Triathlon jest najlepszym określeniem jego rytmu życia: z treningu do pracy, z pracy na zawody, przy okazji zawodów dogrywanie biznesów, a w międzyczasie prężne działanie w klubie sportowym o nazwie, która nie wymaga komentarza: „Nie ma nie mogę”. Jak wygląda doba człowieka, dla którego „nie ma nie mogę”? Zatrzymujemy na chwilę zawrotne tempo, narzucone przez współtwórcę firmy Artneo, przedsiębiorca i utytułowany triathlonista Wojciech Suchowiecki. Czy to sport pomógł mu rozwinąć biznes, czy raczej biznes ukształtował jego niezłomny charakter?

Rozmowa z Wojciechem Suchowieckim, współtwórcą firmy Artneo i utytułowanym triathlonistą.

 

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

MADE IN: (rozmawiamy na parkingu leśnym, obok stoi wyczynowy rower Wojtka) Często masz spotkania biznesowe podczas porannego treningu?

Wojciech Suchowiecki: Wbrew pozorom często umawiam się z kimś na rower, mówiąc właśnie: pogadamy przy okazji o tematach zawodowych. A jeśli ten trening ma być mocny, to sprawy biznesowe dogrywamy w dziesięć minut na początku, bo potem jest już ostra jazda, pilnowanie tętna i nie ma miejsca na dyskusje.

Z jaką energią wchodzisz do firmy o godz. 8 rano, kiedy inni rozbudzają się kawą, a ty już zaliczyłeś np. 100 km na rowerze?

Wpadam nieźle nakręcony i myślę, że to udziela się też innym. Zresztą w naszym zespole też wiele osób trenuje, więc myślę, że odczuwają to podobnie.

Takiemu szefowi nikt pewnie nie wciska tanich wymówek, że się spóźnił przez tramwaj, albo zaspał.

Pamiętam, że którejś niedzieli o późnej godzinie wróciłem ze startu w Iron Manie (3,8 km pływania, 180 km na rowerze i 42,2 km biegu – red). Rozpakowałem sprzęt, umyłem rower, poszedłem spać i w poniedziałek przed ósmą byłem w firmie. A ktoś się spóźnia i mówi, że był w weekend na studiach w Warszawie i dopiero wieczorem przyjechał. I słyszę głos z sali: „Wojtas zrobił wczoraj Iron Mana i jest z rana w robocie, więc to słaba wymówka”. Ale żeby nie zabrzmiało w ten sposób, że trzeba nadążać za szefem. Próbować jednak można.

Na stronie Artneo wyczytałem o tobie: człowiek od zawracania chmur o stalowych kopytach. Jak cię postrzega własny zespół w kontekście tej dynamiki działania?

Może niektórych nawet to deprymuje, dziwiąc się jak można cały czas na takich obrotach działać, wstawać o czwartej rano na trening, kiedy człowiek jest naturalnie zmęczony. I ja też jestem zmęczony, ale mam cele, które planuję i chcę realizować. Wiele osób powiedziało mi, że dzięki takiej postawie udziela im się ta moja ambicja. W zespole też zaszczepiłem zacięcie do aktywności. A każda jej forma jest cenna, nieważne czy startuje się w zawodach, czy nie. Bo bycie aktywnym dodaje energii i pozytywnej mocy.

Wojciech Suchowiecki o swoich początkach ze sportem i profesjonalnym trenowaniem:

Zaskoczę cię, bo on przyszedł dopiero w wieku 30 lat, mimo iż nawet podczas studiów w Bydgoszczy miałem super możliwości do trenowania na terenie uczelni. Więc z jakiego powodu pojawiło się to trenowanie? Chyba z takiego, który najczęściej jest wymieniany u kumpli: mam parę kilo za dużo, może zacznę truchtać. Nie miałem pojęcia o sprzęcie i tej otoczce, która jest wokół biegania, o profesjonalnych zegarkach, czy pomiarach. Myślałem wręcz, że w jednych butach przebiegam resztę życia. Ten mój postęp zaczął ewoluować w naturalny sposób.

Ja w ogóle lubię w sobie to, że do wielu rzeczy, zarówno w sporcie, jak i w życiu zawodowym, dochodzę właśnie w sposób naturalny. Najpierw więc zbudowałem wytrzymałość, potem zacząłem szukać amatorskich zawodów. Kiedyś usłyszałem o Biegu Rzeźnika, czyli 80 km po górach i zastanowiłem się czy dałbym radę. I tak zaczęły się pojawiać wyzwania. Żeby zobaczyć jak to jest na tak długim dystansie, pobiegłem 100 km do Chorzel na cmentarz do dziadków. A skoro to zrobiłem, to babcia, która mieszka w Elblągu, poczuła się chyba zazdrosna, więc w któryś piątek pobiegłem i do niej. Potem wszedłem w tryby amatorskiego biegania, ale już o wydźwięku zawodowym, bo zaczęły pojawiać się spore nakłady finansowe, sprzętowe i czasowe. I tak przyszedł czas na triathlon.

Zawsze byłeś typem lidera czy samotnika?

W szkole i na studiach nad wszystkim musiałem pracować, dużo się uczyć, więc na pewno nie byłem typem prymusa. Wybrałem studia techniczne na wydziale elektroniki i telekomunikacji, które kosztowały mnie dużo wysiłku i ta naturalna chęć pracy pozostała mi do dziś. Na studiach zacząłem interesować się grafiką i animacją, której – nota bene – też uczyłem się sam. Małymi krokami do przodu. I to się chyba przekłada na to, jak dzisiaj sobie radzę z tą moją sportową pasją i z zawodowymi sprawami – z roku na rok do celu. A jeśli dzięki tej postawie nakręcam zespół, dodaję mu energii i jestem odbierany jako jego lider, to ciągle podkreślam, że właśnie bez zespołu nie byłbym żadnym liderem. Z zespołem mogę wszystko, sam mógłbym niewiele.

Kiedy wiedziałeś już, czym się zajmiesz w życiu zawodowym?

Interesowałem się programowaniem i grafiką komputerową na tyle, że na czwartym roku postanowiłem założyć działalność, a potem z Arkiem, kolegą z podstawówki, zaczęliśmy działać razem jako Artneo. I wiedzieliśmy już czego chcemy. I tak minęło 20 lat odkąd wspólnie prowadzimy firmę jako spółkę z 20-osobowym zespołem.

Artneo znane jest dzisiaj w kraju, choć początki wyglądały mizernie: obskurny pokoik wynajęty w niezbyt atrakcyjnej części miasta.

Najpierw pracowaliśmy w domu, a potem faktycznie był mało atrakcyjny pokój w kiepskiej lokalizacji. Później mieliśmy firmę na terenie Olsztyńskiego Parku Naukowo-Technologicznego, który dobrze wspominamy. I wreszcie udało się kupić własny lokal na siedzibę.

Macie w portfolio słynne marki, choćby National Geographic, Vespa, Huawei czy Itaka. Posługując się sportowym porównaniem: niezły skład.

W dużej mierze połączył nas właśnie sport, a konkretnie triathlon, na którym poznawałem ciekawych ludzi, prezesów czy właścicieli firm.

Bo wszyscy macie świadomość, że na triathlonie spotykają się ci, którzy umieją zapracować na sukces?

Tak, ale przede wszystkim – tak jak właśnie w sporcie – potrafimy analizować tematy, zdarzenia, procesy. Dlatego ja również i innym polecam biznesowo ludzi, których poznałem na zawodach.

Co żywcem udaje wam się zaimplementować ze sportu do firmy?

Konsekwencję działania i nastawienie z ambicjonalnym podejściem. Jeśli na zawodach mierzysz się z dużymi wyzwaniami, to właśnie dodałeś sobie pewności i nie masz blokad przed spotkaniem np. z szefem międzynarodowej marki. Dodatkowo, wiedząc jak mamy sprawny zespół w firmie i jaki tkwi w nim potencjał, prowadzę rozmowy bez obaw o przyszłość współpracy.

W sporcie i biznesie napędzają cię podobne pobudki do działania?

Często tak. Pewne rzeczy nie dzieją się z przypadku, więc tak jak do startu przygotowujesz się długo, tak i nad klientem trzeba czasem długo popracować. Pokazać mu możliwości, terminowość, zacząć od niewielkiego obszaru, by skończyć na dużym projekcie. Bo kiedy wykażesz się na małym zadaniu, to zbudujesz zaufanie, a wtedy klienci sami chcą kontynuować współpracę.

W triathlonie ścigasz się z konkurencją czy rywalizujesz sam ze sobą?

Kiedyś z konkurencją, ale teraz samo trenowanie daje mi satysfakcję. Zawody to już ta przysłowiowa wisienka na torcie. A jeśli współzawodnictwo, to już raczej z kolegami, z którymi robimy zakłady.

O co?

O kasę, którą wpłacamy na Nidzicki Fundusz Lokalny. Np. o to, kto jaki czas „złamie”. Oczywiście zakłady są dżentelmeńskie – umawiamy się, że przegrany wpłaca 500 zł i nikt nikomu nie pokazuje przelewów. Najbardziej zależy mi na tym, by wszyscy kończyli start w zdrowiu – to jest to, co najlepszego przywozi się z zawodów. A to, czy można było szybciej ukończyć, jest sprawą drugorzędną. Choć wyniki często przychodzą w mniej oczekiwanych momentach.

Pamiętam, że pojechałem kiedyś na połówkę Iron Mana prosto po czterech bardzo intensywnych dniach wyjazdu z dziećmi. Byliśmy non stop na obrotach, wróciliśmy późno, o godz. 22 przepakowałem się na wyjazd i o trzeciej w nocy wstałem, by pojechać do Chełmży na start. Czułem zmęczenie, ale nie było opcji, by zrezygnować ze startu. Finalnie ukończyłem go na trzecim miejscu w swojej kategorii wiekowej, a dziewiąty w klasie open.

 „Latem wychodzi sporo – 18–22 godziny tygodniowo. W sobotę np. o godz. 4 rano jestem na rowerze, robię 200–250 km, czyli siedem godzin w trasie, w niedzielę biegam. Jak wracam z biegania, to z synem wybieram się na godzinę na rower, bo trenuje kolarstwo”.

Ile czasu wydzielasz z doby na trenowanie?

Latem wychodzi sporo – 18–22 godziny tygodniowo. W sobotę np. o godz. 4 rano jestem na rowerze, robię 200–250 km, czyli siedem godzin w trasie, w niedzielę biegam. Jak wracam z biegania, to z synem wybieram się na godzinę na rower, bo trenuje kolarstwo. A kiedy córka jedzie na swoje ćwiczenia, to ja przy okazji robię trening na siłowni. Więc czasami po dwóch treningach z dziećmi idę dopiero na swój. Jak to pogodzić z życiem zawodowym? To kwestia logistyki i konsekwencji. Treningów staram się nie odpuszczać. W skrajnych przypadkach przesuwam jedynie ich godziny. Może kiedy z boku się tego słucha, to wydaje się, że to trudne, ale jeśli jesteś w tym schemacie, to wcale trudne to nie jest. Poza tym podczas treningów rozkminiam też różne tematy życiowe, firmowe, sprawy w których się udzielam. To też dobry czas na rozmyślanie z samym sobą, przychodzą mi do głowy różne pomysły, np., w których obszarach upatruję szansę na rozwój firmy, nowe wyzwania sportowe, w jak ciekawym miejscu „zrobić” rower, czyli mówiąc innymi słowy: porządnie się ujechać dla pięknego widoku. Czasu na treningu jest sporo, więc jest nad czym myśleć.

Co cię do tego rytmu dopinguje?

Życie mamy jedno i trzeba je dobrze przeżyć. Oczywiście mam też słabsze dni, ale jestem mocno zmotywowany. Poza tym lubię to co robię, dostarcza mi to przyjemności. A tereny, na których mieszkamy aż proszą się o uprawianie takich dyscyplin jak bieganie w terenie czy jazda na rowerze.

Jak wygląda w twoim wydaniu modne ostatnio hasło work-life-balance?

Ci, którzy mnie znają, potwierdzą, że nie do końca ten balans udaje mi się zachować. Są osoby, które nie lubią wychodzić ze strefy komfortu, choćby pójść pobiegać i się spocić. A u mnie jest to już forma uzależnienia. Nawet wczasy mam zaplanowane razem ze startem.

I jakby tego wszystkiego było mało, wspomagasz klub sportowy „Nie ma nie mogę”. Przyciągnęła cię nazwa, z którą też się utożsamiasz?

Do klubu przyciągnął mnie jego twórca Marcin Konieczny. Wspólnie działamy na rzecz wspomnianego Nidzickiego Funduszu Lokalnego, zapewniając zdolnym dzieciom warunki do edukacji. Kreujemy pomysły, imprezy sportowe, jestem współorganizatorem półmaratonu Ukiel i Warmia Run Challenge, z których wpisowe trafia na NFL Jeśli jest jakiś obszar, by wspomóc dzieci, to jesteśmy aktywni, zarówno sprzętowo, jak i finansowo. Ale i poświęcając zwykły czas, by coś komuś pomóc zorganizować. Bo niekiedy łatwiej jest dać pieniądze, niż czas.

Myślałeś o życiu zawodowym zlokalizowanym w dużej aglomeracji?

Chyba jestem mocno przywiązany do Olsztyna, a od kilku lat do jego okolic. Jeśli się postarasz, można tutaj naprawdę dobrze funkcjonować. Zdaję sobie sprawę, że pewnie w dużym mieście jest większy potencjał, ale z drugiej strony może nie o to chodzi, żeby było łatwiej. Może właśnie to bardziej motywuje do pracy i podejmowania wyzwań. To tak jak z tym trenowaniem: łatwiej jest wstać o godz. 9 w słonecznej i ciepłej Marbelli i iść na rower, niż o czwartej rano w Stawigudzie, kiedy jest ciemno i zimno. Ale dobrze się czuję na warmińskim gruncie. Na chwilę można wyrwać się gdziekolwiek w Europie, ale tutaj dalej robić satysfakcjonujące rzeczy biznesowe, motywować do rozwoju dzieci, znajomych i zwyczajnie dobrze czuć się u siebie.

Lubisz jak czego ci się życzy?

Zdrowia. Kiedy rano wstajesz, mówisz sobie: jeśli masz zdrowie, możesz wszystko.

  • Rozmawiał: Rafał Radzymiński
  • zdjęcia: Radek Walaugo, Mateusz Naumowicz
BIZNES WIR

Wiedza-Inspiracje-RELACJE

Jako redakcja chcemy inspirować i dostarczać wiedzy, dzięki której przedsiębiorcy z Warmii i Mazur będą skutecznie i przebojowo rozwijać swoje biznesy na rynku krajowym i zagranicznym. Cykl wywiadów BIZNES WIR. Wiedza-Inspiracje-Rozwój z twórcami marek, które odniosły sukces, publikujemy w drukowanej wersji magazynu, ale też w formie cyfrowej (na www oraz fb) oraz w wersji wideo na naszym kanale na youtube.