Piotr Sułkowski- Zagraj to jeszcze raz, maestro. Wielu melomanom trudno będzie sobie wyobrazić Filharmonię Warmińsko-Mazurską bez maestro Piotra Sułkowskiego*. Z jakimi emocjami kończy tę wyjątkową dekadę równie wyjątkowa postać kultury?

MADE IN: Na pewno doskonale pamiętasz pierwsze wrażenie, kiedy zobaczyłeś nowy budynek filharmonii, której za chwilę zostałeś dyrektorem?

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Piotr Sułkowski: Tak, zaczynał się okres letni i słońce na tym szkielecie elewacji tak pięknie grało. Sam obiekt promieniował swoim blaskiem i świeżością.

Debiut mocno cię stresował?

Na pewno dopadła mnie energia nowości i dreszcz niepokoju – czy ludzie mi zaufają, bo oczekiwania do rozwoju były duże.

Dzisiaj publika nie chce cię wypuścić z Olsztyna. Z jakimi emocjami kończysz tę piękną, 10-letnią przygodę?

Właśnie to jest najtrudniejsze, bo chciałoby się tego nie kończyć w takich momentach, kiedy mnóstwo informacji dociera wręcz z takim niedowierzaniem, że odchodzę. Proszą o zmianę decyzji, bo nie wyobrażają sobie, by mnie tu nie było. Więc to oczywiste, że w tak dobrych emocjach człowiek jeszcze bardziej zastanawia się czy na pewno dobrze robi, czy ta zmiana jest potrzebna. Ale ja zawsze stawiam sobie nowe cele, wyzwania i to nie znaczy, że tu się wszystko kończy, bo z wielkim sercem będę tu wracał i wspierał jeśli tylko będzie taka pomoc potrzebna. Na pewno Olsztyn może na to liczyć. Ale ta zmiana jest mi potrzebna, by robić coś nowego w Krakowie. Ja się tam wychowałem, wykształciłem i rozwijałem. Więc to, co udało mi się zrobić w Olsztynie, na pewno nie byłoby bez tego, czego nauczyłem się w Krakowie. Czuję, że teraz muszę oddać coś i krakowskiej operze.

Wyprowadziłeś filharmonię z jej pięknego gmachu do koncertowania w mniej oczywistych miejscach: na wodach Term Warmińskich, w plenerach, w kościele, w ostródzkiej arenie. Jak powinna ewoluować kultura wysoka?

Najważniejsze, by była otwarta na każdego odbiorcę. Trzeba próbować odważnymi decyzjami, bo kultura wysoka ma bardzo dobrą ofertę, ale czasem zamyka się w myśleniu, że człowiek musi do niej przyjść, a ona do człowieka nie wychodzi. A to jest bardzo istotne, byśmy byli otwarci również na nowych odbiorców, którzy sami z siebie nie zapukają do filharmonii czy teatru. Oni muszą być zaproszeni i to w bardzo sprytny sposób, żeby zobaczyć jak to ciekawe, że to też ich dotyczy, i że to nie jest dla nich obca materia. Dlatego niektóre pomysły okazały się nieźle wstrzelone.

A jak daleko można serwować w filharmonii rozrywkę, by tej wysokiej kultury jednak nie umniejszyć?

Trzeba przede wszystkim wyważyć jakość, a nie proporcje. Jeśli rozrywka jest na odpowiednim poziomie, który pokazuje kunszt artystów, znajdzie miejsce w filharmonii czy w operze.

Twoje słynne błyszczące marynarki są właśnie zwiastunem tej rozrywki w dobrym tonie?

One pojawiły się trochę przypadkowo. Mam całkiem spore doświadczenie w koncertowaniu w Stanach czy krajach Ameryki Południowej i tam strój w stylu broadwayowskim jest wpisany w tzw. pop koncerty lżejszego formatu, na które mnóstwo ludzi czeka, bo przynoszą im radość, uśmiech i dają pozytywną energię. I któregoś razu w Stanach trafiliśmy z żoną na brokatowe marynarki. Stwierdziliśmy, że kupimy je na któregoś Sylwestra, a potem okazało się, że zostało to bardzo ciepło przyjęte przez publiczność po pierwszym koncercie.

Ile masz kolorów?

Zainwestowałem w sześć różnych.

Czego nie odważyłbyś się wpuścić do repertuaru filharmonii?

Muzyki, która nie do końca nadaje się do jej sali koncertowej, a bardziej widzę ją w plenerach, stadionach czy boiskach, gdzie przy okazji ludzie mogą też sobie potańczyć. Przecież zapalanie zapalniczek przy muzyce w filharmonii raczej nie przystoi. Jest nieeleganckie. Filharmonia to jedna ze świątyń sztuki. A nie wszystko nadaje się do wpuszczenia do miejsca sakralnego, muzealnego, teatralnego. Czy powinniśmy to świadomie promować? Chyba nie.

Festiwal muzyki filmowej w Ostródzie to twoje dzieło, na które zjeżdżają melomani z kraju. Co dalej z nim będzie?

Kolejna edycja zaplanowana 30 czerwca – 1 lipca. Jeśli nic się nie wydarzy, co mogłoby zablokować festiwal, to wspólnie z marszałkiem mamy nadzieję, że będzie mi dane dalej sprawować pieczę artystyczną nad festiwalem. Chcemy wspierać tę inicjatywę, bo wierzymy, że warto.

A gdybym zapytał o twoje olsztyńskie dzieło życia?

Myślę, że może to być wypromowanie naszego patrona Feliksa Nowowiejskiego poprzez nagranie dwóch jego wyjątkowych oratoriów: „Quo Vadis” i „Powrót syna marnotrawnego”. Za zrealizowane płyty zebraliśmy wiele nagród. Nie udało nam się nagrać ostatniego dzieła „Znalezienie Krzyża Świętego”, ale może projekt wróci do realizacji. Byłby komplet wspaniałych dzieł naszego patrona.

A najbardziej szalone wyzwanie?

Na pewno zrealizowanie w czasie największej pandemii musicalu „Pora Jeziora”. A musieliśmy to zrobić, by nie zwracać dofinansowania. Musical powstał za zamkniętymi drzwiami i dopiero po roku mogliśmy pokazać go publiczności. Mieliśmy szczyt zachorowań, a przez kilka tygodni w przygotowaniach uczestniczyło każdego dnia ponad 100 osób, które przecież wracały do domów, więc możliwości zakażeń były gigantyczne. Realizacja musicalu była wręcz wyzwaniem niemożliwym. Każdego dnia sprawę stawialiśmy jasno: no dobrze, dzisiaj się udało, ale zobaczymy czy jutro nie będziemy zablokowani przez wirusa i wszyscy nie zostaniemy pozamykani w domach. Chyba Duch Święty czuwał nad nami, że to się udało.

Filharmonię doskonale znamy od strony widowni – a jak ta twórcza praca wygląda za kulisami?

Nie sądzę, by na próbach też było tak wzniośle, przyjemnie i dostojnie. Muszą być pewnie tarcia, jak w drużynie sportowej, która potrzebuje skrajnych emocji do sięgnięcia po medal. Oczywiste jest, że wśród artystów często pojawiają się rzeczy, które zaskakują i trzeba szybko reagować.

Na przykład?

Na próbie generalnej okazuje się, że nie zagra np. trębacz, bo wybił zęba lub ma rozciętą wargę i nie jes tw stanie wydobywać z trąbki dźwięku. Jest awaria. I albo odwołujemy koncert, albo ściągamy kogoś, kto zagra bez próby a vista. Więc jeśli dalej kontynuować porównanie do drużyny sportowej, to na mecz ma wejść bramkarz, który nigdy nie bronił. Ta sytuacja musi więc zmobilizować innych graczy, by jeszcze bardziej bronili bramki. I w orkiestrze jest tak samo. Jeśli zabranie jednego muzyka w 60-osobowej orkiestrze to naprawdę jest to tak poważny problem? Jeśli mam czternastu skrzypków i jednego zabraknie, możemy zagrać w trzynastu. Ale jeśli mamy pierwszego trębacza, który gra indywidualną partię? W pewnych sekcjach nie mamy dublera i ktoś po prostu nie zagra pewnej partii utworu. Więc albo ściąga się muzyka z kraju, albo odwołuje koncert. Reagować trzeba bardzo szybko, bo drużyna nie może wyjść w dziesięciu zawodników, gdyż jednego brakuje. W piłce jest to wbrew przepisom i u nas zagrać w niekompletnym składzie jest wysoce nieprofesjonalnie. Tak w zawodowym świecie się nie robi. A co poza tym? Za kulisami w codzienności mnóstwo jest tematów, jak w każdej innej pracy – ktoś przychodzi ze złym humorem, a ktoś z pozytywnym nastawieniem. Nietrudno więc o tarcia i wymianę emocji.

Tarcia o co?

Np. o brak przygotowania. Tracimy czas, bo jest próba, a ktoś przychodzi bez przygotowanej własnej partii. I trzeba robić dodatkową próbę.

Więc z nerwów było trochę połamanych batut?

Rzadko na próbach dyryguję z batutą właśnie dlatego, żeby ich nie łamać…(śmiech) Ale to jest praca twórcza. Jeśli są emocje, to one doprowadzają nas do efektów i o to też chodzi.

Jak grałaby orkiestra, gdyby w pewnym momencie dyrygent zszedł do garderoby?

Przy dobrej orkiestrze, a taką mamy w Olsztynie, i przy większości utworów, które są dobrze przygotowane, dyrygent powinien się jedynie przyglądać i dawać tylko impulsy. I orkiestra sama zagra. Artyści wiedzą gdzie trzeba specjalnie uważać, a gdzie można pozwolić sobie na luz, bo to już – kolokwialnie mówiąc – samo idzie. To chyba jest tak, jak w dobrze ustawionej drużynie, w której trener na meczu może sobie spokojnie siedzieć na ławce i przyglądać się jak zawodnicy realizują cały plan i wiedzą jak reagować w danym momencie. Więc nie musi biegać wzdłuż linii boiska i krzyczeć na wszystkich .Ale oczywiście są i takie momenty, że trzeba przejąć inicjatywę i podbić energię.

Co muzycy myślą o bisach? Że mogliby już pójść do domu, a wciąż klaszczą? Macie wcześniej przegadane te kwestie?

Przy koncertach, przy których te bisy są wpisane w reakcje publiczności, często na próbach ustalamy, że powtórzymy to, albo dogramy tamto. I nuty czekają już z tyłu pulpitu. Chodzi o to, by dać prezent publiczności, która się tego domaga. Ale ja wolę nie robić za dużo bisów, żeby nie było przesytu: zagrali trzy bisy, ludzie mają dość i na ostatnim wychodzą do szatni. Bo oto przecież chodzi, by z koncertu wyjść z leciutkim niedosytem i myślami: kurczę, znowu przyszedłbym na ten koncert, jeśli będzie jeszcze okazja. Bo był świetny. To tak jak przy jedzeniu dobrej potrawy – żeby się nią nie przejeść.

Jak kształtuje się repertuar? To jest pomysł dyrektora, efekt dostępności praw autorskich, niedrogich partytur?

Trochę wszystko to, co powiedziałeś. Oczywiście koszta nut różnych utworów, wypożyczenia czy kupienia czasami determinują możliwość zagrania czegoś i nawet gdybyśmy bardzo chcieli, to nie możemy sobie na to pozwolić.

Więc ile kosztuje przygotowanie koncertu?

Oprócz opracowanych nut są też koszta związane z prawami autorskimi kompozytorów lub spadkobierców do danych utworów, które są kosztami ZAIKS. Dalej – oddzielne prawa do tekstów śpiewanych w utworach, które czasem kosztują ogromne sumy. Dlatego na zagranie pojedynczego koncertu nie opłaca się ponosić takich środków, bo przy 500-osobowej sali produkcja na scenie kosztowałaby wielokrotnie więcej, niż wpływy z nawet bardzo drogich biletów. Więc pada pytanie: mimo to dlaczego to robimy? Bo jest tak dobre, że warto pokazać? Bo jest to formuła festiwalowa i znaleźliśmy na to pieniądze? A może zaszalejemy i wydamy pieniądze kosztem innych koncertów? Inaczej kosztuje muzyka z filmów Jamesa Bonda, a inaczej muzyka Beethovena. Która jest lepsza? Jedni melomani przyjdą na pierwszą, inni na drugą. Ale Bond może kosztować za nuty 15-20 tys. zł za koncert, a Beethoven np. 500 zł, więc teraz pytanie: co gramy? Łatwiej jest wykonać dziesięć razy Beethovena, niż raz Bonda, ale trzeba kształtować repertuar dla szerokiego odbiorcy, więc jeśli chodzi o rozdział pieniędzy na poszczególne koncerty, to w tym przysłowiowym garnku z budżetem tak trzeba zamieszać, żeby pokazać właśnie wszystko.A do tego dochodzą jeszcze koszta wykonawców, solistów, dyrygentów, oświetlenia, dekoracji, promocji i całego zaplecza, które stoi za wykonaniem każdego koncertu.

Masz zatem niezrealizowane marzenie, bo koszta je uśmierciły?

Tak, by w hali Urania zrobić rewię na lodzie przy muzyce orkiestry. Dla kilkutysięcznej widowni. W tej części Polski, kojarzonej również ze sportem zimowym byłoby to coś wyjątkowego.

Do których instrumentów, maestro, masz słabość?

Na pewno mogę powiedzieć, którego instrumentu mi brakowało i nie udało się go wybudować, bo koszta są gigantyczne. Chodzi o koncertowe organy piszczałkowe, które w domu Feliksa Nowowiejskiego, a takim jest ta filharmonia, powinny być. Cały świat powinien mówić o tym instrumencie w kontekście Warmińsko-Mazurskiej Filharmonii.

Gigantyczne koszta, czyli?

Przynajmniej kilkanaście mln zł.

Ale w składzie orkiestry masz pewnie słabość do niektórych instrumentów?

Chyba nie. Orkiestra to jeden organizm. Ja zaczynałem od gry na skrzypcach, więc tu moje doświadczenia były największe, ale potem grałem i na instrumentach dętych, i perkusyjnych, i klawiszowych. Nie preferuję więc żadnego – wszystkie tryby orkiestry są dla mnie równie ważne.

Nawiązuję pytaniem, bo ostatnio twój zastępca zaprezentował nam flet za ponad 100 tys. zł. Nie dziwię się fortepianowi za 680 tys. – co zatem wyjątkowego jest w tych niepozornych instrumentach?

Popatrzmy na zegarek – można kupić taki za kilkanaście złotych i też będzie pokazywał dobrą godzinę.Mało tego, zegarek za kilkadziesiąt tys. zł czasami wcale lepiej na pierwszy rzut oka nie wygląda.Płacimy więcej, bo chodzi o jakość, precyzję i markę. Podobnie jest z instrumentem. Z każdegowydobędziemy dźwięki, ale to, od jakiego poziomu będziemy startować i jaką barwę wydobędzie z niegoprofesjonalny muzyk, jak wtopi się w dźwięki całej orkiestry, to już zależy właśnie od jakości instrumentu. Od stopów z jakich go wykonano, z jakiego drzewa, jacy rzemieślnicy go zrobili, bo takie instrumenty są tworzone ręcznie. I to rękodzieło tyle kosztuje. Nie da się go skopiować. Jest czasem egzemplarzem jednym w swoim rodzaju.I dlatego jeden flet kosztuje tyle, a w sklepie zabawkowym np. 27 zł i na obydwu teoretycznie zagramy tę samą melodię.

Jakiej muzyki słuchasz w aucie, kiedy jedziesz samochodem do Krakowa pięć godzin?

Z czysto sentymentalnych względów radia, które powstało w Krakowie, czyli RMF i RMF Classic. Mam z tą stacją mnóstwo wspomnień od młodych lat. Słucham muzyki filmowej, która mnie inspiruje. Mam też czas na płyty, które dają mi artyści, bym zapoznał się z ich propozycjami muzycznymi.

Jakie emocje zbudowały w tobie Olsztyn i Warmia? Zżyłeś się z regionem, poznałeś go, zawiązałeś tu mnóstwo przyjaźni. 

Powiedziałem już kiedyś publicznie, że nazwałem się Warmiakiem, bo tak właśnie się czuję. Warmię traktuję jako najważniejsze moje zawodowe miejsce. Bez tych przyjaźni i fantastycznych ludzi jakich tu poznałem, nie dałoby się tego wszystkiego zrobić nigdzie indziej, jak właśnie w tym miejscu. Ich ambicja i dzielenie się swoimi szalonymi pomysłami rodziły takie koncerty jak muzyka na wodzie w Termach Warmińskich, wyjazdy w plenery z Lasami Państwowymi czy festiwal w Archikatedrze we Fromborku. Spotkane tam osoby mają w sobie mnóstwo pasji i same zachęcają, byśmy podejmowali się wyzwań niesztampowych. Czasem może wyglądało to na wariactwo, ale jakże ciepło było przyjmowane przez widzów. I to też buduje markę filharmonii.

  • Rozmawiał: Rafał Radzymiński (24 listopada o godz. 13 na schodach w Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej w Olsztynie)
  • obraz: Michał Bartoszewicz

* Piotr Sułkowski – przez prawie 11 lat pełniący funkcję dyrektora generalnego i artystycznego Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej w Olsztynie. Pochodzi z Krakowa, gdzie objął prowadzenie Opery Krakowskiej, w której pracował już 11 lat. Prof. Sułkowski to dosłownie i w przenośni człowiek orkiestra. Dokonań w świecie muzyki poważnej, ale i na całym świecie ma imponującą listę. Do tego zajmuje się pracą dydaktyczną – w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy jest szefem Katedry Dyrygentury, ale zajęcia z dyrygentury prowadzi nawet w… Hiszpanii. Człowiek zasłużony dla rozwoju kultury muzycznej na Warmii i Mazurach.