Coraz częściej odwiedzamy stadniny i uczymy się jeździectwa na Warmii i Mazurach. Pasja koniarska zatacza szersze kręgi, specjalizujemy się w wybranych dyscyplinach i aspektach obcowania z końmi. Każdy słyszał pewnie o skokach jeździeckich albo wyścigach na Służewcu. Tymczasem konie mają dużo więcej do zaoferowania.

Serwis i tętno konia

Sportowe rajdy konne powstały w latach 50. ub. wieku i z każdą kolejną dekadą zyskiwały na popularności. Konkurencja jest oczywista: dana para (jeździec i koń) ma za zadanie w jak najkrótszym czasie przebyć określony dystans. Ale wyścig składa się nie tylko z odcinków, bo po każdym z nich następuje badanie lekarskie koni. Następnie zwierzęta są „serwisowane” – to czas na rozsiodłanie, czesanie, karmienie i odpoczynek. W wymienionych czynnościach zawodników jeździectwa wyręczają „luzacy”, czyli osoby odpowiedzialne za sprzęt i komfort koni. Przerwa trwa 30 minut i nie jest wliczana w czas przejazdu każdego jeźdźca. Rajd zwycięża ta para, która jako pierwsza przekroczy linię mety, a przy tym przez całą trasę wyścigu będzie spełniać normy weterynaryjne. Dodatkowo tętno konia nie może przekroczyć wyznaczonego limitu (przeważnie 64 uderzenia serca na minutę). Nacisk na aspekt zdrowotny i bezpieczeństwo zwierząt oraz jeźdźców wyróżnia sportowe jazdy konne na tle pozostałych wyścigów.

Jeździectwo: czysta krew arabska

Dystans do przebycia waha się w zależności od standardu zawodów, ale mieści się w przedziale od 40 do 160 km. Najbardziej prestiżowe są rajdy długodystansowe, potocznie zwane enduransami. W wyścigu startuje około 40 zawodników. W konkurencji może wziąć udział koń każdej rasy, aczkolwiek ze względu na wytrzymałość i umiejętność radzenia sobie z podłożem różnego typu, w tym sporcie najchętniej wykorzystuje się te czystej krwi arabskiej. – To bardzo inteligentne, odporne zwierzęta – podkreśla Agnieszka Gutowska-Woźniak, jedna z reprezentantek tej dyscypliny jeździeckiej w naszym kraju. – Mało jedzą, więc mogą biec dłużej bez przerwy. Poza tym nawiązują niezwykłą więź z tym, kto je dosiada.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Agnieszka śmieje się, że zamiana konia innej rasy na arabskiego jest trochę jak przesiadka z Malucha do Porsche. Wytrenowany „arab” staje się koniem jednego jeźdźca.

Start w tak wymagającej konkurencji poprzedzają ciężkie przygotowania. To bieganie po kilkadziesiąt kilometrów dziennie w różnym tempie. W miarę treningów serce wierzchowca rośnie, co wpływa na regularne tętno, a zatem i lepszą wydolność podczas zawodów. Zwierzęta muszą co miesiąc odbywać kontrolną wizytę u weterynarza, do tego jeść odpowiednią paszę, odwiedzać kowala i fizjoterapeutę. Przeciętny koszt utrzymania takiego rumaka to około 3 tys. zł miesięcznie. Zaś cena wytrenowanego już pod zawody konia arabskiego wynosi 20–25 tys. euro. Jeżeli ktoś zamierza kupić wyścigowca z myślą o zawodach na pustyni, musi liczyć się z wydatkiem ponad 30 tys. euro.

Jeździectwo: niszowa dyscyplina

Sportowe rajdy konne są znane w Polsce od 1986 roku, a pierwsze mistrzostwa Polski odbyły się cztery lata później w Białymstoku. Te zawody trwały dwa dni, a trasa liczyła 100 km. – To wciąż niszowa, mało medialna dyscyplina. Nie jest tak ekscytująca, bo znaczna część rajdu odbywa się daleko od linii mety. Kiedy moi rodzice przyszli obejrzeć jedne z zawodów, w których brałam udział, narzekali, że przez większość czasu prawie nic nie zobaczyli – wspomina Agnieszka.

Trenerka jeździectwa i właścicielka koni rajdowych wielokrotnie występowała na wyścigach w całej Europie. Trzykrotnie była w drużynie startującej startujących w rajdach na pustyni w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Po poważnym wypadku w sierpniu 2019 roku, któremu uległa podczas zawodów w Kliczkowie i otarła się o śmierć, obiecała bliskim, że nie będzie więcej startować. Obecnie na zawodach pojawia się już tylko w roli sędzi, ale konie pozostały bliskie jej sercu.

jeździectwo

Jeździectwo: sportowe rajdy konne są znane w Polsce od 1986 roku

Jeździectwo: komu podkowa przynosi szczęście

O koniach, choć od strony kopyt, może sporo powiedzieć Józef Antczak, pochodzący z Kadyn prekursor kowalstwa objazdowego w Polsce. Cały warsztat zmieścił w małym busie, którym odwiedza swoich klientów. Już na początku rozmowy podkreśla, że w tym przypadku to zawód wybiera ludzi, nie na odwrót. A jest to zawód trudny, czasami wręcz niebezpieczny. Krótko mówiąc, kowalstwo nie jest dla każdego.

Dawniej adept kowalstwa podkuwał tak, jak nauczył się od swojego mentora. Wprawdzie to praktyka czyni mistrza, ale pan Józef postanowił pójść dalej. W poszukiwaniu merytorycznej wiedzy nauczył się języków obcych, co pozwoliło mu czytać zagraniczne publikacje. Jako pierwszy w Polsce zakupił amerykański piec gazowy. Z tego powodu był przez znajomych po fachu nazywany szarlatanem. Podejmował się różnych wyzwań, nie bał się nawet trudnych koni, odwiedził liczne stadniny w 19 krajach Europy.

Ma na swoim koncie wiele osiągnięć, m.in. obecność na mistrzostwach świata w Poznaniu w 1995 roku, gdzie kompletował skład pierwszego polskiego serwisu, obsługę kadry polskiej na mistrzostwach w Asyżu i podczas Igrzysk Olimpijskich w 1996 roku. Był również obecny na mistrzostwach świata w Rajdach Konnych w Dubaju, które odbyły się w 2001 roku. Dzisiaj prowadzi wykłady na Uniwersytecie Wrocławskim, gdzie uczy studentów prawidłowej pielęgnacji kopyt.

Twierdzi, że podkuwanie jest złem koniecznym. Źle założona podkowa może spowodować, że koń okuleje, a to może oznaczać dla niego tragiczny finał. – Brak pielęgnacji kopyt też nie jest dobry – przestrzega. – Ścierają się wtedy kąty w stawach.

Podkowy należy wymieniać średnio co 6–7 tygodni. Jednak w trakcie przygotowań do zawodów robi się to częściej. Zdaniem Józefa Antczaka równanie na zdrowe kopyto to właściwa dieta plus ruch.

Jako przedstawiciel ginącego zawodu zaznacza, że nie da się wyuczyć kowalstwa inaczej niż od wprawnego rzemieślnika. Brak takich szkół w Polsce sprawia, że trzeba pobierać praktyki u mistrzów. On sam miał to szczęście, że mógł uczyć się fachu w zakładzie ojca. Wykreślenie kowalstwa z listy zawodów poskutkowało tym, że mamy teraz do czynienia z wysypem amatorów podkuwania. Kowalem może zostać właściwie każdy, ale trzeba pamiętać, że nawet nieumyślne skrzywdzenie konia może skutkować odpowiedzialnością karną. Józef Antczak przez jakiś czas prowadził szkołę, ale musiał zakończyć jej działalność. Jedną z przyczyn był brak wsparcia ze strony państwa.

Puenta rozmowy jest krótka: bez kopyt nie ma konia. Jeżeli ryba psuje się od głowy, to wierzchowiec właśnie od nich.

Jeździectwo: w nagrodę pojadę na konie

Terapeutyczny potencjał koni dostrzegła Emilia Mnich. Instruktorka jeździectwa od siedmiu lat prowadzi zajęcia hipoterapii, aktualnie w Tomaszkowie. Przyjeżdżają do niej dzieci oraz dorośli z różnego rodzaju dysfunkcjami. Często gości osoby z zespołem Downa, autyzmem lub innymi rodzajami niepełnosprawności psycho-ruchowej. – U dzieci, które przyjeżdżają tutaj od kilku lat, widać znaczne postępy w funkcjonowaniu ruchowym i podejściu do otoczenia – podkreśla Emilia Mnich.

Jazda na koniu uczy wypychania bioder w naturalnym rytmie. To doskonałe ćwiczenie prawidłowego napięcia mięśniowego. Dzięki temu osoby zbyt spięte mogą się rozluźnić, a te o obniżonym napięciu mięśniowym nieco „zesztywnieć”. Siedząc na koniu nie można się garbić, trzeba trzymać proste plecy, co dodatkowo wzmacnia mięśnie posturalne i niweluje wady postawy. Osoby przebywające głównie w domu mają ograniczone możliwości ruchu, a cykliczne przejażdżki w siodle wprowadzają zmianę, do której ciało zaczyna się adaptować. Nowa rutyna rozwija pamięć mięśniową. Poza tym dzieci mają szansę podejmować samodzielne decyzje oraz nauczyć się empatii do różnych istot i kontrolowania emocji, co przekłada się na poprawę rozumienia i przestrzegania zasad społecznych. Hipoterapia zwiększa także ich szanse na prawidłową socjalizację z rówieśnikami oraz nawiązywanie relacji w dorosłym życiu.

Jeździectwo: efekty w domu i w szkole

Oprócz jazdy na koniach, dzieci mają możliwość ich pielęgnacji, karmienia czy sprzątania po nich. Nie są tylko gośćmi, ale wykonują te same zadania, co regularny jeździec, przez co czują się docenione. Mogą próbować nowych rzeczy bez obaw, że zrobią coś nie tak jak trzeba. Takie zajęcia pozwalają im budować poczucie własnej wartości. – A to niezwykle ważne, żeby dzieci czuły się ze sobą tak samo dobrze jak ich koledzy bez orzeczenia – dodaje Emilia. – Rodzice, którzy przyprowadzają dziecko pierwszy raz, są wyraźnie zdenerwowani. Nie wierzą, że ich pociecha będzie zachowywać się odpowiednio. Tymczasem okazuje się, że przy koniu dziecko jest nie do poznania. Nie rozprasza się, potrafi się skupić. Oczywiście najpierw trzeba przełamać pierwsze lody, wyjaśnić podstawy pracy z końmi, ale po kilku spotkaniach mali pacjenci są już pewni siebie i przestrzegają zasad, obowiązujących przy obcowaniu z tymi zwierzętami. Zachowują się zupełnie inaczej niż na co dzień, a efekty bardzo szybko widać w domu albo w szkole – opowiada.

Do pracy w stadninie wykorzystywane są konie huculskie i koniki polskie. Mają spokojny charakter, więc świetnie nadają się na zwierzęcych terapeutów. Każdy rumak jest też wcześniej specjalnie szkolony. Konie muszą być odczulone na gwałtowne reakcje, głośne dźwięki i obecność różnych przedmiotów używanych podczas zajęć. – To zupełnie inny rodzaj terapii. W pracy z pacjentami wykorzystuję nasze piękne tereny i krajobrazy. To, że nie siedzimy w pomieszczeniu, sprawia, że dzieci się nie nudzą i chcą przyjeżdżać regularnie. Rodzice mówią mi, że hipoterapia staje się dla ich pociech najbardziej wyczekiwanym dniem. Potrafią cały tydzień wykonywać swoje obowiązki bez marudzenia, bo wiedzą, że w nagrodę pojadą na konie. To niezwykłe, jak zwierzęta są w stanie pomagać, nie oczekując niczego w zamian.

jeździectwo

Jeździectwo: jazda na koniu uczy wypychania bioder w naturalnym rytmie

Jeździectwo: przeszkody, które lubimy

A teraz coś dla tych, którzy niekoniecznie czują ducha rywalizacji, ale chcą pojeździć konno w większym gronie. TREC, czyli Wszechstronny Konkurs Konia Turystycznego, to stosunkowo młoda, choć prężnie rozwijająca się dziedzina. Pierwsze oficjalne zawody odbyły się w 1970 roku we Francji. W Polsce TREC funkcjonuje od około dekady za sprawą Aleksandra Jarmuły. Początkowo nie był traktowany jako dyscyplina stricte jeździecka, a raczej test dla koni pracujących w turystyce. TREC nie podlega pod Polski Związek Jeździecki, lecz działa z ramienia Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego.

– Do zawodów może przystąpić każdy koń – zaznacza Inga Klaybor-Romańska, która od sześciu lat rozwija tę dyscyplinę na Warmii i Mazurach. – Może być to kucyk, koń szlachetny czy zimnokrwisty. To propozycja dla każdego konia i każdego jeźdźca. W tych samych zawodach biorą udział osoby w każdym wieku.

Zawody rankingowe obejmują trzy fazy: bieg na orientację, faza kontroli tempa MA oraz bieg z przeszkodami. Pierwszy etap polega na rajdzie do mety przy wykorzystaniu mapy. W drugim etapie chodzi o to, żeby koń przebiegł tor w jedną stronę najwolniej jak może, a powrócił jak najszybciej. Ostatnia faza odbywa się na torze o długości od 1,5 do 5 km. Cały turniej trwa zwykle dwa dni. Organizator zawodów do pierwszej konkurencji wybiera 16 z 38 dostępnych przeszkód. Bywają one nietypowe, np. przejście przez mostek, otwarcie i zamknięcie bramki, siedząc w siodle albo… wprowadzenie konia do przyczepy.

Zawody TREC mają również walor edukacyjny. Po pierwsze jeździec dowiaduje się, nad czym musi popracować z koniem. Po drugie poznaje perełki geograficzno-architektoniczne regionu. To przede wszystkim zabawa i sposób na aktywne spędzenie czasu. Ta nietypowa dziedzina może zainteresować osoby, które szukają urozmaicenia dla tradycyjnych rajdów. To również świetny test dla koni rekreacyjnych, które muszą mieć „dobrą głowę” – nie bać się i umieć współpracować z jeźdźcem.

jeździectwo

Jeździectwo prężnie rozwija się na Warmii i Mazurach

Jeździectwo: czy dzisiaj koń ma ochotę na gości?

Eulalia Wojnicz od kilku dekad prowadzi Fundację Zwierzęta Eulalii. Jej działalność charytatywna rozniosła się echem po całym regionie, a w rodzinnym Olsztynie słyszał o niej chyba każdy. Obecnie gospodarstwo w Zyzdrowej Woli zamieszkuje około 30 koni, osioł, muł, kozy, kilka psów i kotów, świnia węgierska, a także bocian, uratowany przez zaprzyjaźnioną fundację Albatros. Pod opieką fundacji znajduje się blisko 70 zwierząt. Jej właścicielka wciąż doskonale pamięta pierwszego uratowanego konia – Fortunato.

– To był początek lat 90. W moje ręce trafił zdrowy źrebak, któremu po prostu zabrakło kilku centymetrów wzrostu, przez co nie spełniał wzorców rasy szlachetnej. Koń z wadą hodowlaną nie zostanie reproduktorem, dlatego hodowcy pozbywają się ich. Takie zwierzęta łatwiej oddać do rzeźni, niż znaleźć im nowy dom – opowiada Eulalia. – Fortunato miał być przewieziony do ubojni we Włoszech, gdzie mięso źrebiąt uchodzi za rarytas. Jak na ironię, większość uratowanych przeze mnie koni była zdrowa i w pełni sił.

Na chwilę cofamy się o kilkadziesiąt lat wstecz, do gospodarstwa agroturystycznego Janusza Kojrysa. Tam Eulalia uczyła się obcowania z końmi, ich pielęgnacji, zaprzęgania, jeździectwa, by w końcu objąć jedną z filii przy mrągowskim Hotelu Mrongovia. W nowym miejscu doglądała powierzonych jej wierzchowców. Z czasem jednak filia zamieniła się w przytułek, gdzie trafiały niechciane konie i inne zwierzęta. Ludzie z okolicy szybko zauważyli miejsce, do którego mogą oddać niechciane zwierzęta. W 1989 roku fundacja została oficjalnie zarejestrowana i odtąd jej założycielka mogła działać na szerszą skalę.

Dzisiaj równolegle do Fundacji prowadzi też agroturystykę, skąd czerpie dochody na jej utrzymanie. Okazjonalnie korzysta z pomocy wolontariuszy lub darczyńców, którzy decydują się na internetową adopcję wybranych zwierząt. Większość potrzebnych środków pozyskuje jednak sama. Teren gospodarstwa obejmuje kilkadziesiąt hektarów. Goście chętnie korzystają z noclegów i zabaw, również z udziałem koni. W podejściu do zwierząt stawiam na współpracę, a nie relację przywódcy i podwładnego – zaznacza właścicielka. – Te bardziej towarzyskie często obcują z gośćmi i grupami zorganizowanymi. Ale nigdy nie działamy na siłę. Kiedy widzimy, że zwierzę jest zmęczone lub danego dnia nie ma ochoty na kontakt z ludźmi, zostawiamy je w spokoju.

Zresztą goście doceniają samą możliwość pobytu wśród natury i obserwacji przyrody. Eulalia przyznaje, że niektórzy przyjeżdżają tylko po to, żeby popatrzeć na konie i nacieszyć się beztroskim wiejskim klimatem.

Na tę chwilę w gospodarstwie priorytetem jest wykończenie części stajennej i socjalnej. Utwardzony teren przed stajnią będzie sporym ułatwieniem dla osób niepełnosprawnych, które również często odwiedzają Fundację. Kolejnym pomysłem jest budowa hali, dzięki której atrakcje będą mogły odbywać się nawet przy niepogodzie. – W gazetach często piszą, że poświęciłam się temu miejscu. To nieprawda, nie czuję, żebym cokolwiek musiała poświęcać. Kocham to, co robię i nie wyobrażam sobie innego życia. Kiedy skończyłam liceum, koleżanki mojej mamy były zdziwione, że nie próbowała namówić mnie na studia. Ona chyba wiedziała, że bycie blisko koni to dla mnie właściwa droga, bo od początku mnie wspierała – wspomina Eulalia Wojnicz.

Pod koniec rozmowy stwierdza, że żyje jej się jak w bajce. Zwierzęta za pomoc odwdzięczają się tak, jak umieją najlepiej – dzieląc się pozytywną energią. Konie to dla niej przepis na szczęście, bo najważniejsze to spełniać marzenia. I mieć swoje stado.

jeździectwo

Jeździectwo to forma terapii

jeździectwo

Jeździectwa i kontaktu z końmi można doświadczyć w siedzibie Fundacji Zwierzęta Eulalii

Tekst: Marta Antos

Obraz: © Benevolente82 / Shutterstock.com,

arch. pryw. Agnieszka Gutowska-Woźniak,
arch. pryw. Emilia Mnich, Michał Klusek