PRZYPADEK LUB DŁUGOFALOWY PLAN – TO PRZYGNAŁO ICH PRZED KONKURSOWE KAMERY. OD KONFRONTACJI Z WŁASNYMI SŁABOŚCIAMI, PUBLIKĄ, JURY ORAZ INNYMI UCZESTNIKAMI PROGRAMU ODBILI SIĘ JAK OD PRZYSŁOWIOWEJ TRAMPOLINY. GDZIE I PO CO LECĄ? OPOWIADAJĄ POCHODZĄCY Z WARMII I MAZUR ZWYCIĘZCY TELEWIZYJNYCH EKRANÓW – IZABELLA KRZAN, MISS POLONIA 2016, PATRYK GRUDOWICZ, ZWYCIĘZCA PROGRAMU „TOP MODEL” ORAZ MATEUSZ GRĘDZIŃSKI, NAJLEPSZY W SIÓDMEJ EDYCJI „THE VOICE OF POLAND”.

W JEDNEJ NOGAWCE NA WYBIEG

MadeIn_Nr021_web_177MadeIn_Nr021_web_178

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Za idącym przez Ostródę chłopakiem oglądają się wszystkie nastolatki. Po westchnięciu jedna komentuje: „A tak właściwie, to co on tu teraz robi?”. Patryka Grudowicza, zwycięzcę programu „Top Model”, łapiemy w rodzinnym mieście tuż przed wylotem do Stanów. 

MADE IN: Dzisiejsze kilkanaście stopni mrozu to dobra aura na sesję zdjęciową?

Patryk Grudowicz: Jak każda inna. Zawód modela wymaga dostosowania się. Sesje wyglądają na łatwe, ale tak naprawdę są wykańczające. Kto np. przez kilkanaście godzin patrzy wprost w światło o jasności słońca?

Zdawałeś sobie z tego sprawę, gdy szedłeś do programu „Top Model”?

Edycja z moim udziałem była pierwszą, którą obejrzałem. Wcześniej nie wiedziałem nawet, że taki program istnieje. Znajomi zaczęli mnie namawiać, zdecydowałem się, bo tego dnia, kiedy miał się odbyć pre-casting, kolega jechał do Gdańska na uczelnię. Zabrał mnie ze sobą. Następny był casting w Warszawie, emitowany już w telewizji. Wyjechałem o 1.40 z Ostródy, bo rozpoczęcie było o 9.00. Wszedłem jako ostatni, po 23.00.

O czym myślałeś przez te 14 godzin?

Starałem się skupić na tym, jak się przedstawię. Nie chciałem nikogo udawać, więc powiedziałem, co myślę. Gdy usłyszałem: „Zapozuj jakoś”, po prostu złożyłem ręce. (śmiech)

To dzięki tej naturalności wzbudzałeś największe emocje spośród uczestników – zarówno jeśli chodzi o jury, jak i o widzów?

W XXI wieku ludzie kochają pokorę. Ja jej nie udawałem. Cały czas starałem się być sobą, nie nastawiałem się na wygraną. Pochodzę z dużej rodziny, mam pięcioro rodzeństwa, mama wychowywała nas sama. Nie zawsze na wszystko starczało, ale wiedziałem, że przed programem żyłem i po też jakoś przecież będę. Młodszy brat jest teraz postrzegany w szkole jako brat chłopaka, który wygrał w „Top Model”. Tak nie powinno być. Jestem zwykłym człowiekiem, któremu trafiła się akurat taka twarz, fotogeniczność i szansa od życia, żeby robić to, co lubi. (odbiera wiadomość w telefonie) O, wysłano już walizkę. Zamówiłem wczoraj nową. Za kilka dni jadę do Warszawy na trzymiesięczny kurs angielskiego, a później lecę już do Stanów. Pewnie na stałe. Ale na starość marzy mi się założenie gdzieś tu firmy meblowej. Takiej, w której pracowałem jeszcze do niedawna w Ostródzie, tu za rogiem.

Pisano o tobie często „skromny chłopak z Ostródy”. Możesz jeszcze spokojnie przejść ulicami rodzinnego miasta?

Akurat w Ostródzie mam spokój! To mój dom, tu jest Reggae Festival, który wszystkim polecam. Poza tym czuję się tu oswobodzony od tego wszystkiego, co jest w Warszawie. Ludzie wiedzą, że jestem stąd, cieszą się, mówią, że są dumni. I nie muszą mi robić zdjęć z ukrycia, żeby wrzucić do sieci. W większych miastach to jest uciążliwsze, bo wiesz – masz w ciągu dnia jedyną chwilę dla siebie, żeby np. coś zjeść, a tu ciągle ktoś podchodzi. Czas przelatuje, a ty dalej głodny. (śmiech)

Nie uprawiasz kamuflażu?

Nie, rozpoznają mnie po czapce.

Najkrótszy czas na zmienienie stroju?

Zderzenie ze sprawnością fizyczną miałem w samym programie. Raz na przebranie się miałem około 10 sekund, więc założyłem jeden ciuch na drugi. Z garderoby biegłem w jednej nogawce. (śmiech) Ale wyszedłem już kompletnie ubrany. Trudno było też podczas Fashion Week w Madrycie. Byłem strasznie chory, miałem rozkojarzony błędnik, a otwierałem pokaz, w którym były podnoszące się zapadnie. Odlot. Na szczęście moja platforma się nie unosiła. W Madrycie miałem sesję z Moniką Cruz, siostrą Penelopy. Robimy piąte czy dziesiąte zdjęcie, ekipa mówi: „Mamy to!”, a ona: „Nie, nie, stój dalej, bo mi się bardzo podobasz!”. Mieli później problem z wybraniem ujęć, bo w ich opinii wszystkie były dobre.

Program telewizyjny jest konfrontacją z publiką, ale i własnymi lękami?

Psychicznie nieraz było ciężko. Uczestnicy „Top Model” mieli bardzo ograniczony kontakt ze światem zewnętrznym. Nie było Internetu, telewizji, dwa razy w ciągu miesiąca można było zadzwonić do rodziców – z ograniczonym czasem, przed kamerą i mikrofonem. Największą konfrontacją z publicznością był finał. Masz świadomość, że jesteś na żywo, że ogląda cię prawie pół Polski, czeka na to, co powiesz. Na widowni byli moi bliscy, co miało bardzo duże znaczenie, ale nie mogłem na nich nawet spojrzeć ani zobaczyć na telebimie, kto wygrał. Po wszystkim chciałem odetchnąć od emocji, ale nawet nie zabalowałem, bo rano miałem już rozmowę w „Dzień dobry TVN”. A w tym zawodzie nie można mieć podpuchniętych oczu.

SZPILKI MI NIESTRASZNE

MadeIn_Nr021_web_151MadeIn_Nr021_web_150

Gdy rozmawiamy, jest w trakcie domykania walizek spakowanych na Miss Universe 2017 – najbardziej prestiżowy, międzynarodowy konkurs piękności. Co, prócz strojów, zabierze na Filipiny olsztynianka Izabella Krzan, Miss Polonia 2016?

MADE IN: Zaczynasz dzień od nałożenia korony?

Izabella Krzan: Zaczynam dzień jak wszyscy ci, którzy nie są Miss Polonia. (śmiech) Teraz każdą chwilę poświęcam na przygotowania do wyjazdu na konkurs Miss Universe, ale nie mogę zapominać, że zbliża się sesja zimowa. Jestem studentką, więc wszystkie egzaminy muszę zdać przed wylotem – w ciągu najbliższych dwóch dni będę mieć ich sześć.

Studiujesz ekonomię w Warszawie, twoją pasją są podróże, podobno myślisz o dziennikarstwie – modeling to jakoś łączy?

Poniekąd tak. Pierwsze profesjonalne sesje zdjęciowe miałam w wieku 15 lat, ale z czasem modeling stawał się dla mnie coraz mniej atrakcyjny. Szukałam czegoś innego. Tę szansę dał mi właśnie konkurs Miss Polonia. I on – bardziej niż podróże – łączy się z dziennikarstwem, bo nie myślę o niebezpiecznych wyjazdach na misje, tylko o zawodzie prezenterki telewizyjnej.

Starasz się przełamywać stereotypy na temat miss, modelek?

Od nazwy „konkurs piękności” wolę Miss Polonia, bo nie nakreśla dziewczyny, która jest piękna i nic poza tym. Gdyby zajrzeć za kulisy konkursu, można by się dowiedzieć, że brało w nim udział wiele świetnie wykształconych, inteligentnych kobiet, mówiących w obcych językach, mających ciekawe zajęcia. Staram się często o tym mówić. Choć zdaję sobie sprawę, że walka ze stereotypami jest nieskończenie długa.

Jakie są pozakulisowe relacje między uczestniczkami?

Nie było żadnego podcinania szpilek. Zaprzyjaźniłyśmy się, rywalizację czułyśmy dopiero podczas gali finałowej. Tempo, stres przebierania się, dużo ludzi dookoła – to wszystko podbijało adrenalinę.

Co decyduje o wygranej?

Przede wszystkim trzeba mieć dobrze poukładane w głowie. Bo pomijając aspekty zewnętrzne, miss musi być inteligenta. Po wygranej dojrzałam szybciej niż przez trzy lata studiów. Wchodzi się w zupełnie inny świat, ma się mnóstwo nowych obowiązków. Poza tym zaraz po wygranym konkursie wylewa się fala krytyki. Po pierwszych wywiadach czytałam komentarze i zdziwiłam się, ilu ludzi traci czas na wbijanie komuś szpileczek.

À propos szpilek, choć nieco innych – Paulina Krupińska, która do niedawna nosiła koronę Miss Polonia, wspomniała o 18-godzinnym chodzeniu w szpilkach: codziennie, przez trzy tygodnie przygotowań do Miss Universe.

Taak, zostałam już uprzedzona, ale ja się nie boję. Przez osiem lat w olsztyńskiej szkole Pavlović tańczyłam taniec towarzyski. To doświadczenie nie raz mi pomogło. Moje stopy są tak wyćwiczone, że szpilki nie są mi straszne. W tym momencie kompletuję właśnie stroje na wyjazd, łącznie jest ich… około 60. Wiadomo, że wchodzę w paszczę lwa, bo Kolumbijki od maleńkości robią wszystko, by w przyszłości wystartować. W Polsce aż takich tradycji nie ma, w ciągu 65 lat organizacji Miss Universe nie mieliśmy zbyt wielu sukcesów, ale wejdziemy tam z impetem i myślę, że zostanie to docenione na arenie międzynarodowej.

Konkurs Miss Universe ma transmisję niemal w każdym kraju, miliard widzów. To nie paraliżuje?

Moja mama śmieje się, że jestem stworzeniem scenicznym. Na Miss Polonia miałam lekkie drgawki, ale do pierwszego przejścia – kiedy zauważam uśmiechniętych ludzi na dole, można powiedzieć, że już płynę, a nie idę.

Gdy wpadasz do rodzinnego Olsztyna, możesz jeszcze bez makijażu wyskoczyć do sklepu?

Przecież nie stałam się nagle nadczłowiekiem. (śmiech) Przyjeżdżam tu kiedy tylko mam taką możliwość i przez te dwa miesiące od wygranej właściwie tylko parę razy zdarzyło mi się, że ktoś rozpoznał mnie na ulicy. Może dlatego, że zimą wolę zaszyć się gdzieś z rodziną niż wychodzić. Natomiast latem okolice jeziora zawsze mnie kuszą.

WRACAM Z NOWYM GŁOSEM

MadeIn_Nr021_web_135MadeIn_Nr021_web_101

O tym, jak odkrył, że śpiewa – nawet w duecie sam ze sobą, w czasie joggingu w lesie i awarii mikrofonu na scenie – opowiada w trasie z rodzinnej Ornety Mateusz Grędziński, zwycięzca 7. edycji „The Voice of Poland”. 

MADE IN: Jedziesz teraz samochodem – nucisz coś pod nosem w trasie? 

Mateusz Grędziński: Zawsze mam jakieś płyty lub podśpiewuję sobie sam. Ostatnio dużo czasu spędzam w podróży, więc samochód staje się małą salką prób.

Śpiewać zacząłeś jeszcze w Ornecie?

Tam były moje pierwsze podrygi, pierwsza gitara i zderzenie z muzyką. Mama zawsze śpiewała, tata grał, ale bardziej profesjonalnie zacząłem śpiewać w Olsztynie. Dołączyłem do zespołu folklorystycznego Sukces. Koncertowałem, poznałem scenę, pracę w zespole. Myślę, że to było podstawą do tego, co wydarzyło się później.

Zanim zwyciężyłeś w 7. edycji „The Voice of Poland”, podejmowałeś już próby wokalne w telewizji. To były świadome decyzje, które miały doprowadzić cię do sukcesu? 

Pierwsza była „Bitwa na głosy”. Totalny spontan – do tego stopnia, że szedłem starówką, zobaczyłem, że jest casting i tam okazało się, że umiem śpiewać. Gdy pojawiła się druga edycja „The Voice of Poland”, dopiero odkrywałem tajniki wokalne.

Najdziwniejsze miejsca do ćwiczeń?

Bardzo dużo biegam, uwielbiam to, zwłaszcza u nas w regionie. Biegnę więc przez las i ze słuchawkami w uszach drę się na całą okolicę. Mam nadzieję, że nikt mnie wtedy nie widzi!

Po trzech latach, podczas tzw. przesłuchań w ciemno siódmej edycji programu, mogłeś wybrać trenera spośród wszystkich jurorów. To rzadkość. 

Przez ten czas dużo się we mnie zmieniło: wokalnie, technicznie, ale i psychicznie. Pracowałem nad tym i program to był dla mnie taki sprawdzian. Postawiłem wszystko na jedną kartę i całą energię włożyłem w to, żeby być gotowy na scenę. Gdy pojawiły się nazwiska trenerów siódmej edycji, zaczęło mi świtać w głowie, gdzie chciałbym być po programie. (Mateusz traci zasięg i po chwili nawiązujemy nowe połączenie) Ha, wracam z nowym głosem!

Andrzej Piaseczny, którego wybrałeś, odwrócił się jako ostatni. [w ten sposób jurorzy wybierają osoby do swoich drużyn – red.]

Czekałem, aż się odwróci – już przed programem wiedziałem, że chcę do niego trafić. To był świetny wybór, bo podoba mi się, jakim Andrzej jest człowiekiem i jak prowadzi swoją karierę. Mamy dobry kontakt. Napisał dla mnie singiel „Obietnice”, który zaśpiewałem w finale. Teraz dogadujemy z wytwórnią ostatnie szczegóły.

Natalia Kukulska powiedziała o tobie, że pierwszy raz widzi kogoś, kto śpiewa sam ze sobą w duecie. 

(śmiech) Tak, mam specyficzny głos, potrafię przejść w górne rejestry, nie zmieniając barwy głosu – tak jakby śpiewały dwie osoby. Dla mnie to komplement.

Podczas jednego występu na żywo okazało się, że nie działa twój mikrofon. Jury było pod wrażeniem twojego profesjonalizmu. 

Nie miałem ani odsłuchu, ani mikrofonu, w dodatku tym razem to nie był tylko śpiew, ale też układ taneczny. Bardzo długo trwały przygotowania. Nie wiem, czy udało mi się włączyć myślenie, czy stres zadziałał motywująco, ale się udało.

Co było najtrudniejsze w programie?

Każdy odcinek live. Chciałem dojść choć do pierwszego, żeby pokazać się od strony artystycznej – że jestem gotowy do bycia na scenie i robienia swojego materiału. Takie programy są bardzo dobrą trampoliną do pójścia dalej i znalezienia ludzi, z którymi chciałoby się współpracować: producentów, kompozytorów, aranżerów czy tekściarzy. I tak w piątek gram koncert w mojej Ornecie, ostatni tego typu. Później zamykam się w studio i chcę powrócić już nie jako Mateusz Grędziński, zwycięzca programu, ale artysta, który ma swój własny materiał.

Tekst: Katarzyna Sosnowska-Rama

Obraz; Zuza Krajewska LAF FM dla Glamour, Malwina Sulima/IGO-ART, TVP