Jaka ja Kayah… tytuł jej słynnego przeboju posłuży nam też za motto przewodnie do poznania ikony polskiej sceny muzycznej. Więc „jaka ta Kayah” poza estradą, co ją przyciąga co jakiś czas do Olsztyna i czy w tutejszym studiu powstanie kolejna muzyczna perełka na sezon 2023?

„Ogólnie dużo podróżuję, ale kiedy jestem w pracy, zwykle nie wystarcza już czasu na zwiedzanie, choć nie ukrywam, że jeśli tylko mogę, wyrywam z napiętego grafiku choć kilka chwil, by np. popływać po olsztyńskim jeziorze rowerem wodnym”.

Kayah o swoich ulubionych miejscach w Olsztynie:

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

 W Olsztynie mam wiele ulubionych miejsc, począwszy od Przystani, kończąc na wspomnianym sklepiku. Nie nazwałabym go jednak „szmateksem”. To bardziej miejsce skarbów, prowadzone przez cudowną Elę, niedaleko starówki. Ela, kiedy przyjeżdżam, nawet w wolny dzień specjalnie dla mnie otwiera wrota i wtedy mogę dowolnie buszować. Jest tam mnóstwo artystycznych inspiracji i już nie mogę się doczekać, kiedy znów to powtórzę.

Umiesz uszyć coś z niczego, np. z chusty stworzyć kieckę? Te barwne stroje, w których występujesz, są spod twojej ręki?

Oczywiście. W większości przypadków właśnie tak powstają moje kreacje. Dzięki temu mam pewność, że są one unikatowe. Moje drugie imię to kreatywność. Wożę też zawsze ze sobą pokaźną liczbę agrafek i często w ostatniej chwili za ich pomocą jeszcze coś zmieniam. Nie jestem z tych osób, które w kreacji pokazują się tylko raz. Noszę wciąż te same sukienki i tylko ewentualna zmiana wagi lub całkowite zniszczenie stroju sprawia, że sięgam po kolejne. Wykorzystuję te same stroje wielokrotnie, albo stare przerabiam na nowe. Coś dodaję, ujmuję i powstaje zupełnie nowa kreacja.

Żyjesz w duchu zero waste?

Niestety, nie jestem aż tak święta, ale staram się w życiu codziennym wykorzystywać wszelkie znane sposoby na oszczędzanie planety. Moja obsesja to segregacja śmieci. Mam w domu wiele koszy i skrupulatnie oddzielam tworzywa. Przez wiele lat byłam ścisłą wegetarianką. Ostatnio znów zdarza mi się sięgnąć po mięso, ale cały czas nad sobą pracuję i staram się, by jednak sięgać jak najrzadziej. Wiele bardzo przydatnych wskazówek można nauczyć się od Arety Szpury, która jakiś czas temu zupełnie poświęciła się propagowaniu życia w duchu eko. Polecam jej książki i profile społecznościowe.

A co w twoim kodeksie życiowym trzyma pierwsze żelazne miejsce? Jakich wartości nie porzucisz?

Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe – w tym zawiera się wszystko co najważniejsze. W parze z tym idzie szanowanie siebie, bo jeśli nie masz sam dla siebie miłości, jak możesz dać ją innym?

Skąd wzięła się Kayah?

W dzieciństwie mówili do mnie Kaja. Nie pamiętam już kto pierwszy nazwał mnie tym pseudonimem scenicznym. Nie podobała mi się pisownia, ale była wymyślona przy pierwszym kontrakcie na potrzeby rynku światowego, który był ambicją mojej ówczesnej wytwórni. Na początku mojej drogi nie było to dla mnie komfortowe, dziś się już przyzwyczaiłam.

Dzięki poseudonimowi Twoje imię i nazwisko w zasadzie w ogólnie nie jest kojarzone. Rodzi to zabawne sytuacje np. przy meldunku hotelowym czy kurierze, kiedy wszyscy rozpoznają Kayah?

Na ulicy jestem zwykłą Kasią. Zazwyczaj nie mam makijażu, włosy spięte w nieładzie, najchętniej w dresach i sportowych butach. Trochę przypominam Kayah, ale nie jest to identyczny wizerunek, który obecny jest w mediach czy na scenie. Zatem wiele razy słyszę, że jestem podobna do Kayah, wtedy często mówię „wiem” i dodaję jednak, że jestem szczuplejsza i młodsza. (śmiech)

No właśnie, jakoś szczególnie troskliwe dbasz o ciało? W metryczce pojawiły się dwie pięknie wyglądające obok siebie piątki, a twoja figura wpędza w kompleksy niejedną studentkę. Odziedziczyłaś ją w genie?

Dziękuję, ale moja figura z czasów modelingu jest już tylko wspomnieniem. Trochę zaniedbałam sport, który kiedyś był moją codziennością. Oklapłam podczas lockdown’u i na bieżnię już nie wróciłam. Dużo chodzę z psem, liczę kroki, ale to niewiele. Mam chorą tarczycę, a przy Hashimoto bardzo ciężko jest utrzymać prawidłową wagę. W pakiecie ma się insulinooporność, która nieleczona przyczynia się do nadprogramowych kilogramów i złego samopoczucia. Teraz zwyczajnie umiem ubrać się tak, by ukryć lub odwrócić uwagę od mankamentów, a wyeksponować mocniejsze strony.

Wyczytałem gdzieś, że wspomniany modeling pojawił się w twoim życiu też i po to, by pozbyć cię kompleksów i pomóc samodzielnie stanąć na gruncie własnego bytu. Bycie modelką nie wkręciło cię? W tamtym czasie było to marzenie każdej dziewczyny.

Chyba nie odpowiadało mi to przedmiotowe podejście. Ocenianie książki po okładce. Nie lubiłam też wiecznego konkurowania z innymi i walki o pracę na castingach. Nie byłam zdesperowana. Od zawsze chciałam śpiewać. Dziś, gdy mi się to udało, moje ówczesne koleżanki po fachu przyznają, że nie lubiły, kiedy mówiłam, że jestem w modelingu przypadkiem, ale skończę tam gdzie chcę.

A czy choć raz w myślach wrócił do ciebie temat matury, do której nie podeszłaś, bo pochłonął cię świat muzyki?

Tak, poszłam nawet do liceum wieczorowego, ale przy mojej pracy miałam zbyt wiele nieobecności i nie było szans na normalne kształcenie. Nauka w szkole to jednak tylko jedna forma rozwoju. Ja kocham czytać, poznawać kultury, podróżować – nie jako turystka, lecz jako ktoś bardzo ciekawy drugiego człowieka, innych tradycji i obyczajów. Ciągle kogoś zagaduję, nawet panie, które zanim skasują wszystkie produkty na kasie, wypytuję o ich życie. Jestem bardzo otwarta na kontakty z drugim człowiekiem, to często najbardziej wartościowe lekcje, a nierzadko też inspiracja do moich tekstów.

Przepuszczasz je jeszcze przez własny filtr wrażliwości?

Raczej mojej nadwrażliwości.

Wydaje mi się, że sztuka często powstaje właśnie z nadwrażliwości, braku balansu i zadawania mnóstwa pytań o sens życia. Często też z problemów egzystencjonalnych.

W podróżach najbardziej kręci cię który kierunek?

Zdecydowanie orient. Jest niebanalny i nieprzewidywalny. Kocham muzykę, stroje, architekturę, kuchnię pełną przypraw, mocne zapachy… wszystko.

Nie kusiła cię wyprowadzka do któregoś z takich miejsc?

Jestem Polką i kocham mój kraj. Również za ludzi. Brakuje mi w innych destynacjach wielu naszych tradycji i mentalności. Wakacyjnie wszystko się zgadza, ale na życie? Nie jestem już tego taka pewna…Ale to fakt, że wielką atrakcją jest możliwość przeniesienia się w tak inny świat w tak krótki czas podróży.

Nagrana w Olsztynie płyta Transoriental Orchestra to ukłon w stronę jednoczenia świata i przybliżenie spuścizny Żydów. Za sprawą korzeni ojca jest ci ten temat tak bliski i ważny, czy zaważyła wartość muzyczna?

Wartość muzyczna jest niezaprzeczalna. Materiał powstał po zaproszeniu przez panią Gołdę Tencer na finałowy koncert festiwalu Warszawa Singera. Koncert udał się fenomenalnie, więc postanowiliśmy kontynuować projekt, a kiedy po serii koncertów zorientowaliśmy się, jak ważny jest to temat i jakim cieszy się odbiorem, postanowiliśmy nagrać płytę. Właśnie tę w Olsztynie. Miała ona międzynarodowe życie. Zjeździliśmy z nią wiele krajów, nawet tak egzotycznych jak Izrael czy Bali.

Niedługo siadam do pracy nad nową płytą, której premiera przewidziana jest na 2023 rok. Kto wie, może niektóre utwory także nagram w olsztyńskim studiu.

To będzie zaskoczenie czy podróż po twoich fascynacjach muzycznych?

Przez lata uzbierało mi się mnóstwo pomysłów, ale są one bardzo różne gatunkowo, ponieważ ulegałam różnym inspiracjom, bywałam w odmiennych stanach emocjonalnych. Będzie to płyta – podróż przez lata i wydarzenia życiowe. Również dla mnie jest wciąż niespodzianką. Bywam bardzo emocjonalna. Utwór „Na balkonie w Weronie” z płyty „Skała” został zarejestrowany na ostatnim spotkaniu ze Smolikiem, kiedy mieliśmy już zrealizować ostateczny mastering płyty. Wszystko było zamknięte, poligrafia zaprojektowana, ale Smolik powiedział, że mnie nie wypuści ze studia, jeśli nie nagram tej nowej piosenki, którą mu zagrałam. Zakładam, że i tym razem pojawią się w trakcie pracy nowe spontaniczne kompozycje.

Kiedy nagrałaś płytę w Olsztynie to zaszyłaś się tylko w studio, czy znalazł się też czas na życie pozamuzyczne?

To była bardzo intensywna praca, ale podszyta wielkim podnieceniem, że powstaje coś nowego i pięknego. Mój zespół to też wspaniałe kontakty towarzyskie. Lubimy ze sobą przebywać. Jest wtedy dużo śmiechu. Żeby życie studyjne było harmonijne, musi być równoważone życiem towarzyskim, spacerami i kontaktem z innymi. Ogólnie dużo podróżuję, ale kiedy jestem w pracy, zwykle nie wystarcza już czasu na zwiedzanie, choć nie ukrywam, że jeśli tylko mogę, wyrywam z napiętego grafiku choć kilka chwil, by np. popływać po olsztyńskim jeziorze rowerem wodnym.

Kayah o o swoim marzeniu, posiadania domu na Warmii:

Kilka dobrych lat temu kupiłam ziemię 18 km od Olsztyna. Moim marzeniem jest postawić tam dom i delektować się strefą ciszy. Cieszyć oczy taflą jeziora i kontemplować naturę. Bardzo też lubię Stawigudę.

Marzy ci się dom w starym warmińskim stylu? Okiennice, drewno, czerwona dachówka…

Raz marzy mi się właśnie coś takiego, a raz nowoczesny przestronny dom z wielkimi oknami. Składam się z ciągłych przeciwieństw. Wszystko to jest jednak w sferze marzeń.

Kiedy pierwszy raz świadomie odkryłaś uroki Warmii?

W moim młodym wieku miałam paczkę, z którą planowaliśmy założyć coś na kształt komuny właśnie tam. Części z nas się to udało, choć z różnym skutkiem.

Zaangażowana jesteś w ochronę środowiska – masz swój kodeks codziennego postępowania, by pomagać naturze?

Odpowiedzialne obcowanie z naturą jest najwyższym przejawem patriotyzmu. Śmiecenie to zwyczajne chamstwo, niedojrzałość i głupota. To stan chorego umysłu. Wandalizm i brak szacunku do natury i przestrzeni wspólnej powinien być karany wysoką grzywną.

Może za mało obcujemy z kulturą – jednak ona daje inną wyobraźnię właśnie o naturze.

Nieraz myślę, że w szkołach zamiast rachunków różniczkowych i „tangensów” powinniśmy się uczyć życia, także tego w zgodzie z naturą, ludźmi i samym sobą.

Masz w domu fortepian. Czy jako wykształcona pianistka grasz na nim zwyczajnie sama dla siebie?

Ostatnio odchodzę od niego poirytowana, bo nic satysfakcjonującego spod palców mi nie wychodzi. Niestety, jestem wobec siebie bardzo krytyczna i szybko się zniechęcam.

Prześladuje cię taka myśl, że chciałabyś zaśpiewać w duecie z kimś wyjątkowym dla ciebie, niedostępnym, albo już nieobecnym wśród nas?

Zawsze marzyłam o spotkaniu z Shirley Horn. W tym życiu to już się nie wydarzy…, ale to artystka, którą bardzo kocham.

Jako marka polskiej sceny muzycznej Kayah trzyma i wartość, i poziom. Ale może kiedyś przyjść dzień, w którym odstawisz śpiewanie dla innych pasji. I z jakich powodów mogłoby to się stać? Dlatego, że wiecznie się jest w trasie bez względu na inne okoliczności życia? Że widownia domaga się show, a przecież wszyscy możemy być chorzy, zmęczeni, mieć kłopoty domowe? Dopadają cię te myśli?

Jestem bardzo profesjonalna. Mogę zdychać w busie, nie mieć ochoty wyjść nawet na zewnątrz, ale wiem, że pod sceną czekają spragnieni dobrej zabawy ludzie. Wchodzę na scenę i jestem dla widowni w stu procentach. Zapominam o bolączkach i skupiam się na tym, by wszyscy bawili się jak najlepiej. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć odwołane koncerty przez prawie już 30 lat mojej kariery muzycznej. Nawet w czasie choroby robię wszystko, by na te kilkadziesiąt minut postawić się na nogi i dać z siebie maksa. Co do przyszłości, mam mnóstwo różnych marzeń, niekoniecznie związanych z muzyką. Życie w ciągłej trasie bywa męczące, jest pozbawione jakiejkolwiek regularności, co sprawia w domu kłopot. Biorę pod uwagę, że kiedyś zejdę ze sceny na zawsze. Pociąga mnie dekoracja wnętrz, florystyka, moda. Lubię wszystko co kreatywne i ładne. Mam milion pomysłów na sekundę. To moja pasja, na razie realizowana we własnym domu, ale kto wie czy kiedyś nie będę chciała realizować tego dla innych?

„Przez lata uzbierało mi się mnóstwo pomysłów, ale są one bardzo różne gatunkowo, ponieważ ulegałam różnym inspiracjom, bywałam w odmiennych stanach emocjonalnych. Będzie to płyta – podróż przez lata i wydarzenia życiowe”.

…studio projektowe Kayah?

Czemu nie!

Świat i wszystko dookoła wraz z nim dynamicznie się zmienia – sztuka i muzyka również. Starsi narzekają, że dzisiaj nie robi się utworów, które potrafią przetrwać kilka dekad i zawładnąć emocjami kilku pokoleń. Jaka jest twoja refleksja w tym temacie?

Niestety podobna. Brak mi melodyjności, a współczesne piosenki są na siłę szyte na miarę przebojów. Przemiał jest ogromny. Także techniczne możliwości powodują wysyp tzw. artystów, których warsztat niejednokrotnie jest bardzo przeciętny. To powoduje, że w rozgłośniach radiowych słychać komercyjną papkę. O prawdziwą sztukę jest coraz trudniej. Ale tylko w ogólnym, bardzo dostępnym obiegu. Powszechność Internetu, możliwość realizowania nagrań w domu, sprawia, że jest też bardzo dużo dobrej muzyki, której jednak trzeba poszukać, bo nie jest nam podawana „na tacy”.

Po to właśnie przy twojej wytwórni Kayax stworzyliście projekt „My Name Is New” pomagający wybić się młodym talentom?

Tak, ale nie tylko. Staramy się racjonalnie ważyć zasoby ludzkie oraz czasowe i wchodzić we współpracę z ciekawymi artystami, z którymi będziemy mieć też czas pracować najlepiej jak się da.

Wytwórnia powstała po to, by dawać szansę artystom z niszowymi projektami. Żałujesz, że nie poświęciłaś kiedyś więcej uwagi SiStars, które potem odniosły sukces?

O tak. Ale nie dlatego, że nie poczułam potencjału, tylko dlatego, że nie chciałam go zmarnować. Nasza firma nie liczyła wtedy zbyt wielu pracowników i nie było nikogo, kto sumiennie mógłby zająć się projektem SiStars. Stało się to bardziej z troski o ten brylant.

Załóżmy, że do wytwórni płytowej Kayax przyszłaby 27 lat temu Kayah z materiałem na płytę „Kamień”, bo tyle czasu upłynęło od twojego autorskiego debiutu. I co usłyszałaby?

Nie mam zielonego pojęcia… Może, że mam jeszcze czas. (śmiech)

Twoja miara sukcesu leży w sferach ducha i stanu umysłu?

Za swój sukces poczytuję sobie pozostawanie wierną moim ideałom, muzyce, nie oglądaniu się na trendy. To prawda czyni z nas artystów. I w sumie lubię to, że ciągle się rozwijam, nie jestem spełniona, wciąż mam ochotę na więcej.

Sukces zmusza też do nauki bronienia się przed jego konsekwencjami?

Oczywiście, wszystko ma swoją cenę. Jest ona dość wysoka, jest nią utrata prywatności i narażenie się na publiczne debaty na temat mojego życia i wyborów. To nie jest komfortowe. Kiedy decydowałam się na drogę śpiewania dla ludzi, nie było tabloidów, plotkarskich portali, miejsc które mają na celu tylko zwiększenie klikalności i nie kierują się żadnymi moralnymi przesłankami. Kłamstwa, chwytliwe nagłówki nie mające nic wspólnego z realiami. Teraz musimy się z tym mierzyć. Ale mam jedną metodę, dzięki której jestem spokojna: nie czytam, nie komentuję i nie poświęcam na to mojego cennego czasu.

W którymś z wywiadów podkreśliłaś, że szkoda ci czasu na kino. Sztuka wyrazu, jaką jest film, nie trafia do ciebie czy po prostu kino nie robi nic wartego poświęcenia uwagi?

W kinie bywam może raz na rok. Rzeczywiście nie jest to moje miejsce. Także dlatego, że lubię się czuć wolna, wstać i pójść coś zjeść w trakcie filmu, rzucić na coś innego okiem, a przede wszystkim lubię komentować na głos, a tego już w kinie nie mogę. Kocham stare polskie filmy i seriale. Mogę je oglądać wielokrotnie. Niektóre teksty znam na pamięć. Czasem wkręcę się też w jakiś nowy serial, jak np. ostatnio „Downton Abbey”, czy „The Crown”, ale wolę to robić w zaciszu domowego ogniska.

A propos starych polskich filmów – ponoć byłaś w posiadaniu słynnego białego Mercedesa, który kiedyś należał do Violetty Villas i zagrał z nią w komedii „Dzięcioł” Jerzego Gruzy.

Kiedy stał się moim autem, był już niebieski. Między panią Violettą, a mną był tylko jeden właściciel. To było auto z klasą, limuzyna z historią. Czułam się w nim jak gwiazda. Niestety, poszła uszczelka pod głowicą i do takiego oldtimera nie mogłam zdobyć na rynku części, więc musiałam zlecić dorobienie uszczelki w fabryce we Frankfurcie. Szybko zrozumiałam, że tak wiekowy samochód powinien być w rękach kogoś, kto się zna na mechanice, a ja muszę mieć coś, co mnie nie zawiedzie na drodze. Ale auta kocham, a te, które mam, rzadko zmieniam. Zwyczajnie się do nich przywiązuję.

A „jaka ta Kayah” za kierownicą?

Nie mam o sobie najlepszego zdania w tym temacie. Choć czasem, jak widzę innych, to wydaje mi się, że w sumie nie jest ze mną aż tak źle. Jeżdżę odpowiedzialnie, nie ścigam się i mam szacunek dla innych.

Na kameralnych warmińskich drogach wchodzisz w tryb slow?

Zawsze wtedy mam kierowcę i pozwalam sobie na kontemplację przyrody wokół.

I jaka wtedy leci muzyka?

Kocham muzykę filmową, klasyczną, etniczną. Musi być szeroko i mistycznie.

  • Rozmawiał:  Rafał Radzymiński
  • Obraz: Piotr Porebsky