Wygoda i poczucie bezpieczeństwa, które zapewniają nowe technologie, uśpiły naszą czujność. Kiedy któregoś dnia w gniazdkach zabraknie prądu, z kranu nie poleci woda, a sklepy zastaniemy zamknięte, to jak zareagujemy? Kryzys gospodarczy czy klimatyczny będzie wymuszał na nas kreatywność i nowe umiejętności. Poznajcie zestaw lifehacków, które pozwolą poczuć się pewniej w nieprzewidywalnym świecie. I z pomocą natury stać się bardziej niezależnym. Oto sztuka przetrwania po warmińsko-mazursku.
Dlaczego wiedza o sztuce przetrwania jest ważna
Pandemia czy wojna za wschodnią granicą pokazały dobitnie, jak z dnia na dzień potrafi zmienić się nasze życie i zaburzyć poczucie stabilizacji. Wyłapywanie z informacyjnego chaosu niepotwierdzonych newsów, w ciągu ostatnich dwóch lat spowodowało wiele impulsywnych zachowań. Ze sklepowych półek znikał już i papier toaletowy, i żywność, na stacjach benzynowych ustawiały się kolejki, a wiosną w aptekach hurtowo kupowano płyn Lugola na wypadek promieniowania radioaktywnego. Aby nie reagować chaotycznie, ale też nie dać się zaskoczyć okolicznościom, warto zainspirować się wiedzą tych, którzy na kryzys są przygotowani. Czerpią m.in. z wiedzy i doświadczeń poprzednich pokoleń, a przede wszystkim z zasobów natury.
– Pozostając sam na sam z przyrodą można lepiej poznać siebie, zdobyć wiedzę i umiejętności niezbędne by przetrwać. Ale przede wszystkim dostrzec jej potencjał. Bo to do niej zwrócimy się w razie jakiegokolwiek kataklizmu – twierdzi Piotr Czuryłło, warmiński prepper, autor poradnika „Vademecum przetrwania”, organizator wypraw survivalowych. – Nie mamy wpływu na sytuację geopolityczną, ale zacznijmy zmieniać świat od siebie, drobnych, codziennych wyborów. Kierując się szacunkiem dla środowiska i drugiego człowieka.
Lifehack #1. Weki i permakultura
Podobno co dziesiąty bochenek chleba na świecie wypiekany jest z ukraińskiej mąki. Wojna w kraju, który był wielkim dostawcą zbóż, może spowodować globalny kryzys żywnościowy i dalszy wzrost cen produktów spożywczych. Już zaburzenia w łańcuchu dostaw podczas pandemii spowodowały boom na własny kawałek ziemi i zainteresowanie ogrodnictwem. Nawet balkony w blokach zamieniają się w mikrouprawy własnych warzyw czy owoców.
Ogrody permakulturowe (permanent agriculture – trwałe rolnictwo), których przybywa nie tylko na Warmii, to wzorowanie się na procesach zachodzących w naturze. Umieszczamy obok siebie w ogrodzie gatunki, które mają na siebie najlepszy wpływ: zioła, kwiaty, warzywa. Bioróżnorodność sprzyja zdrowiu roślin i daje obfite plony.
– W permakulturze chodzi o samowystarczalność, a w razie nadwyżki – dzielenie się z innymi. Dlatego co roku rozdajemy chętnym nasze eko sadzonki – tłumaczy Kamila Moroz z EtnoWarmii, gospodarstwa permakulturowego w Skolitach. – Odwiedza nas coraz więcej osób, które nie tylko chcą się nauczyć zasad prowadzenia takiego ogrodu, ale też przetwarzania wyhodowanych warzyw i owoców. Robienie domowych przetworów, które na dekady wyparły przemysłowe produkty, masowo wraca do łask.
Lifehack #2. Na czarną godzinę
W maju Rosjanie zniszczyli także jeden z największych na świecie banków nasion w Charkowie. Było w nim 160 tys. gatunków roślin z całego świata, z ostatnich kilkuset lat. W internecie można znaleźć grupy, których członkowie wymieniają się nasionami, pozwalającymi zachować bioróżnorodność w różnych zakątkach świata. To także jeden ze „środków płatniczych” sprawdzonych podczas kryzysów. Ziarna pszenicy mogą kiełkować nawet po kilku latach. I wystarczą dwa płaskie kamienie do zmielenia jej na mąkę, aby zrobić chleb. Bo kiedy na półkach zaczyna brakować towaru, warto mieć w zapasie takie produkty, które posłużą do wymiany barterowej. Wśród nich preppersi wyliczają także: spirytus, tytoń, kawę, benzynę, środki higieniczne, proste leki i antybiotyki, środki dezynfekujące, baterie i power banki.
Produkty, które mogą przez kilka miesięcy, a nawet lat czekać w spiżarni na czarną godzinę, to według Adolfa Kudlińskiego, nieżyjącego już jednego z pierwszych polskich preppersów: miód, sól gruboziarnista kłodawska, smalec, kasza jęczmienna, ryż, fasola, orzechy włoskie i „weki przetrwania” – słoiki i konserwy z mięsem. Konsumujemy je kiedy zbliża się koniec terminu przydatności i wymieniamy na nowe.
Lifehack #3. Słoneczna ziemianka
„Jedyna wiedza, która naprawdę się liczy przy sztuce przetrwania, to jak oczyszczać wodę, jak uprawiać własną żywność, jak gotować, jak budować i jak kochać. I co dziwne, nic z tego nie jest nauczane w szkole” – jak głosi mem na grupie fb Życie poza systemem – off the grid. Dlatego na terenach wiejskich powstają kooperatywy spożywcze, ludzie łączą się w mini-społeczności, edukując wspólnie dzieci w systemie domowego nauczania, wymieniając umiejętnościami, np. przy tworzeniu niezależnych gospodarstw. Earthshipy to przykład pasywnych domów z odpadów, od lat 60. powstających w różnych częściach świata. Jeden z nich znajduje się w Wołownie w gminie Jonkowo. Stumetrowa szklarnio-ziemianka z tysiąca starych opon, ponad dwóch tys. butelek i puszek otulona jest z trzech stron ogromną masą termiczną z odpadów wymieszanych z gliną. Odpowiednia konstrukcja i ściana ze szkła od strony południowej wykorzystuje energię cieplną bezpośrednio ze słońca. Woda deszczowa spływająca z dachu do zbiorników, po filtracji i uzdatnieniu jest wykorzystywana do picia i mycia, a po przejściu przez domową oczyszczalnię ścieków – służy roślinom. Prąd? Z paneli fotowoltaicznych.
– Bez względu na porę roku, w eartshipie temperatura nie spada poniżej 19 stopni, bo skumulowana w ścianach energia oddaje ciepło – tłumaczy Maciej Wójcik, twórca earthshipa, założyciel Stowarzyszenia Earthshiplife. – Klimat zmienia się w zastraszającym tempie, nadchodzą susze, anomalie pogodowe, klimatyczna emigracja. Earthship to projekt, który pozwala na samowystarczalność żywieniową i mieszkaniową. Mamy w planach jego rozbudowę, zapraszamy chętnych wolontariuszy do pomocy i wszystkich, którzy chcieliby poznać tę przyszłościową, a zarazem prostą technologię – zachęca Maciej.
Lifehack #4. Filtr i deszczówka
Trzy minuty bez powierza, trzy dni bez wody, trzy tygodnie bez jedzenia – tyle jesteśmy w stanie przeżyć. Na wypadek awarii wodociągów warto trzymać w piwnicy kilka zgrzewek lub baniaków z wodą. 14 litrów wody na każdego mieszkańca pozwoli na przetrwanie tygodnia bez dodatkowego źródła. Do uzdatnienia wody ze studni, jeziora czy deszczówki służą gotowe tabletki z chlorem lub węglowe filtry. Albo prosty filtr własnej roboty.
– Zrobimy go z plastikowej butelki – radzi Dorota Wardyn, organizatorka wypraw survivalowych z Fundacji Polish Preppers Network. – Wkładamy do niej kawałek gęstej tkaniny, albo papieru toaletowego, parę garści węgla drzewnego, piasku i kamyczków. Układamy je warstwami w odwróconej przeciętej butelce i przepuszczamy kilkakrotnie wodę. Ponieważ od kilku lat susza w Polsce i na świecie staje się coraz bardziej dotkliwa, powinniśmy wejść w nawyk racjonalnego wykorzystywania wody, gromadzenia deszczówki. Prosty system do odzyskiwania jej z rynien kosztuje zaledwie kilkadziesiąt złotych. Ale wystarczy choćby zwykła miska na balkonie, aby zebraną podczas deszczu wodę zużyć do podlewania kwiatów czy sprzątania.
Lifehack #5 Żołędzie i ucho bzowe
Książka „Okupacja od kuchni – kobieca sztuka przetrwania” o kulinarnej zaradności Polek w czasie II wojny światowej, to kopalnia survivalowych patentów, jak przetrwać ograniczony dostęp do żywności. A także wykorzystać jak najlepiej to, co daje natura. Jednym z produktów powszechnie wykorzystywanych w tych trudnych czasach były np. żołędzie. Mocząc je w wodzie pozbywano je gorzkiej taniny, suszono i przerabiano na mąkę czy pseudo-kawę. W czasie głodu spożywano nawet tzw. podkorze – odżywczą miazgę z różnych gatunków drzew, np. sosny, świerku czy lipy.
– Według botaników i osób, które zajmują się ziołolecznictwem, w przyrodzie nie ma roślin trujących – twierdzi Ewape, blogerka (ewape.blogspot.com), pasjonatka dziko rosnących roślin. – Wystarczy wiedza na temat obróbki, zagrożeń i sposobów rozpoznawania aby czerpać z ich bogactwa. Warto sięgnąć choćby po atlas dzikich roślin.
Przykład? Podagrycznik, który można znaleźć teraz na każdym skwerze, jest uporczywym chwastem, ale też wspaniałym jadalnym surowcem działającym m.in. odmładzająco i wzmacniająco. Zwany jest „pigułką zdrowia”, zastępuje szpinak, nadaje się do kiszenia i sałatek. Wszechobecny mniszek lekarski jest jadalny w całości. Jego pączki marynowane w oliwie zastępują kapary, a listki sprzedawane są na francuskich targach jako suplement dla urody. Aromatyczny bluszczyk kurdybanek, który rośnie na każdym podwórku, służył naszym babciom za przyprawę w stylu magi, można z niego zrobić zupę lub dodawać do potraw. Natki warzyw, np. rzodkiewki, marchewki, które zazwyczaj trafiają do śmietnika, to składniki pysznego pesto.
– Wiele kwiatów jak stokrotki, fiołki, chabry, płatki piwonii czy nasturcja są nie tylko wartościowym składnikiem potraw, ale i ozdobą talerza – zapewnia Ewa. – To najlepszy moment w roku aby ruszyć na zbiory, które wzbogacą naszą dietę przez resztę roku. Część ziół, które zrywam, suszę nawet w samochodzie. Jednym z moich przysmaków jest popularne w kuchni ucho bzowe, czyli komercyjnie hodowany grzyb mun, który na pniu czarnego bzu można znaleźć nawet zimą.
Lifehack #6. Samopomoc ziołowa
Substancje zawarte w roślinach, które mamy na wyciągnięcie ręki, dały początek wielu komercyjnym lekom i suplementom. Kiedy nie mamy takich pod ręką, wiele nagłych problemów zdrowotnych uratuje to, co przez większą część roku rośnie na łąkach, w lasach czy parkach. Jak radzi Ewa Kozioł, autorka „Kryzysowego poradnika domowego”, na użądlenia pszczół nie ma nic lepszego jak kompres z octu jabłkowego i naturalny miód, a na poparzenia – okład z utartych ziemniaków. Olejek z oregano – jeden z naturalnych antybiotyków, zatrzymuje rozwój w organizmie drobnoustrojów, przeciwdziałając zatruciu i infekcjom, pomaga także w leczeniu grzybic. Czarny bez przez wielu zielarzy zwany jest „kompletną apteczką”, jego kwiaty i owoce leczą około stu różnych schorzeń, m.in. infekcje bakteryjne i wirusowe. Wywar z kory wierzby działa jak aspiryna, za skuteczne zioło przeciwgorączkowe uznaje się też kwiat lipy.
Kto z was w dzieciństwie przykładał liść babki lancetowatej na stłuczone kolano? Należy ona do tzw. liści opatrunkowych, obok podbiału, łopianu czy krwawnika. Nawet leśny mech może służyć za wacik – mchy torfowce, którymi na Syberii leczono rany, zawierają związki fenolowe o działaniu bakteriostatycznym. Sposobem na bolące stawy, zwłaszcza kolanowe, jest poparzenie pokrzywą. Wywołany przez nią miejscowy stan zapalny redukuje ból. Na bolący ząb pomoże żucie goździka – popularnej przyprawy, która ma działanie znieczulające. A zakwasy, np. podczas długiej wędrówki, można niwelować podgryzając młode listki brzóz, które pomagają usuwać szkodliwe metabolity z organizmu. Odwar z kory dębu pomaga na biegunkę, urazy i oparzenia, a na dolegliwości żołądkowe przyda się napar z mięty czy dziurawca. Maść z owoców jemioły z dodatkiem tłuszczu zimą stosuje się na odmrożenia. Na temat zastosowania ziół powstały książkowe tomy, warto sięgnąć choćby po pełną survivalowych sztuczek „Terenową apteczkę ziołową” fitoterapeuty Bartosza Jemioły.
Lifehack #7. Mydło nad strumieniem
Tworząc samodzielnie kosmetyki z tanich i łatwo dostępnych surowców, mamy kontrolę nad ich składem, nie wspominając o oszczędnościach i sztuce przetrwania. Sklepową pastę do zębów zastąpi zwykła soda oczyszczona z dodatkiem oleju kokosowego, który ma działanie bakteriobójcze i grzybobójcze. Dla poprawienia aromatu dodajemy kilka kropli olejku, choćby miętowego. Szampon np. ze sparzonej świeżej lub suszonej pokrzywy, sody, soku z cytryny i kilku kropli olejku eukaliptusowego wzmocni włosy. Roślinną namiastkę mydła możemy znaleźć na brzegach jezior i strumieni – tzw. mydlnica lekarska zawiera saponiny, które tworzą pianę. Wystarczy zmiażdżyć ziele na kamieniu aby uzyskać papkę myjącą. A dodając świeżych liści babki lancetowatej uzyskujemy mydło antybakteryjne. Gałązka z drzewa iglastego (oprócz cisu) po usunięciu igieł służy w terenie za szczoteczkę do zębów. Żucie ziela macierzanki odświeża oddech i działa antybakteryjnie na jamę ustną.
A trzy tanie produkty: soda, ocet i sok z cytryny wystarczą, aby ekologicznie i tanio posprzątać dom. Można z nich zrobić m.in. płyn do mycia naczyń, szyb, fug, dywanów lub piekarnika.
Lifehack #8. Słońce na plecaku
Nagle gasną światła. Robi się ciemno, cicho, a po paru godzinach – zimno, wtedy potrzebna jest wiedza o sztuce ptrzetrwania. Jeśli awaria prądu trwa krótko, wystarczą świeczki i latarki. Ale przedłużający się blackout cofnie nas w czasie. Prosta turystyczna kuchenka na paliwo stałe, albo gazowa z zapasem wymiennych kartuszy, pomoże przetrwać parę dni w kuchni. Ale co z resztą urządzeń domowych? Po przerwach w dostawach prądu spowodowanych zerwaniem sieci energetycznych przez wichury, ze sklepów zaczęły znikać generatory prądotwórcze na paliwo stałe. Niektórzy decydują się na przydomową elektrownię wiatrową. Pojedyncza mini-turbina to moc 100–500 W, a te o mocy 5 kW wystarczają na zapotrzebowanie energetyczne gospodarstwa domowego. Na targach branżowych największym zainteresowaniem cieszą się wszelkiego rodzaju baterie, akumulatory wykorzystujące odnawialne źródła energii. Od power banków na małe urządzenia zasilane, przez USB, po przenośne solarne stacje zasilania, do których można podłączyć większy sprzęt. Składane panele słoneczne montowane np. na plecakach, niewielkie przenośne zestawy fotowoltaiczne można kupić już za kilkaset zł.
Brak prądu unieruchomi instalacje grzewcze, ale też prawdopodobnie sieci ciepłownicze i spowoduje wstrzymanie dostaw gazu. Jeśli nie macie kominka czy kozy opalanej drewnem, to może chociaż zainwestować w biokominek na etanol?
Bestsellerowa książka „Blackout” Marca Elsberga przedstawia czarny scenariusz wydarzeń, gdy w całej Europie dochodzi do awarii sieci energetycznej. Ich prawdopodobieństwo jest tym większe, im bardziej nasze codzienne życie uzależnia się od elektroniki. Rada płynąca z lektury? Przy długotrwałym braku prądu pakuj się i jedź na resztkach benzyny tam, gdzie ludzie są samowystarczalni i zdają się na naturę – wieś, bliskość jezior czy góry, gdzie śniegu, a tym samym wody, jest pod dostatkiem.
Lifehack #9. Zestaw przetrwania
W kwietniu Rządowe Centrum Bezpieczeństwa opublikowało broszurę „Bądź gotowy – poradnik na czas kryzysu i wojny”, swoisty przewodnik po sztuce przetrwania. A w nim m.in. info jak spakować tzw. plecak ewakuacyjny. W internecie można kupić gotowy BOB (Bug-Out Bag) – „zestaw przetrwania”, albo skompletować go samemu. Przydaje się nie tylko podczas kataklizmów ale np. w przypadku awarii samochodu z dala od cywilizacji czy podczas wycieczki do lasu. Podstawą wyposażenia jest woda pitna. Jej minimalna dzienna ilość, która uchroni przed odwodnieniem to litr. Wspomniane filtry lub tabletki uzdatniające pozwolą wykorzystać wodę z otoczenia. W plecaku, możliwie najlżejszym, powinny się znaleźć kaloryczne produkty jak batony energetyczne, żywność liofilizowana. A także m.in. apteczka, koc termiczny, pendrive z najważniejszymi dokumentami, dobry nóż, mocna taśma, latarka ręczna i czołówka, a do nich dodatkowe komplety baterii, power bank solarny i gwizdek. Plus zestaw do krzeszania ognia.
– Krzesiwo magnezowe do rozpalania ognia, o ile mamy suchą rozpałkę, będzie niezawodne w każdych warunkach – przyznaje Piotr Czuryłło. – Wystarczy kawałek brzozowej kory, która nie tylko świetnie się pali, ale zawiera też betulinę o właściwościach bakteriobójczych.
Lifehack #10. Poczucie sprawczości
Reakcje na pandemię, kryzys klimatyczny czy obecny konflikt zbrojny są skrajne: od bagatelizowania sytuacji, po panikę, która paraliżuje i utrudnia codzienne funkcjonowanie.
– Kuszące jest ciągłe przeglądanie newsów, ale te informacje, np. zdjęcia bombardowanych miast, bardzo osłabiają nas emocjonalnie – przyznaje Agnieszka Łobacz, psycholog, psychoterapeutka. – Dobrze jest ustalić sobie czas przeglądania wiadomości, np. raz dziennie, żeby nie odbierać sobie energii na funkcjonowanie w pracy i w domu. Szukajmy sposobów, które pomagają poczuć się lepiej. To np. kontakt z naturą, aktywność fizyczna, zajęcie się swoją pasją, codzienne rytuały, ale też podejmowanie działań pomocowych, które dają poczucie sprawczości.
Badania pokazują, że relacje i kontakty z osobami, z którymi czujemy się bezpiecznie i możemy dzielić się swoimi przeżyciami, wyrażać emocje, są podstawą odporności psychicznej.
– Dlatego tak ważna jest sieć kontaktów społecznych, rodzina, grupa przyjaciół. Nie mamy wpływu na sytuację światową, ale możemy podjąć działania na „własnym podwórku” czy pomóc potrzebującym, tak jak to robi wielu z nas wspierając uchodźców z Ukrainy. Taka pomoc i wspólne działanie dają energię i nadzieję. Ważne przy podejmowaniu takich inicjatyw jest myślenie długoterminowe, bo pomagając, łatwo można się wypalić. Uważność na swoje potrzeby i zasoby, ale też na swoich bliskich, pozwala zachować równowagę potrzebną w tak niepewnych czasach.
Tekst: Beata Waś
Obraz: Ewa Pe, © Sergey Nivens, © vitrolphoto / Shutterstock.com, Pixabay