PO WYDANIU OSTATNIEJ PŁYTY ZACZĘŁA POJAWIAĆ SIĘ NA OKŁADKACH GAZET, UDZIELAĆ WYWIADÓW, BYWAĆ W TELEWIZJI. NAWET NIECO NA WYROST OKRZYKNIĘTO JEJ POWRÓT Z EMIGRACJI. CHOĆ NIE OPUŚCIŁA BERLINA, GDZIE MA JEDNĄ ZE SWOICH BAZ, SERCEM JEST W POLSCE. I TO JEJ ZJAWISKA ORAZ ZMIANY BIERZE NA WARSZTAT W SWOICH TEKSTACH. DO RODZINNEGO OLSZTYNA WPADA POGAPIĆ SIĘ NA KRAJOBRAZ. ALE JULIĘ MARCELL – WŁÓCZYKIJA, KTÓRY CHADZA WŁASNYMI ŚCIEŻKAMI – JAK O SOBIE MÓWI – NAJŁATWIEJ ZŁAPAĆ NA SKYPIE.

 

MADE IN: Gdzie cię zastałam? W Warszawie, Berlinie czy Olsztynie?

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Julia Marcell: W Warszawie. Tu jest od paru miesięcy moje centrum logistyczne. Jeżdżę ostatnio więcej niż zwykle, bo dużo się dzieje po wydaniu nowej płyty. Ale uwielbiam życie na walizkach.

 

A co wozisz na stałe w walizce?

Połowę walizki zazwyczaj zajmują buty i stroje koncertowe. Przydaje się małe podręczne żelazko, ale w trasę wozi się też rzeczy, które w normalnej podróży mogą wydawać się zaskakujące, jak taśma (nigdy za dużo mocnej taśmy klejącej), obcęgi czy zestaw kabli i przejściówek. Potrafię mieć drugie pół walizki wypełnionej takim sprzętem. Do tego komputer i książka. Teraz akurat przerabiam „Dziennik roku chrystusowego” Jacka Dehnela, pełen anegdot i opowiastek, odniesień do historii bliższej i dalszej. Ale też refleksji na temat naszej rzeczywistości czy religii i Kościoła.

 

Tematy bliskie twojej twórczości.

Bliskie od wielu lat, dużo myślę o religii, w której wyrosłam i która dotyka nierozwiązywalnych zagadek. Czym jest śmierć, po co się znaleźliśmy na tym świecie. Myślę, że te pytania, niestety, pozostaną dla mnie bez odpowiedzi, ale nie potrafię sobie odmówić ich poszukiwania. W Polsce religia jest czymś bardzo ważnym, bardzo osobistym, a jednocześnie tematem odwiecznych dyskusji w przestrzeni publicznej. Jest w nas zakorzeniona.

 

I inspiruje do pisania piosenek?

Mnie na pewno. To duży temat. Nie często piszę o religii bezpośrednio, ale często się do niej odnoszę. Do pewnych obrazów, haseł, które pomagają mi budować swoją opowieść. Kiedy jestem w fazie pisania tekstów, nastawiam wewnętrzny radar, który ściąga obserwacje, pomysły z otoczenia. Wtedy patrzę na wszystko, pomysł może przyjść z każdej strony, codzienność jest niezmiernie inspirująca. A motyw religii pojawia się u nas wszędzie, na każdym kroku daje o sobie znać. Od kodeksu wartości, który reprezentuje, przez całą historię, ideologię i symbolikę.

 

Czytasz komentarze pod swoimi utworami? Pod „Tarantino” z najnowszej płyty temat zszedł właśnie na obrazę w tym utworze uczuć religijnych.

No cóż, (śmiech) część naszego społeczeństwa we wszystkim dopatrzy się obrazy. Nie czuję, żebym obrażała uczucia religijne, na pewno nie jest to moim celem, ale też zdaję sobie sprawę z tego, jak na takie zjawiska wpływa zła komunikacja. Dużo nam potrzeba, żeby się porozumieć. Internet miał być przestrzenią wolności, możliwością swobodnej wypowiedzi, bez niczyjego pośrednictwa mieliśmy w nim promować wartościowe zjawiska i idee. A póki co czujemy się anonimowi, bezkarni i łatwo dajemy się podpuszczać. Oprócz zjawiska „hejtu”, tym, co mnie zastanawia, jest dezinformacja, która się szerzy. A jedno często wynika z drugiego. Brakuje etykiety, która określałaby relacje w wirtualnym świecie, pewien savoir-vivre dopiero zaczyna się tworzyć. Zdajemy sobie pomału sprawę z tego, jak łatwo jest sfabrykować newsy. Albo w jak różnym świetle można przedstawić jedną informację, odpowiednio argumentując. Każdy z nas ma wiedzę pozbieraną po trochu z różnych mediów, więc trudno dokopać się do prawdy, źródła.

 

O tym chciałaś opowiedzieć na płycie „Proxy”? Jak brzmiałby jej tytuł po polsku?

Punktem wyjścia był serwer Proxy, zapewniający anonimowość w sieci. Znaczenie tego słowa w przypadku albumu nieco się skrzywiło, nadbudowało i stało się określeniem zasłony dymnej wirtualnego świata. Jesteśmy otoczeni mnóstwem niepotrzebnych gadżetów czy informacji wyssanych z palca. Nowe lifestylowe zasady życia, kult plastikowej urody, monitorowanie naszych wyborów i kliknięć, śledzenie każdego ruchu w sieci. Bohaterowie mojej płyty – przerysowane, groteskowe postaci – pogubili się w kolorowej rzeczywistości.

 

I są jakoś samotni w tym wszystkim.

Mam wrażenie, że samotność, poczucie, że nikt nas nie rozumie, to plaga naszych czasów. Być może wynika częściowo z przeładowania, z faktu, że tak dużo przestrzeni w naszym życiu oddajemy przedmiotom i informacjom? Brakuje nam cierpliwości na spotkanie z drugim człowiekiem, relacje z innymi traktujemy w roszczeniowy sposób. Bycie z drugim człowiekiem jest trudne, trzeba się tego nauczyć, zainwestować czas i energię. Mam wrażenie, że w moim życiu te związki z ludźmi, które wiele przeszły i wymagały pracy, są o wiele bardziej wartościowe. Warto w nie inwestować, bo poczucia, że nie jest się samemu, że jest ktoś obok, kto cię zrozumie, nie zastąpi nawet kilkuset wirtualnych znajomych.

 

marcell2

 

Często zamiast celebrować fajną chwilę, skupiamy się na tym, żeby ją sfotografować, zrobić selfie i wrzucić na „fejsa”…

Obserwuję to również na moich koncertach. Kiedy widzę telefony uniesione w górę, jeszcze zanim zacznę grać, wiem, że nawiązanie kontaktu z tą publicznością będzie przez to o wiele trudniejsze. Na szczęście na tej trasie to się nie zdarza często, co mnie bardzo cieszy. Bo publiczność stawia się wtedy w roli biernego obserwatora, a nie uczestnika dialogu, wymiany. A ja mam wrażenie, że jestem tyko ludzikiem w okienku YouTube’a. Telefon dla mnie stanowi mur w komunikacji, cała moja energia trafia w czarną dziurę. Ze sceny od pierwszego momentu doskonale się czuje energię, łączność z widzami. Jeśli są zaangażowani, śpiewają z nami, to nakręca, dajemy z siebie 500 procent, a poziom adrenaliny, endorfin sięga zenitu. Jest się całkowicie tu i teraz. Dla mnie to tak intensywne doświadczenie i dawka emocji, że po zejściu ze sceny wielu rzeczy nie pamiętam. Tylko tyle, że było super i chcę to powtórzyć.

 

To może jednak lepiej nagrywać?

(śmiech) Jestem nieraz zdziwiona tym, jak śpiewałam i zachowywałam się na scenie, kiedy oglądam te nagrania. Emocje, magia chwili potrafią nas ponieść.

 

A trema? Występowałaś na festiwalach przed wielotysięczną publicznością, więc chyba nie jest ci straszna?

Jest mi straszna, od lat staram się ją obserwować i analizować, kiedy i dlaczego jest większa i co mogę zrobić, żeby ją zmniejszyć. I na przykład zauważyłam, że powiększa ją pośpiech przed koncertem. Najbardziej komfortowo czujemy się z zespołem, kiedy jest czas na próbę, wszystko działa i mamy czas, aby coś zjeść i odpowiednio się przygotować. Potem na chwilę spotykamy się przed wyjściem na scenę i dodajemy sobie energii, otuchy. W zespole jesteśmy wszyscy przyjaciółmi, więc dajemy sobie takie wsparcie, życzymy nawzajem dobrej zabawy. To są drobiazgi, ale ważne – taki rytuał wprowadza spokój.

 

Masz stylistkę czy sama dbasz o wizerunek?

Mam – Magdalenę Klaman, ważną osobę w zespole, chociaż na niczym nie gra. (śmiech) Jest odpowiedzialna za sprawy wizerunkowe, razem zastanawiamy się, jak „ubrać” każdą nową płytę czy teledysk. Ona ma ogromną wiedzę w tej materii i pełno fantastycznych pomysłów. Dzięki niej poznałam masę świetnych, młodych projektantów z Polski, takich jak ANNISS, Zuza Feliga, Cochara Matera, Waleria Tokarzewska-Karaszewicz, Piotr Drzał… Długo by wymieniać. Moda to ważna dla mnie sfera poszukiwania piękna.

 

Skąd obite kolano na okładce płyty? Życie nabiło ci siniaka czy to marketingowy chwyt?

Jestem zdziwiona, jak dużo osób o to pyta. To jest siniak udawany, część projektu. Ta okładka nie jest jak dzieło Hieronima Boscha, gdzie każdy element ma jakieś osobne znaczenie. To raczej ogólna ilustracja tego, co dzieje się na płycie. Nie każdy przedmiot do sesji został wybrany ze względu na swoją symbolikę, mają znaczenie dopiero jako zbiór – to masa kuriozalnych rzeczy, którymi zalewany jest rynek. Wśród nich można wyłowić rzeczy dziwne, piękne, niszowe. Zależało mi na tym, aby móc oglądać to zdjęcie godzinami i ciągle odkrywać nowe ciekawostki. Ta kompozycja jest krzywym zwierciadłem współczesnej rzeczywistości, która daje z jednej strony dostęp do osobliwych przedmiotów i zjawisk, z drugiej – wszytko unifikuje. Pisząc tę płytę, zastanawiałam się, co to znaczy żyć dzisiaj wśród tylu sprzeczności.

 

W Polsce czy w ogóle?

Mieszkam jedną nogą w Polsce, jedną w Niemczech i na razie się to nie zmieni. Ale piszę z perspektywy polskiej i moi bohaterowie to raczej rodacy. Dużo podróżuję, jem chleb z różnych pieców, ale jestem tu zakorzeniona. Tak naprawdę poczułam się Polką, kiedy wyjechałam do Berlina. Często brakowało mi języka, jedzenia, kultury, miejsc. W tamtejszym tyglu kulturowym rodziła się płyta, która jest próbą dotarcia do swojej tożsamości, reakcją na to, co dzieje się w moim kraju.

 

Dlatego nagrałaś ją po polsku?

Potrzebowałam się wygadać w ojczystym języku. Wyrosłam na muzyce anglojęzycznej, dlatego na trzech poprzednich płytach ten język był dla mnie naturalny. Piosenki po polsku to inny rodzaj komunikacji ze słuchaczem, zauważyłam to na koncertach podczas wykonywania „Cinciny” z poprzedniej płyty. Spodobało mi się to uczucie, że śpiewam po polsku i każdy wers siedzi mi pośrodku głowy, nie da się potraktować tylko jako melodia i trafia centralnie na polskich koncertach. Stwierdziłam, że w tym kierunku chcę iść, przyszło to naturalnie. Język polski jest trudny do ujarzmienia, ale fascynujący, pozwala bawić się barwnym słowem, frazą. Coś się we mnie otworzyło, odkryłam nowe narzędzie, poczułam potrzebę opowiedzenia bardziej otwarcie i bezpośrednio o tym, co mi w duszy gra. W Polsce jest ostatnio gorąco, obserwuję to bacznie, chcę tu być, działać.

 

Patriotyzm ci się włączył?

Patriotyzm jest wielkim słowem, kojarzy mi się pomnikowo. Bardziej chodzi o poczucie korzeni, związku z kulturą. Nie rozpatruję rzeczywistości w kategoriach wzniosłych i nie jestem typem, który się pcha na barykady. Raczej włóczykijem, który chadza własnymi ścieżkami, nawet jak innym jest to nie na rękę.

 

Ale przylgnęła do ciebie łatka buntownika polskiej sceny.

Zauważyłam tę łatkę, ale to taki bunt osobisty, w małej skali mojego własnego życia. Nasza rzeczywistość zmusza do refleksji. O sprawach ogólnych – polityce, gospodarce, terrorze – krzyczą gazety i telewizja. Ja nie bawię się w publicystykę, mówię z osobistej perspektywy o codzienności, szczegółach. W niewidzialny sposób to wszystko wpływa na moje życie. Między wierszami dokonują się wielkie zmiany. I właśnie o tym niezauważalnym z pozoru wpływie chcę pisać piosenki.

 

marcell1

 

Wsparłaś protest przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Uważasz, że muzyk powinien być społecznie zaangażowany?

W tym akurat przypadku poczułam, że muszę wyrazić swoją solidarność z dziewczynami, bo projekt tej ustawy jest przerażający. A dotyka nas wszystkich, nie tylko kobiet. I moje poparcie to zdrowa reakcja na to, co się dzieje, jak zresztą w przypadku wielu innych artystek i przedstawicielek różnych środowisk i poglądów, które tak samo wyraziły swój sprzeciw. Ostatnio zaprotestowały byłe pierwsze damy! A także znane osoby z zagranicy, jak Milla Jovovich, Charlotte Gainsbourg czy Juliette Binoche. Sprawa jest poważna i nie możemy sobie pozwolić, aby siedzieć cicho.

Ale od przepychanek na arenie politycznej generalnie stronię, to nie jest moje pole, ja wolę grać piosenki. Podchodzę z pewną nieufnością i rozczarowaniem do sytuacji, kiedy muzycy wykorzystują swoją popularność do politycznych agitacji.

 

Piszesz w jednym z utworów, że „świat nam się rozpada”. Czujesz, że jesteśmy na jakimś dziejowym zakręcie? To rozpad naszego polskiego podwórka?

Jesteśmy w trudnym momencie. Z jednej strony mamy niesamowity rozwój technologii, z drugiej w kwestiach cywilizacyjnych trochę się cofamy. Kwestie praw człowieka czy tolerancji dla inności nie tylko pozostają nierozwiązane, ale wręcz można zaobserwować rosnącą falę nacjonalizmu w całej Europie. To przerażające i każe zapytać, ile nauczyły nas doświadczenia z przeszłości.

 

W swoich piosenkach cytujesz teksty wykonawców z lat 80. Co pamiętasz z tamtego okresu?

Pamiętam Peweksy i Baltony, z całym ich „bogactwem”. Pamiętam, że ubrania przechodziły z dzieci na dzieci, mieszkało się w blokach z płyty, na które trudno było dostać przydział. Ale dla mnie była to rzeczywistość zastana. Byłam dzieckiem, taki był świat, w którym żyłam. Dopiero później zaczęłam zauważać zmiany, analizować to, co się wydarza na arenie politycznej, gospodarczej. Mam niesamowitą przyjemność żyć w kolorowych czasach, obserwować rozwój, m.in. technologii, to, jak Internet zmienia nasze życie. A muzyka z lat 80.? Moi rodzice mieli dużo winylowych płyt. Na nich Madonna, Michael Jackson, ale też Republika, Ewa Demarczyk, Stanisław Soyka czy Maanam. Do tego słuchało się Polskiego Radia. Ci artyści zakorzenili się w mojej głowie, zwłaszcza ich mocne, zaangażowane teksty.

 

Słuchasz tych płyt, kiedy wracasz do rodzinnego domu?

Tak, często wracam do dawnych muzycznych fascynacji, zbiorów płyt i kaset w domu rodziców. Tu spędzam głównie czas, kiedy wpadam do Olsztyna. Mieszkają w pięknym zakątku wśród lasów, jest tak sielsko, że można cały dzień tylko siedzieć i gapić się na otoczenie. Nie znam nowych knajpek w Olsztynie, ale lubię przejść się po starówce i obserwować, jak zmienia się miasto.

 

A leciałaś już z lotniska w Szymanach do Berlina?

Jeszcze nie, ale jestem zainteresowana tematem i być może w przyszłości skorzystam. (śmiech)

 

Twój tato, prof. nauk humanistycznych, napisał wiele rozpraw, np. „Pedagogiczna problematyka wyobraźni i samorealizacji”. Dziecko, które chce być artystą, to chyba dobra inspiracja do takich badań.

Myślę, że mogło tak być, ale ta inspiracja szła raczej w drugą stronę. Zawsze było ważne dla mnie to, co rodzice myśleli o moich wyborach, ich zdanie na temat mojej twórczości. Dużo dyskutujemy do dzisiaj, nie tylko o sztuce. Pamiętam jak mój tata, zapytany przez kogoś, jak się wychowuje dziecko z pasją do twórczości własnej, powiedział: „Zasada nr 1 – nie przeszkadzać”. I tak było. Dawano mi poczucie, że to co robię, maluję, gram, śpiewam, komponuję jest ważne i warto to robić. Nie cisnęli na żadne wybory. Podpowiadali, kiedy prosiłam o podpowiedź, ale nigdy nie zmuszali do zajęć, których nie lubiłam.

 

Skończyłaś informatykę i studiowałaś w Instytucie Sztuk Pięknych UWM. Jesteś umysłem ścisłym z artystyczną duszą?

Opanowanie kwestii technicznych zawsze było dla mnie naturalne. Od początku byłam takim domorosłym twórcą, więc z rozpędu uczyłam się, jak sobie poradzić. Kiedy chciałam kręcić filmy, czytałam wszystko o kamerach, kiedy chciałam nagrywać – ściągałam demówki różnych programów i testowałam je na własną rękę. Pierwsze moje nagrania powstawały w windows’owskim rejestratorze dźwięku, gdzie nagrywałam jeden ślad, dogrywałam drugi. Z kaset magnetofonowych z muzyką innych wykonawców zgrywałam początki utworów, które zaczynały się od samej perkusji, a potem budowałam z tego loopy, do których dogrywałam swoje kompozycje. Była to bardzo mozolna, ale też przyjemna praca. Wyrosłam z podejścia „do it yourself”, bo chciałam się zawsze próbować w różnych dziedzinach, ale nigdy nie było nikogo, kto mógł mi w tym pomóc i nie stać mnie było na zatrudnienie kogoś, kto się na tym zna. Zresztą zawsze mnie to fascynowało i uważałam, że mieć taki „know how” to duża wartość, która kiedyś na pewno się przyda. I się przydaje. Sama potrafię ogarnąć swój sprzęt, nie na tyle, żeby wchodzić w elektrykę, ale po softwarze poruszam się sprawnie. Bycie współproducentem swoich albumów byłoby niemożliwe, gdybym tego nie umiała. Nie mogłabym też reżyserować swoich teledysków. Ostatni – „Tarantino” – powstał zresztą dzięki współpracy z osobami, które same były wielozadaniowe. Na przykład Dominika Podczaska, która była operatorem, również montowała ten teledysk, co przy bardzo napiętym grafiku zdjęciowym ułatwiło nam pracę, bo myślała od razu o tym, jak ujęcia będą się ze sobą montować. Taka wielozadaniowość dziś jest w cenie. I chociaż dzięki wsparciu Lotto – mojego mecenasa płyty „Proxy” – miałam zapewniony budżet na ten teledysk, i tak wybrałam do współpracy osoby, które interesują się wieloma zagadnieniami, są bardzo kreatywne.

 

A w jaki sposób rodzice rozwijali twoje humanistyczne zdolności?

Od dzieciństwa zabierali mnie do Teatru Baj Pomorski w Toruniu, gdzie kiedyś mieszkaliśmy. Pamiętam, że jak miałam około półtora roku, to widziałam spektakl z wielkim misiem w roli głównej. I to wtedy poczułam magię sceny, kostiumów, muzyki, rekwizytów. Kazałam sobie zrobić na backstage’u fotkę z misiem. Myślę, że to wtedy oszalałam na punkcie sceny, poczułam, że to moje miejsce. Poza tym w domu zawsze dużo się słuchało, oglądało i czytało. Rodzice pochłaniają książki, a ja nie nadążam z kupowaniem im prezentów, którymi najczęściej są właśnie nowości wydawnicze.

 

Talent muzyczny też masz po nich?

Myślę, że tak, moi rodzice zawsze interesowali się muzyką, lubili jej słuchać. Moja mama jest fanką muzyki klasycznej i opery, mój tata gra na gitarze, wzrastałam w takiej atmosferze. Choć nie są profesjonalnymi muzykami, bo wybrali inne drogi.

 

Dostałaś solidny rodzinny wzorzec, bezpieczny dom. Sama wybrałaś życie w drodze.

Mój zawód tego ode mnie wymaga, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że jest mi to nie na rękę. Jestem niespokojnym duchem, bardzo lubię podróżować, zmieniać miejsce, otoczenie. To inspirujące i rozwijające. Teraz mam taki czas, kiedy wszystko zmienia się i rozwija bardzo intensywnie, więc takiego biegania jest dużo i dużo spontanicznych decyzji.

 

Nie warto planować?

Ja w planowaniu jestem beznadziejna. (śmiech) W tej chwili moje życie kręci się wokół nowej, dobrze przyjętej na rynku płyty, wszystko jest jej podporządkowane. Wakacje, wypoczynek planuję między koncertami. Muzyka to centrum mojego życia i jestem nią stuprocentowo pochłonięta. A to wszystko sprawia, że czuję się szczęśliwa i spełniona, bo to moja wielka pasja i marzenie, które od kilku lat się spełnia.

 

Skąd twoja ostrożność w relacjach z mediami? Umówić ten wywiad nie było łatwo.

Teraz po prostu mam gorący okres, wiele wywiadów i koncertów. Dni są napakowane do granic możliwości. Kiedyś rzeczywiście byłam dość nieśmiała medialnie, ale przy tej płycie otworzyłam się i zaczęłam korzystać z możliwości, aby o niej opowiedzieć. To ważne i bardzo miłe, że jest tak duże zainteresowanie i ludzie pytają. Natomiast jest pewien obszar, którego nie chciałabym upubliczniać, jest nim moja prywatność. Ważne jest dla mnie, aby zachować coś dla siebie, nie mogłabym żyć w oku kamery.

 

Rozmawiała: Beata Waś

Obraz: Sonia Szostak