GOŚCIMY Ewę Cichocką i Krystynę Świątecką*

Można zapowiedzieć: „Czerwony Tulipan” i wszystko jasne. Ale po 35 latach na scenie pewnie nie wszystko jest oczywiste. Piękniejszą wizytówkę zespołu, choć reprezentującą dwa skrajne temperamenty, nie sposób jednak rozdzielić: Ewa Cichocka i Krystyna Świątecka.

MADE IN: Krysiu, przesunęliśmy godzinę rozmowy ze względu na twoją wizytę u fryzjera. Ale w ciemno obstawiałem, że i tak przyjdziesz w rudych lokach, bo gdyby chodziło tu o Ewę, to byłaby to wielka zagadka.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Krystyna Świątecka: U mnie od czasów liceum z fryzurą jest tak samo. 

Ewa Cichocka: A u mnie wręcz przeciwnie. Ja nie szukam fryzury dla siebie, bo wiem w jakiej mi najlepiej, ale już ta sama zmiana jest dla mnie czymś fascynującym. Ciągle mnie korci, by coś zamieszać.

Krysia: Dlatego Jacek Fedorowicz kiedyś powiedział: „tę panią poznaję po tej pani”, wskazując najpierw na Ewę, a potem na mnie.

A ty nic nie mieszałaś?

Krysia: Kiedyś za Ewy radą wyprostowałam i przefarbowałam. A nawet ścięłam!

No to pójdźmy dalej w abstrakcję: jak wyglądałby Czerwony Tulipan bez kobiet?

Krysia: Ale konkretnie bez nas, czy w ogóle bez kobiet? Nie mogłoby być wtedy Czerwonego Tulipana.

Ewa: Od samego początku, od pomysłu, byliśmy już w trójkę ze Stefanem. Taka była koncepcja zespołu. Więc Czerwony Tulipan to my dwie na wokalu. Chłopaki z zespołu mogliby sobie poradzić z innymi artystami, bo to świetni muzycy, ale Czerwony Tulipan to nasza cała piątka: my dwie i trzech muzyków. 

I nigdy nie pojawił się pomysł na trzecią kobietę?

Ewa: Mamy trzecią, dochodzącą, która czasem z nami występuje i tańczy. To Iwonka Pavlović. Ona sercem jest w naszym zespole. Więc wracając do włosów, mamy rudą, czarną i blondynkę. 

Krysia: Ale jeśli chodzi o śpiewające osoby, to myślę, że ze Stefanem tworzymy pełnię. Trudno byłoby zaistnieć tej kolejnej, bo każdy z nas z osobna i wszyscy razem zagarniamy inny elektorat. Są odbiorcy, którzy lubią dowcip i kabaret, inni lirykę, a w trójkę dajemy tę całą siłę.

Tak zakulisowo to wy, kobiety, rządzicie trochę tym Stefanem?

Krysia: Nie ma u nas czegoś takiego jaką rządzenie, choć ostateczne zdanie zawsze ma Stefan, ale zawsze jest zwolennikiem twórczej dyskusji, podczas której Ewa mówi „bo związki zawodowe uważają…”, „pion żeński uważa…”, albo wprost, że „feministkom zęby rosną”. 

Ewa: W pewnym sensie w sztuce nie ma demokracji. Wszyscy w zespole mamy tak ogromne zaufanie, że jak Stefan wchodzi z nowym pomysłem, to zawsze analizujemy go i oglądamy na wszystkie strony. Ale jak Krycha bierze jakąś piosenkę, to ostateczny pomysł na wykonanie należy do niej.

Krysia: Na pewno w takim teamie nie można być nieszczerym i robić czegoś wbrew sobie. Słuchanie uwag jest ważne, bo często spojrzenie na sprawę z innej perspektywy jest cenne i trafne, natomiast ja zawsze przefiltruję to przez siebie i nie mogę udawać że jest inaczej, bo jak będę nieszczera to to zwyczajnie nie zadziała. A nic tak nie daje mocy ze sceny jak prawda.

Ewa: Ostatecznie to artysta firmuje swoją interpretację własną twarzą. Więc te rozmowy muszą być, bo są pomocne. Nie bylibyśmy ze sobą artystycznie 35 lat gdyby nie było między nami zaufania i szacunku. Często artystów dopadają manierki. My ślemy sobie nawzajem ostrzeżenia, by tej granicy nie przekraczać. Jesteśmy więc dla siebie lustrem.

Zaryzykuję i podpytam: czym moglibyście jako zespół schrzanić wizerunek niepodważalnej marki Czerwonego Tulipana?

Ewa: Na każdym koncercie, gdziekolwiek by on nie był i jaka by nie przyszła publiczność, trzeba dać z siebie sto procent. Jeśli zaczniesz sobie odpuszczać, to jest to właśnie krok do rujnowania marki. Czasem gra się imprezy gdzie nie ma kontaktu z widzem, np. plenery i wtedy zwykle artyści zaczynają odpuszczanie. Mówi się, że grasz za szybą. 

Krysia: A w pewnym sensie gramy też dla siebie. Pamiętam wiele lat temu kameralną imprezę na której był też polityk z którym nie było nam pod drodze. Ewa mówi do mnie: ty grasz dla mnie, a ja dla ciebie. Nie widzimy go.

Ewa: Krycha, a pamiętasz imprezę w Kwidzynie? Graliśmy na zaproszenie domu kultury, którego dyrektor wymyślił sobie poezję śpiewaną na schodach…

…tak jak my rozmowy na schodach?

Tak. Tylko tam my śpiewaliśmy na tych schodach, a przy nich stał grill, który dymił i śmierdział kiełbasą. Miałam wrażenie, że nikt specjalnie nie przejmował się naszym występem. Byłam wkurzona i miałam muchy w nosie, że tu taka artystka, a jednak przy tym grillu (z lekką nutą autoironii – red.). 

Nie minęło parę miesięcy i graliśmy gdzieś w pobliżu Kwidzyna. Podeszła do mnie pani z chłopczykiem i mówi, że była z synkiem na tym koncercie w domu kultury: „tak zafascynował się pani wierszami, że sam zaczął szukać wierszy”. 

Zawstydziłam się, bo to właśnie dobitnie uświadomiło mi, że na każdym koncercie znajdzie się choć jedna osoba, jak ten chłopczyk, dla której będziesz śpiewać. I nie można odpuścić. To był dla mnie pstryczek w nos. Zawsze możesz kogoś zatrzymać i dać mu kawałek przeżyć.

A jest taki koncert, który całkowicie wymazaliście z pamięci?

Krysia: Właściwie jeden, dawno temu. Na afiszach było bowiem napisane, że to występ kabaretu. A kabaret to w potocznym mniemaniu dwóch facetów na scenie, którzy opowiadają kawały.

Ewa: Trwa koncert i kto śpiewa? Ja, gdy tymczasem w ostatnim rzędzie dał się zauważyć już lekko podenerwowany facet z komentarzami „co to ma być!”. Ale udajemy, że nic się nie dzieje i gramy dalej. A on po chwili schodzi z tej góry w stronę sceny i jednocześnie wyjścia, rzuca mi pod nogi bilet i krzyczy: „to jest kabaret?! To jest gówno, nie kabaret!”.

To nas nauczyło, byśmy kilka razy dopilnowali gdzie nas sprzedano, na jaki występ i jak nas zaanonsowano. 

Krysia: Ta sytuacja zrodziła kolejną anegdotę. Otóż bardzo przyjaźnimy się z Arturem Andrusem. Przysłano mu kiedyś do radiowej Trójki odręcznie napisany list, a w nim tylko wielki napis: konferansjer dupa. Potem mieliśmy przyjemność pojechać z nim do Włoch razem z narciarzami. Wieczorem mamy występ, a Artur wpada na pomysł, by rozpocząć tak: „zapowie konferansjer dupa, a wystąpi gówno nie kabaret”.

Macie swoje rytuały przed występami?

Ewa: W stylu, że muszę trzy razy się odwrócić i splunąć, by dopiero wejść na scenę? Absolutnie nie. Rytuałem jest to, że zawsze jesteśmy przynajmniej dwie godziny przed koncertem: my się wtedy wyciszamy, a nasi muzycy rozgrzewają. No i zawsze, ale to zawsze musimy zobaczyć jak będziemy ustawieni na scenie i jak to będzie się prezentować. Łącznie z tym, że Stefan lubi precyzyjnie ustawić krzesła, żeby poczuć przestrzeń w której będziemy grać i by nie wyjść nagle zza kulis i nie stanąć na scenie za jakąś paprotką. 

Krysia: Kiedyś na przykład postawiono nas za szwedzkim stołem.

No, i to było prawdziwe granie do kotleta.

(śmiech) Ewa: Stefan zwrócił pani uwagę, że to jednak nie może być tak ustawione, a ona bez większego przejęcia: „proszę pana, nie tacy artyści tak tu grali”.

Na koniec opowiedzcie mi o genezie nazwy zespołu.

Ewa: Kiedy zakładaliśmy zespół, byliśmy jeszcze związani z ruchem studenckim i nazwaliśmy się Zespół Pieśni i Tańca Czerwony Tulipan. Były to czasy, kiedy faktycznie zespoły folklorystyczne robiły oprawy dla wszelkich spotkań partyjnych, gdzie najpierw było dziesięć godzin przemówień, a potem występ zespołu pieśni i tańca. Więc daliśmy sobie tę nazwę nieco przekornie. A czerwony tulipan? Taka gra słów: czerwony tuli pan, bo wiadomo na jakich działaczy mówiło się wtedy „czerwony”.

Na pewnym etapie został już sam Czerwony Tulipan jako kolor miłości, no i piękny kwiat.

Krysia: Dzisiaj możemy powiedzieć, że my jako skład zespołu, wypełniliśmy tę nazwę sobą.

Poezja poezją, ale przyznajcie: kotłuje się czasem za kulisami jak w kapeli metalowej? 

Ewa: Ze 20 lat temu wielokrotnie rozwiązywaliśmy zespół. 

A potem?

Ewa: A potem przyszła mądrość – że więcej można osiągnąć rozmową. A w rozmowie trzeba zawsze przygotować sobie tyle logicznych argumentów i tak je poskładać, by ta dyskusja miała sens. Czujemy się ze sobą na scenie fantastycznie, ale szukaliśmy tych dróg porozumienia. Jesteśmy razem 35 lat i planujemy grać jeszcze drugie 35 lat. Być na scenie do końca w świetnej formie. 

Wiecie, że pierwszy raz na schodach gościła dwójka rozmówców?

Ewa: My jesteśmy jednością w dwóch osobach.

Krysia: Nawet zauważyłam, że paznokcie mamy tak samo pomalowane, choć się nie umawiałyśmy. (w kolorze dojrzewającej czerwieni tulipanowej, ale przy serdecznych palcach na złoto, obydwie – red.)

Ewa Cichocka i Krystyna Świątecka

dwie artystki sceniczne i piosenkarki, które wraz ze Stefanem Brzozowskich stworzyły zespół „Czerwony Tulipan” – ikonę polskiej sceny piosenki poetyckiej, literackiej, satyrycznej, kabaretu śpiewanego, ale też i standardu kultury, któremu coraz trudniej jest dorównać.

Rozmawiał: Rafał Radzymiński (w piątek 28 sierpnia o godz. 14
na schodach przy ul. Dąbrowszczaków 14 w Olsztynie)
Obraz: Michał Bartoszewicz