Rozmowy na schodach, czyli znane postacie o nieznanych historiach

Gościmy Czesława Mozila*
pijemy soki Frankie”™s**

 

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Temu facetowi można zadać każde pytanie i dostać każdą odpowiedź. Oto Czesław. Czesław Śpiewa. Czesław bawi. Czesław drażni. Czesław mówi. Czesław odpowiada.

 

Made in: Zamówiłem sok o nazwie Kopenheaven. W dodatku duńskiej marki.
Czesław Mozil: Jest związek (śmiech). Frankie’s… Muszę sprawdzić (wpisuje nazwę w iPhone’a)

Ponoć stwierdziłeś, że najlepszy bimber piłeś w Bartoszycach.
Tak, i dalej tak twierdzę. Ale nie zdradzę u kogo. Koleguję się z księdzem, który ma piękną restauracyjkę… Jezu, ile my jesteśmy od Bartoszyc?!

72 kilometry.
Kurde, to dobra godzina drogi. Chciałem ich odwiedzić, ale chyba nie dam rady.

W czym tkwi jego siła tego bimbru?
Że jest robiony przez innego księdza. Trzepie w łeb, ale jest delikatny, pije się jak dobry koniak.

A w utworze „Do kościoła” z twojej najnowszej płyty „Księga emigrantów”, śpiewasz: „kto katował wódę, do nieba wejdzie z trudem”. No to się tłumacz.
Hmm… To jest o takim lansie w kościele. Śmieszy mnie to, że niektóre media prawicowe chcą ze mnie zrobić antychrysta, bo się koleguję z ludźmi, którzy nie wierzą w Boga. Ale ja też koleguję się z ludźmi, którzy nie jedzą mięsa, a ja kocham mięso. Też koleguję się z ludźmi, którzy robią w sypialni rzeczy, o których nawet nie chcę mówić. Ja jestem wierzącym człowiekiem, ale rodzice nigdy nie wychowali mnie z wiedzą o tym, że jak zamieszkam w Polsce, to z tym kościołem będzie jak w piłce nożnej. Że są różne ligi katolicyzmu i wiary. Są ludzie uznający się lepszymi katolikami. Są ateiści, którzy uznają się za lepszych ateistów. Ja jestem wierzący, ale uwielbiam się nabijać z kościoła. Ha! Byłem ministrantem!

Wow!
Kurcze, byłem gwiazdą jasełek. Śmieję się, że mam parcie na szkło, bo już w wieku sześciu lat byłem najbardziej popularnym aktorem jasełek w kościele św. Anny w Kopenhadze.

A czym się wyróżniałeś?
Że grałem Heroda, syna Heroda, diabła i Józefa.

I nagle, jak masz 11 lat, już nie dostajesz największych ról, bo jesteś za stary na jasełka, to ci odpierdziela (mówi z wyczuwalną autoironią w głosie). I wtedy czujesz, jak to jest być na topie i spaść. Więc ja ten stan mam już za sobą (do autoironii dorzuca jeszcze śmiech). Kiedyś byłem alternatywny, nawet hipsterka mnie lubiła, a teraz jestem komercyjną szmatą. Nie przez swoją muzykę, tylko przez to, że wisiałem na bilbordach i stałem się panem z telewizji. To jest hipokryzja.

A ja wciąż się czuję alternatywny, bo piję z tobą Kopenheaven i jest mi tu bardzo miło (śmiech).

Ile jest w tobie mentalnego Duńczyka?
Mentalnego dużo, ale nigdy się nim nie czułem. Motałem się, czy jestem Duńczykiem, Polakiem czy Ukraińcem. W Danii mówią, że jestem bardzo polski, a tu – że jestem bardzo duński. A może po prostu jestem mieszanką ADHD. Próbuję w Polsce takiej mody: faceci, przyznawajcie się do błędów.

Wszyscy są tacy zajebiści w naszym kraju. Tacy cool. Jak rozmawiasz z kimś w i nawet wyczuwasz, że ta osoba nie zna się na czymś, to się nie przyzna do tego, tylko będzie ściemniać i udawać. Zupełnie jakby w polskich podstawówkach był przedmiot: jak udawać, że się wie i że się zna i się jest mądrym na dany temat. A jak się nie znasz, to tak ściemniaj, że twój przeciwnik nie pozna się, że się nie znasz. A to czasem takie oczyszczające powiedzieć: kurcze, wiesz, nie znam się na tym. Nie czytałem Gombrowicza.

A ja zapytałem o tego Duńczyka, by znów nawiązać do słów kolejnego twojego utworu „Poszukaj męża”.
„Nie szukaj Duńczyka, bo się za dużo bzyka”? To był taki hołd dla Zabłockiego. Teksty powstały siedem lat temu, kiedy uznaliśmy, że musimy zrobić hołd dla emigrantów.

Ponoć zgubiłeś akordeon. Jak się gubi akordeon? To nie portfel.
W Southampton w Anglii pojechałem spotkać się z koleżanką, której nie widziałem z 10 lat. Zapakowałem swoje Volvo, zamknąłem klapę, ale tak, że się otworzyła w czasie jazdy. Zatrzymałem się. Ponieważ auto było całe załadowane, nie widziałem ani nawet nie pomyślałem, że 100 metrów wcześniej coś mogło mi wypaść. A wypadł mi właśnie akordeon. Ocknąłem się dopiero godzinę później.

Płakałeś?
Była załamka. Będzie to na dokumencie. Wziąłem wtedy akurat ze sobą kumpla. Nagrał to, ujął te prawdziwe emocje. Nic nie było reżyserowane.

Też grałem na akordeonie.
Masz jakąś traumę? Każdy ma swoje przejścia. Jak byłeś z tym u spowiedzi, to jest ok (drwi). Akordeon to jest taka mieszanka obciachu z fajnym graniem. Tylko trzeba się z nim wybić. Trzeba być nastolatkiem, który w akordeonie znajduje swój walor i podrywa wtedy na akordeon dziewczyny. Dzień dobry! (donośnym głosem kieruje powitanie do młodej kobiety z wózkiem)… Albo matkę z dzieckiem (dorzuca już cicho, bym tylko ja słyszał).

Co my robimy?!
Pijemy soki. Jest ok. Powiem ci, że nie piję alkoholu od 1 marca. Oczyszczam organizm. Stwierdziłem, że od 15 roku życia nie miałem chyba więcej niż 8-9 dni bez alkoholu. Dramat. W liceum co weekend balangi, potem studia – codziennie balanga. A potem ta ciężka praca. To już 24 na dobę!

Jest teraz taki moment, by się ogarnąć, więc się ogarniam, żeby potem znowu pójść w bal. Robię to dla siebie, dla potomków, bo zaczynam myśleć o nich. Przygotowuję się, bo jak będę miał dzieci, to przecież nie sypia się nocami: „Co? Tatuś nie spał?! Tatuś nie spał cztery noce. Tatuś nie będzie spał przez tydzień. I da radę!” (wykrzyczał prawie na cała ulicę Dąbrowszczaków).

Ludzie lamentują: „ojej, dzieci nie dały mi spać”. Ci, którzy tak narzekają, chyba nigdy nie byli na poważnych baletach i nie pili przez cztery dni.
(przechodząca obok naszych schodów dziewczyna mówi dzień dobry).

Znasz ją?
Nie. To jest urok być panem z telewizji. Ale znam te (pokazuje na drugie dziewczyny). Cześć! (mówi do nich).

Często bywasz na Warmii i Mazurach?
Pierwszy raz w 2002 czy 2003 roku. Na rynku w Olsztynie graliśmy na jakimś festynie, jeszcze z zespołem Tesco Value.

Skąd taka nazwa na zespół?
Byłem kiedyś na obozie harcerskim w Anglii. Poznałem amerykańskie dziewczyny, które jadły porządne żarcie, a my, polscy harcerze z Danii, jedliśmy jedzenie z Tesco. Nazwały mnie Tesco Value. Nie miałem pomysłu na nazwę zespołu i tak zostało. Trochę głupia.

Ilość słów na minutę masz niesamowitą. Jak z pepeszy.
Mam, mam. Szeplenię. Ten mój język polepsza się, ale zawsze będę go kaleczył. Ale teraz będzie cała generacja takich Cześków. Polonia ich rodzi w Holandii, Wielkiej Brytanii. Będą wracać do Olsztyna, do babci i dziadka i kiedy pójdą grać no boisku w piłkę, nie będą umieć po polsku. I będą się śmiać z nich: patrzcie, on po polsku nie umie, ten Czesiek z telewizji.

(z taksówki srebrny metalik pod kamienicą przy Dąbrowszczaków 14 wysiada Arek Jakszewicz, menedżer olsztyńskiego klubu muzycznego Amnezja; za chwilę zabierze Cześka na próbę koncertu. Najpierw jednak minie nas kobieta, która na palecie niesie piękne wielkanocne jajka, jak z Cepelii. Po chwili zawraca. I prosto do Czesława: „Poznałam pana. Proszę, jedno jajko dla pana”).

Rozmawiał: (na schodach przy ul. Dąbrowszczaków 14 w piątek 20 marca o godz. 14.30, przy temperaturze 11 stopni C) Rafał Radzymiński.
Obraz: Joanna Barchetto

*Czesław Mozil, wokalista, kompozytor i lider grupy Czesław Śpiewa, 20 marca zagrał w olsztyńskim klubie Amnezja koncert z muzyką z najnowszej płyty „Księga emigrantów”. Przez ponad 20 lat mieszkał w Danii. Po powrocie do Polski zaskoczył alternatywnym popem z tekstami odzierającymi z wszelkiego tabu. Popularność zyskał jako juror programu XFactor.

** Partnerem „Rozmów na schodach” jest Frankie”™s – polska marka z wyjątkowymi sokami. Olsztyn jest ich trzecim miastem, po Wrocławiu i Krakowie. Sokami można się delektować na parterze Galerii Warmińskiej.