Na ich widok jedni uciekają w popłochu, inni proszą o wspólną fotkę. Księżniczki, wojownicy, zombie, przybysze z kosmosu – żadne wyzwanie nie jest im straszne. Jaką cenę płacą cosplayerzy za swoją pasję?
Panie na portierni kortowskiego akademika już nie reagują, kiedy Sylwia przemyka obok nich w stroju księżniczki Luny czy umazana od góry do dołu w sztucznej krwi. Ale w miejscach publicznych bywa różnie.
– Raz wpadłam do pociągu w mrocznym makijażu Kindred z gry komputerowej League of Legends. Wracałam z planu teledysku do polskiej wersji piosenki promującej mistrzostwa świata w tej grze – wspomina Sylwia Brzostowska, studentka UWM, działająca w sieci jako Czarny Kot Workshop. – Kiedy weszłam do przedziału starsza pani uciekła w popłochu. Nawet nie chcę myśleć co sobie pomyślała.
– W masce wilkołaka brałem udział w zbiórce charytatywnej na zwierzęta ze schroniska na jednym z olsztyńskich osiedli – dodaje Wiktor Kowalczyk, student weterynarii UWM, pseudonim Kovalsky Crafts. – Kiedy zobaczył mnie pies na ulicy, uciekł z podkulonym ogonem, ujadając jak wściekły. To była najlepsza recenzja mojego dzieła.
Cosplay (od ang. costume playing – zabawa w przebieranie) to zjawisko, które od 10 lat prężnie rozwija się w Polsce. Skupia tych, którzy swoje ulubione postaci z komiksów, mangi, anime, gier komputerowych i filmów odtwarzają w realu. Nie tylko poprzez kostiumy i charakteryzację, ale także ruch, mowę, nawyki. Z taką precyzją, że trudno czasem odróżnić ich od pierwowzoru postaci.
– Z Nocnym królem z „Gry o tron” nie mam dużo roboty, bo jest zwykłym ponurakiem. Czasem tylko przyjdzie mi celować z włóczni do smoka, kiedy słyszę „zrób to jak w filmie” – opowiada cospleyer spod Olsztyna o pseudonimie Nerv. – Dynamiczny, agresywny Predator z serii o międzygalaktycznych łowcach – moja ulubiona postać wymaga konkretnych gestów, ruchu. Ale że filmy znam na pamięć, jestem autentyczny.
Cosplayerzy najczęściej sięgają do postaci z którą charakterologicznie się utożsamiają. Ale czasem jest na odwrót. I często zabawa wywołuje efekt terapeutyczny.
– Po pierwszym zlocie miłośników fantastyki zainspirował mnie styl Steampunk nawiązujący do XIX-wieku, rewolucji przemysłowej, wieku pary – tłumaczy Sylwia – Potem ewoluowałam w stronę cosplayu, bo chciałam poduczyć się tworzenia strojów i móc wcielić w ulubione postaci z fantastyki. I przylgnęła do mnie księżniczka Luna z bajki „My little Pony”. Ma pewne moje cechy – trochę outsiderka, na uboczu. Odkąd pamiętam miałam inne od reszty rówieśników spojrzenie na świat. Dzięki środowisku cosplay ludzie przechodzą metamorfozę. Nieśmiali nabierają pewności siebie, otwierają się.
– Z szarego człowieka zmieniasz się w kultową postać – przyznaje Nerv. – Na mój pierwszy wyjazd na Pyrkon zrobiłem strój postapokaliptyczny z porwanych ciuchów, które pokryłem „rdzą”. Klimat jak po wojnie nuklearnej. Pierwsze dzieło, a ludzie gratulowali, robili mi zdjęcia. Na kolejny festiwal dopracowałem kostium – co kilka metrów ustawiały się do mnie kolejki. To miłe przez chwilę być w centrum uwagi, dostać fajną energię od innych. No i potwierdzenie, że praca nie poszła na marne.
Większość z nich to samouki. Wiedzę o tworzeniu kostiumów czerpią głównie z internetowych tutoriali, albo korzystają z pomocy bardziej doświadczonych twórców. Coslpay wydobywa ukryte talenty.
– Przez dwa lata zbierałam wiedzę na temat technik, na początku nie wiedziałam nawet jak trzymać igłę. Dochodziłam do wszystkiego metodą prób i błędów – wspomina Sylwia. – Dzisiaj na urodziny dostaję od chłopaka narzędzia zamiast kwiatów.
– Ja też nie umiałem przyszyć guzika – dodaje Nerv. – Zanim wziąłem się za strój Nocnego Króla, który ma wiele elementów ze skóry, za radą znajomych kupiłem sprawdzoną maszynę Łucznik 2008. Dzisiaj korzystam z niej jak wytrawny krawiec. A Kovalsky zapewnia: – Część wakacji poświeciłem na naukę tłoczenia wzorów w skórze. Każdy ma zdolności artystyczne, tylko trzeba jakiegoś impulsu i zapału, aby je odkryć.
Warsztat cosplayera to połączenie zakładu mechaniczno-budowlanego z artystycznym atelier. Obowiązkowo: zestaw pędzli, farb, kleje, silikon, termoplastyki, lutownice, wypalarki. I dużo elastycznej pianki EVA z tworzywa sztucznego – podstawowego materiału do tworzenia strojów. Można dzięki niej uzyskać każdy efekt – od drewna do metalu.
– Zrobić coś z pianki, aby wyglądało jak ze stali, to nie jest prosta rzecz. Ale zbroje czy maski nie mogą ważyć jak w średniowieczu, jeśli godzinami pozujemy w nich do zdjęć – wyjaśnia Nerv. – Robię jeden kostium na rok i w każdy element stroju wkładam serce.
Można ich spotkać w szmateksach czy na złomowiskach. Do stworzenia kreacji może posłużyć dosłownie wszystko. – Wiele razy efekt kilkutygodniowej pracy musiałem wyrzucić do kosza, bo np. nie dałem tzw. rozdzielacza między warstwy materiałów – przyznaje Kovalsky. – Nie mając wystarczającego doświadczenia, zrobiłem Predatora z drewna. Był tak niewygodny, kanciasty, że nie dało się go nosić. Ale już kolejny kostium Uruk-haia z „Władcy pierścieni” powstał z papieru i kartonu, który solidnie utwardziłem. I wygrałem w nim konkurs podczas międzynarodowego festiwalu seriali.
Kovalsky nie raz zrobił furorę w swoich strojach podczas Kortowiady. Juvenalia czy Helloween to dla cosplayerów często poligon testowy nowych kreacji. – Ze starego PCV zrobiłem strzelbę. A opony ze złomowiska posłużyły za element rydwanu, który stworzyłem dla naszego wydziału na UWM. Posypały się zamówienia na stroje. Dzisiaj tworzę je dla profesjonalnych wypożyczalni. Koszt samego hełmu czy miecza waha się od 80 do 130 zł – zdradza.
Cosplay sięga korzeniami aż 1939 roku, kiedy podczas pierwszego konwentu fantastycznego Worldcon w Nowym Yorku, pisarz Forrest J. Ackerman jako pierwszy pojawił się w kostiumie superbohatera. Konwenty fantastyki czy imprezy tematyczne, jak „Postapokalipsa”, „Władca pierścieni”, odbywają się dzisiaj niemal w każdym dużym mieście. Tylko największy festiwal Pyrkon przyciąga co roku około 50 tys. osób, a Polacy mają w Europie opinię „czarnych koni” – ich dzieła wygrywają często międzynarodowe konkursy. Producenci gier i filmów zatrudniają cosplayerów przy okazji premier nowych produktów.
– Każdy cosplayer chce się pokazać światu, a dobre kostiumy zwracają się – twierdzi Nerv. – Jako Nocny Król, do którego materiały kosztowały około 700 zł, wygrałem już kilka konkursów, wpadły spore nagrody pieniężne, które oczywiście zainwestowałem w materiały do kolejnych kostiumów. Na Predatora, którego teraz mam na warsztacie, wydam pewnie 1600 zł. To pasja, której poświęcam każdą wolną chwilę po pracy.
A Kobvalsky dodaje: – W przypadku dobrych cosplayerów, hobby czasem zamienia się w zawód. Dla mnie póki co jest formą relaksacji, odskocznią po całym dniu nauki. Biorę do ręki kawałek materiału i sięgam do swojej wyobraźni. To wyzwanie: odtworzyć własnym sumptem kultową postać, która ma tysiące fanów na całym świecie.
Tekst: Beata Waś
Obraz: Yumikasa Photography, Marcus Photography, Stygian iv photography, Tomasz Żur, Ewa Niewiarowska