Rok temu olsztyński aktor Grzegorz Gromek założył pierwszy prywatny teatr w Olsztynie – Teatr Nowy. Jak zawalczył o współczesnego widza i czy warto nakręcać się na mordy z majonezu?
MADE IN: (Poczęstowałem Grześka domowym ciastem czekoladowo-wiśniowym) Mam prośbę do aktora: zagrasz właściciela prywatnego teatru, a ja dziennikarza, który kompletnie się na tym nie zna. Zobaczymy czy „kupią to”.
Grzegorz Gromek: To jest dobre!
Niezły spektakl, prawda?
Mówię, że ciasto dobre. Twoja koncepcja też oczywiście świetna, ale w danym momencie przegrywa z tym ciastem.
A więc drogi panie, czym dzisiaj najlepiej bawi się widza?
Jak prześledzisz social media, to sam się przekonasz, że im głupiej, tym lepiej. Największą oglądalność mają kolesie, który się klepią się po jajach.
I to nie urąga randze takiej sztuki jaką jest teatr?
To nie kwestia urągania, tylko teatr jest po coś innego. Staramy się to zbalansować, żeby było rozrywkowe, ale nie głupie. Wychodzimy z założenia, że przede wszystkim trzeba się spotkać. Przy premierze upieraliśmy się nawet, by można było wejść na widownię np. z alkoholem. Bez sztywnej etykiety. Do teatru masz przyjść z przyjemnością, a szklanka piwa niektórym może pomóc w odbiorze. Nie chcemy robić z teatru katedry. Wkurza mnie puszenie się niektórych aktorów, że oni tu robią sztukę i milczeć mi. Dajmy więcej powietrza, przecież tworzymy dla ludzi.
Po roku aktywności Teatru Nowego zapytam więc: spadłeś na tę kulturalną przestrzeń Olsztyna – że się posłużę nazwiskiem – jak grom z jasnego nieba, czy jako taki gromek?
Na razie macamy się z widzem i naszymi możliwościami finansowymi. Ale ludzie wracają, więc chcą się w ten sposób bawić.
A propos kosztów, macie np. sztuki z dwójką aktorów na scenie, bez scenografii. Jakich to wymaga nakładów?
No właśnie, tyle dostrzega widz. A nie widzi nagłośnienia, oświetlenia i ludzi, których nie ma na scenie, wykupienia praw autorskich do tekstu, często przetłumaczenia go z innego języka i innych rzeczy. I wychodzi, że wyprodukowanie sztuki na dwie osoby to 60 tys. zł. Droga zabawa. Na szczęście mamy przyjaciół, którzy nam pomagają, często za darmo.
Na jakim etapie wiesz, że sztuka będzie popularna?
Przy pierwszym czytaniu, kiedy się z nią prześpię. Zastanawiam się kto ją pociągnie. Więc kombinujesz, kalkulujesz, dobierasz aktorów. Jeśli bierzesz mordę z majonezu…
…kogo?!
Tak się w teatrze mówi o jakimś znanym aktorze, który właśnie reklamuje np. majonez. Więc z taką mordą ceny windują.
W Warszawie trwa moda na teatry, również prywatne. Wszystkich zliczyłem 52. W Olsztynie dopiero ty wystartowałeś z pierwszym prywatnym.
Raz, że się trochę jako Olsztyn zapuściliśmy, a dwa – Warszawa jest specyficznym miastem do którego ściąga tzw. ambitniejsza część ludzkości. Ale jest też coś, co ja nazywam pozytywnym snobizmem – pokazywanie się w ważnych miejscach. To nic, że nie rozumiem sztuki i zapłaciłem za bilet 400 zł, ale fajnie żeby mnie tam widzieli, bo to buduje mój wizerunek.
Załóżmy, że przychodzę jako inwestor z reklamówką pieniędzy.
Kocham cię! (śmiech)
I żądam: panie Gromek, chcę żeby przychodziły tu wszystkie snoby, a w Olsztynie o teatrze ma huczeć.
I zrobię to. Ale nie zawsze się pod tym podpiszę. Przepis jest prosty: bierzesz te mordy z majonezu, świetnego scenografa, który robi TVN-owskie wnętrze i dobra promocja.
Tylko mi daj milion, co?
Stówa wystarczy. Nie mam stówy, ale za to świetnych aktorów, choć nie tak rozpoznawalnych, więc jako lokalny patriota, stawiam na swoich. To będzie miało większą wartość.
Uwiera was brak budynku?
Troszkę, bo jak masz zrobić próbę w małym pokoiku, a w nim pracują jeszcze ludzie od promocji i sprzedaży, to szlag cię trafia. Modelem do którego zmierzam, jest sopocki teatr BOTO: na dole jest przestrzeń pubowo-wystawowa, a na górze koncertowo-teatralna. Dół zarabia na górę. My, póki co, jesteśmy teatrem obwoźnym.
Gdyby chcieć rzetelnie wycenić bilet do teatru prywatnego, to ile powinien kosztować?
Mniej więcej 100 zł. A mamy cenę biletu na trzygodzinną sztukę w której aktorzy dają z siebie wszystko czego nauczyli się w zawodzie, w wysokości kebaba na mieście… Kultura jest na samym końcu, traktowana w kategoriach kosztów, a nie inwestycji. Przecież jak nie masz dostępu do kultury, to zostajesz w domu z browarem w ręku. A obcując ze sztuką łagodniejemy, przestajemy być agresywni, stajemy się bardziej otwarci, wrażliwsi, szerzej zaczynamy myśleć, bo szukamy argumentów na koncepcję, którą przedstawił nam artysta.
Firmy wynajmują Teatr Nowy jako atrakcję na okazje?
Teatr, jak wspomniałem, to taki pozytywny snobizm. Że nie zaprosimy disco polo spod Mławy, tylko teatr właśnie. Dalej wszyscy siedzą przy wódce, ale wypada to genialnie.
(…) Dobre to ciasto. Tak gadam o nim, bo uwielbiam piec. Jestem cukiernikiem z pierwszego wykształcenia.
To dopiero mi się o cukiernictwie chwalisz?
Skończyłem gastronomik. Marzyłem o rzeźbiarstwie cukierniczym. Byłem w szoku, kiedy zobaczyłem Muddy’ego Watersa z czekolady, albo Hendriksa z karmelu, którego można lizać. Zegarmistrzowska robota, a do takich rzeczy, niestety, mam lewe ręce. Więc trzeba było inaczej pomyśleć o życiu.
Grzegorz Gromek
w lutym mija rok odkąd założył w Olsztynie prywatny Teatr Nowy, a w marcu 38 lat od jego urodzin, też w Olsztynie. Jest aktorem Teatru im. S. Jaracza, również z dorobkiem wielu ról filmowych i nagród za teatralne kreacje.
Rozmawiał: Rafał Radzymiński, na schodach przy ul. Dąbrowszczaków 14 w Olsztynie, w niedzielę 3 lutego o godz. 12:20 przy temperaturze –1°C
Obraz: Arek Stankiewicz