Kawałek tektury, flamaster i wyciągnięty kciuk – to ich podstawowy warsztat. Aby zwiedzać świat, prawie nie potrzebują pieniędzy. Aby poznawać ludzi i ich tradycje, wcale nie potrzeba im Internetu. Wystarczy szczypta odwagi, nieco otwartości, zdrowy rozsądek plus umiejętność przewidywania. Auto: stop! I jedziemy. Czasem na pace, czasem na lawecie, ale zawsze w stronę marzeń.

Tekst: Beata Waś, Obraz: archiwum podróżników

image(1)

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Niemożliwe nie istnieje

Marcin Miłoszewski / student, sędzia piłkarski

Iławianin, 21 lat, znak szczególny: promienisty uśmiech. Na swoim profilu „Na STOPach przez świat” prowadzonym na Facebooku ma ponad 9 tys. fanów. Wielu z nich dołączyło wirtualnie do jego ostatniej podróży. Na początku lipca Marcin stanął na rogatkach Iławy, wystawił kciuk i po trzech tygodniach zameldował się w… Chinach. Po drodze wykąpał się w Bajkale, poznał rosyjską kulturę i przespał obok mongolskiej jurty. A do tego został uwieczniony na setkach fotek, ugoszczony w dziesiątkach azjatyckich domów, zaproszony na wiele tradycyjnych posiłków. – Wielu ludzi, których spotkałem na prowincji miast, po raz pierwszy widziało Europejczyka – zaskakuje. – Bez selfie zaproponowanego ze strony kierowcy nie miałem co wysiadać. Raz o mało nie doszło do wypadku, kiedy kierowca zagapił się na mnie i prawie zderzył czołowo. Ludzie przecierali oczy ze zdumienia, widząc białego chłopaka, który z plecakiem i bananem na twarzy przechodzi przez ich miasto. Po prostu kosmita.

A zaczęło się, kiedy trzy lata temu siostra namówiła go na wyprawę stopem na Półwysep Iberyjski. – Stałem z kartką bloku technicznego obok stacji benzynowej na wrocławskich Bielanach i prowadziłem monolog: „Co ty, stary, tutaj robisz? Po co miałby ktoś się zatrzymać?”. I wtedy zatrzymał się pierwszy kierowca. Trafiliśmy do Lizbony, odwiedziliśmy Gibraltar, pokonaliśmy siedem tysięcy kilometrów, na całą wyprawę wydałem 700 złotych. Ta podróż zmieniła moje życie, rozpocząłem niekończącą się przygodę.

W przerwach między studiami w Gdańsku i pracą w Iławie, Marcin odbywał wakacyjne eskapady po Europie. Jak już ją objechał niemal wzdłuż i wszerz, kupił bilet do Ameryki Południowej i z lotniska ruszył stopem na podbój Brazylii i Argentyny. – Tam zrozumiałem, że materialna bieda to często bogactwo duchowe – zauważa Marcin. – Dzięki podróżom przestałem oceniać ludzi, stałem się mniej złośliwy, uważniej słucham, no i jeszcze więcej się uśmiecham. A takie rzeczy, jak czysta pościel i obiad mamy urosły dla mnie do rangi największych rarytasów.

Przed wakacjami rozpoczął przygotowania do najdłuższej podróży. Cel: dotarcie nad Bajkał, następnie zdobycie Muru Chińskiego. W plecaku, oprócz namiotu i kamery, znalazły się także gadżety promujące Iławę, które Miły – jak go nazywają w rodzinnym mieście – rozdawał kierowcom na Litwie, Łotwie, w Rosji, Mongolii, Chinach i Wietnamie. Pod koniec sierpnia na swoim profilu ogłosił wykonanie zadania: pokonanie 16 tys. km autostopem.

– Niektórzy mówili, że nie uda mi się, że to niemożliwe – przyznaje Miły. – Odpowiadam: niemożliwe nie istnieje. Ta podróż to bezcenne doświadczenie. Straciłem setki godzin, które mogłem spędzić przed komputerem i kilkaset złotych, za które mogłem kupić wiele butelek piwa. Ale zyskałem wspomnienia, nowe wartości, szacunek do świata i ludzi. Dopóki studiuję i nie mam rodziny, chcę dobrze wykorzystać czas. A nie ma lepszej szkoły życia niż podróże.

IMAG5117

Paszport z koniczynką

Bogumiła Socha / informatyk, malarka

Kiedy zakończyła współpracę z firmą, w której organizowała targi dla e-commerce, przygnębiona wróciła do domu. Zalogowała się na Facebooku i w oczy rzucił jej się post: koledze zwolniły się miejsca na wylot do Islandii. Długo się nie zastanawiała. – Pierwszego „stopa” złapaliśmy już po wyjściu z lotniska – wspomina Bogna. – W kilkanaście dni objechaliśmy wyspę, stamtąd trafiłam do Amsterdamu i wróciłam do Polski. Zaraziłam się „stopem” na dobre. Uwielbiam jego nieprzewidywalność, poznawanie ludzi i doceniam minimalizowanie wydatków. Jestem w stanie przeżyć miesiąc za 300-400 zł.

Za podróże płaci czasem potrzebnym na złapanie okazji przy drodze, wyszukanie taniego lotu czy znalezienie w marketach promocji na wysokokaloryczne produkty. Tym sposobem w ciągu ostatnich dwóch lat zwiedziła Majorkę, Gruzję, Armenię, Białoruś, Mołdawię, Ukrainę. Zaliczyła Rumunię i Bałkany. I kupiła promocyjny lot do Stanów Zjednoczonych. – Stany okazały się średnim krajem dla autostopowiczów. Ludzie, materialistycznie nastawieni do życia, traktowali nas trochę jak życiowych nieudaczników, więc skierowaliśmy się na południe. Z doświadczenia wiedzieliśmy, że im biedniejszy kraj, tym bardziej przyjaźni ludzie.

Dotarła aż do Panamy. Wielkanoc 2014 roku zastała ją przy granicy meksykańsko-amerykańskiej. – Stałam na wylotówce z plecakiem i tęskniłam za domem – wspomina. – Podjechał opancerzony radiowóz. Policjanci najpierw byli nieprzyjemni, bo zastali nas na terenie kartelu narkotykowego, ale po wysłuchaniu opowieści o podróży z Europy, zawieźli nas na komisariat i nakarmili hamburgerami. Potem na małym przejściu granicznym zaproponowano nam nielegalny przerzut za 600 dolarów. A że nie byliśmy zainteresowani, przemytnicy znowu nas ugościli.

Bogna twierdzi, że będąc kobietą, wystarczy przestrzegać kilku zasad, aby bezpiecznie podróżować. – Przykład? Nie wsiadać do samochodu, który zatrzymuje się zanim wyciągniemy kciuk. Taki kierowca zawsze ma mniej lub bardziej złe intencje. Ważna jest umiejętność przewidywania różnych sytuacji, takich jak brak wody, zgubienie drogi, rozładowana bateria. Autostop wyostrza intuicję i zmysły.

W plecaku, oprócz lekkiego namiotu, hamaku, latarki, scyzoryka, puszki tuńczyka na „czarną godzinę” i praktycznych ciuchów, ma też ładną sukienkę i kosmetyki do makijażu. No i czterolistną koniczynkę w paszporcie, którą celnicy często mylą z marihuaną. – Stałam się odporna na trudności – twierdzi. – A zamiast wozić w kieszeni gaz do samoobrony, wolę rozmowę. Z wielu niebezpiecznych sytuacji udało mi się wyjść dzięki np. odwracaniu uwagi rozmówcy.

Ma na koncie 75 tys. kilometrów i różne środki transportu: ambulans, wóz konny czy dach samochodu, który jechał… na lawecie. – Przestałam planować życie, myślę maksymalnie na trzy dni do przodu – zdradza. – Nie interesuje mnie dążenie po trupach do celu, ale czerpanie przyjemności z życia tu i teraz. Omijam zazwyczaj wielkie miasta, wolę małe wioski, gdzie mieszkańcy są autentyczni i dzielą się tym, co mają.

22

A teraz pomodli pan się ze mną

Wojciech Przybyła / handlowiec, fotograf

„Byle dalej” – z taką kartką w kilka godzin dojechał z Mrągowa do Zakopanego. I twierdzi, że przejazd autostopem przez całą Polskę od rana do wieczora to pestka. Pod warunkiem, że stoi się w odpowiednim miejscu przy drodze, trzyma kartkę z nazwą miasta, a twarz jest ogolona i uśmiechnięta. Od dziewięciu lat nie używa innych form transportu. – Autostop to coś więcej niż transport – tłumaczy Wojtek. – Dla mnie to sposób na życie, nawiązywanie kontaktów prywatnych i zawodowych. Do odważnych świat należy, więc im mniej mam obaw i napięcia, tym łatwiej spotykam ludzi, którzy wnoszą coś wartościowego w moje życie. Bazę kontaktów po tych latach mam ogromną. No i kolekcję zdjęć, które robię ze sławnymi ludźmi i publikuję na Facebooku.

Raz zatrzymał się główny dyrektor sprzedaży i marketingu General Motors Poland i po rozmowie zaproponował mu pracę handlowca w firmie. Nie skorzystał, ale dostał inną fuchę – nakręcenie i montaż filmu promocyjnego. Wojtek skończył dziennikarstwo, ale żadnej roboty się nie boi, więc dystrybuuje też środki czystości i perfumy. I niejednego kierowcę obdarował już płynami czy zapachami, powiększając tym samym bazę klientów i poczty pantoflowej. Trafiają mu się też celebryci. Ze Zbigniewem Wodeckim tak się zagadał, że zamiast wysiąść w Olsztynie, pojechał do Gdańska. Muzyk zaprosił go na śniadanie i wcisnął jeszcze dwie stówy na drogę, które Wojtek zainwestował w kolejną podróż. Wśród fotek ze „stopa” jest też Mamed Chalidow i Dawid Kwiatkowski, który akurat jechał do Olsztyna na koncert.
– Raz wsiadłem do BMW z czterema łysymi, napakowanymi facetami – wspomina. – Na początku podśmiewali się ze mnie i prowokowali, ale że też humoru mi nie brakuje, to rozładowałem atmosferę. Dostałem jeszcze na drogę chipsy i colę. Innym razem jechałem z siostrą zakonną, która słuchała Radia Maryja. No i zostałem lekko przymuszony do wspólnej modlitwy różańcowej…

Wojtek kocha samochody, ale własny nie jest mu potrzebny. Woli jechać autostopem Lamborghini Gallardo albo Porsche 911 Targa (jak zdarzyło mu się w Anglii), zabytkowym Chevroletem Impalą, Mercedesem z lat 50. czy choćby starym Żukiem, na workach mąki. Prawo jazdy wozi jednak ze sobą, na wypadek gdyby… – W Warszawie zatrzymało się wypasione auto, kierowca przyznał, że wypił dwa piwa i zapytał, czy poprowadzę. Więc ja kierowałem, a on spał. Podróż zakończyłem w jego garażu w Olsztynie.

Punktualne przybycie na spotkanie do innego miasta przestało być dla niego ryzykowne. Ustala margines czasowy i jeśli już się spóźnia, to kilka minut. – Ale raz na Śląsku napisałem na kartce „Olsztyn” i trafiłem do tego pod… Częstochową. Pogoda była świetna, miałem dużo czasu, więc się nie zmartwiłem. Gdybym wybrał autobus, patrzyłbym całą drogę w okno i nie zamieniłbym z nikim ani słowa. Autostop to wymiana energii między ludźmi. Staram się pozostawić po sobie dobre wrażenie i zarazić ludzi swoim luźnym podejściem do życia i chęcią spotkań z nieznanym. I przekonać statystycznego kierowcę, że autostopowicz to normalny człowiek.

Clipboard02

Na stopa na Mont Blanc

Maciej Mucharski / finansista

Pierwszym samochodem, jaki się przy nim zatrzymał, był angielski radiowóz policyjny. Maciej zakończył wtedy pracę na Zielonych Wyspach i postanowił nieco dłuższą drogą wrócić do kraju. Policjanci udzielili mu pierwszej lekcji: łapanie „stopa” na drogach szybkiego ruchu to strata czasu, w dodatku niezgodna z przepisami. Podwieźli go na stację benzynową i po niecałych dwóch dobach znalazł się na Półwyspie Iberyjskim. Od tej podróży minęło siedem lat, a bakcyl autostopu wciąż go trzyma. Wiosną, po dwóch latach pracy w banku, złożył wypowiedzenie i postanowił zdobyć szczyt Mont Blanc. Ponad 1700 km autostopem, a potem samotnie 4810 metrów w górę.

– Potrzebowałem kontrastu do dotychczasowego życia, chciałem odzyskać wolność. Poczuć ten błogi stan, kiedy nie wiem, co będę robił za godzinę, kogo spotkam, gdzie spędzę noc. To tak, jakby co kilka godzin sięgać po nową książkę – tłumaczy.

Sam mógłby napisać powieść o ludziach, których spotkał w drodze. We Francji podwoziło go dwoje Amerykanów, którzy tworzyli witraże w jednym z tamtejszych klasztorów. Maciej za ich namową dołączył, spędził dwie noce w celi zakonników i dostał nawet propozycję nauki artystycznego zawodu i pracy.
– Nie skusiłem się, ale niezwykła atmosfera tego miejsca do dziś żyje we mnie – zaznacza. – Są też mniej pozytywne spotkania. Raz na pustkowiu zatrzymał się kierowca, który miał całą twarz w świeżych ranach, gadał po francusku jak nakręcony, wiedząc, że nic nie rozumiem. Inny, dla odmiany, przez kilkadziesiąt kilometrów nie powiedział do mnie ani słowa. Odpowiadał oczami: długie przymknięcie powiek oznaczało „tak”, dwa krótkie „nie”. Ale większość spotkań miło zaskakuje. Był taki dzień, że zatrzymywały się same kobiety. Najpierw Iranka, która opowiadała o swojej kuzynce pół-Polce i pokazywała mi jej zdjęcia. Nie zdążyłem dobrze zastanowić się nad resztą dnia kiedy wysadziła mnie na stacji benzynowej i poznałem wesołą czarnoskórą dziewczynę, z którą komunikowałem się przez głosowego translatora Google. Ze Szwajcarii zawiozła mnie niemal pod sam szczyt Mont Blanc.

W lipcu wspiął się na szczyt samotnie, mimo że cztery godziny przed nim, w tzw. żlebie śmierci, przez kamienną lawinę zginął alpinista. Autostop nauczył go odwagi i pewności siebie. A że wychował się w podgołdapskich lasach i czas spędzał z ojcem na polowaniach, to obycie z naturą i przestrzenią sprawiło, że nie boi się survivalowych wyzwań. Podczas ostatniej podróży nauczył się też, aby rozbijać namiot zanim zapadnie zmrok. Bo ustronne miejsce, w którym miał wypocząć, znajdowało się kilka metrów obok torów kolejowych…

– Wybrałem studia na kierunku bankowość i pracę w korporacji – przyznaje podróżnik. – Ale po jakimś czasie normalnego życia, ograniczeń wszelkimi deadlineami, zaczyna we mnie kiełkować żądza emocji. Autostop zmienia perspektywę, sprawia, że z rutyną już ci nie po drodze. A planowanie przyszłości? Owszem, jest, ale bez napięcia i z dużym marginesem nieprzewidywalności. Na razie wiem tylko tyle, że następny kierunek wyprawy to wschód i zdobycie kaukaskiego Elbrusa. W czasie moich podróży nauczyłem się, że jeśli mamy marzenie, to nawet obcy ludzie pomagają nam w jego spełnieniu.