Marcin Gienieczko dokonał podwójnego trawersu Gór Mackenzie jako pierwszy Polak i jeden z nielicznych na świecie. Co go motywowało? Jakiego sprzętu używał? I jaki ma dalszy plan?

Góry Mackenzie to część świata nieprzyjaznego człowekowi, choć pełnego majestatu. Świata, który daje szansę ludziom silnym, twardym, niezłomnym i nieustraszonym: poszukiwaczom złota, myśliwym, Indianom i Eskimosom. Przestrzeń tych stref, wyjąwszy rzadkie i słabo zaludnione enklawy ludzkich siedzib, stanowi królestwo pustki, samotności, ciszy, bezruchu i braku życia. Wielkim wrogiem jest zimno. Zimno, którego nie potrafi sobie wyobrazić ten, kto go nie doświadczył. W styczniu temperatura spada poniżej 50 stopni. Lato jest krótkie, trwa zaledwie parę tygodni.
Od 27 lipca do 8 września, przez 44 dni Marcin Gienieczko przemierzył w stylu sportowym 990 km, z czego 610 km samotnie. Trasa wiodła od indiańskiego miasteczka Ross River do miasteczka Norman Wells nad rzeką Mackenzie. Po trzech dniach odpoczynku w Norman Wells i leczenia ramion , które obtarł w trakcie przeprawy przez dziewicze rejony góry Blue Mountain, powrócił na szlak wraz z kolegą z Yellowknife- Rupertem Dook. Dotarli do celu po 16 dniach intensywnego marszu. Dzienny dystans wynosił od 20 km do 38 km do stacji myśliwych przy granicy z Yukonem –Mila 222. Był to podwójny trawers Gór Mackenzie na najdłuższym odcinku 1000 km.

– Zdecydowałem się na takie przejście korzystając ze specjalnie wykonanego wózka, który służył mi do transportu żywności i sprzętu – tłumaczy Marcin. –  Tym samym nie musiałem organizować zrzutów żywności z samolotu lub helikoptera na tak dużym i wymagającym terenie. Większość ludzi logistycznie organizuje to w taki właśnie sposób. Wędrując samotnie – pierwszy trawers z Ross River do Norman Wells, zrobił w 25 dni pokonując 610 km. Wybrał najtrudniejszy wariant przejścia, przez legendarną górę Blue Montain. Nie ma na niej ścieżek, więc bywało że plecak zjeżdżał na linie na pewnych odcinkach. Trzeba przedzierać się przez gęsty las i krzaki, często na granicy urwiska. Jedna pomyłka i można spaść 200 metrów w dół.
–  Łatwo nie było ale czy w życiu trzeba szukać łatwych dróg?  Trasę z Ross River do granicy z Yukonem potraktowałem jako przygotowanie i rozgrzewkę przed dalszym przejściem gór Mackenzie. Od Granicy z Yukonem zaczęło się prawdziwe zmaganie ze sobą i przyrodą – tłumaczy podróżnik.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Pierwszy raz zetknął się z górami Mackenzie w 2007 roku. Wówczas z powodu złego planowania i głębokiego śniegu oraz kontuzji kolegi Macieja Majerskiego, Marcin nie zrealizował projektu. Ale powstał film:
https://www.youtube.com/watch?v=g7b8lN_h7SM

Po 10 latach postanowił wrócić do przerwanego projektu. Jeśli tym razem też nie udałoby się, zrezygnowałby z wyprawy na Biegun Południowy.

–  W trakcie tej wyprawy musiałem skrosować takie rzeki jak Ekwi River, Twitty River, Little Keele River oraz Carcajou River – tłumaczy. – Użyłem do tego ultra lekkiego pontonu, sprowadzonego na wyprawę z USA. Alpacka ważył zaledwie 3 kg. Z paczuszki o rozmiarach 23×61 cm zmieniał się w wytrzymałą i zwrotną dmuchaną łódkę o długości 221 cm. Bywało jednak, że na górskiej rzece zachowywał się jak piłka pingpongowa.
Po przejściu samotnie 610 km, miałem tak „dobite” ramiona, że pielęgniarka w niewielkim ośrodku zdrowia w Norman Wells, odradziła mi pokonanie drugiego trawersu. Rupert Dook  przeszedł szybkie szkolenie w opatrywaniu moich ramion, Specjalne maści z antybiotykiem miały wysuszyć rany. Rupert przygotował mi lepsze szelki. Obkleiliśmy szelki na wysokości moich ramion pianką, tak aby było najmniejsze tarcie w tym miejscu. Dodatkowozrobił mi pas na głowę, dzięki temu miałem częściowo odciążyć ramiona. Wiedziałem, że muszę iść. Chciałem zrealizować taki sam dystans, jak na Biegun Północny, czyli 960 km. Chciałem sprawdzić jak moja psychika to znosi – ból, cierpienie, wysiłek, samotność. I przeanalizować kwestie techniczne.
Na nogach miał super mocne buty HANWANG. Jednym z sekretów jest podwójny szew, stosowany przez zaledwie kilku producentów na całym świecie. Sprawdzily się, zwłaszcza, że 40 proc. marszu przez góry Mackenzie to marsz wodą, korytami rzek. Plecak ważył 35 kg. A w nim ponton, wiosła, trzy nadajniki, tel satelitarny, pudełko na sprzęt elektroniczny, namiot.

–  W trakcie wyprawy, a myślę tu o drugim trawersie, odnalazłem swój wózek, który pozostawiłem przy rzece Twitty River. To znacznie przyspieszyło marsz. Moje zdarte ramiona mogły w końcu zacząć się regenerować. Było też spotkanie z niedźwiedziem gryzzli koło rzeki Godlin River. Najdłuższy dystans w trakcie dnia, zrobiliśmy od osady Godlin River do przełęczy Caribu Pass – 38 km w 12 godzin. Jednocześnie sześciokrotnie „crossowaliśmy” rzekę Ekwi River. Po przejściu tego odcinka, marsz był już zdecydowanie łatwiejszy. 380 km pokonaliśmy w trakcie drugiego trawersu w 16 dni.
Łącznie przeszedłem 990 km plus 10 km przeprawy przez rzekę Mackenzie około 1000 km zrealizowanego wyzwania. Czy warto było? Zdecydowanie tak. Dzięki tej wyprawie znów, za słowami Jana Pawła II, wypowiedzianymi w Gdańsku w 1987 r., znalazłem swoje „Westerplatte”. W trakcie tej wyprawy schudłem 14 kg ale stałem się silniejszy.

Była to pierwsza wyprawa relacjonowana live przez 3 nadajniki satelitarne, gdzie na bieżąco można było śledzić przebieg marszu.

https://www.google.com/maps/d/viewer…
http://www.gienieczko.pl/tracking/canol2017/
http://solo-mackenzie.blog.pl/

Co dalej czeka Marcina?
Zimowy bieg na orientacje na 50 km,  trawers Grenlandii, a potem trawers Antarktydy w 100 lecie Polskiego Komitetu Olimpijskiego.