Oto facet, który rywalizuje za kierownicą od ćwierć wieku i cięgle nie daje się dogonić. Choć Maciej Marcinkiewicz na torach wyścigowych zgarnia kolejne mistrzowskie tytuły, to pożytek z nich ma zupełnie kto inny.

Oto Maciej Marcinkiewicz najbardziej utytułowany kierowca wyścigowy w Polsce

– Który to już twój puchar w karierze?(cisza, jakby próbował szacować) Dwieście może się uzbiera – odpowiada liczbą bez większej ekscytacji.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Maciej Marcinkiewicz dawno już przestał je kolekcjonować, bo dzisiaj w motorsporcie kieruje się innymi celami – szkolić tych, którzy też chcą szybko jeździć po torze, i organizować imprezy, na których emocje i prędkość jadą na jednym fotelu.

Dobry 2016 rok

Co nie znaczy, że na torze będzie odpuszczał rywalom. W 2016 roku przypieczętował swój dziewiąty mistrzowski tytuł. W tym sezonie w Endurance – długodystansowych wyścigowych mistrzostwach Polski. Endurance to godzinne wyścigi: dwóch zmieniających się kierowców, taktyka, pit stop, zmiana opon, tankowanie. Tytuł wywalczyli w parze z Mariuszem Misztą, zawodnikiem, którego sam nauczył wyścigowego rzemiosła. Tak właśnie realizuje cele olsztyński mistrz – pod opieką ma każdego sezonu kilku rokujących zawodników w kraju.

W tym sezonie nie wygrali tylko jednego z wyścigów. I to przez awarię skrzyni biegów w ich Radicalu SR8 RX. To wyczynowy bolid o mocy 430 KM, co przy masie 690 kg rozpędza go do pierwszej setki w 2,8 s. I lepiej żeby nie lał deszcz, bo wtedy, w zestawieniu z konkurencyjnymi wyścigówkami Porsche, Maserati czy Lamborghini, perfidnie się prowadzi. Ma trzy centymetry prześwitu, więc przy dużych prędkościach pod płaskim podwoziem tworzy się wodna poduszka i jedzie się prawie jak w ciągłym aquaplaningu. I jedną tegoroczną rundę, tuż przed startem, właśnie uprzedziła ulewa. Z pierwszego pola startowego rozpoczynający wyścig Miszta popłynął, i to dosłownie, na koniec stawki. Cały wyścig (na pit stop Miszta zjechał już jako czwarty), a zwłaszcza finisz, musiał zrobić na rywalach wrażenie, kiedy na ostatnim okrążeniu Marcinkiewicz wyprzedzał właśnie prowadzący w wyścigu bolid (czas okrążenia miał aż o 10 s lepszy od drugiego najszybszego zawodnika). – Prawie zęby wbiłem w kierownicę, ale nikt nam potem nie będzie mówił, że w Radicalu tylko na suchym jesteśmy szybcy – Maciek skwitował swoje szaleństwo.

Maciej Marcinkiewicz – droga do mistrzostwa

Ale nie zawsze gładko szło. Kilka razy w karierze karetka wiozła go do szpitala prosto z toru (dla odmiany śmigłowcem z Istanbul Park w Turcji, kiedy przy 280 km/h przyładował w barierę). Wypadki w tym sporcie dość często oddzielają się cienką linią od sceny kończącej. – Nigdy tanio skóry nie sprzedawałem – przyznaje.

Przygodę z motorsportem zaczął w niewdzięcznych czasach przełomu gospodarczego w Polsce. Pasję wywąchał wraz ze spalinami. Kiedy jego ojciec startował w motocrossie, on w tym czasie leżał w wózku w parku maszyn, gdzie pracowali mechanicy. Kiedy skończył 10 lat, ojciec zaczął główkować, jak niewielkiemu wzrostem chłopakowi załatwić gokarta. Kupił zdezelowanego i przez całą zimę remontował w piwnicy na olsztyńskich Nagórkach. Pierwszą przejażdżkę Maciek odbył po podwórku, ale jeszcze bez silnika, bo… go nie mieli. Pchali więc koledzy.

Ojciec zaczął ustawiać mu slalomy na wyasfaltowanym placu przy stadionie Stomilu, a po miesiącu posłał już na pierwsze w życiu zawody. Czwarte miejsce wśród doświadczonych młodzików, i to ścigając się na oponach od rolniczej maszyny, dobrze rokowało. Jeszcze w tym samym sezonie ’89 w Lubawie wygrał wyścig zorganizowany z okazji święta 22 lipca. Stanął pierwszy raz w życiu na najwyższym stopniu podium, ale ci z drugiego i trzeciego i tak przewyższali go o pół głowy.

Po 25 latach spędzonych na torach wyścigowych, dziewięciu tytułach mistrzowskich zdobytych w kraju, rywalizacji na wszystkich największych torach Europy (roku temu, wygrywając osiem rund z ośmiu zaplanowanych, Maciej Marcinkiewicz zdobył Puchar Słowacji, w którym startowali zawodnicy z Czech, Słowacji, Węgier i Polski), zjeżdżeniu najlepszych wyścigówek i wspomnianych dwóch setkach wywalczonych pucharów wciąż nie potrafi żyć w świecie bez szybkich samochodów. Od lat prowadzi w telewizji programy motoryzacyjne, zawsze z autami dostarczającymi emocji. Wiele sezonów komentował wyścigi LeMans dla stacji sportowych. Przy dużych wydarzeniach motoryzacyjnych jest z kolei specem od tworzenia scenariuszy dynamicznych pokazów, łącznie z czuwaniem nad ich bezpieczeństwem, bo emocje przy 100-tysięcznej publice potrafią ponieść nawet licencjonowanych zawodników. Taką widownię mają pokazy, które Maciek, jako dyrektor sportowy, od siedmiu lat tworzy podczas Verva Street Racing, największym motoryzacyjnym show w Europie.

Trener, menadżer, pasjonat madein_nr020_179

 

Dzisiaj Maciej Marcinkiewicz pełni już w całym tym wyścigowym światku nieco inną rolę – trenera, a raczej menedżera. Wypracowaną przez ćwierć wieku wiedzą dzieli się z tymi, którzy wyścigów dopiero chcą posmakować.

Kim oni są? Z pewnością nie takimi samymi Marcinkiewiczami, którzy w bloku w piwnicy skręcali stary wózek, rozpiłowując wiertłami u zaprzyjaźnionego dentysty kanały dolotowe w silniku dla podrasowania maszyny. – Szkolę osoby, które od młodego pasjonowały się motoryzacją, ale dzisiaj, kiedy osiągnęły już duże sukcesy w biznesie, ich motoryzacyjne marzenia stają się realne. A bycie kierowcą wyścigowym jest kwintesencją tej pasji – precyzuje. – Osobie, która bardzo chciałaby zostać kierowcą wyścigowym, a ma ku temu predyspozycje i możliwości, jestem w stanie poprowadzić karierę we właściwym kierunku, od zdobycia licencji, zorganizowania profesjonalnego sprzętu, testów na najlepszych torach wyścigowych Europy, aż po udział w wyścigach. Przykładem takiej ścieżki jest właśnie Mariusz, którego zacząłem uczyć sześć lat temu – dodaje.

Dzisiaj jest tak zaawansowana technika diagnozująca pracę kierowcy w czasie jazdy, że na podstawie telemetrii, filmów on board z zarejestrowanymi parametrami jazdy oraz wspólnego jeżdżenia – jak przyznaje – jest w stanie ocenić czyjś potencjał po jednym dniu testowym.

Jednak przy całym tym technologicznym postępie Maciej Marcinkiewicz nie uciekł od kolebki wyścigów, czyli od kartingu. Od trzech lat prowadzi w Olsztynie Tor Kormoran, jeden z najlepszych torów kartingowych w kraju. – Historia jakby zatoczyła koło – Maciek wtrąca z nutą sentymentu. Trenują tu też i jego zawodnicy, bo karting to podstawa w tym sporcie. Jak gamy i pasaże dla filharmonika. Na torze organizuje zawody dla tych, którzy mają ochotę posmakować wyścigowego klimatu. Ale nie tylko, bo jazda po torze to też duży aspekt edukacyjny. – To świetna lekcja czucia pojazdu, dobrego obierania toru w zakręcie, wychwycenia momentu utraty przyczepności i uczenia się podejmowania prawidłowej i natychmiastowej reakcji. Tu możesz przekonać się, skąd na drodze biorą się wypadki. Tyle że bez konsekwencji. Wielu kierowców, których szkoliłem na torze, inaczej potem zachowuje się na drodze. Często mi mówią: „Wiem, że teraz jeżdżę inaczej, dojrzalej” albo że jak powalczą na torze, to potem na drodze już nie muszą szaleć – przytacza.

madein_nr020_180

Tekst: Rafał Radzymiński, obraz: archiwum Macieja Marcinkiewicza