Muzyka, sztuki wizualne, fotografia, żeglowanie – z połączenia tych pasji uczynił sposób na życie. O tym jak ożywić potencjał małego miasta, opowiada Piotr „Kostek” Konstantynowicz, który od kilku dekad kreuje w Giżycku ambitne, często niszowe inicjatywy kulturalne, jak choćby „Posejdon Jazz Festiwal”, którego kolejna edycja rusza w czerwcu.
MADE IN: W jakiej kolejności przedstawiłbyś się: animator kultury, armator, lokalny patriota?
Piotr „Kostek” Konstantynowicz: Na pewno lokalność jest dla mnie bardzo ważna. Dlatego dzielę się tym, co mnie ukształtowało w moim najbliższym otoczeniu, w rodzinnym mieście. Z tych, można powiedzieć, samolubnych działań związanych np. z zamiłowaniem do muzyki, powstały inicjatywy na dobrym poziomie, które stały się rozpoznawalne w Polsce.
Jedna z nich to kultowy Jazz Club Galeria, który prowadziłeś w latach 90. w Giżycku. Chyba pierwszy i jedyny lokal z takim klimatem?
Piotr „Kostek” Konstantynowicz: Wydaje mi się, że byłem pierwszy. Wszystko zaczęło się od Zaduszek Jazzowych, które zorganizowałem w 1992 roku w Giżycku „Specjal Edition”. Wtedy odważyłem się na otwarcie klubu – pionierskiej inicjatywy w czasach, kiedy ludzie bali się jeszcze słowa jazz. Nie był ani melodyjny, ani łatwy w przyswajaniu. Byłem konsekwentny, rzadko dawałem się namówić na inną muzykę, zarówno na żywo, jak i na kasetach.
Jako nastolatka wpadałam do twojego klubu, znanego w całej okolicy, by chłonąć artystyczną atmosferę.
Na jego niewielkiej przestrzeni spotykało się kilka pokoleń, bywało lokalne środowisko artystyczne, ale także twórcy znani z telewizji estrady. Młodzi ludzie, którzy trafiali tu właśnie z pobliskich miasteczek, zgrzytali zębami przy trudnych dźwiękach, ale imponowało im towarzystwo i miejsce. Kiedy spotykamy się po latach, dziękują, że nauczyłem ich słuchać jazzu. To nie był dochodowy interes, ale z pewnością ważne miejsce, nie tylko dla miejscowych. Kiedy w 1999 roku straciłem możliwość prowadzenia klubu, postanowiłem skupić się na innej pasji – żegludze. Byłem właścicielem małego stateczku „Osjan”, który ze względu na Jazz Club, przez lata nieco zaniedbałem.
I postanowiłeś przenieść atmosferę klubową na jego pokład?
Mieścił tylko 12 osób, więc wziąłem kredyt i kupiłem dwie większe jednostki, na których latem organizuję koncerty. Wieloletnie przyjaźnie z czasów klubu owocują, dzisiaj artyści sami dzwonią z propozycjami grania na pokładzie. Gościłem zarówno składy jazzowe, jak i muzyki barokowej. Kusi mnie, aby iść także w stronę klasyki, której słucham m.in. w radiowej Dwójce od młodzieńczych lat. Muzyka na żywo, niosąca się po tafli jeziora, przy zachodzie słońca, to niezwykłe doznanie. Nawet kiedy pada deszcz, to wyjątkowe połączenie naturalnych i muzycznych dźwięków powoduje niesamowite wrażenie. Na przykład dźwięk trąbki rozcinający wstającą znad jeziora mgłę…
Dlatego trudno o miejsca na widowni.
Informacja o wydarzeniach rozchodzi się drogą pantoflową, a chętnych jest często dużo więcej, niż miejsc na statku. To stała grupa kilkudziesięciu miejscowych melomanów, ale też ludzie, którzy po latach życia w dużych miastach przenieśli się na Mazury i szukają dostępu do wyższej kultury. W czerwcu ruszamy z koncertami „Posejdon Jazz Festiwal”. W tym roku wystąpi u mnie być może m.in. Aga Zaryan, Marcin Wasilewski, Dorota Miśkiewicz, Jurek Marek.
Na twoim pokładzie bywają także znani literaci.
Spotkania z udziałem pisarzy pod nazwą „Literatura na wodzie” organizuję razem ze Stowarzyszeniem „Wspólnota Mazurska”, którego byłem współzałożycielem w 1989 roku. To także była nowatorska, niezwykle prężna inicjatywa w tamtych czasach. Przetarliśmy szlaki, staliśmy się wzorem dla innych organizacji, które zaczęły działać na rzecz lokalnej społeczności. Dziś stowarzyszenie realizuje spotkania związane tematycznie z historią i literaturą. Mamy na Mazurach wielu świetnych twórców ze wszystkich dziedzin. Jednak brakuje w Giżycku choćby przestrzeni wystawowej, w której mogliby prezentować swój talent. Tę funkcję przejął sztynorcki Memuak. Powstają też na Mazurach nowatorskie inicjatywy, takie jak np. Otwarte Pracownie, które wspieram całym sobą.
Twój dom też podobno przypomina galerię sztuki.
W rodzinnym domu był fajansowy wazon z włocławskiej wytwórni. Tak mnie fascynowała jego forma i malatura, że po latach zacząłem kolekcjonować porcelanę z lat 60. Potem przyszedł czas na malarstwo i fotografię. Sam zacząłem robić zdjęcia tego, co mnie otacza: przyrody, budynków gospodarczych, świata, który nieustannie się zmienia. Giżycko stało się miastem starszych ludzi, młodzi stąd wyjeżdżają, a nowe apartamentowce stawiane z myślą o wynajmie sezonowym, pustoszeją we wrześniu. Swoją działalnością staram się jednak pokazać, że w małym mieście także jest potencjał i można rozwijać skrzydła.
Za co nagrodzono cię „Medalem za szczególne zasługi dla Miasta Giżycka”.
Miejscowi wiedzą, że mogą na mnie liczyć w różnych sprawach. Lubię ludzi, jestem otwarty na każdego, staram się słuchać. To wartości wyniesione z domu. Na Mazurach zawsze mieszały się narodowości, moi rodzice znaleźli się tu w wyniku Akcji „Wisła”. Mama – nauczycielka, zawsze powtarzała mi i moim braciom, że każdemu człowiekowi należy się szacunek, bez względu na pochodzenie i status. I że życie ma sens, kiedy dzielisz się z innymi. Więc ja dzielę się jak umiem najlepiej. To rodzaj misji: inspirować młodsze pokolenia, aby chroniły mazurski krajobraz i dbały o kontakt ze sztuką, która otwiera oczy i serce.
Rozmawiała: Beata Waś, obraz: Marcin Święcicki
„Lustra Mazur” – najnowsza wystawa
📸 2 maja o godz. 18:00 w Galerii Ity Haręzy w Reszlu odbędzie się wernisaż wystawy „Lustra Mazur” autorstwa Piotra Konstantynowicza. Fotograficzne pejzaże oddają ducha Mazur – ich zmienność, spokój i ulotne piękno.
Zrealizowano przy współpracy z Samorządem Województwa Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.
#genWarmiiiMazur |
![]() |