OBFITOŚĆ I RÓŻNORODNOŚĆ WARMIŃSKICH ZWYCZAJÓW ORAZ OBRZĘDÓW TO WARTOŚĆ NASZEJ KULTURY I CECHA TOŻSAMOŚCI – PISZE EWELINA LECHOCKA*.
Bez względu na to, co dyktuje nam współczesny świat, człowiek potrzebuje w życiu magii, amuletów, rytuałów. Obrzędy i zwyczaje zachowywali nasi dziadkowie i rodzice, zachowujemy i my. Zmieniają się jedynie źródła i poziom świadomości – niestety. Bo tradycja nie znosi próżni. Im bardziej lekceważymy narodowe i regionalne zwyczaje, tym łatwiej ich miejsce zajmuje obca kultura, często traktowana bardzo powierzchownie. Promowanie Walentynek czy Halloween dokonuje się bez świadomości ich genezy oraz sensu, redukując je do poziomu kiczowatych kostiumów i prezentów. Zamiast nich (lub oprócz) możemy pielęgnować kulturę polską oraz tę lokalną – w różnych porach rocznego cyklu.
Obecny czas to zapomniane już dziś na Warmii dwunastki i następujące niedługo po nich zapusty. Pierwsza nazwa odnosi się do okresu dwunastu dni między pierwszym dniem Bożego Narodzenia a świętem Trzech Króli, związanym ze specjalnymi wróżbami i magicznymi zakazami.
Na podstawie aury każdego dnia dwunastek powszechnie przewidywano pogodę w każdym miesiącu nadchodzącego roku. Osoby dotąd praktykujące ten zwyczaj zapewniają, że to sprawdzona alternatywa dla często rozbieżnych prognoz telewizyjnych.
Równolegle obowiązywały na Warmii zakazy wykonywania określonych prac i czynności, wynikających ze wzmożonej w tym czasie działalności duchów i czarownic… Gotowanie grochu powodowało wrzody, warzenie kaszy sprowadzało wszy, natomiast smażenie skwarek – liszaje. Nie należało również skrobać kartofli (bydło traciło sierść), prać oraz szyć (oznaczało to choroby, a nawet śmierć). Restrykcją objęte były także wszystkie czynności, przy których wykonuje się ruch obrotowy lub tnący, szczególnie za pomocą narzędzi metalowych. Przędzenie, młócenie czy rąbanie drzewa powodować miało choroby bydła, nieurodzaj i inne szkody w gospodarstwie.
W związku z licznymi zakazami i dużą ilością wolnego czasu kwitło życie towarzyskie. Zbierano się na wspólne darcie pierza oraz zabawy, a od domu do domu chodziły grupy tzw. maszkarów. Kolędników na Warmii nazywano rogalami, co prawdopodobnie wiązało się ze zwyczajem częstowania ich dużymi pączkami, wyglądającymi jak rogale. W zespole chodził zawsze niedźwiedź, często koza, niekiedy bocian. Postaciom zwierzęcym towarzyszyli dziad i baba, czasem diabeł, kominiarz czy wojak. Wystąpienia urozmaicane tańcami, żartami i piosenkami miały sprowokować gospodarzy do ofiarowania poczęstunku oraz datków. W dzień Trzech Króli występował zespół złożony z trzech monarchów niosących gwiazdę i śpiewających godne pieśni, czyli kolędy.
Podobne grupy przebierańców działały na terenie Warmii przez ostatnie trzy dni karnawału, w czasie tak zwanych zapust (rzadziej zapustów). Bawiła się wtedy i tańczyła cała okolica, pieczono pączki i plince. Najhuczniejsze zabawy odbywały się we wtorek (ostatniego dnia)
w okolicznej karczmie. Zwyczaj ostatkowego fetowania jest stale żywotny, choć został zredukowany do jednej sobotniej imprezy, bez powiązania z tradycją i tworzenia nowej.
W chlubnych czasach zapustów najciekawszą formą zabawy było rzucanie koła uplecionego z wierzbiny na którąś z tańczących par, która musiała się wykupić. Dziewczęta wróżyły, celując wiankami z choiny w gałąź przybitą nad drzwiami: wianek, który zawiesił się za pierwszym razem, oznaczał zamążpójście w nadchodzącym roku. Do form czysto rozrywkowych należało straszenie w maskach z dyni lub buraka. Bardzo ciekawe były również zwyczaje zapustowe o wyraźnej funkcji magicznej. Niedzielne harce gwarantowały urodzaj kartofli, poniedziałkowe – obfitość zboża. We wtorek należało energicznie i wysoko skakać podczas tańca, gdyż zapewniało to urodzaj lnu. O północy zabawy kończyły się i popularnym w tym czasie obyczajem było wieszanie patelni w kominie lub uroczyste wynoszenie jej do lasu na znak, że zaczyna się post. Przeoczenie tego momentu oznaczało tańczenie w przyszłości z diabłem…
Obfitość i różnorodność warmińskich zwyczajów oraz obrzędów to wartość naszej kultury i cecha tożsamości. Doceniając własne dziedzictwo, dowartościowujemy siebie samych i budujemy siłę swojego regionu na solidnych fundamentach. Może więc warto zachować listopadową dynię i przeznaczyć ją teraz na zapustną maskę?
* Ewelina Lechocka – doktorantka na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Gdańskiego. Urodziła się i wychowała w Morągu, do którego wciąż powraca realnie i mentalnie. Jej zainteresowanie kulturą i tradycją rodzinnego regionu dało wyraz w pracy magisterskiej, która dotyczyła analizy motywów roślinnych w warmińsko-mazurskich pieśniach ludowych. Kontynuuje badania, poszerzając je o materiał z równie bliskiej jej Łemkowszczyzny.