Oskar Wojciechowicz. Prawdziwa historia o pasji do motocykli

Choć projekt cafe racera trwał prawie pięć lat, to jego historia tak naprawdę zaczęła się, kiedy to Oskar miał prawie pięć lat. Dzisiaj łączy ich ten sam rocznik – 1985. Poznaj historię Oskara Wojciechowicza.

„Oskar Wojciechowicz miał cztery lata, kiedy dziadek wsadził go na motorower. Oczywiście nie dosięgał jeszcze nogami ziemi, więc dziadek przytrzymywał go przy starcie i zatrzymaniu. – Odkąd pamiętam, jeździłem z nim na działkę za miasto na kanapie jego włoskiej Stelli – wspomina(…).”

Oskar Wojciechowicz – pasja zaczęła się już od dziecka

Oskar Wojciechowicz miał cztery lata, kiedy dziadek wsadził go na motorower. Oczywiście nie dosięgał jeszcze nogami ziemi, więc dziadek przytrzymywał go przy starcie i zatrzymaniu. – Odkąd pamiętam, jeździłem z nim na działkę za miasto na kanapie jego włoskiej Stelli – wspomina.

Oskar poniekąd został naznaczony tymi motocyklami. Wspomniany dziadek startował w wyścigach ulicznych w Olsztynie, wuj był mistrzem Polski w wyścigach ulicznych, a siostra dziadka działaczką w słynnym Motoklubie Olsztyn. Kiedy wnuk miał osiem lat, dziadek sprawił mu Komara, choć Oskar stale wyobrażał sobie, że jedzie czymś znacznie poważniejszym. A stało się to dopiero po czterech latach, kiedy wreszcie – jak określa – wywiercił ojcu dziurę i dostał Hondę MTX 80. Szybko złapał na niej bakcyla do jazdy offroadowej, po lasach i w terenie. Więc dalszy krok był oczywisty: motocross i start w zawodach. Ale potrzebny był lepszy sprzęt. Na taki naciągnął ojca za wzorowe świadectwo na koniec podstawówki. Pod garażem stanął cross po jednym z czołowych juniorów w Polsce – wymęczona startami Honda CR 125, którą Oskar jeździł dzień w dzień.

W rodzinie motocross entuzjazmu nie wywołał – to nie kwestia czy się połamiesz, tylko: kiedy się połamiesz. Ale wystartował. – W pierwszych zawodach zająłem ostatnie miejsce. Byłem najmłodszy, nie przygotowany fizycznie i przerażony. Pod skrzydła wziął mnie wtedy Stanisław Olszewski, legenda naszego motocrossu i w 2003 roku zostałem wicemistrzem Polski juniorów – przytacza Oskar. Potem doszły tytuły mistrzowskie w pucharze Polski i powołanie do kadry narodowej. Kiedy zaangażował się w prowadzenie biznesu, oczywiście związanego z branżą motocyklową, na sport zostawało coraz mniej czasu. Ale nie na motocyklową pasję.

Wymarzony motocykl

– Na różnych etapach życia „wymarzałem” sobie swój motocykl. Około 2010 roku zacząłem śledzić pierwsze cafe racery, które od razu mnie zafascynowały. Każdy był indywidualny, charakterny, miał w sobie trochę z dzieła sztuki. Z racji prowadzenia salonu motocyklowego jeździłem mnóstwem nowych motocykli, ale chciałem stworzyć coś indywidualnego, co wyraziłoby mój charakter, moje poczucie estetyki, zamiłowanie do prostoty i minimalizmu – opowiada.

Z założenia miał to być motocykl z rocznika Oskara (1985), by – jak podkreśla – pięknie się starzał razem z nim.

Dotarł do człowieka z Opola, który po godzinach zamienia się w wirtuoza projektów motocyklowych. Ale przy okazji Oskar zaraził przyjaciela Kubę, by na bazie identycznej Yamahy robić od razu dwa projekty, wspierając się pomysłami.

Projekt trwał pięć lat. I wygląda tak, jak w marzeniach: wyczynowe przednie zawieszenie, klasyczny silnik, szprychy na zamówienie, dominujący zbiornik paliwa, niepozorny wydech, skrupulatnie przemyślany każdy kąt detalu ramy, skąpe siodło, ascetyczne detale i specyficzna kolorystyka. Krótki rzut oka na całość i recenzja ciśnie się na usta: kiler z niepowtarzalnym urokiem. – To jest połączenie nowoczesności ze starym stylem: estetyka, manufaktura, rzemiosło – podkreśla Oskar. – Niewygodny na dłuższą trasę, ale nazwa cafe racer wiele tłumaczy. Dlatego jest to jeden z motocykli, który warto mieć, ale nie jedyny.

– Czy jakoś go nazwałem? Nie, to jestem ja, dlaczego więc miałbym siebie raz jeszcze nazywać? – dziwi się pytaniem. – Mam maszynę, która jest kawałkiem mnie, bo powstała w wyniku mojej wizji. Współtworzenie jej dostarczyło mi dużo radości, więc teraz każdy dzień na Warmii chciałbym zacząć piękną przejażdżką.

„(…)Mam maszynę, która jest kawałkiem mnie, bo powstała w wyniku mojej wizji. Współtworzenie jej dostarczyło mi dużo radości, więc teraz każdy dzień na Warmii chciałbym zacząć piękną przejażdżką(…).”

Tekst: Rafał Radzymiński, obraz: Michał Bartoszewicz

Mecenasem cyklu MĘŻCZYZNA & MASZYNA jest BLING FACTORY

Wyjątkowe pojazdy wymagają wyjątkowego traktowania. Sami pasjonujemy się wspaniałymi maszynami i wiemy, jaką przyjemność daje posiadanie samochodu, który codziennie wygląda jak gdyby przed chwilą opuścił salon. Stworzyliśmy profesjonalne studio kosmetyczne z miłości do piękna motoryzacji, zdając sobie sprawę, że niektóre samochody wymagają bezkompromisowych rozwiązań.

Bling Factory
Olsztyn, ul. Lubelska 43i
www.blingfactory.pl