Cierpią w ciszy, a emocje widać głównie w ich oczach. Za pomoc poszkodowanym dzikim zwierzętom nie jest odpowiedzialna żadna instytucja w Polsce. Ale rośnie grono ludzi, którzy poświęcają im swój czas i serce. Kim są i co nimi kieruje?
Na pomoc dzikim zwierzętom
Właśnie rozmyślam nad koncepcją reportażu i jak na zawołanie widzę przez okno swojego wiejskiego domu emocjonującą scenę: kot potrząsa złapanym ptakiem, wokół sypią się pióra. Wybiegam na podwórko, podnoszę porzuconego przez oprawcę, sparaliżowanego strachem kosa i patrzę w jego przerażone oczy. Oddycha szybko, maleńkie serduszko wali jak oszalałe, więc jest nadzieja. Wkładam śnięte ciałko do pudełka po butach, w samochód i pędem do Ośródka Rehabilitacji Ptaków Dzikich w Bukwałdzie. Mam 16 km.
W jego Ptasim Szpitalu od razu trafia do pracowni rentgenowskiej. Na zdjęciu widać, że czaszka kosa jest uszkodzona kocimi kłami, zrobił się krwiak. Dostaje antybiotyk, lek przeciwbólowy i trafia do klatki na matę grzewczą. – Ma małe szanse na przeżycie, ale zdarzały się tu u nas różne cuda – pociesza dr Ewa Rumińska, która od 18 lat prowadzi Fundację Albatros i ośrodek w Bukwałdzie. – Jeśli się nie uda, przynajmniej umrze bez bólu i w spokoju. I tak się niestety stało…
Pomoc dzikim zwierzętom- ośrodki rehabilitacji dzikich zwięrząt na Warmii i Mazurach
Choć ośrodek w Bukwałdzie zajmujący powierzchnię około hektara ma obecnie na stanie 150 zwierząt i pęka w szwach, nikomu nie odmawiają tu pomocy. Ludzie przyjeżdżają ze znalezionymi ptakami i małymi ssakami siedem dni w tygodniu, niemal o każdej porze dnia i nocy. Z ponad ośmiu tys. zwierząt jakie przez 18 lat trafiły do tutejszej, największej w regionie specjalistycznej lecznicy dla dzikich ptaków, ponad połowa wróciła na wolność. Tylko w 2021 roku 624 osobniki.
– Pacjentów jest coraz więcej, a ośrodki rehabilitacji dzikich zwierząt nie są z gumy – przyznaje Ewa. – Na szczęście nie brakuje wokół nas ludzi z sercem dla zwierząt.
Brakuje za to kasy. To nieustający dylemat ośrodków dzikich zwierząt, które jeśli nie działają np. przy Lasach Państwowych czy parkach krajobrazowych, same walczą o utrzymanie. Tylko w Bukwałdzie schodzi ponad półtorej tony pokarmu miesięcznie, do tego koszty leczenia, transportu, opłaty stałe. Aby móc wykorzystać wywalczone w konkursach dotacje, trzeba zapewnić wkład własny, więc pozostają internetowe zbiórki i darowizny. Jak ta z okazji urodzin Albatrosa (wspieramalbatrosa.pl). Cegiełki na utrzymanie ośrodka darczyńcy kupują w formie symbolicznych piór.
– Większość osób nie ma świadomości, jak trudno utrzymać ośrodek, jak kosztowna to działalność i ile pracy potrzeba, aby zdobyć środki na jego utrzymanie – przyznaje Ewa. – Wiele osób nie wie również, że może nam w tym pomóc – gdyby każdy, kto nas zna, dał miesięcznie choćby po pięć złotych, moglibyśmy pomagać więcej i skuteczniej. Nawet w dobie wojny i kryzysu nie potrafię dzielić: bardziej lub mniej wartościowe życie. Na wojnie giną też zwierzęta. Są tu na Ziemi osobnikami drugiej kategorii, chociaż cierpią tak samo jak my. Problem leży też w edukacji dotyczącej zapobiegania i pomocy w cierpieniu zwierząt. Zdecydowanie za mało jest jej w szkołach i w mediach.
Dlatego nawet widząc to cierpienie, nie wiemy jak reagować, gdzie szukać pomocy. Omijamy potrącone przy drodze zwierzęta, albo wręcz przeciwnie – niepotrzebnie zabieramy młode osobniki z lasu, odrywając często od polującej w tym czasie matki. Bywa, że ludzie przetrzymują w domach dzikie zwierzęta i ptaki, dopóki nie zaczynają dorastać i dostarczać problemów.
– Był taki przypadek w Warszawie: kobieta znalazła liska, wzięła go do domu i wychowywała razem z psem – wspomina Anna Kamińska, prowadząca Ośrodek Okresowej Rehabilitacji Zwierząt Jelonki w Nowym Monasterzysku pod Elblągiem. – Do czasu aż podrósł, stał się agresywny i przy zakładaniu szelek na spacer odgryzł jej dziecku nos. Dziecko ucierpiało na całe życie, a lis decyzją weterynarza został poddany eutanazji. Brak wiedzy i nieodpowiedzialność człowieka naraża innych, a zwierzę skazuje się na dożywocie w ośrodku lub śmierć.
Pomoc dzikim zwierzętom – potrzebna jest konkretna ustawa oraz finansowanie
Kto jest odpowiedzialny za finansowanie i opiekę nad rannymi dzikimi zwierzętami? Ustawa niestety tego nie określa. Choć ośrodki rehabilitacji zwierząt są wymienione w jej zapisie o Ochronie Zwierząt, nie ma wzmianki o ich finansowaniu. Nawet jeśli to chronione zwierzę, przewieźć je do ośrodka może każdy. W przypadku małych ptaków to nie problem, gorzej gdy wypadek przydarza się np. wilkowi czy łosiowi. I nawet jeśli ludzie chcą pomóc poszkodowanym zwierzętom, często odbijają się od przysłowiowej ściany. W emocjach nie wiedzą gdzie szukać pomocy, więc najwięcej telefonów wykonywanych jest do Straży Miejskiej albo na numer 112.
– My akurat współpracujemy ze Strażą Miejską w Elblągu i oni kierują do nas osoby, które chcą pomóc poszkodowanym ptakom czy innym zwierzętom – mówi Anna Kamińska. – Ale w wielu innych regionach odsyłani są od policji albo gminy, a urzędnicy umywają ręce od wzięcia odpowiedzialności. Ostatnia sytuacja: sobota wieczór, samochód potrąca pod Trójmiastem sarnę. Policja chce wysłać łowczego na miejsce, aby ją odstrzelił, ludzie upierają się na ratowanie zwierzęcia. W pobliżu nie ma żadnego ośrodka. W końcu znaleźli nas w internecie i dotarli o godzinie pierwszej w nocy z wycieńczoną sarną. Wiele zwierząt da się uratować, ale z powodu braku wyspecjalizowanej instytucji odpowiedzialnej za to, często kończy się tym, iż zwierzę umiera w cierpieniach albo zostaje poddane eutanazji.
Warmia i Mazury to wyjątkowe miejsce, gdzie dzikie zwierzęta nie zostaną bez pomocy
Warmia i Mazury na tle innych regionów są uprzywilejowane pod względem liczby miejsc dla dzikich zwierząt. Dziesięć ośrodków prowadzonych przez nadleśnictwa, fundacje i osoby prywatne współpracuje ze sobą, wymienia się wiedzą i wspiera w opiece. Tylko w Jelonkach, które dysponują 10-hektarowym gospodarstwem, przebywa obecnie 260 zwierząt i ptaków. Oprócz dzikich, również hodowlane, odebrane z interwencji, transportu do rzeźni, jak konie, świnie, kozy i cielaki. Wolierę dla uratowanych z ferm futrzarskich lisów, zbudowała tu zaprzyjaźniona organizacja Otwarte Klatki.
– Jestem przeciwniczką płacenia handlarzom za wykup zwierząt, ale czasem coś we mnie pęka, kiedy widzę skrajnie zaniedbane przypadki – przyznaje Anna. – Dzięki zbiórce internautów udało nam się wykupić ostatnio klacz i źrebię. Chorego cielaka rolnik zostawił nam pod bramą, bo koszty leczenia jego wypadniętej kiszki przekraczały wartość rynkową zwierzęcia. My ratujemy je bez względu na koszty i wysiłek. Z tego jesteśmy znani w Polsce. Borsuka znalezionego w rowie po wypadku, przywieziono do nas aż spod Krakowa. Przez tydzień był nieprzytomny pod kroplówką, po czterech miesiącach wrócił na wolność. Daleki transport nie jest dobry dla poszkodowanych zwierząt i kierujemy ludzi do bliższych ośrodków, ale często upierają się aby przyjechać właśnie tu.
Pasja i zapał do niesienia pomocy dzikim zwierzętom
Przy ośrodku w Bukwałdzie działa także Ptasia Straż – jedyna tego typu grupa w Polsce. Jej wolontariusze od kilku lat odbierają z miejsc wypadków ptaki i małe ssaki. I do nich też dzwonią z prośbą o pomoc ludzie z całej Polski.
– Moja przygoda ze strażą zaczęła się od znalezionego w rodzinnym Płocku rannego gawrona – wspomina Michał Szadkowski, absolwent zootechniki na UMW, wolontariusz Ptasiej Straży. – Dzwoniłem do ogrodów zoologicznych, do weterynarzy i nikt nie chciał się nim zająć. Przyjechał ze mną na stancję do Olsztyna, ktoś na uczelni powiedział mi o ośrodku w Bukwałdzie. Gawron doszedł tu do siebie i wrócił na wolność. A ja zostałem jednym z wolontariuszy. Poświęcając bezinteresownie swój czas, ale chłonąc coraz bardziej fascynujący mnie świat dzikich zwierząt.
Razem z innymi wolontariuszami Michał przeszedł u Ewy Rumińskiej szkolenie z udzielania pierwszej pomocy i transportu ptaków. Współpraca Straży Miejskiej w Olsztynie z Ptasią Strażą owocuje tysiącami interwencji rocznie.
– Zdarzają nam się też poszkodowane jeże, wiewiórki czy młode zające – tłumaczy Michał. – Te ostatnie mają taki mechanizm obronny, że zastygają w bezruchu w razie niebezpieczeństwa. A ludzie myśląc, że potrzebują pomocy, z łatwością wyciągają je z naturalnego środowiska. Podobnie jak małe ptaki – podloty. Czasem udaje się odstawić je do miejsca, z którego niepotrzebnie zostały zabrane, ale nie w przypadku każdego gatunku jest to możliwe.
Współpraca z „Albatrosem”, zainspirowała Michała do założenia własnego ośrodka dla dzikich zwierząt w zakupionym siedlisku w Jonkowie.
– Jestem na etapie załatwiania zezwoleń. Mam nadzieję, że za parę miesięcy będę mógł przyjąć pierwsze zwierzaki – przyznaje Michał. – Potrzeby są ogromne, dotychczasowe ośrodki są przepełnione. Nie ma rozwiązań systemowych opieki nad dzikimi zwierzętami, więc póki co, mogą liczyć tylko na nas, ludzi z pasją.
Fundacja Albatros zainicjowała współpracę ośrodków w regionie i w ramach projektu SYMBIOSIS wspiera sześć z nich, m.in. ośrodek Jelonki i ośrodek w Jerzwałdzie.
– To dofinansowanie opieki lekarsko-weterynaryjnej i zakup potrzebnego sprzętu. Czekamy też niecierpliwie, żeby włączyć do sieci ośrodek w Jonkowie – tłumaczy Ewa Rumińska.
Istotna rola edukacji i uwrażliwiania na los zwierząt
W ośrodkach działają ludzie o ponadprzeciętnej wrażliwości i empatii, a ich codzienność pełna jest rozterek: czy ratować beznadziejne przypadki poturbowanych zwierząt, czy pozwolić odejść w sposób humanitarny? Najstarszy ośrodek w regionie działa od 1996 roku w Jerzwałdzie przy Zespole Parków Krajobrazowych Pojezierza Iławskiego i Wzgórz Dylewskich. Jego pomysłodawca Tadeusz Markos przyjmuje tu m.in. ptaki błotno-wodne jak perkozy, gągoły, tracze.
– Wszystko zaczęło się od rybołowa, który potrzebował pomocy. Z potrzeby chwili zaczął powstawać ośrodek, sami robiliśmy z bratem woliery z siatek – wspomina. – Przy każdej wizycie osób, które trafiają tu z rannymi zwierzętami, dzielimy się przyrodniczą wiedzą na temat poszczególnych gatunków, doraźnej pomocy potrzebującym zwierzętom. Edukujemy i uwrażliwiamy ludzi na los innych stworzeń.
Ośrodki szukają na co dzień wsparcia nie tylko poprzez zbiórki pieniędzy, ale też wirtualne adopcje, licytacje, eventy kulturalne, jak choćby letnie koncerty w Bukwałdzie. W zamian dają wiele możliwości edukacyjnych. Poprzez historie konkretnych zwierząt pokazują zwłaszcza młodemu pokoleniu problematykę środowiska, uczą, że zwierzę jest czującym stworzeniem, które ma swój świat. Jak chociażby ulubienica odwiedzających ośrodek w Bukwałdzie – kruk Baśka, która potrafi powtarzać swoje imię.
– Nie trzeba szukać kosmitów na Marsie, próba porozumienia z innymi gatunkami na tej planecie jest równie dużym wyzwaniem – twierdzi Ewa Rumińska. – Nasze światy się zazębiają, ale to my stawiamy mnóstwo przeszkód, które stanowią o życiu zwierząt. Rozwój wolontariatu to dla nas sprawa kluczowa, edukacja nowej ery powinna odbywać się w plenerze. Tylko taka pozwoli nowym pokoleniom nauczyć się żyć w symbiozie z ich otoczeniem.
- Tekst: Beata Waś
- Obraz: Anna Kamińska, arch. Fundacji Albatros
Lista ośrodków: falbatros.pl/lista-osrodkow-rehabilitacji/
Rozlicz swój podatek i pomóż zwierzętom:
|