Dobre maniery zawieruszyły się dzisiaj we wszechobecnej bylejakości, skrótowości, chamstwie i „hejcie”. nasze życie towarzyskie kwitnie głównie w smartfonach i laptopach. A savoir-vivre na Warmii i Mazurach miał się całkiem nieźle – pisze Iwona Bogdan.

Dlaczego podczas spotkań towarzyskich nie powinno się trzymać kieliszków i szklanek z zimnym napojem w prawej ręce? Bo podanie chłodnej i wilgotnej dłoni na powitanie to nietakt. Skąd kelner czy gospodarz ma wiedzieć, czy skończyliśmy posiłek? Po właściwie ułożonych sztućcach. Zwyczaj odpowiedniego ułożenia noża i widelca zastępował onegdaj rozmowę z domową służbą. Ułożone „na godzinę 17” – skończyłem, skrzyżowane sztućce – kontynuuję. Ale aby przekonać się jak savoir-vivre ułatwia życie i nadaje mu smaku, trzeba cofnąć się o przynajmniej kilkadziesiąt lat. Dzisiaj dobre maniery zawieruszyły się we wszechobecnej bylejakości, skrótowości, chamstwie i „hejcie”. Coraz rzadziej uczą tego w szkole i w domu, a nasze życie towarzyskie kwitnie głównie w smartfonach i laptopach.

Przekrój savoir-vivre „lajkowałam” na żywo w warmińsko-mazurskiej filharmonii podczas spotkania „Olsztyniacy 1945”. Na zaproszenie Sejmiku Osób Niepełnosprawnych wzięło w nim udział kilkaset osób, które przyjechały do Olsztyna tuż po wojnie lub urodziły się tu wraz z jej zakończeniem. Wśród gości była m.in. 104-letnia Władysława Piotrowska, pierwsza pielęgniarka powojennego Olsztyna, żona dr. Floriana Piotrowskiego, ówczesnego prekursora chirurgii.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Na początku 1945 roku Olsztyn liczył około ośmiu tysięcy mieszkańców. Po dotarciu transportów przesiedleńców w 1946 roku – już niemal 30 tysięcy. Kresowiacy przywozili rodzinną ziemię w woreczkach, które wieszali w nowych domach. Na ulicach słychać było mieszankę twardej, gwarowej polszczyzny, słów niemieckich, śpiewnej wileńskiej gwary i rusycyzmów. Siadając do stołu, niektórzy jadali z jednej miski, a ziemianie nawet najskromniejsze dania spożywali na resztkach rodowej zastawy ocalałej z pożogi. Wchodząc do pomieszczenia, puszczali kobiety przodem, a mieszkańcy wsi dawali pierwszeństwo gospodarzowi. I buty zdejmowali przed wejściem, a mieszczanie jedynie je oczyszczali. „Wilniucy” jedli studzieninę (zimne nóżki) i popijali nalewką tridivinis, Mazurzy gardzili pierogami ruskimi, za to pocieszali się wódką „pokrzepką”. Katolicy dzielili się opłatkiem, prawosławni – prosforą popijaną święconą wodą. W domach ewangelickich jedzono pieczoną gęś i obchodzono Jutrznię na Gody, a najmniej liczni mieszkańcy siadali do kolacji szabatowej. Aby żyć w tym tyglu narodowości, obyczajów i smaków, trzeba było niemało tolerancji i otwartości.

To podstawa savoir-vivre powojennych dni.
W filharmonii czas cofnął się o 70 lat. Panowie, choćby podpierając się laską, przepuszczali panie w drzwiach i rzędach krzeseł. Pomagali im zdejmować odzienia. Nie szarpali z nadgorliwą uprzejmością damskich dłoni do pocałunków. Przy powitaniu patrzyli sobie w oczy. Słuchali z uwagą i nie przerywali rozmówcy. I nie rzucali się na szwedzki stół, a zapraszali nawzajem do „skosztowania”. No i nie do pomyślenia było napełnianie talerzy kilkoma potrawami naraz – mamałyga na talerzu to zniweczenie starań kucharza.

Savoir-vivre nie jest sumą kilku regułek „co z czym”, lecz prawdziwą sztuką. Umiejętnością zachowania się w każdej sytuacji, dostosowania tematu, języka i formy wypowiedzi. A także wyrażania własnej, odmiennej opinii, bez obrażania innych, czego tak bardzo brakuje w dzisiejszej rzeczywistości medialnej, politycznej czy na zwykłej ulicy. Dlatego nie tyle forma, co treść tego spotkania uderzała. Mimo doświadczenia i problemów związanych z wiekiem, nie słyszało się, że „w kraju jest coraz gorzej” czy o kolejkach do specjalisty. Zamiast narzekania, szczera radość ze spotkania. Szacunek, odpowiedni dystans, kurtuazja.

Mam szczęście bywać tam, gdzie savoir vivre ma się świetnie. To spotkania olsztyńskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego. Tworzy je głównie odchodzące już pokolenie dam i dżentelmenów, celebrujących wspólne święta, podtrzymujących tradycje przedwojennych, utraconych majątków i dworów. To w nich posiłki „milczkiem żwawo jedli” – jak pisał wieszcz – i do dzisiaj starają się prowadzić dyskusje po głównym posiłku, już przy deserach. Z pierwszym kęsem czekają na gospodynię, porcje nabierają skromne, serwetki trzymają na kolanach, a przed wypiciem wina wycierają nimi usta, by nie zepsuć smaku trunku. Niby to oczywiste, ale czy równie popularne? Zachęcam do kultywowania dobrych manier, bo bez względu na czasy i miejsce są po prostu… cool.

Iwona Bogdan – uczennica ambasadora Edwarda Pietkiewicza, autorytetu w dziedzinie protokołu dyplomatycznego, savoir-vivre i etykiety biznesu. Przez wiele lat związana z Radiem Olsztyn. Autorka szkoleń i felietonów z zakresu dobrych obyczajów. Zawodowo zajmuje się komunikacją marketingową i public relations.