Przypuszczam, że żaden z himalaistów, który zginął w górach, nie chciałby, żeby z powodu jego śmierci ktoś inny przestał w te góry jeździć – mówi Marcin Kaczkan, pochodzący z Nidzicy himalaista. na górę gór, jak mawia się o K2, wraca po 12 latach. Spotkaliśmy się w Warszawie na sześć dni przed wyprawą, którą pokieruje w ramach projektu Polski Himalaizm Zimowy. stworzył go Artur Hajzer, który rok temu zginął pod Gaszerbrum właśnie w trakcie wyprawy z Kaczkanem.
 
Marcin Kaczkan – rocznik ’74, nidziczanin, ojciec dwójki dzieci, absolwent Politechniki Warszawskiej i adiunkt na tej samej uczelni na Wydziale Elektroniki i Technik Informacyjnych. Wspina się od 1996 roku. Zrobił kurs wspinaczkowy, potem zaczął zarabiać na wyjazdy w góry podczas prac wysokościowych – mył okna w wieżowcach, malował i uszczelniał ich konstrukcje, a nawet sprzątał po gołębiach. Zaliczał kolejno: Alpy, Kaukaz, Pamir, Tien-Szan, Himalaje. Jako trzeci Polak zdobył Śnieżną Panterę – komplet pięciu siedmiotysięczników byłego ZSRR. Ma na koncie kilka wypraw na ośmiotysięczniki, w tym samotne wejście na Nanga Parbat (8126 m).
 
Made in: Po 12 latach wracasz na K2, górę gór. Co jest w niej takiego, czego nie mają inne ośmiotysięczniki?
Marcin Kaczkan: Jest monumentalna, wybija się, pięknie wygląda. Jest najtrudniejszym ośmiotysięcznikiem do wejścia. Niektórzy zdobywają ją za siódmym razem. To na niej jest najwięcej niepowodzeń. Słowem, jest to ośmiotysięcznik, który robi wrażenie.
Pierwszy raz widziałem K2 od strony chińskiej. Od pakistańskiej, z której teraz będziemy wchodzić, aż tak monumentalnie nie wygląda. Nie zapomnę, jak w 2002 roku szliśmy z Piotrkiem Morawski w karawanie pod K2. Wcześniej górę widzieliśmy na zdjęciach i znaliśmy z opisów.
I idąc, zastanawialiśmy się, który to może być szczyt.
Pokazujemy sobie podobne do opisu: może ten, może tamten. W końcu wyszliśmy zza takiego załamania i… kuźwa! Szczeny opadły, bo zobaczyliśmy potwora. Patrzyliśmy na nią pięć minut. Nie było wątpliwości, że to K2.
 
Ma najgorsze statystyki: 200 ofiar, ginie co piąty, ze szczytu nie wraca co siódmy.
No… (chwila ciszy) tak podają, więc tak chyba jest.
 
Z ostatniej wyprawy wróciłeś bez partnera Artura Hajzera, twórcy projektu Polski Himalaizm Zimowy. Odpadł od ściany. Cztery miesiące wcześniej – ten koszmar przy powrocie z Broad Peak, gdzie ginie dwóch himalaistów. Nad programem, który zakłada zdobycie zimą wszystkich ośmiotysięczników, stanął wielki znak zapytania.
Do tego odeszli sponsor i wspierające nas ministerstwo. Kompletna klapa. Ale pozbieraliśmy się. Program ruszył dalej i w ramach niego wymyśliliśmy dwie wyprawy w tym samym czasie: na K2 i drugą na Nanga Parbat, którą jednak ze względu na niebezpieczeństwo terrorystyczne zmieniliśmy na Broad Peak Middle. Myślę, że około 20 czerwca dojdziemy już do bazy pod K2, a na koniec lipca będziemy gotowi do atakowania szczytu.
Żeby zdobyć górę zimą, najpierw trzeba umieć zdobyć ją latem.
 
Latem wyjechaliście z Hajzerem zdobyć ośmiotysięcznik Gaszerbrum I. Chciał odciąć się od tego zgiełku po tragedii na Broad Peak?
Tak. On codziennie nawiązywał do tego na wyprawie.
 
Zawróciliście z powodu pogody?
Wychodząc na atak szczytowy, mieliśmy bardzo dobre rozeznanie pogodowe. Wiedzieliśmy, że pogoda będzie się już pogarszać, ale nie była jeszcze na tyle zła, by nie iść. Bo potem miały przyjść huragany, więc bylibyśmy o kilka dni do przodu. Doszliśmy do około 8000 metrów, maksymalnie godzinę drogi od szczytu. Zawróciliśmy na prośbę Artura. Odwrót był naszą wspólną decyzją.
 
Początkowo dochodziły informacje, że to ty odpadłeś od ściany i spadłeś 500 metrów w dół.
Tak, kiedy doszedłem do bazy, dowiedziałem się o swojej śmierci. Wtedy usłyszałem: możesz jeździć w góry, śmierć masz za sobą.
 
Tracisz na wyprawie partnera. Dopada wtedy stan: odstawię te góry na jakiś czas?
Dopada, ale już w domu. Że może życie nie jest tego warte? Ale odpowiedzi sobie nie udzielam.
Patrzę na to z dużym dystansem. Każdy przecież wie, jakie są statystyki. Jest też przekonany, że wypadki są, ale myśli, że zdarzają się obok, a nie tobie. Jak na drodze. Nikt przecież nie jedzie ulicą z myślą, że z niej nie wróci. Uważam, że Artur Hajzer, czy ktoś inny, kto zginął, nie chcieliby, żeby z powodu ich śmierci ktoś przestał jeździć w góry. Ja też bym nie chciał, że jak zginę w górach, by ktoś przestał jeździć w nie z tego powodu.
 
A kiedy stoi się przy kopcu Glikeya u podnóża K2, symbolicznym cmentarzu z tabliczkami zaginionych himalaistów, jakie to uczucie?
Dokładnie takie, jak się jest na każdym innym cmentarzu.
 
Bez refleksji? Że może też tu kiedyś będę?
Ludzie w górach giną, więc kiedy jesteśmy przy kopcu, nie dziwimy się: ojej, ile ludzi zginęło.
 
Ten kopiec to taki symboliczny dowód, jaki człowiek jest mały w tych górach.
Te spostrzeżenia miałem dawno temu, jak zaczynałem przygodę z górami. Gdzie nie pojechałem, to się weszło na szczyt. A potem w Pamirze spotykasz górę, która odrzuca cię pierwszy raz, drugi… Masz świadomość, że zrobiłeś wszystko, co było do zrobienia, a jednak nie wszedłeś, że od ciebie już wiele nie zależy. I uświadamiasz sobie swoją małość.
 
Wspinasz się 18 lat. Otarłeś się o śmierć?
Gdybym przemyślał najgroźniejsze sytuacje, to wcale nie miały miejsca w Karakorum, wśród ośmiotysięczników. Podczas pierwszego wyjazdu w Alpy zaliczyłem lot w szczelinę. Że nie było po drodze przeszkód naturalnych, o które mogłem się rozbić, i że zawisłem na linie, to był totalny fuks.
 
Film z życia przewinął się w czasie lotu?
To właśnie jest ciekawe. Zawsze zastanawiałem się, co człowiek myśli, kiedy już wie, że to scena kończąca. Kiedy spadałem, a czekan bezwładnie latał obok mnie jak na jakiejś stacji kosmicznej, pomyślałem: co zrobi mój partner, który jest na drugim końcu liny? Nie widzi mnie, za bardzo nie wie, co się dzieje i pewnie się zdziwi, że nagle go szarpnie.
 
Wisisz. I co dalej?
Zacząłem analizować, ile miałem szczęścia. W uprzęży biodrowej, z ciężkim plecakiem, w szczelinie, rzadko się zdarza, że leci się idealnie pionowo. Mógł być przecież obrót i wtedy plecak złamałby mi kręgosłup.

Zacytuję tu Wandę Rutkiewicz: „Nie czujesz w pełni smaku życia, dopóki nie zaryzykujesz jego utraty”.
Bardzo mądry cytat. Coś w tym jest.
 
W 2002 roku wchodziłeś już na K2, ale musiałeś wycofać się z ataku szczytowego. Sam kiedyś przyznałeś mi, że wtedy jeszcze nie byłeś gotowy na tę górę. Nie byłeś wtedy takim Tomkiem Kowalskim, który został pod Broad Peak, bo przeszacował swoje możliwości?
Analogiczna sytuacja. Mój stan był groźny. Gdyby mnie Denis Urubko, a przede wszystkim ja sam siebie, nie zmobilizował, pewnie już bym tam został.
 
Co się takiego dzieje z człowiekiem w tym stanie skrajnego wyczerpania i niedotlenienia, że często sam nie jest w stanie zmobilizować się do ratowania własnego życia?
Jesteś w takim stanie, że najchętniej skuliłbyś się i już nic więcej nie robił. Poddajesz się, masz wszystko gdzieś. Włożenie jakiegokolwiek wysiłku w cokolwiek? Nie widzisz potrzeby. Chcesz tylko siedzieć. W namiocie masz wielki problem podnieść szklankę z herbatą, żeby ją chwycić. Musisz więc zmusić rękę do ciężkiej pracy. Tych sytuacji nie ma w normalnych warunkach. Uważam, że 80 procent mobilizacji do działania w takim stanie musi pochodzić od ciebie samego. Jak ktoś cię szarpie i daje kopniaka w tyłek, niewiele to daje.
Ale wtedy na K2 miałem pełną świadomość. Wiedziałem, że muszę wstać i zacząć schodzić w dół.
 
To są takie warunki, że męczy nawet odpoczywanie?
Powyżej 7900-8000 metrów musisz mieć wyuczoną świadomość, że na tej wysokości nie możesz sobie odpoczywać, bo nawet gdy ci się wydaje, że odpoczywasz, to niestety nie odpoczywasz. To są często popełniane błędy. Jak ktoś mówi, że przebiwakuje do jutra na tej wysokości, to już tam zostaje.
 
Miałeś halucynacje spowodowane wysokością?
Mnie nie dopadły, ale o halucynacjach opowiadali mi inni. Często nie przyznają się do nich. Wydaje ci się, że tak naprawdę było, choć jest to irracjonalne. Kolega opowiadał, że schodząc ze szczytu na niecałych ośmiu tysiącach, nagle zobaczył, że jest na łące wśród tłumu Pakistańczyków i musi się przez nich przeciskać. Inny, że anioł zamknął go w kuli śnieżnej. Musiał mu obiecać, że posprząta wszystkie śmieci z góry i dopiero go z tej kuli wypuści.
 
Rozmawiał: Rafał Radzymiński
Obraz: Justyna Radzymińska / Camera Work Studio, archiwum Marcina Kaczkana