JAK TRENER DRUŻYNY SPORTOWEJ POPROWADZIŁBY KONCERT MUZYKI KLASYCZNEJ? O 70 LATACH FILHARMONII WARMIŃSKO-MAZURSKIEJ OPOWIADA PIOTR SUŁKOWSKI, DYREKTOR NACZELNY I ARTYSTYCZNY.

 

MADE IN: Muzyka łagodzi obyczaje. A połamał pan kiedyś batutę z
wściekłości na próbie?
Piotr Sułkowski: Najczęściej na próbie batuty nie używam, więc łatwiej jest mi nie łamać.
(śmiech) Próba jest dla nas (orkiestry i dyrygenta) najważniejsza, bo na niej ścierają się emocje, które próbujemy przełożyć na artystyczny sukces – na koncert. Zdarza się, że próba zostaje przerwana z jakiegoś powodu, ale takie emocje są również potrzebne – pozwalają nam później budować muzykę żywą, a zarazem prawdziwą, która z nas emanuje.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Jak zagrałaby orkiestra, gdyby pan jako dyrygent jej nie poprowadził
na koncercie?
Często pytany jestem, po co jest dyrygent. Myślę, że najlepszą odpowiedzią
jest porównanie dyrygenta do trenera drużyny sportowej, który w czasie meczu siedzi na ławce i nie bierze czynnego udziału w grze. Daje jedynie sygnały, które sugerują zawodnikom,
jak grać, by odnieść sukces. Dyrygenci są niezwykle potrzebni na próbach, a podczas koncertu kontrolują jego przebieg, podając tempo, dynamikę. Orkiestra jest po próbach przygotowana, wie w jakim kierunku ma podążać, więc mogłaby sama wystąpić. Czar, dźwięk, muzyczne frazy artyści wydobywają ze swoich instrumentów, a my dyrygenci modelujemy je dynamiką, ekspresją, tempem. Zdarzają się jednak podczas koncertu sytuacje nieprzewidywalne, np. solista jest w gorszej formie i trzeba zmienić w jednym momencie jego interpretację. Dyrygent, który jest liderem, musi to wziąć na siebie.

Ma pan klucz, z którego układa repertuar?
To zależy od tego, jakie potrzeby ma dana instytucja i jakich ma melomanów. Pracowałem w różnych miastach, w Polsce i za granicą, i wiem, że bardzo ważne jest słuchanie podpowiedzi, które padają w różnych miejscach i okolicznościach, np. na korytarzach czy u fryzjera. My się temu przysłuchujemy i z tego korzystamy. Dlatego ludzie przychodzą do Filharmonii tłumnie, z czego bardzo się cieszymy.

Jaki jest Olsztyn dzięki Filharmonii?
Gdy przyjechałem do Olsztyna (jestem z Krakowa), odkryłem z radością ogromną ilość chórów, zespołów wokalnych, szkół tańca. Zafascynowany tą obserwacją, od razu chciałem to połączyć i pokazać – stąd został zrealizowany „Dziadek do orzechów” z tancerzami, a następnie „Baron cygański” z Romami i wiele inicjatyw z chórami i miejscowymi artystami. Niedługo wprowadzimy program dla maluszków i matek spodziewających się dziecka – po to, by muzyka
towarzyszyła im od początku życia, bo muzyka rozwija i naprawdę „łagodzi obyczaje”.

Z wydanego przez Filharmonię „Notatnika olsztyńskiego muzyka”, opowiadającego zakulisowe historie z 70 lat działalności, wychodzi nieraz prawdziwa komedia omyłek.
Tę historię przedstawiliśmy przy pomocy naszych dwóch muzyków: solisty trębacza Pawła Banasiuka, który przez lata rysował ją na skrawkach nut, oraz Janusza Cieplińskiego, także trębacza i znakomitego prowadzącego nasze koncerty symfoniczne. Publikacja opisuje wydarzenia nie tylko z koncertów, ale i wyjazdów orkiestry, od zaplecza, pokazując naszych artystów w prywatnych ubraniach – nie we frakach, śmiejących się, ale i przeżywających ciężkie momenty. Można ją czytać od deski do deski, jak świetny komiks, nawet dzieciom.

Ma pan swoją ulubioną historię?
Niemal każda jest mi bliska. Powtórzę jedną. Na pewnym wyjeździe orkiestry, w małej miejscowości, artyści chcieli odreagować trudy koncertów i napić się dobrego trunku. Okazało się, że wszystkie sklepy są już zamknięte, ale dowiedzieli się, że eliksir można nabyć
w pobliskim mieście. Poszli więc we frakach na stację kolejową, przekonali maszynistę parowozu, że są muzykami i muszą tam dojechać! A on aż zaniemówił, odpalił lokomotywę, zawiózł ich i już z trunkiem odwiózł. Byli mocno zakurzeni, bo parowóz był napędzany
węglem, ale dopięli swego. (śmiech)

Zdarzyło się, że któryś z muzyków zapomniał nut, z których miał zagrać na koncercie ?
Tak, czasem nawet instrumentalista otwierał futerał i odkrywał, że nie wziął instrumentu. Albo kiedyś (akurat nie z olsztyńskimi filharmonikami) wyjechałem z orkiestrą na letnie tournée, gdzie wszyscy chodzili w krótkich spodenkach i sandałach. Przed koncertem okazało się, że ktoś nie zabrał lakierków, więc… zapastował stopy na czarno pastą do butów! Nikt nie zauważył.

Tekst: Katarzyna Sosnowska-Rama, obraz: Tomasz Waszczuk