie zwlekasz z decyzjami. Opisz emocje z dnia, w którym w pięć minut postanowiłaś prowadzić dwa hotele, choć nigdy wcześniej tego nie robiłaś.

Pamiętam te myśli dokładnie: albo podejmę się tego i przepadnę z kretesem, albo spróbuję je podnieść. Jak powiedziałam „tak”, to już nie chciałam się wycofać. To był piątek. Na drugi dzień przystąpiłam do działania. Jeszcze nikt w hotelu mnie nie znał, a ja spędziłam tam cały weekend jako gość, by podpatrywać jego funkcjonowanie. Od poniedziałku była już ciężka praca. Nigdy potem nie zastanawiałam się: po co mi to było? Zawsze powtarzam, że nieświadomość jest błogosławiona.

Zresztą z termami było podobnie. To też nie była decyzja do której dojrzewałam. Mój mąż nie wiedział, że stanęłam do przetargu jako operator term. Dowiedział się o tym z gazet. 

Jak to z gazet?

Złożyłam aplikację na przetarg i chciałam mu o tym powiedzieć, ale zwyczajnie nie zdążyłam, bo uprzedziły mnie media. Mało tego, od razu pojawiła się w nich informacja, że pierwszych gości przyjmiemy 25 grudnia. Czyli za 20 dni! Pomyślałam: skoro media już to zakomunikowały, to teraz muszę zrobić wszystko, by tak się stało, mimo że wstępne plany nie zakładały takiego tempa. Rzuciłam sobie wyzwanie: jak to, ja w 20 dni nie otworzę obiektu?! 

A dodam, że w tamtym momencie w obiekcie nie było ani jednego pracownika.

Co na to mąż?

Na pewno wtedy miał ciężej niż ja, bo spadła na niego większość obowiązków, dom, dzieci, zakupy, firma, no i cały ten hejt w mediach przed którym mnie chronił, a sam miał do niego dostęp. Dzisiaj myślę, że mocno mi kibicuje. Czasami jest tak, że partner partnera przed pewnymi pomysłami nie zatrzyma, więc nie ma sensu przeszkadzać.

Budujesz tożsamości miejsc, których obłożenia tylko pozazdrościć, mimo iż nie jesteś z branży. Czy bycie niezłym finansistą to jest właśnie ten klucz, którym z powodzeniem otwierasz kolejne obiekty?

Kluczem jest przemyślana strategia, ale przede wszystkim my wszyscy: i menadżerowie, i kadra, która pracuje tu po to, by pokazywać unikatowość tych miejsc. Dbamy o detale, a wszystko robimy tak, jakby wypoczywały w tych miejscach nasze najbliższe rodziny. Dlatego jest fajna atmosfera, nietuzinkowe wydarzenia, dobry serwis, otwartość i wyjątkowe podejście do gości.

A to, że patrzę na wszystko przez pryzmat finansów, na pewno ułatwia mi kalkulacje, co się bardziej opłaca, a co trochę mniej.

Sama powiedziałaś kiedyś, że cyfry to poukładany świat.

Dokładnie. Często jak wracam z hoteli to zajeżdżam jeszcze do biura CDEF, by przy tych cyfrach odpocząć. 

Poprosimy o krótką lekcję organizacji i zarządzania dla wszystkich tych, którym wydaje się, że mają za dużo na głowie.

To kwestia umiejętnego zorganizowania sobie wszystkiego. Kiedy miałam hotele w Ostródzie i Termy to wydawało mi się, że już nie mam czasu na nic, ale kiedy pojawiły się kolejne obiekty w Zakopanem, to zdałam sobie sprawę, że wcześniej miałam naprawdę bardzo dużo czasu.

Podstawa to dobrze rozdzielone zadania, wtedy ludzie wiedzą co mają robić i za co odpowiadają. Ważne jest aby chwalić ich, bo tylko człowiek dowartościowany ma motywację, by się rozwijać i angażować w pracę. Mam w swoich szeregach dobrych ludzi, którzy uwierzyli w naszą wizję.

Jak się buduje taki zespół?

Praca z ludźmi nie jest łatwa, ale za to najfajniejsza i dająca dużo satysfakcji. Zasuwam tak samo jak oni. Nie mam problemu z tym, by pójść pomóc na zmywaku kuchennym czy posprzątać pokój hotelowy. Moi pracownicy wiedzą, że nie jestem wielką panią prezes zamkniętą w hermetycznym gabinecie, ale taką samą jak oni – dziewczyną z sąsiedztwa.

Zresztą ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie przepadam za tytułem „prezes”. Dla bliższych pracowników jestem Elą, dla dalszych panią Elą. Drzwi do gabinetu mam zawsze otwarte, każdy może wejść i porozmawiać. Nie buduję wokół siebie muru niedostępności. Zawsze stanę po stronie swoich ludzi. Mamy zasadę, że nie zamiatamy problemów pod dywan, a jak pojawiają się kłopoty, to nie wyciągamy od razu konsekwencji, tylko szukamy rozwiązań.

Dbam o to, by pracujący przy mnie menadżerowie uczyli się podobnego myślenia, dzięki temu szybciej będą niezależni. Bo ludzie nie potrzebują, aby stać im nad głową, wystarczy dać im swobodę działania i w nich uwierzyć. Sami przekonują się wtedy o tym, że nie warto bać się własnych pomysłów i konsekwencji podejmowanych decyzji. A moi współpracownicy zdecydowanie mają głowy pełne dobrych pomysłów. Lubię ich obserwować jak się zmieniają i rozwijają. Wiem wtedy, że to co tworzę ma sens.

Z pokładu auta umiesz zarządzać ludźmi z czterech obiektów naraz? Samochód to twoje mobilne biuro?

Tak, auto to moja mobilna sekretarka.

Jakie przebiegi robisz?

Auto mam półtora roku i około 200 tys. na liczniku. Jeżdżę dużo, ale nauczyłam się ten czas wykorzystywać maksymalnie. 

Czego słuchasz w podróży?

Nie słucham radia. W ciszy lubię swoje myśli i zawsze obserwuję przyrodę, którą mijam.

Czy trochę nie mierzysz się sama ze sobą? Może zrobiłaś z tego życia zawodowego własną dyscyplinę do uprawiania: otwieranie kolejnych obiektów turystycznych.

Jestem po prostu odważna, a tworzenie czegoś, co wydaje się niemożliwe daje mi poczucie ogromnej satysfakcji. Nie robię też niczego nadzwyczajnego – ja po prostu pracuję, a w pracy zawsze daję z siebie 100 procent. 

Jedźmy wreszcie do tego Zakopanego.

Do Paryskiego. Paryski w Zakopanem? – dziwią się. Ale dzięki tej nazwie 30 proc. gości mamy z zagranicy. Nie ma „góralszczyzny” w środku. Jest za to legenda zasłużonego dla Tatr małżeństwa Zofii i Witolda Paryskich z Zakopanego. Ona była pierwszą kobietą, która została ratowniczką TOPR, pisała książki i działała społecznie. Jej mąż był wybitnym taternikiem. Hotel położony jest przy ul. Paryskich, którą nazwano dla ich upamiętnienia. My pielęgnujemy ich legendę, dbamy o ich grób, więc zdobywamy zaufanie górali. A górale, jak to górale – albo cię zaakceptują, albo nie.

W antykwariatach w Krakowie wyszukałam książki Paryskich, które zawiozłam do hotelu. Są stare i poniszczone, ale to jest kawałek tamtejszej historii.

A propos historii, to mam jeszcze taką ciekawostkę. Otóż jakieś 10 lat temu w Paryżu na pchlim targu kupiłam starą książkę z nutami na pianino. Nie jesteśmy muzykami, ale było u nas w domu wiekowe pianino, więc te pięknie oprawione nuty były jego idealną dekoracją. W Hotelu Paryski mamy z kolei starty fortepian ściągnięty ze szkoły francuskiej. Wyjeżdżając z domu na otwarcie hotelu uznałam, że zabiorę te nuty, gdyż będą pasowały do holu z fortepianem. Nigdy wcześniej tej książki właściwie nie przeglądałam, aż do dnia wyjazdu. Wtedy oniemiałam, bo w środku znalazłam taką oto dedykację: „ukochanej Elżbiecie, za mile spędzone dni w Zakopanem, czerwiec 1930 rok”.

Śmieję się, że wszyscy zawsze do czegoś dorabiają legendę, a tu ona już jest.

Mąż zrobił później w moim imieniu wpis na facebooku: „A ja nazywam się Elżbieta Lendo, do Zakopanego przyjechałam w 2018 i pochodzę z Warmii”.

Rozmawiali: Rafał Radzymiński i Michał Bartoszewicz

Obraz: Łukasz Wajszczyk