Płaszcz Hansa Klossa, waleczne kiełbasy i zeszyt do pokera – kulisy turniejów piłkarskich kryją wiele zaskakujących tematów. Rozmawiamy o nich z ikoną piłki nożnej lat 90. Sylwestrem Czereszewskim.

MADE IN: Kibice żyją mundialem, ale nas ciekawi czym żyją reprezentanci w szatni i autokarze podczas dużych turniejów. Kiedy dopada ich to apogeum stresu i ciśnienia? 

Sylwester Czereszewski: U mnie i chyba u większości zawodników jest to dzień albo noc przed meczem. Przeżywa się, bo spoczywa na nas wielkie oczekiwanie społeczne – za chwilę media przecież pokażą mecz całemu narodowi. W nocy spać nie można. Ale już w szatni przed meczem, kiedy wiążesz buty i wychodzisz na rozgrzewkę, stres mija. Dlatego trener już niewiele musi mówić, bo w głowach dawno jest poukładane. 

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Ty jaki miałeś sposób na odstresowanie?

Zawsze brałem ze sobą dużo gazet: „Politykę”, „Wprost”, jakieś motoryzacyjne tytuły, „Przegląd Sportowy” i „Przegląd Wędkarski”.

No właśnie, ty zapalony wędkarz jesteś.

Od małego. Zaraz pokażę ci złowionego tydzień temu szczupaka – 7,5 kg (pokazuje w smartfonie okaz wysokości dziecka). Łowię nad Marózem. Mam tam od dawna domek. Jeszcze za czasów Legii chłopaki śmieli się, że jak tylko trafiło mi się pół dnia wolnego od treningów, to jechałem nad Maróz połowić ryby.

A koledzy z reprezentacji jakie mieli patenty na stres?

Dużo grało się w karty. W autokarze jadąc dzień wcześniej na mecz, grali nawet po 6–7 godzin, co uważam za niedobre, bo jednak przy kartach też są emocje.

W co grali?

W pokera. 

Na poważnie? Znaczy na pieniądze?

Oczywiście. Ale żeby pieniądze nie fruwały po autobusie, to wszystko się w zeszycie pisało, kto komu i ile winien. Kwoty były wariackie, dlatego niektórzy potem głowy do meczu nie mieli. Też raz załapałem się na zeszyt. Znalazłem się na minusie, bo trafiłem nie na tę grupę. (śmiech) A kończyło się różnie, niektórzy nawet na minus 7, 10, a nawet i 15 tys. złotych. Trenerzy reagowali na to dość ostro, bo niektórzy ledwie zeszli po przegranym meczu i już w szatni grali w pokera i byli w innym świecie. Więc absolutnie nie jest to godne polecenia. 

Co poza kartami dzieje się w autokarze jadącym na ważny mecz? 

Ogólnie jest luz. Słucha się swojej muzyki, albo czyta. Ja zawsze miałem kasety Depeche Mode, bo do dzisiaj jestem ich fanem. Wtedy słuchało się oczywiście na walkmanie.

Przenieśmy się do szatni. Jest przerwa, przegrywa się mecz i wchodzi trener…

Jeśli wszyscy zawodnicy są w formie, a mimo to mecz nie wypada dobrze, to wiadomo, że leciały te przysłowiowe k…wy.

Każdy trener ma swój wypracowany sposób motywowania zawodników.

Śp. Janusz Wójcik, osoba dość kontrowersyjna, był niezłym mobilizatorem. Czasem wchodził w psychikę zawodnika aż przesadnie ostro. Ale jego słynne powiedzenie, jakobyśmy na wojnę mieli iść, znane jest do dzisiaj: „chłopaki, kiełbasy do góry i jedziemy z nimi”. Znaczy penisy.

Niektórzy zawodnicy potrzebują spokoju, a inni krzyku. I trener musi wiedzieć co na kogo działa. Musi być i ojcem, i psychologiem, i właśnie takim Wójcikiem, by to wszystko nie było masłem maślanym.

Pozostając w szatni, słyszałem, że raz do jednej drużyny wpadli niezadowoleni z ich gry kibice i zabrali piłkarzom koszulki.

Tak, to było na Śląsku. My jak kiedyś podpadliśmy w Legii swoim kibicom, to wiem, że potem polowali na niektórych kolegów na dyskotekach. 

Właśnie wczoraj czytałem wywiad z trenerem niemieckiej reprezentacji i w pierwszym pytaniu padło: jaką postawę musi mieć drużyna, która chce sięgnąć po mistrzostwo świata? Odparł od razu: takiej drużynie trzeba przede wszystkim ogromnej siły psychicznej.

Dokładnie tak jest. Niektórzy kibice widzą 22 kolesi ganiających za piłką. A tak naprawdę mecz rozgrywa się w ich głowach. 

Żeby ich pobić?

Oczywiście. Takie były czasy. Pamiętam np. spotkanie z niezadowolonymi kibicami Legii w niewielkiej salce w klubie. Przyszli sami mięśniacy, którzy bardziej interesowali się zadymą, a nie meczem. Wiedzieliśmy co to za ludzie, więc staraliśmy się ich tylko wysłuchać i im przytakiwać. Ale drugi trener postanowił przeciwstawiać się im, w dodatku ich żargonem. Musieliśmy gasić przysłowiowy pożar, bo myślałem, że go zlinczują.

Dzisiaj hasło „dyskoteka” chyba już nie funkcjonuje.

Dzisiaj jest pełen profesjonalizm, i organizacyjny, i samych zawodników. W naszej reprezentacji Lewandowski z Krychowiakiem zapewne trzymają towarzystwo, a to dwaj wielcy profesjonaliści, można wręcz powiedzieć: piłkarscy pedanci. Kiedyś było większe przyzwolenie na imprezowanie. I inne podejście samych piłkarzy. Pamiętam, że na obozach niektórzy już pierwszego dnia wyrywali się na dyskotekę. Pytałem ich czy jak są w domu to żony trzymają ich na sznurku.

Ja uważam, że jak po meczu w sobotę poszło się na dyskotekę, a następny mecz był kolejnej soboty, to nie było w tym przeszkód. Też chodziliśmy, za czasów Stomilu jeszcze do słynnej Andromedy koło olsztyńskiego planetarium. To była jedna z najlepszych dyskotek jakie kiedykolwiek były w naszym mieście. 

Ale gorzej jak ktoś z drużyny w tygodniu poszedł, bo to jest nie fair w stosunku do kolegów z drużyny. Gramy przecież do jednej bramki, a któryś z podstawowych zawodników nie przespał nocy, bo zabalował i potem nie pomógł w meczu. A już najgorzej jak się sam chwalił jak to się wczoraj napił. Rozmawiało się potem z takim prywatnie. W Legii, w szatni podszedł kiedyś jeden z zawodników i powiedział jednemu ostro: jeszcze tylko raz! 

Rozwiązywało się takie tematy prosto, jak między kibicami. 

W ogóle to jakbyś zrobił wywiad z zawodnikiem, który grał na przełomie lat 70. i 80., miałbyś ciekawy materiał. Tam to i wóda się lała, i bili się, i sprzedawali mecze za przysłowiowe skrzynki alkoholu, bo pieniędzy za granie nie było – za kontrakt dawali lodówkę czy pół mieszkania. Nasłuchaliśmy się takich opowieści.

Ale w szatni bywa też i wesoło.

Zawsze w drużynie znajdą się tacy od zawracania chmur. Ale oni też budują atmosferę zespołu. Kiedyś taki jeden zawodnik cały czas przychodził na treningi w skórzanym płaszczu. Ja się śmiałem, że taki sam jak Hansa Klossa. I jeden z kolegów, bramkarz, któregoś dnia obciął mu rękawy i powiedział: żeby ci za gorąco nie było.

Mieliśmy też zawodnika ze Śląska, który nosił jeansy, zresztą jak każdy z nas, ale jego były już tak zmęczone, że na udach wyglądały gorzej od spodni spawacza. Któryś z kolegów stwierdził, że już nie może na te spodnie patrzeć, więc wysmarował mu je od środka maścią bengay (rozgrzewająca o bardzo charakterystycznym i nieprzyjemnym zapachu – red.). Ale okazało się, że skurkowaniec jeszcze w tych spodniach potem chodził. 

Grałeś z jakimiś talizmanami na szczęście?

Śmieszy mnie to kompletnie, bo od tego nie zależy mecz. 

A czy różne gesty, które okazują piłkarze, to trochę pod publikę?

Nie, jak ktoś się przeżegna, to nie jest pod publikę, ale uważam, że np. nadmiar tatuaży już tak. Oglądam teraz ekstraklasę i widzę samych pomalowanych. Nie wiem o co chodzi. Co na to ich żony, dzieci, teściowe… (śmiech)

Słyszałem, że twoja teściowa źle zareagowała, kiedy Super Express opisał kiedyś twoje wesele.

Tak, bo napisali, że bigos był. A przecież go nie było. (śmiech) 

Wybierasz się na któryś mecz mundialu?

Nie, bo uważam, zresztą moi koledzy z boiska także, że mecz oglądany na żywo jest… brzydszy. Oglądałem niejeden raz ten sam mecz na żywo, a potem powtarzany w telewizji i uznałem, że byłem chyba jednak na innym meczu. W telewizji zawsze wygląda to lepiej. Operatorzy potrafią wychwycić istotę meczu. A na żywo? Siedzisz na trybunie i jak jest akcja na bramkę, to wszyscy wstają, więc jak się spóźnisz, to już nic nie zobaczyłeś, a na telebimie powtórek nie ma. 

Byłem kiedyś na Euro w Gdańsku na meczu Niemcy-Grecja. Padło dużo bramek, bo zakończył się wynikiem 4:2. Znajomy zadzwonił do mnie i mówił z zazdrością: „ale ci się mecz trafił”. Owszem, bramki były, ale cały mecz był wręcz na chodzonego. 

* Sylwester Czereszewski – jeden z czołowych piłkarzy Polski lat 90. Urodził się 47 lat temu w Gołdapi, a karierę rozpoczął w Koronie Klewki, skąd przeszedł do Stomilu Olsztyn. W 1994 roku, kiedy z drużyną awansował do ekstraklasy, w plebiscycie tygodnika „Piłka Nożna” uznany został Odkryciem Roku. Pozyskali go zachwyceni działacze Legii Warszawa, z którą zdobył Mistrza Polski, Puchar Polski, Puchar Ligi, Superpuchar Polski i koronę króla strzelców w sezonie 1997/98. Przez pięć lat był członkiem kadry narodowej (rozegrał 23 mecze). Po zakończeniu kariery z pasji został grającym trenerem Fortuny Gągławki i Startu Nidzica. Od 10 lat prowadzi szkółkę piłkarską dla dzieci i młodzieży Czereś Sport Olsztyn („Czereś” to jego boiskowa ksywa).

Rozmawiał: Rafał Radzymiński, na schodach przy ul. Dąbrowszczaków 14 w Olsztynie, 22 maja o godz. 11 przy temperaturze 22°C 

Obraz: Arek Stankiewicz