Fani z zachwytem patrzą na jej przebojowe wdarcie się na wielkie sceny koncertowe Polski. My z zachwytem słuchaliśmy o drodze na te sceny. O dojazdach autobusem z rodzinnych Piecek do Mrągowa na zajęcia z wokalu, o jedzeniu kanapek pod dworcem, o czternastolatce w glanach, o dobrej uczennicy, o odkryciu zgrabnych nóg, o poezji śpiewnej i ścisłych studiach. No i wreszcie o tęsknocie za Mazurami, sadząc warzywa w centrum Warszawy. Oto kolorowa na scenie Natalia Nykiel.

MADE IN: Nie brakuje ci Mazur w Warszawie?

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

NATALIA NYKIEL: Tak zatęskniłam za nimi, że kupiłam ze znajomymi ogródek działkowy, taki trochę tajemniczy ogród. Odkupiłyśmy go od starszej pani, która od jakichś dwudziestu lat nic w nim nie robiła. Działka była zapuszczona, zarośnięta, domek w ruinie. Ale od kwietnia zaczęłyśmy tam sprzątać, kosić, pielić, spędzamy tam bardzo dużo czasu. Jest cudownie. Przypomina mi to Mazury. A działka jest w środku miasta, na Żoliborzu.

Hodujecie jakieś warzywa?

Jasne! Dziewczyny posadziły buraki, marchewki, pietruszkę, ja ostatnio przywiozłam z domu np. sadzonki malin. Plus drzewa i krzewy owocowe, które zostały po dawnej właścicielce. To miejsce, gdzie mogę się schronić i naładować baterie.

Nie dziwię się, że tego potrzebujesz. Podczas twoich koncertów energia tryska ze sceny. 

Koncerty kosztują mnie mnóstwo wysiłku. Ale to energia od ludzi jest kluczowa. Ile my byśmy z siebie nie pompowali, to jak ludzie tego nie złapią i nam nie oddadzą, my sobie możemy grać… Czasem widzimy przed sceną ludzi z założonymi rękoma, na zasadzie „a teraz graj dla mnie”. No dobra, wychodzę dla ciebie grać, ale możesz też dać coś od siebie. Ważny jest też przelot między wokalistą, a zespołem. Publiczność od razu wyłapuje czy dobrze czujesz się ze swoim zespołem. A do tego oczywiście podstawą jest dobrze zaśpiewany koncert. Ja bym chciała skakać cały koncert, ale nie da się zrobić tego bez zadyszki. Czasem muszę trochę wyhamować, bo wiem, że zaraz będzie utwór, który wymaga ode mnie większego skupienia. Trudniej gra się koncerty, jak jest jeszcze jasno, ludzie są tacy speszeni, więc trzeba ich trochę podkręcać. Jak jest ciemno, szybciej się wyluzowują. Ostatnio graliśmy juwenalia, godzina 22.30, cała masa ludzi nastawianych na totalną imprezę. Od pierwszego utworu wszyscy z rękoma w górze. Skakali, spontanicznie reagowali do końca koncertu. Takie imprezy pamięta się do końca życia.

Co wtedy czujesz jako jej dyrygent? 

To jest taka euforia, że gdy schodzę ze sceny, nie mam potrzeby wyciszenia się czy uspokojenia. Wręcz przeciwnie, mam jeszcze więcej energii, niż przed koncertem. Mimo że przez godzinę skakałam i śpiewałam, co wymaga ogromnego skupienia i kondycji, to jestem nakręcona, mam ochotę coś jeszcze zbroić.

Jak pamiętasz swój pierwszy koncert?

Był na deskach mrągowskiego Centrum Kultury. Przez dwie pierwsze piosenki głos mi się trząsł, nie mogłam się uspokoić. Ale ostatecznie ludziom chyba się podobało. Później z zespołem Ahmada (pierwszy zespół Natalii Nykiel grający ciężkiego rocka – red.) sporo koncertowaliśmy. Miałam wtedy 14 lat.

Jakim cudem rodzice puszczali czternastolatkę z dwudziestokilkuletnimi chłopakami na koncerty? Czasem daleko od domu. 

Zaufali mojemu szwagrowi, który był założycielem zespołu. Chociaż nie ukrywam, że już wtedy trochę rock’n’rolla w naszym zespole było. Do tej pory jestem w szoku, że rodzice zgodzili się na to wszystko. Uszczknęłam trochę życia w trasie już za małolata. Tylko dlatego, że w zespole był ktoś z rodziny.

The Rolling Stones podczas trasy koncertowej wyrzucili telewizory z hotelowego pokoju. Też zaliczyliście jakieś rock’n’rollowe akcje?

Nigdy się nie zgubiłam, to najważniejsze. (śmiech) Były różne akcje, ale może nie będę opowiadać. Rodzice pewnie będą czytać ten wywiad, więc wolałabym zostawić to do kolekcji własnych wspomnień.

Miasteczka, w których zaczynaliście, to…

Najbliższe: Mrągowo, Biskupiec, Szczytno. W Olsztynie nigdy się nie udało. Ale nadrabiam teraz.

Zanim jednak wzięłaś udział w „Voice of Poland”, występowałaś na olsztyńskich Spotkaniach Zamkowych „Śpiewamy poezję”.

To był naprawdę fajny czas. Byłam w drugiej klasie liceum. Oprócz tego, że był koncert konkursowy, wcześniej, przez tydzień mieliśmy warsztaty muzyczne z profesjonalnym zespołem. W jakimś ośrodku pod Olsztynem zorganizowano nam mini kolonie. To był mój pierwszy kontakt z profesjonalnymi muzykami, którzy na co dzień grają z gwiazdami. Dziś spotykamy się na koncertach czy festiwalach.

Dzięki członkom twojego dawnego zespołu zobaczyliśmy zdjęcia z twoich koncertów, kiedy byłaś nastolatką. Na scenie stoi skromna dziewczyna w glanach, czarnych spodniach i swetrze. Od tego czasu przeobraziłaś się w kolorowego ptaka świecącego na scenie. Twoje kreacje to kompletny odjazd. 

Wyrażałam ubiorem to, co czułam. Słuchałam rocka, więc chodziłam ubrana cała na czarno. Pamiętam, jaki był szok wśród znajomych, kiedy nałożyłam do szkoły rurki i nagle się okazało, że mam ładne, zgrabne nogi. A mówiąc poważnie, chyba wcześniej nie miałam odwagi. Przez kilka ostatnich lat nabrałam dużej pewności siebie i odwagi w tym, jak wyglądam. Do gadżetów i świecidełek zawsze miałam słabość. Ja jestem sroką, tylko ostatnio sobie to dopiero powiedziałam na głos. Dzięki temu, że jestem na scenie, faktycznie mam tę wolność w wyborze stylizacji. Kiedy idę do sklepu i widzę coś świecącego po oczach, wiem, że wielu dziewczynom może się to podobać, ale myślą sobie: gdzie ja to założę? A ja właśnie mam gdzie to założyć.

Twoje teksty nie są już takie kolorowe. Muzyka elektroniczna kojarzona jest z lekkimi, przyjemnymi słowami, które nie powinny odciągać uwagi od równie lekkiej muzyki. W twoim przypadku zarówno warstwa muzyczna, jak i teksty, pełne są brudnych, mocnych elementów.

Na nowej płycie, którą właśnie kończymy, wprowadzam nawet elementy rockowe. Brzmienia są cięższe i grając te utwory chce mi się bardziej machać głową, niż rękoma w górze. Chociaż dalej jest to granie elektroniczne. Wydaje mi się, że to po prostu we mnie drzemie.

Dla mnie tekst w piosence jest rzeczą pierwszorzędną, nawet w muzyce klubowej. Mam coraz więcej przemyśleń, którymi chcę się dzielić. Widzę, słyszę i uczę się coraz więcej. Chcę przeżywać muzykę w stu procentach, też wzruszać się przy niej, dlatego na mojej drugiej płycie będę poruszać sporo tematów, które mnie bolą czy wzruszają właśnie. Z drugiej strony oddanie moich myśli w tekstach jest dla mnie świetną formą wyrzucenia z siebie rzeczy, których być może nie powiedziałabym na głos prywatnie.

Jak to się robi, że taka młoda osoba wchodząca na rynek muzyczny, śpiewa teksty napisane specjalnie dla niej przez Katarzynę Nosowską, Paulinę Przybysz, Karolinę Kozak czy Budynia? 

Ja do tej pory się zastanawiam. (śmiech) Pisanie dla debiutantki nie wiąże się z dużymi pieniędzmi, więc ten argument odpada. Mam nadzieję, że artyści, którzy pomagali mi przy pierwszej płycie, usłyszeli ten materiał i stwierdzili, że to jest po prostu dobre. Myślę, że jest w tym duża zasługa Foxa (red. Michał Król znany jako Fox, to jeden z najbardziej utalentowanych producentów na polskiej scenie elektronicznej i alternatywnej, na stałe współpracujący z Marią Peszek i Kayah – red.). Wszedł w relację dosyć niepewną, bo my się kompletnie nie znaliśmy. Do tej pory uważam, że to jest po prostu szalony człowiek, który zgodził się współpracować z nieznaną mu debiutantką. Tworzy na co dzień z wielkimi nazwiskami, a uznał, że zrobi płytę z taką Nykiel.

Kurt Cobain z Nirvany powiedział kiedyś, że cierpienie jest dużo bardziej twórcze, niż szczęście i radość. Zgodzisz się z tym?

Myślę, że tak, bo w momencie kiedy pojawia się jakieś cierpienie, zaczynasz wszystko analizować dużo głębiej, niż wtedy, gdy jesteś szczęśliwy. Bo przecież rzadko zastanawiasz się, dlaczego jesteś taki szczęśliwy. Choć zakładam, że raczej częściej jesteśmy w życiu szczęśliwi. Przynajmniej ja tak mam.

Jak wspominasz liceum w Mrągowie? 

Bardzo fajny czas. Lubiłam szkołę, a to, że przechodziłam tam okres buntu, wcale nie znaczy, że wagarowałam. Wręcz przeciwnie, zawsze byłam dobrą uczennicą. Nawet nie wiem jak mi się udało to zrobić, ale na każdym świadectwie mam czerwony pasek. Nawet na koniec liceum średnia wyniosła 4,9. Miałam ciekawych nauczycieli i super klasę z którą do tej pory trzymamy kontakt.

Po maturze wybrałaś studia na kierunku Inżynieria Środowiska. Miałaś wyjechać do Wrocławia.

W ogóle to chciałam iść na budownictwo, bo zawsze ciągnęło mnie do ścisłych przedmiotów. Byłam dobra z matmy. Pisałam z niej rozszerzoną maturę. I faktycznie, miałam iść do Wrocławia na studia, ale z racji tego, co wydarzyło się po programie „The Voice of Poland”, stwierdziłam, że spróbuję sił w Warszawie. Będzie bliżej, wygodniej i coś tutaj na miejscu na pewno będzie się działo.

I działo się?

Po przeprowadzce do Warszawy wynajęłam mieszkanie z dwoma koleżankami z Mrągowa. Szybko się zaaklimatyzowałyśmy. Polubiłam Warszawę z jej milionem możliwości.

Nawet nie będę pytał czy wiążesz jakoś przyszłość z kierunkiem ukończonych studiów…

Ale wiesz co, to wcale nie jest takie złe pytanie. Na przykład mój tata ostatnio zapytał czy złożyłam gdzieś CV. Skoro skończyłam studia, czas znaleźć pracę. Nasz perkusista zawsze się śmieje, że z kim by nie grał, ile by nie zarabiał, to zawsze przyjdzie jego babcia i zapyta: no a jakąś taką normalną pracę, to kiedy sobie znajdziesz?

Mój tata zbił mnie z tropu tym pytaniem, ale uważam, że to jest super. Że oni nie przyjęli założenia, że jestem gwiazdą, że robię karierę. Stoją na ziemi i faktycznie myślą bardzo życiowo.

A ty bardziej w chmurach?

Wybierając zawód artysty, zostawiamy sobie dużą wolność i jednocześnie niepewność. Normalnie, po studiach, znajdujesz pracę, wiesz, że jak będziesz pracować w tej branży przez te dziesięć lat, to w końcu awansujesz. Ale jednocześnie ciężko będzie ci się potem przebranżowić. Poważna praca, poważne życie i koniec. Będąc artystką, faktycznie jest tak, że się cały czas szuka i analizuje wszystkie możliwości. Niewielu ludzi tak naprawdę siebie zna, a artystom wypada szukać siebie całe życie. Dobrze mi z taką wolnością, kiedy nie wiem, co się ze mną wydarzy za rok, dwa. Że nie wiem, w jakim będę miejscu. Jestem po prostu gotowa na każdą sytuację.

Czuć to w twoich tekstach. 

Chcę pisać o sobie. Jest tylko kwestia, kto to zrozumie i zinterpretuje w taki sposób, jak to powinno być zinterpretowane. Na pierwszej płycie trzy teksty były moje. Były bezpieczne. Kolejne, które napisałam na nową płytę sprawiają, że już bardziej się odkrywam. Ostatnio, przed wydaniem piosenki „Spokój”, miałam duże wątpliwości czy nie za bardzo się odsłaniam. Dużo rozmawiałam o tym ze znajomymi, jak może to być odebrane. Ale okazuje się, że ludzie to czytają, a z drugiej strony nikt wprost tego nie interpretuje. To mnie trochę uspokoiło, że mogę pisać o tym, co czuję i jednocześnie nie martwić się, że mówię za dużo.

Jak często wpadasz do domu, do Piecek? 

Staram się jak najczęściej, ale czasu wolnego ostatnio mam niewiele. Ale pewnie kiedyś tu wrócę. Kiedy tak myślę o sobie za dziesięć lat, to gdybym miała mieć dzieci, chciałabym wrócić do Piecek i tam puścić je do szkoły. I wychowywać w jakimś zaciszu z daleka od całego tego miejskiego zgiełku. Na wsi można dać dzieciom wiele więcej wolności, co robili moi rodzice. Jeździliśmy po całej okolicy. Mieszkając w dużym mieście dzieci mają niestety więcej szans, by spotkać nieodpowiednich ludzi i wkroczyć w nieodpowiednie sytuacje. Poza tym życie w małym miasteczku lub na wsi wymaga od dzieciaków większego zaangażowania. Wychowując się w Warszawie masz dostęp do wszystkiego. A jak masz dostęp do wszystkiego, to często z niczego nie korzystasz. Dla mnie jedyną opcją zajęć wokalnych było Mrągowo. Zostawałam więc tam po lekcjach, nie patrząc na to, że wrócę do domu wieczorem, czekając jeszcze później godzinę na autobus, jedząc jakieś kanapki pod dworcem. Często w małym miasteczku, jak chcesz, żeby coś się wydarzyło, musisz samemu to zorganizować. W Mrągowie super jest to, że władze miasta bardzo temu sprzyjają i dają możliwości młodzieży. Dzięki temu dziś wielu z nas, już żyjąc w większych miastach, mając zaledwie dwadzieścia kilka lat, ma na koncie organizacje koncertów, warsztatów, kręcenie filmów. Nauczyliśmy się aktywności.

No dobra, Nykla, kończymy wywiad…

O Jezu! (śmiech) Nykla – tak mówią do mnie znajomi z Piecek.

Nie lubisz tej ksywki?

Nie, lubię, po prostu to jest zwrot, z którym spotykam się w bardzo prywatnych sytuacjach.

Rozmawiał: Michał Bartoszewicz, obraz: Paweł Zanio