Jeden procent kierowców kocha w swoim aucie dźwięk rasowego silnika. Kolejny jeden procent mógłby nie mieć nawet lichego radia. Dla pozostałych 98 procent powstał ten tekst.

To był Sylwester sprzed dziesięciu lat. Po burzy mózgów wśród przyjaciół Arek Kowalewski był już przekonany, że jego firma nie może nazywać się banalnie, jak większość z branży car audio. Przekornie wymyślił „Strefę Ciszy”. Kiedy w Olsztynie rejestrował działalność, urzędniczka z ciekawości dopytała, czy reprezentuje stowarzyszenie głuchoniemych.

Ciekawe więc, jaką miała minę dwa lata później, kiedy czytała w olsztyńskich mediach o wicemistrzostwie Europy w car audio, które zdobyła rzekomo inwalidzka „Strefa Ciszy”.
Można się zapierać, że porządne brzmienie w samochodzie nie pociąga. Póki nie wsiądzie do samochodu właśnie z porządnym brzmieniem. – To wręcz uzależnia – mówi Arek.

On uzależnił się dość wcześnie. Jako 13-latek, spędzał wakacje u kuzyna. Przyjechał tam Niemiec z Audi z porządnym audio. Soczyste brzmienia szybko ukierunkowały jego zainteresowania. Ale jedyne, co mógł wtedy zrobić 13-latek to na poważnie zainteresować się elektroniką, a po dwóch latach zdać do technikum elektronicznego.

Firmę założył po czterech latach zdobywania doświadczenia w fachu. I już w kolejnym roku – niczym nałogowiec z kasyna – rzucił wszystko na jeden numer. Tym numerem był 13-letni Nissan Primera. Jak później się okaże – numerem popisowym. Wziął 30 tys. zł kredytu, za które przez kolejne pół roku budował demonstracyjny wóz z nagłośnieniem. Jakość dźwięku od razu wystawił na próbę na zawodach w car audio. Zdobył drugie miejsce. Po kolejnym półrocznym ustawianiu sprzętu doszedł do finału mistrzostw Polski.

I tu pojawia się scena jak z filmu, w którym głównego bohatera prześladują przeciwności losu. Otóż kiedy komisja robi pomiary parametrów mistrzowskich nagłośnień, Nissan dostaje noty poniżej oczekiwań. Winien jest sam Arek, który nieświadomie odłącza jednym z pstryczków na panelu sterowania wysokotonowe głośniki. Zdobywa trzecie miejsce. Dwóch pierwszych dostaje przepustkę na mistrzostwa Europy w duńskim Herning. I tu los do naszego „filmowego” bohatera wraca z nawiązką: zwycięzca rezygnuje z udziału w zawodach. Jedzie tam więc „Strefa Ciszy” z grającą Primerą.

– Pamiętam, że kiedy zaczęli czytać wyniki od ostatniego zawodnika, w okolicach piętnastego miejsca zacząłem podejrzewać, czy aby nie pominęli mnie. Kiedy przy czwartym nazwisku wciąż nas nie wyczytali, autentycznie popłakałem się ze wzruszenia – przytacza atmosferę towarzyszącą największemu sukcesowi. Wywiózł wicemistrza Europy. – Nagle staliśmy się rozpoznawalną w Polsce firmą, choć jeszcze niewiele wcześniej byliśmy tzw. garażowcami. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, firmę zbudowałem na tym Nissanie – dodaje.

Pokazowa Primera to była przepustka do raju audiofila. Na odsłuch muzyki Arek zapraszał do niej wszystkich klientów. Również tych, którzy już uważali, że mają solidnie zbudowane brzmienie. Po pokerowe „sprawdzam” przyjechało tu niegdyś małżeństwo swoją audio-terenówką.
Oni, na widok leciwego Nissana, do którego są proszeni:
– Do tego auta?!
Arek: – Do tego. Jaki utwór państwu zademonstrować?
Oni: – Mamy swoją płytę.
Arek: – OK, który utwór?
Oni: – Czwarty.
Utwór zaczyna się niemrawo, by po sześciu sekundach pierdyknąć z siłą orkiestry.
Oni, gwałtownie odwracając do siebie głowy, z zaskoczeniem w głosie: – U nas tego nie ma!
– Nissan zmieniał myślenie klientów o 180 stopni. Wsiadając do niego, umierali z wrażenia. A wysiadając, wiedzili do czego dążyć. Bo 95 procent klientów nie jest świadoma, co tak naprawdę można zrobić z graniem w aucie.

Do „Strefy Ciszy” zaczęły zjeżdżać auta, które potem wygrywały mistrzostwa Polski. Swoje demonstracyjne pojazdy zbudowali tu przedstawiciele marek Alpine i DLS.

W 2011 roku „Strefę Ciszy” wybrano na partnera do programu „Pimp My Ride”, emitowanego w MTV. Zadaniem „Strefy Ciszy” było zbudowanie nagłośnień do odjechanych pomysłów motoryzacyjnych.

Zrealizowanych projektów z najwyższej półki ze „Strefy Ciszy” wyjechało grubo ponad setka. Dzisiaj firma jest w czołówce najbardziej utytułowanych w kraju w swojej branży. Arek od lat nowym klientom powtarza swoje motto: jedynym ograniczeniem są wyobraźnia i piąniądze klienta. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy postęp technologiczny daje tak wielkie pole manewru: montują w autach już nie tylko audio, ale DVD, telewizję, tablety i inne multimedialne dobrodziejstwa.
Każdy projekt poprzedzony jest przynajmniej godzinnym wykładem na temat idei budowania dobrego brzmienia. Kiedy klient już wie, czego chce, zaczyna się rozmowa o zakresie prac. Zdarzali się maniacy, którzy inwestowali w audio równowartość nowego kompaktowego auta.

Od czterech lat Arek ma asystenta, który wprowadził nowe standardy w jakości brzmienia. Nazywa się Clio10. To najwyższej klasy system pomiarów akustycznych w zamkniętych przestrzeniach. – Clio to jak hamownia: prawda wychodzi na pomiarach i na papierze – obrazuje.

Montaż sprzętu przypomina trochę pole bitwy. Ponieważ kabiny aut są różne, bo mają inne powierzchnie i kąty szyb, różne rodzaje tapicerek, czy różne twardości plastików, dlatego fala dźwięku w każdym aucie inaczej jest rozpraszana i pochłaniana. Doprowadza to do sztucznych podbić oraz „dziur” w dźwięku. Clio10 jest jak rentgen, który to obnaża. Dlatego montaż sprzętu, a późniejsze ustawienie jego parametrów, to dwa oddzielne światy.

Często filmowy bohater rozstaje się ze swoim autem. Nissana dopadł znak czasu. Rok temu Arek zdemontował z niego każdy centymetr aparatury w którą go uzbroił. Same kable trzykrotnie przewyższały już wartość auta. I takiego sprzedał kumplowi za trzylitrową butelkę whisky. – Zaznaczyłem mu tylko: nie za trzy litry, a za trzylitrową. Trzylitrowa butelka była droga i zawsze szkoda było wydać tyle gotówki.

Tekst: Rafał Radzymiński
Obraz: Joanna Barchetto