Tomasz Mendelski

kajakarz, olimpijczyk (Ateny 2004, Pekin 2008)
ksywa szkolna: Cyklop

KIEDYŚ ULUBIONYM MIEJSCEM
na wakacje było małe jeziorko Korweskie pod Łuktą. Dziadkowie mieli tam małe rancho, z kozami. Latem to była moja baza treningowa, choć jak dzisiaj patrzę na to jeziorko, to nawet nie zdążyłbym się na nim rozpędzić. Ma 500 m długości – na mistrzostwach świata taki dystans robiłem w minutę i 36 sekund.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

PAMIĘTAM OD DZIECKA,
że jak się z rodzicami wychodziło na spacer, to najczęściej padało hasło: „do OKS-u i z powrotem” (na zdjęciu drugi od prawej). Klub kajakowy, zresztą najbliższy mojego domu, miałem więc w głowie zakodowany od zawsze. Kiedy byłem bąblem, tata był w drużynie WOPR, miał swoje stanowisko przy przystani, więc taplałem tam w wodzie bez przerwy. Któregoś lata jeden z obecnych tam trenerów OKS-u zachęcił mnie, bym wsiadł do kajaka. I już z niego nie wysiadłem. Miałem dziewięć lat.

MOJĄ PASJĄ jest renowacja zabytkowych samochodów, dlatego wykształciłem się na lakiernika samochodowego. W rodzinie miałem sporo kartingowców, którzy mechanikowali, tata parał się motoryzacją, więc pomagałem mu w garażu. A z czasem całkiem nieźle i mi to wychodziło. Pamiętam, że kiedyś marzyłem o Komarze pod choinkę. Dopiero po jakimś czasie tata zagadnął: „chodź do piwnicy, pokażę ci coś”. W dwóch workach leżała zepsuta WSK. Kupił ją od trupy cyrkowej. Powiedział, że jak ją sobie zrobię, to będę miał własny motocykl. Złożyłem ją jako 14-latek. Potem przyszła pasja do motocrossu.

JEŚLI CHODZI O MEDALE
mistrzostw świata to w całej mojej karierze było niemal jak w słynnym powiedzeniu z komedii „Nic śmiesznego”: zawsze drugi. Ciągle jakiś setnych sekundy zabrakło. Więc te złote medale były niedoścignione i Mazurka Dąbrowskiego nie grali mi. Trochę mnie to boli i może dlatego ciągle pływam. Teraz startuję w mistrzostwach Polski klasie masters i w tym sezonie zdobyłem złoto.

NA IGRZYSKACH OLIMPIJSKICH
w Pekinie startowałem ze złamanym żebrem, które pękło podczas treningu. Mogliśmy nie wystartować jako obsada, ale dostałem silne blokady farmaceutyczne i stanęliśmy do walki. Zajęliśmy szóste miejsce, choć brąz był w zasięgu ręki. Więc gdybym był w pełnej formie… Ta sytuacja budziła we mnie tak silne emocje, że musiałem wymazać ją z pamięci. Nagranie z tego startu obejrzałem dopiero po 12 latach. Po to, żeby udowodnić sobie, że wyszedłem z tego emocjonalnie.

 

MAM SŁABOŚĆ DO SAABÓW,
ale tych jeszcze z dwusuwowym silnikiem – one do mnie przemawiają. Kiedyś w przypadkowej rozmowie u znajomych padł temat, że w Szwecji, w miejscu, gdzie znajomy jeździł do pracy, stoi taki Saab wrośnięty w trawę. Znaleźli mi go, a ja – nie widząc go na oczy – sprowadziłem do Olsztyna i odrestaurowałem w trzy lata. Kiedy był gotowy, wszyscy zachwycali się: „jaka ładna Syrenka”.

NIGDY NIE PRZYKŁADAŁEM WAGI do samych medali jako pamiątki. Wiele z nich zgubiłem, cześć przepadła podczas przeprowadzek. Pamiętam, że jak wracałem z zawodów z medalem, to moja młodsza siostra zawieszała go sobie na szyję i szła na podwórko chwalić się jakiego ma zdolnego brata. Po mistrzostwach świata, podczas bankietów medale tak się nam mieszały, że na drugi dzień odkrywałem, że mam czyjś medal. Ostatnio w schowku w samochodzie znalazłem złoty medal z mistrzostw Polski sprzed kilku miesięcy, więc to chyba dobitnie świadczy, że nie przykładam do nich wagi.