Cierpią w ciszy, a emocje widać głównie w ich oczach. Za pomoc poszkodowanym dzikim zwierzętom nie jest odpowiedzialna żadna instytucja w Polsce. Ale rośnie grono ludzi, którzy poświęcają im swój czas i serce. Kim są i co nimi kieruje?

Nawet w dobie wojny i kryzysu nie potrafię dzielić: bardziej lub mniej wartościowe życie. Na wojnie giną też zwierzęta. Są tu na Ziemi osobnikami drugiej kategorii, chociaż cierpią tak samo jak my.

Na pomoc dzikim zwierzętom

Właśnie rozmyślam nad koncepcją reportażu i jak na zawołanie widzę przez okno swojego wiejskiego domu emocjonującą scenę: kot potrząsa złapanym ptakiem, wokół sypią się pióra. Wybiegam na podwórko, podnoszę porzuconego przez oprawcę, sparaliżowanego strachem kosa i patrzę w jego przerażone oczy. Oddycha szybko, maleńkie serduszko wali jak oszalałe, więc jest nadzieja. Wkładam śnięte ciałko do pudełka po butach, w samochód i pędem do Ośródka Rehabilitacji Ptaków Dzikich w Bukwałdzie. Mam 16 km.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

W jego Ptasim Szpitalu od razu trafia do pracowni rentgenowskiej. Na zdjęciu widać, że czaszka kosa jest uszkodzona kocimi kłami, zrobił się krwiak. Dostaje antybiotyk, lek przeciwbólowy i trafia do klatki na matę grzewczą. – Ma małe szanse na przeżycie, ale zdarzały się tu u nas różne cuda – pociesza dr Ewa Rumińska, która od 18 lat prowadzi Fundację Albatros i ośrodek w Bukwałdzie. – Jeśli się nie uda, przynajmniej umrze bez bólu i w spokoju. I tak się niestety stało…

– Pacjentów jest coraz więcej, a ośrodki rehabilitacji dzikich zwierząt nie są z gumy – przyznaje Ewa. – Na szczęście nie brakuje wokół nas ludzi z sercem dla zwierząt.

Pomoc dzikim zwierzętom- ośrodki rehabilitacji dzikich zwięrząt na Warmii i Mazurach

Choć ośrodek w Bukwałdzie zajmujący powierzchnię około hektara ma obecnie na stanie 150 zwierząt i pęka w szwach, nikomu nie odmawiają tu pomocy. Ludzie przyjeżdżają ze znalezionymi ptakami i małymi ssakami siedem dni w tygodniu, niemal o każdej porze dnia i nocy. Z ponad ośmiu tys. zwierząt jakie przez 18 lat trafiły do tutejszej, największej w regionie specjalistycznej lecznicy dla dzikich ptaków, ponad połowa wróciła na wolność. Tylko w 2021 roku 624 osobniki.

– Pacjentów jest coraz więcej, a ośrodki rehabilitacji dzikich zwierząt nie są z gumy – przyznaje Ewa. – Na szczęście nie brakuje wokół nas ludzi z sercem dla zwierząt.

Brakuje za to kasy. To nieustający dylemat ośrodków dzikich zwierząt, które jeśli nie działają np. przy Lasach Państwowych czy parkach krajobrazowych, same walczą o utrzymanie. Tylko w Bukwałdzie schodzi ponad półtorej tony pokarmu miesięcznie, do tego koszty leczenia, transportu, opłaty stałe. Aby móc wykorzystać wywalczone w konkursach dotacje, trzeba zapewnić wkład własny, więc pozostają internetowe zbiórki i darowizny. Jak ta z okazji urodzin Albatrosa (wspieramalbatrosa.pl). Cegiełki na utrzymanie ośrodka darczyńcy kupują w formie symbolicznych piór.

– Większość osób nie ma świadomości, jak trudno utrzymać ośrodek, jak kosztowna to działalność i ile pracy potrzeba, aby zdobyć środki na jego utrzymanie – przyznaje Ewa. – Wiele osób nie wie również, że może nam w tym pomóc – gdyby każdy, kto nas zna, dał miesięcznie choćby po pięć złotych, moglibyśmy pomagać więcej i skuteczniej. Nawet w dobie wojny i kryzysu nie potrafię dzielić: bardziej lub mniej wartościowe życie. Na wojnie giną też zwierzęta. Są tu na Ziemi osobnikami drugiej kategorii, chociaż cierpią tak samo jak my. Problem leży też w edukacji dotyczącej zapobiegania i pomocy w cierpieniu zwierząt. Zdecydowanie za mało jest jej w szkołach i w mediach.

Dlatego nawet widząc to cierpienie, nie wiemy jak reagować, gdzie szukać pomocy. Omijamy potrącone przy drodze zwierzęta, albo wręcz przeciwnie – niepotrzebnie zabieramy młode osobniki z lasu, odrywając często od polującej w tym czasie matki. Bywa, że ludzie przetrzymują w domach dzikie zwierzęta i ptaki, dopóki nie zaczynają dorastać i dostarczać problemów.

– Był taki przypadek w Warszawie: kobieta znalazła liska, wzięła go do domu i wychowywała razem z psem – wspomina Anna Kamińska, prowadząca Ośrodek Okresowej Rehabilitacji Zwierząt Jelonki w Nowym Monasterzysku pod Elblągiem. – Do czasu aż podrósł, stał się agresywny i przy zakładaniu szelek na spacer odgryzł jej dziecku nos. Dziecko ucierpiało na całe życie, a lis decyzją weterynarza został poddany eutanazji. Brak wiedzy i nieodpowiedzialność człowieka naraża innych, a zwierzę skazuje się na dożywocie w ośrodku lub śmierć.

Aby móc wykorzystać wywalczone w konkursach dotacje, trzeba zapewnić wkład własny, więc pozostają internetowe zbiórki i darowizny. Jak ta z okazji urodzin Albatrosa (wspieramalbatrosa.pl). Cegiełki na utrzymanie ośrodka darczyńcy kupują w formie symbolicznych piór.

Pomoc dzikim zwierzętom – potrzebna jest konkretna ustawa oraz finansowanie

Kto jest odpowiedzialny za finansowanie i opiekę nad rannymi dzikimi zwierzętami? Ustawa niestety tego nie określa. Choć ośrodki rehabilitacji zwierząt są wymienione w jej zapisie o Ochronie Zwierząt, nie ma wzmianki o ich finansowaniu. Nawet jeśli to chronione zwierzę, przewieźć je do ośrodka może każdy. W przypadku małych ptaków to nie problem, gorzej gdy wypadek przydarza się np. wilkowi czy łosiowi. I nawet jeśli ludzie chcą pomóc poszkodowanym zwierzętom, często odbijają się od przysłowiowej ściany. W emocjach nie wiedzą gdzie szukać pomocy, więc najwięcej telefonów wykonywanych jest do Straży Miejskiej albo na numer 112.

– My akurat współpracujemy ze Strażą Miejską w Elblągu i oni kierują do nas osoby, które chcą pomóc poszkodowanym ptakom czy innym zwierzętom – mówi Anna Kamińska. – Ale w wielu innych regionach odsyłani są od policji albo gminy, a urzędnicy umywają ręce od wzięcia odpowiedzialności. Ostatnia sytuacja: sobota wieczór, samochód potrąca pod Trójmiastem sarnę. Policja chce wysłać łowczego na miejsce, aby ją odstrzelił, ludzie upierają się na ratowanie zwierzęcia. W pobliżu nie ma żadnego ośrodka. W końcu znaleźli nas w internecie i dotarli o godzinie pierwszej w nocy z wycieńczoną sarną. Wiele zwierząt da się uratować, ale z powodu braku wyspecjalizowanej instytucji odpowiedzialnej za to, często kończy się tym, iż zwierzę umiera w cierpieniach albo zostaje poddane eutanazji.

Dlatego nawet widząc to cierpienie, nie wiemy jak reagować, gdzie szukać pomocy. Omijamy potrącone przy drodze zwierzęta, albo wręcz przeciwnie – niepotrzebnie zabieramy młode osobniki z lasu, odrywając często od polującej w tym czasie matki. Bywa, że ludzie przetrzymują w domach dzikie zwierzęta i ptaki, dopóki nie zaczynają dorastać i dostarczać problemów.

Warmia i Mazury to wyjątkowe miejsce, gdzie dzikie zwierzęta nie zostaną bez pomocy

Warmia i Mazury na tle innych regionów są uprzywilejowane pod względem liczby miejsc dla dzikich zwierząt. Dziesięć ośrodków prowadzonych przez nadleśnictwa, fundacje i osoby prywatne współpracuje ze sobą, wymienia się wiedzą i wspiera w opiece. Tylko w Jelonkach, które dysponują 10-hektarowym gospodarstwem, przebywa obecnie 260 zwierząt i ptaków. Oprócz dzikich, również hodowlane, odebrane z interwencji, transportu do rzeźni, jak konie, świnie, kozy i cielaki. Wolierę dla uratowanych z ferm futrzarskich lisów, zbudowała tu zaprzyjaźniona organizacja Otwarte Klatki.

– Jestem przeciwniczką płacenia handlarzom za wykup zwierząt, ale czasem coś we mnie pęka, kiedy widzę skrajnie zaniedbane przypadki – przyznaje Anna. – Dzięki zbiórce internautów udało nam się wykupić ostatnio klacz i źrebię. Chorego cielaka rolnik zostawił nam pod bramą, bo koszty leczenia jego wypadniętej kiszki przekraczały wartość rynkową zwierzęcia. My ratujemy je bez względu na koszty i wysiłek. Z tego jesteśmy znani w Polsce. Borsuka znalezionego w rowie po wypadku, przywieziono do nas aż spod Krakowa. Przez tydzień był nieprzytomny pod kroplówką, po czterech miesiącach wrócił na wolność. Daleki transport nie jest dobry dla poszkodowanych zwierząt i kierujemy ludzi do bliższych ośrodków, ale często upierają się aby przyjechać właśnie tu.

Pasja i zapał do niesienia pomocy dzikim zwierzętom

Przy ośrodku w Bukwałdzie działa także Ptasia Straż – jedyna tego typu grupa w Polsce. Jej wolontariusze od kilku lat odbierają z miejsc wypadków ptaki i małe ssaki. I do nich też dzwonią z prośbą o pomoc ludzie z całej Polski.

– Moja przygoda ze strażą zaczęła się od znalezionego w rodzinnym Płocku rannego gawrona – wspomina Michał Szadkowski, absolwent zootechniki na UMW, wolontariusz Ptasiej Straży. – Dzwoniłem do ogrodów zoologicznych, do weterynarzy i nikt nie chciał się nim zająć. Przyjechał ze mną na stancję do Olsztyna, ktoś na uczelni powiedział mi o ośrodku w Bukwałdzie. Gawron doszedł tu do siebie i wrócił na wolność. A ja zostałem jednym z wolontariuszy. Poświęcając bezinteresownie swój czas, ale chłonąc coraz bardziej fascynujący mnie świat dzikich zwierząt.

Razem z innymi wolontariuszami Michał przeszedł u Ewy Rumińskiej szkolenie z udzielania pierwszej pomocy i transportu ptaków. Współpraca Straży Miejskiej w Olsztynie z Ptasią Strażą owocuje tysiącami interwencji rocznie.

– Zdarzają nam się też poszkodowane jeże, wiewiórki czy młode zające – tłumaczy Michał. – Te ostatnie mają taki mechanizm obronny, że zastygają w bezruchu w razie niebezpieczeństwa. A ludzie myśląc, że potrzebują pomocy, z łatwością wyciągają je z naturalnego środowiska. Podobnie jak małe ptaki – podloty. Czasem udaje się odstawić je do miejsca, z którego niepotrzebnie zostały zabrane, ale nie w przypadku każdego gatunku jest to możliwe.

Współpraca z „Albatrosem”, zainspirowała Michała do założenia własnego ośrodka dla dzikich zwierząt w zakupionym siedlisku w Jonkowie.

– Jestem na etapie załatwiania zezwoleń. Mam nadzieję, że za parę miesięcy będę mógł przyjąć pierwsze zwierzaki – przyznaje Michał. – Potrzeby są ogromne, dotychczasowe ośrodki są przepełnione. Nie ma rozwiązań systemowych opieki nad dzikimi zwierzętami, więc póki co, mogą liczyć tylko na nas, ludzi z pasją.

Fundacja Albatros zainicjowała współpracę ośrodków w regionie i w ramach projektu SYMBIOSIS wspiera sześć z nich, m.in. ośrodek Jelonki i ośrodek w Jerzwałdzie.

– To dofinansowanie opieki lekarsko-weterynaryjnej i zakup potrzebnego sprzętu. Czekamy też niecierpliwie, żeby włączyć do sieci ośrodek w Jonkowie – tłumaczy Ewa Rumińska.

W ośrodkach działają ludzie o ponadprzeciętnej wrażliwości i empatii, a ich codzienność pełna jest rozterek: czy ratować beznadziejne przypadki poturbowanych zwierząt, czy pozwolić odejść w sposób humanitarny? Najstarszy ośrodek w regionie działa od 1996 roku w Jerzwałdzie przy Zespole Parków Krajobrazowych Pojezierza Iławskiego i Wzgórz Dylewskich. Jego pomysłodawca Tadeusz Markos przyjmuje tu m.in. ptaki błotno-wodne jak perkozy, gągoły, tracze.

Istotna rola edukacji i uwrażliwiania na los zwierząt

W ośrodkach działają ludzie o ponadprzeciętnej wrażliwości i empatii, a ich codzienność pełna jest rozterek: czy ratować beznadziejne przypadki poturbowanych zwierząt, czy pozwolić odejść w sposób humanitarny? Najstarszy ośrodek w regionie działa od 1996 roku w Jerzwałdzie przy Zespole Parków Krajobrazowych Pojezierza Iławskiego i Wzgórz Dylewskich. Jego pomysłodawca Tadeusz Markos przyjmuje tu m.in. ptaki błotno-wodne jak perkozy, gągoły, tracze.

– Wszystko zaczęło się od rybołowa, który potrzebował pomocy. Z potrzeby chwili zaczął powstawać ośrodek, sami robiliśmy z bratem woliery z siatek – wspomina. – Przy każdej wizycie osób, które trafiają tu z rannymi zwierzętami, dzielimy się przyrodniczą wiedzą na temat poszczególnych gatunków, doraźnej pomocy potrzebującym zwierzętom. Edukujemy i uwrażliwiamy ludzi na los innych stworzeń.

Ośrodki szukają na co dzień wsparcia nie tylko poprzez zbiórki pieniędzy, ale też wirtualne adopcje, licytacje, eventy kulturalne, jak choćby letnie koncerty w Bukwałdzie. W zamian dają wiele możliwości edukacyjnych. Poprzez historie konkretnych zwierząt pokazują zwłaszcza młodemu pokoleniu problematykę środowiska, uczą, że zwierzę jest czującym stworzeniem, które ma swój świat. Jak chociażby ulubienica odwiedzających ośrodek w Bukwałdzie – kruk Baśka, która potrafi powtarzać swoje imię.

– Nie trzeba szukać kosmitów na Marsie, próba porozumienia z innymi gatunkami na tej planecie jest równie dużym wyzwaniem – twierdzi Ewa Rumińska. – Nasze światy się zazębiają, ale to my stawiamy mnóstwo przeszkód, które stanowią o życiu zwierząt. Rozwój wolontariatu to dla nas sprawa kluczowa, edukacja nowej ery powinna odbywać się w plenerze. Tylko taka pozwoli nowym pokoleniom nauczyć się żyć w symbiozie z ich otoczeniem.

ozwój wolontariatu to dla nas sprawa kluczowa, edukacja nowej ery powinna odbywać się w plenerze. Tylko taka pozwoli nowym pokoleniom nauczyć się żyć w symbiozie z ich otoczeniem.

  • Tekst: Beata Waś
  • Obraz: Anna Kamińska, arch. Fundacji Albatros
Lista ośrodków: falbatros.pl/lista-osrodkow-rehabilitacji/

Rozlicz swój podatek i pomóż zwierzętom:

  • Fundacja Albatros:          KRS 0000263522
  • Ośrodek Jelonki:              KRS 0000573711