Żeby stworzyć takie miejsce, trzeba mieć w sobie dziecięcą świeżość, wyobraźnię i odwagę. W playschool Marty Niedźwiedź dzieci zapominają o domowych ograniczeniach, tworzą, próbują, główkują, otwierają umysł, uruchamiają wyobraźnię i – jak trzeba – umażą się farbą.

Pamiętacie czasy, gdy gałąź leszczyny z napiętą dratwą służyła jako łuk Robin Hooda? Później była mieczem He-Mana, a kolejnego dnia przyczepiona do roweru stawała się masztem flagi z kawałka prześcieradła. Dziś w to miejsce dzieci mają plastikowe łuki z marketu, świecące miecze na baterie i flagi z profesjonalnym mocowaniem do roweru. A Robin Hoodem stają się jedynie grając na komputerze. – Dzieci mają coraz mniej okazji by wykorzystywać swoją nieograniczoną wyobraźnię
– zaznacza Marta Niedźwiedź, właścicielka Playschool. – Dlatego u nas nie ma tablic interaktywnych, konsoli do gier, multimediów, tabletów. Te rzeczy dzieci mają w domu. Tu kluczowym słowem jest wyraz „spróbuj”. Dzieci często nie znają twórczych, otwierających umysł zabaw. Nie wiedzą, że zrobione samemu szaszłyki
z owoców mogą smakować lepiej niż Snickers. Że przeprojektowane na zajęciach modowych ubrania mogą stać się „najulubieńszymi”. A zużyte przedmioty mogą być genialnym budulcem zabawek.

Takich zajęć w Playschool są dziesiątki, np.: warsztaty taneczne, rytmiczne, kulinarne, teatralne, plastyczne, modowe, designerskie. – Tu dzieci mogą bałaganić, rozlewać, umazać się farbą. Bywa i tak, że na pierwszych zajęciach dzieciaki boją się gotować, żeby nie nabrudzić. Mają kłopot z tym, żeby umazać ręce farbą, bo w domu tego nie wolno – dodaje Marta Niedźwiedź. – Rodzice nie zawsze mają czas, by proponować dzieciom takie zabawy i potem po nich sprzątać. A czasem po prostu takich zabaw nie znają.

Zajęcia w Playschool dedykowane są dla dzieci w wieku 3-10 lat. – Dla młodszych przygotowaliśmy zajęcia rytmiczne. Już kilkunastomiesięczne bobasy świetnie radzą sobie z naśladowaniem rytmów. Starsze bawią się bez rodziców, którzy w każdej chwili mogą zajrzeć do sali, jednak dzieci we własnym gronie, z prowadzącym, nie czują ograniczającego spojrzenia dorosłych.

Skąd pomysł na taką placówkę? Marta: – Po przeprowadzce z Poznania nie mogłam w Olsztynie znaleźć dla dzieci interesujących zajęć. Nie chciałam kursów, które kończą się certyfikatami lub sztampowych zajęć plastycznych. I pomyślałam, że zbiorę w jednym miejscu instruktorów i nauczycieli, którzy rozumieją, jak bardzo nieograniczona jest dziecięca fantazja oraz wiedzą, jak ją uruchomić.

Tekst: Michał Bartoszewicz
Obraz: Joanna Barchetto