WŁAŚCICIEL JEDNEGO Z NAJGŁOŚNIEJSZYCH NAZWISK POLSKIEJ KINEMATOGRAFII OSTATNICH 30 LAT NAJCHĘTNIEJ ZASZYWA SIĘ W CISZY PODOSTRÓDZKIEJ MIEJSCOWOŚCI. NA DRODZE DO AKTORSTWA STANĄŁ MU GAJOS I BONIEK. UCIECZKĄ PRZED WOJSKIEM OMAL NIE ROZPOCZĄŁ KARIERY KUCHARZA. JEDNAK LOSY POTOCZYŁY SIĘ INACZEJ. NA SZCZĘŚCIE, BO TRUDNO DZIŚ WYOBRAZIĆ SOBIE KULTOWE POLSKIE KINO BEZ CEZAREGO PAZURY. JAK TO SIĘ STAŁO?

 

Made in: Mija pana na ulica młody człowiek. Jak zaczepia?

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Cezary Pazura: Niekoniecznie zaczepia. Ja już trochę opatrzyłem się ludziom przez te 30 lat jakiejś popularności. Zaczęło się gwałtownie, od modnych filmów, więc w latach 90. był największy szał. Młodzież jest cudowna, taka bezpośrednia, często zwracają się do mnie na ty. Jak pytam dlaczego, to mówią „Pan ciągle jest u nas w domu, ciągle pana widzimy”. Kiedyś siedziałem w restauracji i w pewnym momencie podszedł do mnie mały chłopiec: „O, mój Carek” – mówi i pakuje mi się na kolanach. Ja siedziałem prawie bez ruchu, a on po prostu na mnie patrzył. I nie chciał zejść! (śmiech)

 

Na Facebooku jest pan Wujkiem Czarkiem.

Tak, wymyśliłem sobie, że będę się podpisywać Wujek Czarek. Nie tylko ze względu na wiek. Pomyślałem, że skoro na FB obserwują mnie zwłaszcza młodzi ludzie, to ten przydomek zawierać będzie pewien rodzaj dystansu. Bo więcej w życiu widziałem i różnych dziwnych rzeczy przeżyłem. Mamy przecież Wujka Dobrą Radę, Wujka Sama. I jest też w miarę dowcipne: wujek mówi, jak jest, wujek nie kłamie. Ale też wujek nie zawsze musi mieć rację.

 

Krystyna Janda jakiś czas temu napisała na swoim fejsbukowym profilu o spotkaniu z młodym sprzedawcą elektroniki, który nie tylko jej nie poznał, ale po prostu nie wiedział, kto to jest Krystyna Janda. To mogłoby spotkać Cezarego Pazurę, np. w ostródzkim sklepie?

Wiadomo, Krystyna Janda jest mega znaną osobą, ale aktorzy czy artyści nie będą znani przez wszystkie pokolenia do końca świata. To tak nie jest. Gdyby teraz żył Stefan Jaracz i przeszedł się po Ostródzie, to też nikt by go nie poznał. A przecież był przedwojenną legendą teatru. Ostatnio czytałem wypowiedź Perry’ego z serialu „Przyjaciele”, jednego z najbardziej popularnych sitcomów na świecie od 20 lat. Pewien fan spotkał go na ulicy i zdziwił się: „To pan?! Co pan taki stary jest?”.

Ten casus nierozpoznania Krystyny Jandy i mi nie jest obcy. Kiedy film „Psy” obchodził swoje 25-lecie i został obrobiony cyfrowo, odbyła się jego ponowna premiera w Warszawie. Byłem zszokowany, bo sala była nabita po dach. Galę prowadziła pani Grażyna Torbicka. Powiedziała, że chyba nie musi przedstawiać filmu, który będziemy dziś oglądać, filmu, który był momentem zwrotnym w kinematografii współczesnej Polski. Ale dla zasady zapytała, czy ktoś go jeszcze nie widział. I proszę sobie wyobrazić, że kilka rąk się podniosło, młodych ludzi. Rozmawialiśmy o tym później i oni mówili, że „Psy” oglądali ich rodzice, a ponieważ był to film dla dorosłych, to im zabraniali. Potem oni mieli swoich idoli i jakoś tak zeszło, że „Psów” nie zobaczyli. Ja też nie rozmawiałem z moją najstarszą córką Anastazją o tym, czy widziała wszystkie moje filmy. Nawet nie pozwalałem jej oglądać „13 posterunku”, bo mi się wydawało, że to jest serial dla dorosłych. (śmiech) A okazało się, że dzieciaki to uwielbiają.

 

Jest pan częstym gościem na Warmii i Mazurach. Ma pan tu swoją miejscówkę?

Tak, bo to jest ważne miejsce dla nas, dla mojej rodziny. Taki drugi dom. Te piękne tereny i wielu przyjaciół przyciągały mnie tu od kiedy pamiętam jako dorosły człowiek. Wiele lat temu kupiłem działkę. Krok po kroku, rok po roku zrobiłem z niej oczko w głowie. Moje miejsce. Kiedyś mówiłem, że to taka emerytura. Ale najchętniej korzystają z niej nasze dzieci. Uciekamy tu od gwaru wielkomiejskiego, żeby naładować akumulatory, żeby się wyciszyć, obcować z przyrodą, co gdzie indziej jest niezwykle trudne. Bo na Warmii i Mazurach znajduje się najdroższa rzecz na świecie. I to nie jest pociąg ze złotem. To cisza. Ja jestem zwolennikiem teorii, że cisza będzie coraz droższa i żeby znaleźć takie miejsce, w którym nic tej ciszy nie zagłusza, będzie trzeba kiedyś zapłacić mega pieniądze. Więc możemy powiedzieć, że to jest taka inwestycja, której wartość cały czas idzie w górę. (śmiech) I jest mi tu po drodze, wsiadam do samochodu i za chwilę jestem w Ostródzie.

 

Po drodze, bo i drogę budują.

No właśnie. (śmiech) Jest więc szansa, że jeszcze szybciej będę się tu dostawał. Pendolino dojeżdża do Iławy w godzinę czterdzieści. Także zimą będzie jak znalazł.

 

015 copy

 

Jako dziecko był pan na planie „Czterech pancernych”…

O, sto lat temu! Chodzi o tę słynną anegdotę? [zaczepiony na planie Janusz Gajos, mocno czymś wzburzony, ryknął na kilkuletniego Cezarego Pazurę: „Wypierdalaj”; chłopiec odchorował to dwutygodniową bezsennością, a gdy filmowy Janek dowiedział się o tym po latach, powiedział zdeprymowany: „Kurde, nie mogłeś powiedzieć, że to ty?”]

 

Właśnie. Jak pan sobie wtedy wyobrażał aktorstwo?

Gdy usiłuję sobie przypomnieć, dlaczego zdecydowałem się, żeby tym aktorem być, to pamiętam, że oglądając filmy, miałem wrażenie, że też bym umiał grać tak jak ci aktorzy. Że to jest proooste, banalnie proste. Z kolegami odgrywaliśmy te sceny na podwórku. Zacząłem się dowiadywać, co trzeba zrobić, żeby tym aktorem być. No i okazało się, że to się trzeba uczyć… A ja akurat z tym nie miałem problemów, zawsze byłem pilnym uczniem. Ojciec nauczyciel, wszczepił mi od dziecka taki reżim, że szkoła jest najważniejsza i rzeczywiście była.

 

Pana ojciec też grywał w teatrze.

Tak, tata jednocześnie prowadził teatr amatorski w małej miejscowości Niewiadów, z której pochodzę. Dziwne miejsce pod Tomaszowem Mazowieckim, bo nigdy nie było go na mapie, dlatego że tam była produkcja specjalna. Jakichś materiałów wybuchowych, wszyscy wiedzieliśmy oczywiście jakich, ale nikomu nie wolno było mówić. No i tam mój tata prowadził ten teatrzyk. Kiedyś zagrał w sztuce „Zegarek” wg Szaniawskiego na festiwalu teatrów amatorskich. Miał wtedy propozycję, żeby pracować w teatrze Jaracza w Łodzi. Ale był nauczycielem, ja miałem rok i się nie zdecydował, żeby zostawić mamę ze mną i nagle próbować innego zawodu, daleko od domu. Bo 40 km to wtedy było daleko.

 

I to zostało w panu?

Tak, bo w domu leżały sztuki teatralne, jakieś książki, więc Czaruś tak po nie sięgał i widział, jak tata to robi. Tata lubił się towarzysko udzielać, wygłupiał się, naśladował głosy, opowiadał dowcipy. Mi się to strasznie podobało. Był takim ulubieńcem towarzystwa. Zawsze jak był Zdzisio, to się nikt nie nudził. No i przelał to na Czarusia. A ja, wyczuwając, że towarzystwo to lubi, tak staram się niestety zachowywać. Mówię niestety, bo kiedyś Julek Machulski, syn mojego profesora, Jana Machulskiego, uświadomił mi: „Wy aktorzy to macie taki dziwny sposób mówienia w miejscach publicznych. Mówicie głośniej, tak żeby wszyscy was słyszeli, bo wam się wydaje, że wszyscy są zainteresowani”.

Chociaż teraz widzę, że koledzy unikają takiego wspólnego biesiadowania, bo żyjemy w czasach, kiedy każdy może zrobić zdjęcie, wysłać je, opublikować. I to się staje niebezpieczne. Wszyscy zamykamy się w swoich skorupach. A z drugiej strony co chwilę robimy zdjęcia i puszczamy na Instagram czy FB. Jednak drzemie w ludziach taka potrzeba obecności wśród innych i podzielenia się tym, co się nam przydarza.

 

Pan całkiem dużo pisze na swoim profilu na FB.

Ja jestem fanem Internetu! Uważam, że te portale społecznościowe mogą być narzędziem sprawiedliwości. No bo są np. tak zwane tabloidy, które piszą różne rzeczy, w znakomitej większości – zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że w stu procentach – są to informacje nieprawdziwe, wymyślone. Taka historia obrazkowa: zrobią cztery zdjęcia i potem jest historyjka. Tak jak tutaj w Ostródzie, przy hotelu Willa Port, graliśmy mistrzostwa Polski aktorów i doznałem kontuzji. A potem wyczytałem w jednym z tabloidów, że „Cezary Pazura, który nie śmieszy nas od lat, jak wiadomo (chichocze), grał w siatkówkę w Ostródzie. Znudzona publiczność już nie mogła na to patrzeć, ale w pewnym momencie zaczął robić te swoje słynne głupie miny z <<13 posterunku>>. Dostał brawa, ale okazało się, że to niestety kontuzja, więc życzymy panu Pazurze szybkiego powrotu do zdrowia”. No i wie pani, to już brzmi jak anegdota… Ale to ten trend tabloidów na „nie”, żeby publiczności ich ulubienicę czy ulubieńca obrzydzić. To taka linia wypowiedzi, z którą ja się nie zgadzam, bo robi ludziom krzywdę. A o portalach społecznościowych ładnie powiedział Kuba Wojewódzki. I tu się z nim zgodzę, choć w wielu rzeczach się nie zgadzam. Jak go zapytano, czemu umieszcza swoje zdjęcia w sieci, to on odpowiedział: „Po to, żeby o mnie tabloiody nie pisały. Ja sam chcę dostarczać wiadomości o sobie, bo one są wtedy prawdziwe”.

Aktor żyje z sympatii widza, bo jak widz nie będzie miał do niego sympatii, to nie będzie chciał go oglądać. I tu się zaczyna dla niego bardzo niebezpieczny moment, gdzieś w finale może być tak, że straci pracę, nikt nie będzie proponował mu angażu, skoro źle się kojarzy. Może się więc okazać, że właśnie przez portale społecznościowe możemy komunikować się z ludźmi i wyprostować tę krzywiznę, którą tworzą tabloidy.

 

Wróćmy do początków. Wcześnie zaczął pan myśleć o aktorstwie?

Jako dziecko nie, Gajos był po prostu moim idolem. To się zaczęło w liceum, kiedy pani polonistka zapisała mnie do kółka teatralnego – za karę.

 

A kara była za co?

Moja pani od polskiego, pani Tereska Głowacka z Tomaszowa Mazowieckiego, mnie uwielbiała, zresztą do dzisiaj się kochamy. Była chyba najlepszą osoba, na którą mogłem trafić na etapie liceum. Myśmy studiowali język polski, a nie uczyli się od rozdziału do rozdziału. Mieliśmy podstawy filozofii, całą literaturę, graliśmy sztuki, robiłem kabaret…

A zapisała mnie za karę już przez pierwszy dzień w szkole. Byłem najmniejszy w klasie, bardzo późno zacząłem rosnąć. I pamiętam, że chodzę sobie w kółko – bo musieliśmy tak spacerować – jeszcze nikogo nie znam, jestem lekko przerażony. I nagle widzę dziewczynę bez mundurka, taką malutką jak ja! No to podszedłem. Mówię: „Cześć, jak masz na imię?”. A ona zdziwiona: „Tereska”. „A ja Czarek. Tu chodzisz teraz?”. Ona że tak i okazuje się, że też ma za chwilę polski. Pytam jeszcze: „Spotkamy się na następnej przerwie?”. A ona: „Tak, ja tu będę chodzić, wiesz?”. Myślę sobie: Fajna ta Tereska, taka bezpośrednia. Śmiała się, tak jak pani teraz. Jest dzwonek, stoimy z klasą w szeregu. Patrzę – idzie moja Tereska. Z dziennikiem… I otwiera drzwi do pracowni. Jak doszła do litery „P”, zobaczyła mnie i powiedziała: „Noo, my się już znamy, synku, my się już znamy”. I później za karę do wszystkiego mnie zapisywała.

Ostatnio byłem w moim liceum z telewizją i poprosili panią profesor, by przyszła. Wyściskaliśmy się.

 

Pan urósł.

No tak, a Teresa jest taka, jaka była. Pokazała mi dzienniki i po cichu, żeby nikt z ekipy nie słyszał, zapytała: „Miałeś kiedyś owacje na stojąco?”. Bo zawsze dobrze mnie obsadzała i rzeczywiście dobrze graliśmy – była cisza na widowni. Mówię jej, że tak. A ona: „Cholera, myślałam, że tylko w liceum”. (puentuje gromkim śmiechem) Była zawiedziona. O właśnie, przedwczoraj miałem owacje. W Teatrze Szóste Piętro, pięknie zagraliśmy spektakl.

 

Ale zanim trafił pan do łódzkiej filmówki, przez rok był pan w gastronomiku.

Tak, tak, bo mnie nie przyjęli i musiałem gdzieś uciekać przed wojskiem. Były dwie takie przechowalnie w Tomaszowie. Jedna to budowlanka, mój brat tam był. (śmiech) Ja wybrałem gastronomik, wie pani… W cieple się pracuje, dużo jedzenia dookoła, zawsze komfort.

 

I gotuje pan?

Powiem szczerze, że nie. Bo znalazłem tam sobie wygodną fuchę – na zmywaku, gdzie rozśmieszałem koleżanki i one wszystko za mnie robiły. Ale szkoła gastronomiczna była bardzo pociągająca. W ’82, jak drugi raz startowałem do Łodzi, były mistrzostwa świata w piłce nożnej, a ja byłem już na bardzo zaawansowanych praktykach gastronomicznych. Powiedziałem kolegom, że na jeden dzień wyjeżdżam do szkoły teatralnej, bo wiedziałem, że mnie nie przyjmą… Straciłem głos, jak Boniek strzelił trzy bramki i ledwo gadałem. Ale Jan Machulski też. Pamiętał mnie z poprzedniego roku, kiedy zabrakło mi punktów za pochodzenie.

 

021_przer copy

 

Z takim samym zapałem kibicuje pan polskiej kinematografii? Zdarłby pan gardło dla „Idy”?

Ja się cieszę z każdego sukcesu polskiej kinematografii, gdziekolwiek. Kiedyś mnie wyśmiali, bo w pewnym wywiadzie powiedziałem, że to jest kwestią czasu, że polskie filmy będą zdobywały międzynarodowe laury, w tym Oscara. I tak samo dziś powtórzę, że to jest kwestią czasu, że polski aktor lub aktorka dostanie Oscara za rolę. Świat się zglobalizował, nasze filmy są bardzo interesujące, mamy podobną wrażliwość, jak cały świat i bardzo zdolnych ludzi. Ja oczywiście już się na ten wagonik nie załapię, bo jestem z tego pokolenia postkomunistycznego, w którym kisiliśmy się we własnym tyglu. Filmy, w których grałem, rozliczały poprzednią epokę, ale tu, w kraju. Nie grałem w takich, które byłyby zrozumiane na całym świecie.

 

Pana praca magisterska miała tytuł „Mój błazen”. Czuje się pan, jakby grał rolę nadwornego polskiego błazna?

Błazen to był dla mnie taki wentyl bezpieczeństwa, jego archetypem jest Stańczyk. On puszczał powietrze z naburmuszonej, pysznej władzy. Był po to, żeby przywoływać na swoje miejsce tych, którzy rządzą. Bo władza uderza do głowy. Tak było z Kaligulą, Neronem. Ale historia wymyśliła postać nadwornego błazna, czyli człowieka, który jako jedyny ma możliwość zakpić z króla. Bezkarnie! I mi się zawsze wydawało, że aktorstwo – które częściowo traktowałem jako posłannictwo – jest wymyślone po to, by tych, którzy się panoszą, odbić w krzywym zwierciadle. Pokazać, że mogą robić straszną krzywdę innym. I w tym znaczeniu błazen to nie pajac ani klaun. Ja od tych ról zawsze uciekałem. Poza tym nie umiem żonglować. (śmiech)

 

Filmy, w których pan grał, stały się kultowe. Są tacy, którzy potrafią prowadzić całe rozmowy pana dialogami…

Są, są. Ale to minie. Widzę też po pytaniach od dziennikarzy, że to takimi falami następuje. Najmocniej te filmy żyją za granicą, wśród Polonii. Oni to często oglądają, pokazują swoim dzieciom, tłumaczą, o co chodzi.

Oczywiście jak teraz młodzi ludzie oglądają „Krolla” czy „Psy”, to myślą, film, jak film. Co w tym nowego? A właśnie wtedy to takie było. Myśmy zaproponowali nowy sposób porozumienia się z widzem. Ale też nie było takiej kalkulacji, jak obecnie. Nie nastawialiśmy się, że oto robimy „hita”. Myśmy tylko chcieli zrobić dobrze swoją robotę. Teraz największym bogiem, bezwzględnym, któremu służą stacje telewizyjne i produkcje filmowe, jest oglądalność. Ona się liczy. Oczywiście jeśli film będzie dobry, to pójdzie na niego wiele ludzi. Ale nie zaczynajmy od końca: uwaga, musimy mieć dobrą oglądalność. To nie tak. To jest rodzaj kelnerstwa, myśmy się tego oduczali w szkole teatralnej – artysta nie może być kelnerem. Ktoś sobie czegoś zażyczy, a ty mu to usłużnie dajesz. Nie, nie. Artysta ma mieć idée fixe i nią świecić dookoła. Do tego światła muszą lgnąć miliony. A teraz jest odwrotnie. Miliony mówią: weź mnie teraz zabaw, zrób mi dobrze. A aktor usilnie stara się to robić i bardzo często zniża się do poziomu zapotrzebowania. Jak ktoś ma pewne nawyki żywieniowe, przyjdzie do włoskiej restauracji i poprosi o schabowego, to oni mu zrobią. Tylko nie o to chodzi. A ja się niestety czasem tak czuję w dzisiejszym świecie, że mi smakuje co innego, a zapotrzebowanie jest na zupełnie inne kalorie.

 

Wraca pan do swoich filmów? Kiedy ostatni raz oglądał pan „Psy”?

Nie, nie wracam, nie mam powodu. Fragmenty oglądam, jak nie mogę sobie jakiegoś tekstu kabaretowego przypomnieć. (śmiech) Kiedyś szybko szukałem czegoś na YouTubie i nie wiedziałem, że tyle jest o Pazurze! Robią sobie takie zabawy młodzi ludzie – chyba młodzi – np. 50 najlepszych scen z Cezarym Pazurą! Pięćdziesiąt! To można już zrobić kino całe.

 

Używa pan tych tekstów na co dzień? Np. „To ja już pójdę, nie? Co tu będę tak sam siedział”.

Nie, nieee! (rozbawiony) Nie pamiętam ich, to ludzie mi przypominają. A to ja akurat wymyśliłem na planie. Nie wiadomo było, jak skończyć tę scenę i ja tak rzuciłem, a Władek mówi: „O, powiedz to!”. I tak to powstało. To jest właśnie to, że artysta powinien mieć zawsze wyczucie tej chwili. Kabaret daje mi czasem takie możliwości, on się rodzi ze spektaklu na spektakl. Bo ludzie reagują, czekają, co się powie. I trzeba wyławiać takie zapotrzebowanie. Właśnie jak oni potrzebują tego, to ja im zawsze odwrotnie. Na tym to polega. Dlatego w pewnym momencie pociągnął mnie kabaret.

 

013 copy

 

Jak to jest, że stoi się godzinę i nieustannie się gada…

Godzina to jest nic! Kiedyś zagrałem taki spektakl, który TV cięło na kawałki i mieszało z Kronikami Filmowymi, tematycznie. Bardzo fajny program. I ja do tego zagrałem dwa razy po dwie godziny. Czyli musiałem sobie przypomnieć wszystkie teksty, ćwiczyłem je w domu, bo tego się nie pamięta. Jak mówi się aktualny program, to idzie jak z rękawa, jedno napędza drugie. Musiałem więc to sobie jeszcze raz zgromadzić w głowie i grałem cztery godziny i 17 minut.

 

Bez przerwy?

Z jedną, dla ludzi – żeby mogli odpocząć. (śmiech) A ja musiałem zmienić koszulę, bo to jest ciężka robota.

 

Jak jedzie pan na taki występ, to myśli pan o tym, co ma pan zagrać?

Zależy kiedy. Jak byłem w Rzymie z moim kabaretem (bo muszę się poszczycić tym, że otworzyłem wiele scen w Europie, między innymi we Włoszech, gdzie nikt wcześniej nie grał dla Polonii, a teraz koledzy jeżdżą tam regularnie), to siedziałem przed występem w takiej fajnej kawiarni. Paliłem cygaro, było cieplutko, jak to w Rzymie. I pomyślałem, że przegadam sobie tekst w myślach, bo dawno nie grałem. I jak się zaciąłem w jednym miejscu, to czarna dziura! Oczywiście miałem już tak parę razy.

 

Na scenie?

To się zdarza. Dlatego nie jestem piosenkarzem. Bo aktor może zrobić pauzę, zagadać, a jednocześnie sobie przypominać, co było dalej. A w piosence nie ma zlituj – melodia poleciała i cześć. Ja bym zwariował. A w tym Rzymie to było tak, że nerwowo nie mogłem wytrzymać. Poszedłem do hotelu, podłączyłem się pod Wi-Fi i znowu guglowałem, znalazłem na YouTubie i przypomniałem sobie. Ale ten jeden moment… Przeżyłem chwilę grozy.

 

Kabaret zakłada coś takiego, jak improwizacja?

Improwizacja to jest coś, co jest dobrze przygotowane. Oczywiście są elementy zaskoczenia, ale – przynajmniej w moim przypadku – to jest zaskoczenie pozorne. Bo generalnie ludzie od 30 lat dogadują mi to samo, więc ja na wszystko mam po parę odpowiedzi. Zenek Laskowik zastanawiał się, co mogą ludzie powiedzieć z widowni, różne zachowania przewidywał. To jest jak zabawa w szachy i ty jesteś zawsze ten jeden ruch do przodu. A żeby to wyglądało naturalnie, to jak ktoś coś powie z widowni, to zawsze się gra: „Słucham?” – że się nie dosłyszało. Ja już wiem, co powiem, ale daję czas widzowi, żeby go zaskoczyć. I wtedy pada puenta. A wszyscy: „Kuuurde, ale on bystry!”. (śmiech)

 

A zdarzyło się panu, że ktoś rzeczywiście pana zaskoczył?

(dłuższą chwilę się namyśla) Tak! Ale na to też są sposoby. Nawet wczoraj [rozmawiamy dzień po występie w Olsztynie – red.] było coś takiego. Ja mówię: „Moja teściowa jest ideałem”. A ktoś z sali: „Bo nie żyje!”. (gromki śmiech) Tego jeszcze nie miałem. I rzeczywiście nie wiedziałem, co zrobić. Bo takiego ideału to nawet ja nie wyśniłem. Ale w ogóle wiele puent publiczność wymyśliła. Kiedyś np. mówię: „A wiecie, skąd się na świecie wziął widelec?”. A ktoś krzyknął z sali: „Z IKEI!”. I teraz mówię to jako swoje: „Podpowiadam, drogie panie, nie z IKEI”. I to jest już mój żart, ukradłem to komuś z widowni. Także z tą teściową też mam coś nowego.

Najczęściej jednak ludzie przychodzą po występie i mówią: powiem panu taki żart, który może się panu spodobać i może go pan wykorzystać. I niestety 99,9 proc. to są żarty, które już dawno znałem, a większość to ja wymyśliłem…

 

Kolorowe czasopisma lubią zadawać znanym postaciom pytania o to, jak żyć czy co zjeść na śniadanie i zawsze zastanawia mnie, co ta osoba ma w głowie, prócz tego, co mówi. Traktujecie to serio?

Nie, to jest takie co ślina na język przyniesie. Oczywiście każdy ma jakieś swoje motto, credo życiowe. Ja sobie takie złote myśli nagrywam! W telefonie. Mam tego cały stek, później robię z tego programy. Jeden program nagrałem tak cały. Przyśnił mi się o trzeciej w nocy – „Koniec świata” z 2012 roku. Tam było o Wojewódzkim, Solorzu. Że oni uciekną na barki.

 

I to się panu przyśniło?

Tak! I sobie to nagrałem. Siedziałem półtorej godziny na toalecie, trzymałem telefon przy ustach i gadałem. Praktycznie wszystko było do wzięcia, program trwał godzinę.

 

Kiedyś pisarze musieli mieć notesiki na szafce nocnej.

Tak, teraz jest dużo łatwiej. Ja mam tego sporo. [włącza telefon, przegląda pliki] Gdzie to ja miałem… O! [poważny głos Cezarego Pazury z telefonu] „Na nasze losy nie wpłyną ci, co nas kochają…”. Nie, to nieważne. A nie, to ciekawe! „… tylko ci, co nie chcą nas kochać”. Ładne, nie? Takie głupoty właśnie tu mam. [kolejne nagranie] „Interesuje pana seks na godziny? Nie, na minuty bym wolał”. Czekaj, czekaj… „Nauka nie porządkuje świata, nauka porządkuje wątpliwości”. O, takie coś przyszło mi głowy. Czytam teraz książkę interdyscyplinarną, genialną – „Prolog”. O świadomości, wybuchu. Facet porządkuje świat.

 

A czyta pan te wszystkie komentarze na FB?

Staram się! A wie pani, czym się różnią portale społecznościowe od takich stron jak Pudelek czy Kozaczek? Tam też są komentarze, ale wszystkie złe – albo większość. A na Facebooku mam większość dobrych. Nawet jak się ze mną ktoś nie zgadza, to nie jest chamski. Czasem ktoś zabluzga, ale ja nigdy nikogo nie… Jak to się mówi?

 

Nie banuję?

Tak, nie blokuję. Uważam, że po to jest Internet. I zawsze bardzo mnie cieszy, że na FB czy Instagramie mam fajne wpisy. To mi porządkuje świat, wie pani? Pokazuje, że nie jest tak, że ciągle jest źle. Ja zawsze będę wierzył, że jest dobrze, ale niektórym to dobro nie wychodzi. Bo jestem optymistą, wierzę w ludzi. Artysta taki musi być, bo dla niego widz jest panem bogiem. On mnie tworzy. Jak widza nie będzie na moich występach, to mnie nie będzie jako artysty.

 

028 copy

 

Dlaczego w polskim kinie jest sezonowość na aktorów? Niedawno Więckiewicz, później Dorociński, teraz Topa…

No są takie mody. Kiedyś była na Lindę, Pazurę i Kondrata. Ludzie chcieli na nich chodzić. Tak się kształtuje rynek. Ja chciałbym mieć takich reżyserów, jak np. Fellini, który angażuje swoich aktorów. Wojtek Smarzowski ewidentnie obsadza tych samych, robi grupę. Zaprosił mnie nawet na zdjęcia próbne do nowego filmu. Nie dostałem roli, ale długo rozmawialiśmy na ten temat. Znamy się od lat i ma mnie, że tak powiem, pod czapką. Obejrzał moją sztukę w teatrze i wiem, że bardzo mu się podobała. Dlatego kto wie.

 

A są takie role, których pan nienawidzi?

Własne? Nie, każda rola to moje ukochane dziecko. Mam taką zasadę. Moja matka mi to zawsze wymawiała: „Dziecko, ty się kiedyś spalisz w tym zawodzie”. Widziała, że ja do wszystkiego podchodzę z sercem, z pełnym oddaniem. Nie wyobrażałem sobie, że coś mogę tak lewą ręką zrobić… No nie da się. Choć to jest czasami balastem. Gdybym zagrał źle w „13 posterunku”, to by go puścili raz i byłby święty spokój. (śmiech) A tak go puszczają do dziś. To jest serial, który nie schodzi z ekranów telewizorów. A później ci wielcy twórcy mówią: „No ale wiesz, ten posterunek się za tobą ciągnie…”. Ludzie, minęło 20 lat! Ja już jestem innym człowiekiem. I przecież widz też ma wyobraźnię. Drugi raz nie da się już zrobić posterunku. Wie pani, że ja czasem patrzę na te sceny, te „50 najlepszych scen z 13 posterunku”. I jest np. taki moment, jak ja buduję prysznic. O matko! To jest Chaplin! Drugi raz bym tak nie zagrał. Ta sprawność fizyczna, te ruchy, te nóżki jak tam chodzą. To jest upiornie śmieszne. Ja tego nie wiedziałem. Traktowałem to jako boczną stację swojego życia. A ona była tą główną.

 

Jakie to uczucie, gdy spotyka się pan z fanami, a później Internet zalewają selfie z podpisem „Takie tam z Cezarym Pazurą”?

Ale ja lubię robić te selfie. Teraz wszyscy mają aparaty, kiedyś nie. I dobrze!

 

To zrobimy sobie selfie?

No pewnie! Ja też robię. Ostatnio zrobiłem sobie z Agnieszką Włodarczyk, z Chodakowską… Gdzie to się wciska? (pstryk) Trochę to światło dziwne… Może jeszcze jedno. Kurde, nie z tej strony. Uciekło… O, jest. Super. Dzięki!

 

Rozmawiała: Katarzyna Sosnowska-Rama

Obraz: Paulina Drozda