Po zakończeniu pięknej kariery, trofeów siatkarskich na pewno mu już nie przybędzie. Ale Marcin Możdżonek podejmuje teraz rywalizację w biznesie. A fanom sportów zespołowych zdradzamy – jeszcze zobaczycie tego giganta w powietrzu znów rozprawiającego się z przeciwnikami.
Marcin Możdżonek o tym, co robi po zakończeniu kariery siatkarskiej w szczerej rozmowie na schodach z Rafałem Radzymińskim
MADE IN: Myślałem, że broda miała dodawać ci nieco wizerunku „zbója” na boisku. Ale widać została i po karierze.
Marcin Możdżonek: Nadużyję klasyka z „Misia”: „zarost noszę od przedwojny i ogolić się nie pozwolę”. Mam go z dwóch względów: musiałbym się codziennie golić, a to byłoby mi nie na rękę, no i tak jak mówisz, trochę pomagał w tym wizerunku boiskowego zbója. Ale w wizerunku zbója w życiu codziennym też pomaga. Jest moim znakiem rozpoznawczym i najbliżsi nie wyobrażają sobie Marcina Możdżonka bez brody. No i nie wiem jak zareagowałyby na nowy wizerunek moje małe dzieci.
Masz dwóch synów, a każdy tata, zwłaszcza po takiej karierze sportowej, ma pewnie ambicje, by dzieci też podbiły świat sportu. Już prześladują cię takie myśli?
W głowie mi świta na pewno to, że zachęcę je do uprawiania sportu, do prowadzenia życia najaktywniej jak tylko się da, dbania o ciało i zdrowie. A czy wybiorą zawodową drogę w jakiejś dyscyplinie, to już kwestia drugorzędna. O tym nie myślę.
A chciałbyś, by przeżyły to co ty sportowo przeżyłeś: oprócz chwil chwały, te ciemniejsze strony zawodowego sportu?
Profesjonalny i zawodowy sportowiec zbudowany jest z krwi, potu i łez. Jeśli taką ścieżkę chciałyby przejść, na pewno ze swoim doświadczeniem pomogę ich odpowiednio nakierować. Ale całą tę drogę i tak będą musiały przejść same: sparzyć się, popełnić błędy, przegrać. Bo paradoksalnie w sporcie porażki są bardzo budujące. Ci najlepsi nie boją się przegranej, bo wyciągają z niej to co zawsze najcenniejsze: naukę.
Przed ogłoszeniem decyzji o zakończeniu kariery zrobiłeś sobie bilans zysków i strat. Co przeważyło na szali?
Dwa żelazne argumenty: zdrowie i życie rodzinne. W wieku 35 lat organizm już inaczej się regeneruje niż w wieku 23 lat, więc to był argument numer 1. A numer 2 – tęskniłem za życiem rodzinnym i za moim Olsztynem.
Pamiętasz emocje, które dopadły cię w przeddzień ogłoszenia decyzji? To była męcząca noc, pełna żalu, smutku?
Nie, pewnie dlatego, że to kończenie kariery było procesem. Kiedy w ostatnim sezonie z kontuzją w zasadzie nie uczestniczyłem już w życiu drużyny, z tyłu głowy miałem myśl, że to już koniec. Oczywiście sportowa ambicja kazała próbować wykorzystać wszystkie drogi, by wrócić na parkiet, ale nie udało się. Nie była to więc decyzja z dnia na dzień, dlatego spałem i śpię spokojnie.
Analizowałeś jak to życie potoczyłoby się, gdybyś nie poszedł na pierwszy trening z siatkówki? Takie: co by było gdyby…
Tak, i różne scenariusze mi przez głowę przechodziły. Kiedyś bardzo mocno interesowałem się prawem, więc myślałem o zostaniu prawnikiem. Wariant drugi: mogłem zostać koszykarzem, ale tu chyba byłoby więcej niewiadomych. Kreśląc sobie ścieżkę rozwoju w Olsztynie, nie za bardzo widziałem te możliwości w koszykówce. Za sprawą AZS tradycje siatkarskie są u nas bardzo bogate, więc jeśli ma się chęci i predyspozycje, to w tak poukładanym klubie można zajść naprawdę wysoko. Ale nie wykluczam pojawienia się na parkietach koszykarskich. Siatkówka była moją sportową miłością, ale z koszykówką romansowałem. Przez parę lat w wakacje zdarzało mi się grać w turniejach streetballowych. Tyle frajdy co mieliśmy, to nasze. Jednak sport amatorski podoba mi się pod tym względem, że czerpie się z niego tylko czystą przyjemność.
Rozumiem, że nie kręci cię granie w tzw. podwórkowej drużynie, ale coś więcej?
Tak, myślałem czy nie spróbować pograć w trzeciej lidze. Kto wie, może w następnym sezonie… Postaram się jak najlepiej przygotować i zobaczymy czy będę tam bardziej, czy mniej przeszkadzał. Ciało sportowca wymaga aktywności. 20 lat trenowałem profesjonalnie w zasadzie codziennie, więc nagłe porzucenie sportu jest niemożliwe.
Jak wygląda ten obowiązkowy okres roztrenowania?
U mnie nie było takiego klasycznego roztrenowania, zważywszy na to, że w ostatnim sezonie okupionym kontuzją zagrałem zaledwie trzy spotkania. Więc i mój reżim treningowy był już w niepełnym wymiarze. Potem koronawirus opóźnił decyzję o operowaniu, następnie rehabilitacja, więc tak to wyglądało. Ale nie unikam aktywności. Wielu sportowców nienawidzi biegać. Ja też do takich należałem, a jak skończyłem karierę, to bardzo je polubiłem. Biegam więc po olsztyńskich lasach dla przyjemności.
Mówiłeś w wywiadach o tym przysłowiowym zawieszeniu na kołek butów siatkarskich. Będzie je można gdzieś zdobyć, np. podczas licytacji na akcje charytatywne?
Tak, bo zapas obuwia mam naprawdę spory. Mogę to nawet zobrazować stwierdzeniem, że mam więcej butów niż moja żona. Myślę, że z 50 par.
Ktoś nabędzie pamiątkę raczej symboliczną, bo rozmiar zupełnie niepraktyczny.
Rozmiar 50, więc pewnie na niewiele osób pasujący.
Jaki masz stosunek do osobistych sportowych rzeczy? Rozdajesz, chomikujesz pamiątką np. dla synów?
Często na koniec sezonu reprezentacyjnego część rzeczy zostawiałem sobie na pamiątkę lub by komuś dać na pamiątkę, albo właśnie na aukcję charytatywną. Ale zdecydowaną większość pakowałem w torby i zostawiałem w klubie AZS. Rozdawane były młodym zawodnikom. Cześć trafiła też do muzeum sportu w Hali Urania.
Będziemy mieć nową Halę Urania. Już w niej nie zagrasz…
Ale cieszę się, że Olsztyn będzie miał wreszcie halę na jaką zasługuje. Choć staruszka Urania to jedna z hal w której bardzo dobrze gra się w siatkówkę – pod tym względem w pierwszej piątce w Polsce. Więc na pewno łza w oku się zakręci jeśli będzie zburzona. Ale też będę dumny, że byłem częścią jej historii. W nowej najpewniej będę kibicował AZS-owi. A może przetestuję jako koszykarz?
Zakładasz fundację wspierającą trenujące dzieci. To poniekąd substytut przedłużonego życia sportowego?
Dostałem dużo możliwości, by urosnąć jako sportowiec i młody człowiek, więc chcę teraz oddać kawałek siebie i zdobytego doświadczenia. Poprzez fundację będę pokazywać, że inni też mogą osiągnąć wiele, o ile będą konsekwentnie nad tym pracować. Fundacja będzie skupiona wokół sportu, z naciskiem na siatkówkę i promowanie ochrony środowiska.
Widzę, że pustki na sportowej emeryturze nie ma, tym bardziej że zadebiutowałeś jako przedsiębiorca.
W branży, w której działam ze wspólnikiem (dystrybucja fabr i żywic przemysłowych włoskiego producenta Atria – red.) wylądowaliśmy poniekąd dzięki siatkówce. Otóż grał on z jednym z synów założycieli fabryki i tak narodził się pomysł na otwarcie przedstawicielstwa w Polsce. Budujemy sieć od zera. Niezwykle ciekawe doświadczenie, które uczy też pokory.
Wybitni sportowcy radzą sobie w biznesie, bo wiedzą co to determinacja, rywalizacja, cel i nie poddawanie się.
Dwojako można na to spojrzeć, bo po zakończeniu kariery wchodzimy na rynek jako żółtodzioby i zaczynamy rywalizować z tymi, którzy w branży są od lat. Z drugiej strony doświadczenie sportowe bardzo pomaga. My wiemy, że można upaść dziewięć razy z rzędu, a za dziesiątym idziesz do przodu, i że porażki są po to, by wyciągać z nich wnioski.
Twoja legenda sportowa przyciąga kontrahentów?
Owszem, nazwisko otwiera wiele drzwi, ale nic nie załatwia. Biznes to nie jest przyjemna rozmowa przy kawie o siatkówce, choć kontrahenci przeważnie od tego zaczynają rozmowy. I one na pewno pomagają przełamać lody.
Skończyłeś politechnikę na kierunku zarządzania. To był wybór świadomy już pod kątem pójścia w biznes?
Tak, to nie było studiowanie dla studiowania. Wiedza, którą zdobyłem okazuje się bezcenna w prowadzeniu firmy.
Temat newralgiczny dla sportowców: kiedy po karierze kończą kontrakty, a nie zadbali o wykształcenie, często źle radzą sobie w życiu. Rozmawia się o tym?
Jak się jest młodym, w ogóle nie ma tematu, ale w okolicach trzydziestki zaczyna się o tym myśleć i mówić. To cenne rozmowy, bo co głowa, to pomysł na „życie po życiu”, więc i słyszało się: to już było i się nie sprawdziło, więc nie idź tą drogą.
Znajdujesz teraz więcej czasu na pasję myśliwską?
Pasję rozwijam powolnymi krokami, bo wszystko rozchodzi się właśnie o ten czas: wcześniej była siatkówka, a teraz dwójka małych dzieci i firma.
Myśliwi śmieją się wchodząc na ambonę, że ty nie musisz.
Tak, to standardowy tekst, który słyszę.
Marcin Możdżonek jeden z najwybitniejszych polskich siatkarzy, mistrz świata z 2014 roku, wielokrotnie tytułowany najlepszym blokującym na najbardziej prestiżowych zawodach. Urodzony w Olsztynie i wychowanek AZS Olsztyn. 242 razy występował w reprezentacji Polski i przez trzy lata jej kapitan. Za wybitne osiągnięcia sportowe prezydent RP nadał mu Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.
Z Marcinem Możdżonkiem rozmawiał: Rafał Radzymiński (27 października o godz. 10:15
na schodach przy ul. Dąbrowszczaków 14 w Olsztynie)
Obraz: Arek Stankiewicz