Jak z mazurskiego zacisznego miasteczka wypływa się na światową arenę – Wojciech Krakowiński, założyciel i prezes bartoszyckiej firmy Infinity Group, która już trzecią dekadę produkuje ubrania dla najbardziej prestiżowych marek, opowiada o genie Warmii i Mazur, z jakim można tworzyć biznes na najwyższym poziomie.

Oto historia Wojciecha Krakowińskiego i Infinity Group

MADE IN: Czuje się pan spełniony życiowo?

Wojciech Krakowiński: Jeszcze nie czas na podsumowanie.

Od trzech lat jest pan na emeryturze, a wciąż w pędzie zawodowym…

Status emeryta przyszedł jakoś obok mnie i raczej wyłącznie z racji metryki. Nie zwalniam tempa.

Całe swoje zawodowe życie związany jest pan z handlem zagranicznym, a mnie ciekawi, jak budowało się relacje biznesowe z Zachodem w Polsce w realiach lat 70. ub. wieku.

Wojciech Krakowiński: Kluczowy był dla mnie okres studiów na warszawskiej AWF, podczas których w każde wakacje wyjeżdżałem do pracy do Szwecji czy do Wielkiej Brytanii, gdzie po studiach dostałem stałą pracę w jednej z podlondyńskich szkół.

To też nieoczywiste – dostać pracę w angielskiej szkole.

Nie było też oczywiste, że w latach 60., w wieku sześciu lat, mieszkając w Piszu, uczyłem się już angielskiego.

Nie było. Czy język angielski pana ukierunkował?

Wojciech Krakowiński: Mój tata, nadleśniczy, ale i człowiek fascynujący się literaturą, zresztą sam też pisał, prowadził otwarty dom, w którym gościł znakomitości, nie tylko po piórze. Siłą rzeczy obcowałem z tymi wszystkimi intelektualistami, ludźmi światłymi, i z Warszawy, i z zagranicy, więc od najmłodszych lat przesiąkałem tą zagraniczną kulturą, którą nam „zwozili”. I któregoś razu książki do nauki angielskiego przywiózł mi poeta Jerzy S. Sito, który sam wówczas wrócił z Anglii, a znany był m.in. z tłumaczenia dzieł Szekspira. W Piszu przyłączyłem się zatem do kameralnej grupy dzieciaków, którą nauczano języka prywatnie, ale że byłem o trzy lata młodszy od reszty i dołączyłem z opóźnieniem, musiałem szybko nadrabiać lekcje. Efekt był taki, że kiedy po paru latach poszedłem do miejscowego ogólniaka, byłem z angielskim na poziomie nauczyciela, który prowadził z nami lekcje.

Poszedł pan na AWF z miłości do jakiejś dyscypliny?

Był okres fascynacji lekką atletyką, trenowałem też piłkę nożną, na studiach grałem nawet w klubie. AWF na pewno pozwolił mi docenić wartość zachowania własnej dyscypliny w życiu, przez co pozostaję w zdrowiu oraz pełen chęci do aktywności zawodowej.

Kiedy odkrył pan w sobie gen przedsiębiorczości?

Właśnie wtedy – już zarabiałem dzięki zleconym pracom przez spółdzielnię studencką. Kiedy pojawiły się możliwości wyjazdów za granicę, właśnie dzięki świetnemu angielskiemu miałem szansę na dobrą pracę podczas wakacji. Nie musiałem zbierać truskawek czy wykonywać podstawowych prac jak inni, a brać już odpowiedzialniejsze wyzwania, a kiedy się jest dyspozycyjnym, rzetelnym, masz zdolności organizacyjne i umiesz odnaleźć się w różnych sytuacjach, to szybko awansujesz. Zawsze ciągnęło mnie też do nawiązywania kontaktów, co otwierało kolejne szanse. Więc z każdej takiej wakacyjnej pracy przywoziłem więcej pieniędzy, niż kosztował w Polsce Fiat 126p, dlatego na studiach już całkiem nieźle stałem finansowo. Zresztą na zajęcia jeździłem już własną Skodą.

Wspomniał pan, że po studiach dostał pracę w Anglii, a jednak po trzech latach wrócił do Olsztyna. To też zaskakujące.

Wojciech Krakowiński: Byłem już wtedy w małżeństwie, żona jako lekarz dostała pracę w tutejszym szpitalu, a ja propozycję pracy na ówczesnym ART jako wykładowca angielskiego i dodatkowo jako anglista w liceum. Dorabiałem też jako tłumacz specjalistyczny. Np. kiedy samochodowa marka Daihatsu planowała wejść na polski rynek, dostałem z Polmozbytu zlecenie przetłumaczenia książek z instrukcjami dla serwisantów. Zarobiłem wówczas na kolorowy telewizor, który kosztował majątek. W 1987 roku podjęliśmy z żoną decyzję o wyjeździe, już z naszą roczną córeczką, tym razem do Stanów Zjednoczonych. Wróciliśmy w 1990 roku, kiedy mieliśmy przeświadczenie, że w Polsce czasy zmieniają się na lepsze. Na dzień dobry przyjaciel zaproponował mi wspólny biznes – prowadzenie restauracji francuskiej przy ul. Dąbrowszczaków. Niestety, wszystko przerwała jego tragiczna śmierć.

Początki Infinity Group

Od trzech dekad związany jest pan z branżą tekstylną, a pana bartoszycka fabryka słynie z prestiżowych zleceń dla słynnych światowych marek. Jak się osiąga taką pozycję?

Wszystko zaczęło się na początku lat 90., kiedy Polska stała się kuszącym rynkiem na lokowanie tu produkcji, zwłaszcza w branży tekstylnej. Znajomy z Warszawy, którego spółka miała zakład w Olsztynie, zaproponował mi czy nie chciałbym pracować jako dyrektor ds. eksportu. Zgodziłem się. Obsługiwałem klientów z Danii, którym załatwiałem wszelkie sprawy formalne, celne. Po roku jednak zrezygnowałem i wystąpiłem do ówczesnego ministra współpracy gospodarczej z zagranicą o koncesję na obsługę podmiotów zagranicznych, bo taka była niezbędna, jeśli chciało się działać w branży. I założyłem agencję, która przyjmowała od zachodnich kontrahentów, głównie ze Skandynawii, Holandii i Anglii, zlecenia produkcyjne do wykonania w Polsce. W zasadzie w zakładach rozsianych po całym kraju, w naszym regionie również, bo byliśmy w tej branży dość mocni: Bartoszyce, Kętrzyn, Mrągowo, Morąg, Orneta, Elbląg… Tak zacząłem budować portfolio marek z najwyższej półki.

Bartoszyce stały się pana wizytówką na kolejnych 30 lat – na końcu regionu, niegdyś z największym bezrobociem. Wielu skreśliłoby je wówczas jako miejsce, z którego można biznesowo podbić świat. W czym pan odnalazł jego atuty?

Wojciech Krakowiński: W Bartoszycach, istniejącemu Zakładowi Przemysłu Dziewiarskiego Morena, zlecałem już dużo produkcji. A w 1993 roku założyłem własną fabrykę od zera – Infinity Group, której nazwę sam wymyśliłem. Angielskie Infinity miało symbolizować niekończącą się historię. Miałem dwóch udziałowców z Danii, z którymi kupiliśmy od duńskiego banku upadłą fabrykę odzieżową. Kompletną, włącznie ze szklankami z kuchni. Cały park maszyn przewieźliśmy do Bartoszyc, uruchamiając w wynajmowanych pomieszczeniach produkcję. Zatrudniliśmy wtedy ponad 100 osób. Po trzech latach Morena upadła, więc odkupiliśmy od syndyka obiekty, grunty i maszyny, ale pod warunkiem, że damy zatrudnienie 360 osobom – takie zasady przedstawił nam ówczesny wojewoda w trosce o los zwolnionych ludzi.

A wracając do pozornie słabego potencjału Bartoszyc – nigdy nie oglądałem się na ograniczenia, lecz starałem się czerpać z wszelkich pozytywnych okoliczności, które pomogłyby budować mój biznes. Poza tym zawsze wierzyłem w lokalny rozwój i uważałem, że atutem tego regionu, na tle kraju, są ludzie posiadający wyjątkowe kompetencje w branży dziewiarskiej.

Sam przez te lata dałem zatrudnienie dla około półtora tys. osób, więc mam nadzieję, że i rozwój mojego biznesu pozytywnie wpłynął na gospodarczy charakter nie tylko Bartoszyc, ale i regionu. A mogę przy okazji pochwalić się, że dzięki kontaktom w ambasadzie brytyjskiej, kilkanaście lat temu doprowadziłem do sprowadzenia do Bartoszyc dwóch angielskich firm. Kiedy na spotkaniu rzuciłem ich przedstawicielom taką właśnie propozycję, od razu usłyszałem: „a po co mielibyśmy przenieść produkcję do Polski, w dodatku do Bartoszyc?”. W gabinecie akurat stał globus, więc poprosiłem o przyniesienie go i zacząłem tłumaczyć, pokazując palcem na Polskę, że ich benefitem będzie to, że ja im wszystko podam na tacy, włącznie z zarejestrowaniem spółki, organizacją ludzi, pracy, i że staną się dzięki temu konkurencyjni cenowo, poprawiając rentowność. I przekonałem ich. Jedna firma działała w Bartoszycach przez 17 lat, druga jest do dzisiaj. Obie zatrudniły 300 osób.

W końcu posłuchajmy, co produkuje Infinity Group.

Ubrania dla światowych marek, wedle ich projektów. Np. od 1998 roku produkujemy cały asortyment dla marki Dale of Norway, jednej z norweskich ikon, która produkty wysyła na cały świat.

Więc to możliwe, że król Norwegii nosi ten słynny sweter wykonany w Bartoszycach?

To jest pewne – marka od wielu lat jest norweską ikoną, nieodłącznym elementem kulturowym Norwegii. Nasz sweter ma też np. jeden z czwórki słynnego zespołu ABBA. W Sztokholmie ma swój hotel, w którym lubię się zatrzymać i osobiście mu go wręczyłem. Nawiązaliśmy przez te 30 lat sporo ciekawych relacji biznesowych. Współpracujemy np. ze słynną szwedzką projektantką Camillą Thulin, która jest też choreografką i scenografką Gali Noblowskiej.

Wielkim zaszczytem dla mnie było oficjalne zaproszenie mnie przez Fundację Noblowską na to wyjątkowe wydarzenie, gdzie pełniłem funkcję jednego z menadżerów artystycznych, co zostało nawet wymienione w oficjalnym katalogu gali. Byłem dumny, że na takim wydarzeniu artyści prezentujący program występowali w szytych u nas ubraniach. Tym bardziej, że zostaliśmy dopuszczeni do współorganizacji gali w drodze wyjątku, bo jako firma spoza Szwecji.

Gratulacje.

Dziękuję. To efekt mojego wewnętrznego przekonania, by stawiać na jakość i na odpowiednich ludzi.

Ci kontrahenci odwiedzają pana na Warmii i Mazurach?

Regularnie. Camilla, z którą współpracujemy 20 lat i znamy się osobiście, bywa i w Olsztynie w Restauracji Przystań, i w jej ulubionym Hotelu Krasicki w Lidzbarku Warmińskim.

Pan zawsze jest nienagannie ubrany. To pokłosie branży, którą pan reprezentuje?

Wojciech Krakowiński: Od zawsze przywiązuję wagę do estetyki. Dlatego lubię angielskie podejście do klasyki, która jest ponadczasowa. Oni nie czekają na święto, by móc założyć porządną koszulę i gustowny krawat. Lubię też w tej elegancji kontrolowany luz, dlatego np. podczas wyjazdów do Stanów czy Wielkiej Brytanii poluję czasem właśnie na ciekawe krawaty. Uważam, że codzienny ubiór to jest szacunek do samego siebie, ale też szacunek do osób, z którymi się przebywa. Tego się trzymam. Nie akceptuję bylejakości.

Co to znaczy, wedle pana, być przedsiębiorczym?

Wojciech Krakowiński: Mieć umiejętność realizowania swoich celów i marzeń. A do tego trzeba mieć cechy wolicjonalne, by móc rzeczy niemożliwe załatwiać szybko, a na cuda dać sobie trochę więcej czasu. Prawdziwym testem dla przedsiębiorcy było i jest utrzymanie oraz rozwijanie swojej pozycji na arenie międzynarodowej. A to jest możliwe wyłącznie poprzez uczciwość, jakość świadczonych usług oraz konkurencyjność. Do tego trzeba być przyzwoitym i rzetelnym. Poza tym ja akurat mam wyjątkową i coraz rzadszą w obecnych czasach umiejętność budowania trwałych relacji w biznesie. Mam duże grono klientów, z którymi współpracuję od ponad 25 lat. Potrzeba więc stabilizacji charakteru niezbędnej do obsługi tych relacji. 

Czego pan nie jest w stanie wybaczyć w biznesie?

Braku lojalności i uczciwości, mimo włożonej wielkiej atencji i empatii.

A jaki styl kierowania firmą cechuje pana?

Opieram relacje na moim zaufaniu w umiejętności i rzetelność pracowników. 

Miał pan po drodze swoich mentorów?

Czerpałem z kontaktów biznesowych, które nabyłem przez lata w świecie, ale najbardziej wpływową osobą był mój ojciec, który dokonał wielu wspaniałych osiągnięć. Był dla mnie inspiracją. Od niego przejąłem przyzwoitość i patriotyzm. I niezłomność, bo on, jako oficer AK, doświadczył tyle, że tę niezłomność musiał w sobie wykształtować. 

Jaki kodeks biznesowy przekazał pan synowi, który zasiada dzisiaj za sterami firmy?

Mój syn, w oparciu o swoją własną wiedzę, studiowanie za granicą i zdobyte doświadczenie, wyrobił sobie już swój kodeks. Jestem dla niego wsparciem, kiedy mnie potrzebuje, ale istotne jest, by każdy lider kierował się własną intuicją i apetytem na ryzyko. Po to, by czuć się spełnionym i osiągnąć sukces.

Co mogliby usłyszeć od pana młodzi przedsiębiorcy?

Inwestujcie w siebie, zdobywajcie wiedzę i podejmujcie własne decyzje.

Bardziej nakręcają pana wyróżnienia czy porażki?

Porażki są częścią biznesu, ale warto celebrować udane decyzje i ich rezultaty, nawet te najmniejsze. Jest to kluczowe dla morale w zespole, bo moje sukcesy są również sukcesami moich pracowników.

Właśnie wiosną odebrał pan z rąk wicepremiera tytuł „Wybitnego eksportera”.

Nasze wysiłki w promocję eksportu zostały dostrzeżone już lata temu przez Stowarzyszenie Eksporterów Polskich, które wielokrotnie nagradzało naszą firmę za osiągnięcia w budowaniu polskiej pozycji na światowych rynkach. Podczas kongresu Międzynarodowego Stowarzyszenia Liderów Biznesu (International Asociation of Business Leaders) na Hawajach w 2004 roku otrzymałem też tytuł Światowego Lidera Biznesu.

Co pana kręci poza pracą?

Wojciech Krakowiński: Podejmuję się działań, które sprawiają mi dużo satysfakcji. Np. wydałem dwie książki. Jedna jest autorstwa mojego ojca o jego przeżyciach wojennych i powojennych. Druga – szalenie ważna z punktu widzenia naszego narodu. Otóż będąc kiedyś w delegacji w Nowej Zelandii, poznałem autorkę polskiego pochodzenia, Krystynę Tomaszyk. Zainteresowała mnie wydaną po angielsku książką „Essence” o dramacie niemal 770 dzieci z Podlasia, którym w czasie II wojny światowej Sowieci zamordowali rodziców, a je wywieźli na Sybir. Dzięki dyplomacji udało się je potem finalnie przetransportować do Nowej Zelandii, gwarantując im należytą opiekę na czas wojennej zawieruchy. Większość została już tam, a jedną z nich była właśnie ta autorka. Kiedy w 2007 roku widzieliśmy się i dociekałem, czemu nie wydała tej książki w Polsce, byśmy mogli posiąść wiedzę na ten temat, odparła, że większość wydawnictw odmówiła jej. Po niemal dwóch latach prac przyczyniłem się do wydania książki z własnych pieniędzy – „Droga i pamięć. Przez Syberię na Antypody”, która trafiła do oficjalnej sprzedaży.

Poczuł pan misję.

Wojciech Krakowiński: Polacy to poraniony naród o bardzo bogatej historii, a ta książka jest o uratowaniu kawałka życia, o ludziach wyrwanych z ojczyzny. Zawsze powtarzam, że bez znajomości historii nie możemy budować przyszłości. Będąc w ambasadzie w Nowej Zelandii, obejrzałem nagrania z 1944 roku, które przedstawiały te dzieciaki, kiedy schodziły z amerykańskiego okrętu na nowozelandzki ląd. Zrobiłem to jako hołd dla nich.

Ostatnio zaangażowałem się w projekt, którego dziełem była ponad 100-metrowa flaga Polski – przekazana dla harcerzy z Olsztyna, bierze udział we wszelkich narodowych uroczystościach.

Rozmawiał: Rafał Radzymiński, obraz: Michał Bartoszewicz

Zrealizowano przy współpracy z Samorządem Województwa Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. 

#genWarmiiiMazur