Odnosimy wrażenie, że z jej determinacją, charyzmą i magnetyzmem sukcesy może odnosić nie tylko w oktagonie. Joanna Jędrzejczyk łapie życie za rogi i nie odpuszcza ani chwili. My łapiemy ją wręcz w locie, po lekturze jej najnowszej książki. Rozpakujcie dużą paczkę M&M’s.

MADE IN: Ile funtów Joanny przybyło na spotkanie?

Joanna Jędrzejczyk: A czemu funtów?

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

W twojej nowej książce, przy opisywaniu przygotowań do walk wszędzie przewija się waga w funtach właśnie. A temat ułatwi nam poruszyć za chwilę pewien wątek.

Więc stan obecny – 130 funtów wagi. Do walki schodzę do 115.

Poza fazą przygotowań obsesyjnie podchodzisz do wagi?

Nie, mimo iż kojarzona jestem ze sportem, wydałam książkę kucharską, jestem częścią aplikacji z Anią Lewandowską, ale to wszystko jest tym moim balansem życiowym. Lubię higienę codziennego funkcjonowania. Ona ludziom kojarzy się z częstym braniem prysznica, a to i jakość tego co jemy, jak czyścimy swój umysł, jaki stosunek mamy do ubrań, czy się szkolimy i czy rozwijamy ciało. Ale obsesyjnego podejścia do ciała i wagi nie mam. Wiem, że tzw. kratę na brzuchu mogę zrobić w chwilę, ale ja lubię krągłości, lubię mieć pupę. (śmiech)

Podprowadziłem cię pod tę wagę, bo przyniosłem ci na spotkanie paczkę ulubionych cukierków M&M’s.

Pięknie, samych żółtych?

Czytałem, że masz kręćka w temacie ich kolorów.

Wybieram najpierw żółte, potem czerwone.

Przyznałaś, że zajadałaś ich nawet kilogram dziennie.
To 20 tych małych paczuszek!

(chwila ciszy)… no, dużo. Potrafiłam otworzyć kilogramową paczkę i przez cały dzień ją wydłubać, obsesyjnie wybierając kolory. Tak samo mam obsesję na punkcie liczenia powtórzeń, kiedy ćwiczę czy kroków, kiedy biegam. Kiedy trenuję np. ćwiczenia kondycyjne i rzucam piłką, to liczę kroki i rzuty kolegów, bo wtedy wiem czy z każdą serią jestem lepsza czy nie. Takie moje obsesyjne dążenie do perfekcji. Nigdy perfekcyjni nie będziemy, ale każdego dnia trzeba się o to starać. 

To urok każdego z nas, że ma jakieś swoje drobne natręctwa, choć ja staram się słuchać swojego wewnętrznego głosu, o ile to jest głos sumienia i intuicji.

Jakie zbierasz sygnały po wydanej książce, gdzie jest dużo obnażonych kulis, pewnie nie wszystkim wygodnych.

Bardzo zadowolona jestem z przyjęcia książki. Z jednej strony nie miałam nic do ukrycia, z drugiej, nie daję do niej całego swojego życia. Uważam, że są tematy, które trzeba poruszać i pokazywać prawdę taką jaka ona jest. Od zawsze mówię: niech prawda cię prowadzi. Ona wcześniej czy później, ale zawsze się obroni. W książce przedstawiam prawdę z mojego punktu widzenia. Dla ciebie truskawka może być słodsza niż dla mnie – każdy ma inną wrażliwość, inaczej odczuwa emocje i nie powinniśmy szufladkować innych, a próbować ich zrozumieć. Zwyczajnie odblokować się. Problem współczesnego świata polega też na tym, że jeden człowiek słucha drugiego, nie próbując go rozumieć.

Poprzednia książka, „Wojowniczka”, powstała w tych tłustych latach obfitujących w sukcesy. Ta pokazuje, że każdy z nas boryka się z codziennymi problemami, potyka mu się noga. I nie ważne czy mówimy o Trumpie, nieodżałowanym Jobsie czy z drugiej strony o Jędrzejczyk. Moc pokazuje się po tym, jak się z tych problemów podnosisz. 

Chcę tą książką uzmysłowić, jak wiele czynników składa się na sukces. Zawsze byłam wojowniczką przekonaną, że dam radę. Ale pewnych rzeczy nie dźwignęłam, choć myślałam, że właśnie je dźwigam. Wszystkie te złe doświadczenia odkładały mi się. A niestety, trzeba je przepracować, bo to nie jest tak, że odłoży się je na później. One sobie tam zostają i niczym zaraza wyniszczają cię od środka. Dlatego ten balans w życiu prywatnym i zawodowym jest ważny, aby móc osiągnąć sukces. 

Stąd pewnie rozdziały książki przeplata dużo trafnych i motywujących do działania cytatów.

Cieszę się, że tak to jest odbierane. To jest nadal biografia sportowca, ale też i zwyczajnie życiowa książka. 

Piszesz, że walka zaczyna się z chwilą podpisania kontraktu – ta emocjonalna i psychiczna. Jej szczytem jest to słynne ważenie i mierzenie się zabójczym wzrokiem z rywalką? 

Te miny i słowa nie mają już znaczenia, bo jesteś 24 godziny przed walką. Liczy się ciężko przepracowany czas, który był wcześniej. Wewnętrzną siłę wypracowujesz, gdy w połowie przygotowania jesteś już tak zmęczona, najpierw fizycznie, a potem psychicznie, że nie masz siły wstać z łóżka, a dzisiaj też musisz ciężko pracować. Zawsze daję z siebie wszystko, a to jest wręcz wyniszczające. To jest walka z samym sobą, niczym himalaistów w drodze na K2. Sam pojedynek jest już sprawdzianem – dajesz najlepszą wersję siebie. 

Mam tu twój cytat: „mnie w sportach walki najbardziej przerażają nokauty. Jak widzę to krzywię się, zamykam oczy, chociaż wiem, że to tak naprawdę nie boli”. No to opisz nam nokaut. Jest to opis bliższy sercu i duszy, niż ciału?

Na pewno. Ale jak to jest z tym nokautem, to powiem ci, że nie wiem, bo tego… nie pamiętam. Masz wrażenie, że ktoś po prostu nacisnął guzik, jak ten do światła, i cię na chwilę wyłączył. Dostajesz takiego zaćmienia, że nie wiesz co się stało. Nagle się budzisz z tego stanu i dziwisz się: co jest kurdę, ktoś walkę przerwał? Nie zapomnę, kiedy po nokaucie wracałam do szatni i dopadały mnie myśli: ja chyba przysnęłam na chwilę, zaraz dostanę nową szansę i wyjdę walczyć. 

Poruszę twoje flirty z telewizją, które, zdaje się, przerodzą się w niedalekiej przyszłości w poważniejszy związek. 

Właśnie ogłoszono, że będę jurorką w „Dance, dance, dance”. Byłam też na castingu do serialu i dzisiaj dostałam tę rolę. Ma być emitowany już od maja. To dla mnie zaszczyt wystąpić u boku tylu wybitnych aktorów. Szykuje się więc kolejne pole do nauki i to jest coś wspaniałego. Ludzie mogą wytykać mój warsztat, który jest zerowy, będą oceniali jak aktorkę, choć nie powinni, bo nią nie jestem, ale na pewno będę starała się być w tej roli jak najlepsza. Nie mówię w kontekście roli serialowej, ale roli, której się podejmę w sensie wyzwania. W każdej z nich muszę dać z siebie maksa, pamiętając jednak, że tych ról mamy w życiu do odegrania kilka. Bo często ludzie mają z tym problem, że marząc np. o karierze, zostawiają na boku rodzinę. Wszystko trzeba wyważyć, wybrać i zachować balans.

Czy telewizja może być dla ciebie za kilka lat substytutem emocji i adrenaliny, kiedy już zamkniesz karierę sportową?

Nie, ja lubię sprawdzać się na nowych podłożach, ciekawi mnie świat, ludzie, ich historie. Ktoś zarzuci, że za dużo mnie w telewizji, za dużo sponsorów. I jeśli jest przysłowiowy Kowalski, który cię za to nie lubi, to są jeszcze tysiące, które cię kochają i chcą oglądać, słuchać, bo jesteś dla nich motywacją. Na świecie jest siedem miliardów ludzi, dlaczego mam się przejmować siedmioma opiniami w internecie, że robię to, a nie tamto, w takiej telewizji, a nie innej. Jeśli mnie to kręci, to będę to robić. Czy ja komuś zabraniam pić herbatę z zielonego kubka? Jeśli tak lubisz, to pij. To takie proste.

Ale jeśli pytasz o substytut kariery, to myślę, że będzie to sport amatorski. Chciałbym przebiec maraton, po 17 latach wróciłam do wspinaczki, zaczęłam jeździć na snowboardzie i nartach, kręcą mnie rajdy samochodowe… Ale wciąż liczę, że substytutem tego hardcorowego życia i adrenaliny będzie kiedyś macierzyństwo – odpowiedzialna funkcja kobiety.

Wymieniłaś tyle zajawek, a analizowałaś kiedyś czy byłabyś w stanie sięgnąć po sukcesy w innej dyscyplinie, gdyby na pewnym etapie życia nie pojawiły się sporty walki?

Zastanawiałam się i chyba ten sport był mi pisany. A że wierzę w Boga, to wierzę też, że dał mi do tego talent, chociaż sam talent nie wystarcza. Dał mi też dużo ambicji, dyscypliny i wytrwałości. Czuję, że to mnie wybrało i tak miało być. Że miałam dzięki temu sukces sportowy po którym przyszedł sukces medialny i że mam też pełnić misję. Bo właśnie dzięki tym sukcesom mam teraz możliwość stworzenia fundacji i pomagać utalentowanym dzieciakom i młodzieży. Z drugiej strony myślę, że pierwiastek mistrza, który mam, pomógłby mi osiągnąć sukces w innej dyscyplinie, choć nie wiem czy moje ciało i psychika dałaby radę specyfice tej dyscypliny.

A jakie cechy osobowości sprawiły, że odnalazłaś się w tych wojowniczych sportach?

Uporczywość i dyscyplina. Mnie do sukcesu doprowadziła ciężka praca, której nauczyli mnie rodzice. Upartość, walka o swoje i przede wszystkim wiara w siebie.

Ponoć wieloletni sponsor zaoferował 300 par butów, by goście na twoim niedoszłym weselu bawili się z luzem.

Faktycznie tak było, bo to cała ja: raz kicksy, a raz obcisła kieca i szpilki. Oczywiście propozycja poszła w ślad mojej pasji do sportowych butów. 

Słyszałem, pewnie 300 par snickersów to ty masz w domu.

Plus minus coś koło tego. Moja kolekcja jest bardzo, bardzo bogata. Ale do tego mam z osiem par szpilek. I niektórzy dziwią się, że potrafię przetańczyć w nich całą noc na weselu.

Joanna Jędrzejczyk

olsztynianka, pierwsza Polka z mistrzowskimi sukcesami w światowym MMA, wcześniej utytułowana zawodniczka boksu, muay thai i kick-boxingu. „JJ” z powodzeniem zafunkcjonowała też w biznesie medialnym – jest twarzą wielu prestiżowych marek (jej profil na instagramie śledzi aż 1,8 mln osób), uczestniczką telewizyjnych programów, z początkiem roku wydała trzecią książkę „Czarno na białym” (recenzja w dziale kultura).

Rozmawiał: Rafał Radzymiński (26 lutego o godz. 13.20 na schodach przy ul. Dąbrowszczaków 14 w Olsztynie)

Obraz: Arek Stankiewicz