BEZ DOTACJI I BILETÓW WSTĘPU, ZA TO Z PASJĄ. OLSZTYŃSKA GALERIA SZTUKI TO SPEŁNIENIE MARZEŃ DWOJGA KOLEKCJONERÓW. I MIEJSCE, W KTÓRYM MOŻNA SIĘ PRZEKONAĆ, ŻE SZTUKA TO ŻYWY TWÓR I ŚWIETNA INWESTYCJA.

MADE IN: 11 lutego otwieracie wystawę prac zmarłego niedawno prof. Władysława Jackiewicza, ale żadnego z obrazów nie można kupić. Niekomercyjna wystawa w prywatnej galerii?

Marcin Bienenda: Znaliśmy profesora od lat, uwielbiamy jego sztukę, mamy jego prace w prywatnej kolekcji. Jeszcze przed śmiercią obiecał nam, że kiedy otworzymy galerię (maj 2016 – red.) wspólnie zrobimy wernisaż. Pamiętała o tym jego córka i zgodziła się udostępnić nam obrazy będące własnością rodziny. To dla nas zaszczyt. Galerię otworzyliśmy z pasji, więc nie wszystko robimy w niej dla pieniędzy. Za to mamy komfort, że nikt nam nie narzuca swoich wizji.

A wy jaką macie wizję?

Pokazujemy to, co się nam podoba, jest doskonałe warsztatowo, autentyczne, uczciwe i ma potencjał inwestycyjny. To dzieła uznanych artystów, ale też młoda sztuka absolwentów ASP. Nasza pasja zrodziła się kilkanaście lat temu. Kiedy dzieci podrosły, zaczęliśmy wspólnie częściej chodzić na wystawy, odwiedzać muzea, poznawać artystów. A że nigdy nie lubiliśmy pustych ścian w domu, prac przybywało. Skończyłem w międzyczasie dodatkowe studia „Rynek sztuki i antyków”, dzięki którym nasze zakupy stały się bardziej świadome. Kiedy zabrakło miejsca w domu, zamarzyła nam się galeria. Miejsce, w którym będziemy zarażać innych odkrywaniem potencjału jaki drzemie w oryginalnych pracach. Bo skoro można zapłacić kilkaset złotych za kiepskiej jakości reprodukcję z marketu, dlaczego nie kupić niepowtarzalnego dzieła i wesprzeć przy okazji czyjegoś talentu?

I udaje się w Olsztynie znaleźć odbiorców?

Przez trzy tygodnie ekspozycję prac profesora Stanisława Baja obejrzało u nas prawie 400 osób, co uważam za sukces w przypadku początkującej galerii na uboczu starówki. Katalogi, które wydaliśmy, rozeszły się na pniu. Poznaliśmy ludzi z Olsztyna, którzy mają w domach niesamowite zbiory i wciąż je uzupełniają. Wbrew pozorom nie jesteśmy zaściankiem. Osób kolekcjonujących dzieła i śledzących rynek sztuki jest tu naprawdę sporo. Są świadomi, że to świetna inwestycja, nie podlegająca spekulacjom, a jednocześnie sztuka, z którą obcują na co dzień pozytywnie wpływa na jakość ich życia.

Obalacie stereotyp, że sztuka jest dla bogatych?

Oboje jesteśmy nauczycielami, a zatem przykładem, że średniozamożne środowisko może sobie pozwolić na dzieło sztuki. Nie mówię o tych, które osiągają zawrotne ceny na aukcjach, a raczej o średniej, ale dobrej półce. Grafiki, akwarele, pastele, rzeźby, czy nawet prace olejne młodych artystów wcale nie muszą być drogie. U nas można nabyć je już od kilkuset złotych. Mamy w galerii świetne prace Łukasza Zedlewskiego, doktoranta ASP w Warszawie, czy tempery Łukasza Huculaka, jedne z najlepszych na rynku. Dzisiaj są dla nas osiągalne, a za parę lat pewnie już nie.

A co z lokalną sztuką?

Jesteśmy w kontakcie z lokalnymi artystami, których prosimy o cierpliwość. Nie chcemy robić wystaw na ilość, a dobrze je przygotować. Już pod koniec wystawy profesora Władysława Jackiewicza odsłonimy nowe rzeźby Tomasza Wawryczuka. Są w naszej galerii od początku, towarzyszą naszym wystawom i bardzo się podobają. Mamy pomysł, aby jedno z pomieszczeń w naszej 64-metrowej galerii zadedykować właśnie sztuce z Warmii i Mazur. Chcemy uzupełniać ofertę pozostałych lokalnych galerii. Czekamy na odwiedzających codziennie, oprócz niedziel i poniedziałków. Sam uwielbiam tu przesiadywać. Obrazy to czysta energia, osobowość twórców, która emanuje, nastraja i sprawia, że codzienność staje się mniej banalna. Dlatego mamy misję, aby przekonywać innych, że warto otaczać się żywą sztuką, a nie przedmiotami produkowanymi w tysiącach egzemplarzy.

Rozmawiała: Beata Waś, obraz Michał Bartoszewicz