Ich życie przypomina czasem film przygodowy: wykopują z ziemi worek rzymskich denarów, albo działo pancerne. Poszukiwanie skarbów to tylne drzwi do świata historii. Determinacja popłaca – spełniają się marzenia z dzieciństwa.

Sygnał detektora najczęściej bywa złudny. Zanim trafi na historyczny „fant”, zaliczy setki kapsli, puszek, gwoździ. Trzeba ogromnego uporu i pasji, aby w leśnych gąszczach, na polach i łąkach szukać śladów przeszłości. Mimo to z roku na rok przybywa poszukiwaczy, odkrywców, kolekcjonerów, którym nie straszne kleszcze, dzika zwierzyna czy niewypały i pociski zalegające na nieuczęszczanych terenach. Bo kiedy wykrywacz metalu wyda znajomy dźwięk – jest szansa, że w ziemi czeka prawdziwy skarb. Uderzenie adrenaliny, a po chwili rozczarowanie, albo entuzjazm – to ich sposób na spędzanie każdej wolnej chwili.

– Pierwszy amatorski wykrywacz metali dostałem 20 lat temu od wujka z Anglii i złapałem bakcyla – przyznaje Michał Młotek, członek Iławskiej Grupy Poszukiwawczej. – Jak każda pasja, poszukiwanie zabytków wymaga poświęceń, czasem cierpi na tym rodzina. Ale kontakt z żywą historią to odskocznia od codzienności i rodzaj społecznej misji. Wypełniamy muzealne gabloty, odkrywamy brakujące elementy dziejów tych ziem. I najbardziej fascynujące jest to, że nigdy nie wiemy w jaką epokę się wstrzelimy.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Czasem to historia, do której świadków można wciąż dotrzeć. Jak depozyt rodziny von Finckenstein ukryty w czasie II wojny światowej w kankach po mleku. Pozwolił wiekowej hrabinie, potomkini rodu mieszkającej w Niemczech, po raz pierwszy zobaczyć swoje zdjęcia z dzieciństwa. Skarb odnaleziono w ub. roku w Gubławkach.

– Przy okazji odbierania części rodzinnego skarbu, hrabina wskazała mi miejsce, gdzie jej rodzina zakopała w 1945 roku rodowe srebra – zdradza Michał Młotek. – Niebawem będziemy ich szukać. Przy okazji, obok miejsca z depozytem, wykopałem średniowieczny topór, prawdopodobny ślad po grodzisku, znanym z literatury. Spod mojej łopaty wyszyły także dirhamy arabskie z IX w. wykopane w pobliżu jeziora pod Iławą, czy krzyż liturgiczny z terenu spalonego klasztoru w powiecie nowomiejskim.

Emocje związane z odkryciami Michał opisuje w książkach i na blogu „Z dziennika odkrywcy”. To jedna z wielu „branżowych” stron zawierająca ciekawostki i porady dla poszukiwaczy. Internet sprzyja rozwojowi tej pasji. A region warmińsko-mazurski to prawdziwe zagłębie wykwalifikowanych grup odkrywców i pasjonatów historii.

– Ma na to wpływ m.in. dobra współpraca z wojewódzkim konserwatorem ochrony zabytków, do którego zwracamy się o pozwolenia na poszukiwania – tłumaczy Sebastian Zieliński ze Stowarzyszenia Historyczno-Badawczego „Galea” z Susza, na co dzień policjant. – Docenia naszą rolę – nie tylko uzupełniamy pracę archeologów i muzealników, ale tak jak nasze stowarzyszenie, działamy na rzecz ochrony zabytków, broniąc przed zniszczeniem cmentarze czy pomniki.

To co znajduje się w ziemi, według prawa jest własnością skarbu państwa. Przedmioty można zatrzymać jedynie, jeśli nie mają znaczącej wartości historycznej i nie są nimi zainteresowane muzea. Wówczas trafiają pod opiekę odkrywców.

– Wykopanych przez członka naszej grupy 86 rzymskich denarów z I i II wieku, w 2017 roku trafiły do muzeum w Ostródzie. Ale wiele przedmiotów regionalnych z terenów Pomezanii pozostało w naszej kolekcji. Wypełni powstające z naszej inicjatywy muzeum regionalne w Suszu – tłumaczy Sebastian.

W tej pasji sprzęt to nie wszystko. Dobry wykrywacz metali kosztuje od około trzech tys. zł, na dodatkowy ekwipunek trzeba wydać kolejny tysiąc. Bywa jednak, że o wiele większe pieniądze przeznacza się na historyczną, często niszową literaturę czy dostęp do materiałów archiwalnych, map. To na ich podstawie w zimne miesiące planuje się poszukiwania terenowe – ostatni etap działań. Źródłem jest także internet, historyczne fora, a także opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenie, zwłaszcza na wsiach. Albo ostatni żyjący świadkowie historii. Jak informacja o wraku na dnie rzeki Miłakówki, o którym pisał autor powojennego przewodnika dla kajakarzy. Pogłoski o nim potwierdzali pobliscy mieszkańcy, którzy wskazali prawdopodobne miejsce. Efekt? W lipcowej akcji nad rzeką pod Ornetą, wzięły udział wzięły dwie koparki i wojskowy wóz zaopatrzenia technicznego na gąsienicach. Grupa pasjonatów „Team Sdkfz” wyciągnęła z ich pomocą wrak niemieckiego działa pancernego z czasów II wojny światowej Stug III. A także dach od Jagdpanthera, rzadko spotykanego niszczyciela czołgów z tego okresu.

– Udział w tej spektakularnej trzydniowej akcji to spełnienie moich marzeń z dzieciństwa. Odkąd pamiętam, pragnąłem odnaleźć porzucony czołg – przyznaje Michał Semczyszyn, olsztyński geodeta i kolekcjoner zabytków. – Przygotowanie akcji i pozwoleń na wydobycie go trwało dwa lata, ja miałem swój udział w tworzeniu map. Wrak spoczywał trzy metry pod rzecznym mułem. Przywiązanie liny po omacku było ekstremalnym wyczynem. Wrażenia z wynurzenia – bezcenne. Nie spodziewaliśmy się, że będzie w tak świetnym stanie. 

Eksponat trafi do renowacji, a potem Muzeum Techniki Militarnej i Historii Pomorza w Kłaninie założonego przez Mateusza Delinga, organizatora akcji, pasjonata zabytkowego sprzętu wojskowego. Film z wydobycia wraku można obejrzeć na kanale YT – Tank Hunter.

Michał ma w swojej kolekcji m.in. cenną, przedwojenną tablicę z napisem „Allenstein” pochodzącą z olsztyńskiego dworca. Przez lata służyła w gospodarstwie w Wipsowie do… przykrywania piły, a potem właściciel wystawił ją na portal ogłoszeniowy.

– Kiedyś przeczesywałem z detektorem teren bitwy pod Grunwaldem, gdzie znalazłem nawet krzyżacką pieczęć. Dzisiaj szukam skarbów głównie na aukcjach internetowych, zagranicznych giełdach – tłumaczy Michał. – Robiąc pomiary geodezyjne w terenie, podpytuję mieszkańców wsi czy nie zalegają im stare przedmioty na strychach, w stodołach. Dzielę się swoją pasją, prezentując nietuzinkowe zbiory związane z historią Olsztyna i okolic, m.in. w Muzeum Warmii i Mazur i Tartaku Raphaelsohnów.

Na styczniowej wystawie świeżych nabytków w olsztyńskim muzeum, co roku pokazywanych jest kilkadziesiąt skarbów znalezionych przez detektorystów. Wśród nich ubiegłoroczne „fanty” Stowarzyszenia Historyczno-Eksploracyjnego Medalion z Olsztyna – puginał nożowy z okresu wędrówek ludów w IV-V wieku znaleziony pod Stawigudą czy depozyt ze wsi Wrzesina. W 18 kanach zakopanych w 1947 roku były m.in. listy, dokumenty, bilety, monety, modlitewniki, ubrania.

– Najbliższe plany: wspólnie z wojskiem wydobyć wojenne działo, które leży pod ziemią w okolicach Wrzesiny – zdradza Maciej Sadowski, handlowiec, prezes Medaliona zrzeszającego 16 poszukiwaczy. – Chociaż mnie po 14 latach penetrowania terenu z detektorem najbardziej cieszą osobiste drobiazgi jak pierścionki, krzyżyki. Pobudzają wyobraźnię, pozwalają czasem odkryć emocjonującą opowieść łączącą przeszłość z teraźniejszością. Te historie wciągnęły także moją narzeczoną, teraz często razem wychodzimy na wyprawy. 

Kobiety stanowią zdecydowaną mniejszość w grupach poszukiwawczych. Najczęściej to partnerki i żony, które złapały bakcyla. W grupie „Galea” liczącej 29 członków, są cztery panie.

– Miałam wybór: czekać całymi dniami w domu na męża, albo dołączyć do wypraw – tłumaczy Sylwia Zielińska, księgowa. – Na początku nosiłam szpadel i znalezione przedmioty. Kiedy pierwszy raz wzięłam detektor i znalazłam jakiś drobiazg, wciągnęło mnie. Zapominam o troskach, pracy. Robienie kilometrów wsłuchując się w sygnał wykrywacza to żmudne, ale relaksujące zajęcie, jak robótki ręczne. Ale my, kobiety, mamy do tego o wiele większą cierpliwość, nie zniechęcamy się niepowodzeniami. Potrafię przez trzy lata z rzędu wracać na ten sam teren, aż wreszcie coś znajdę. 

Nowelizacja Ustawy o Ochronie Zabytków z ub. roku zaostrzyła karę za nielegalne poszukiwania zabytkowych przedmiotów. Brak pozwolenia nie jest już wykroczeniem, a przestępstwem zagrożonym dwoma latami pozbawienia wolności. Jak twierdzą dekteketoryści, prawo jednak nadal jest nieprecyzyjne, bo nie określa choćby, co jest zabytkiem, pozostawiając tą decyzję w gestii wojewódzkiego konserwatora. 

– Ale nas i tak cieszy każdy znaleziony guzik od munduru – przyznaje Maciej Sadowski. – Jesteśmy zapraszani do pomocy na stanowiska archeologiczne, poznajemy ludzi o ogromnej wiedzy, wymieniamy doświadczenia. Tworzymy społeczność, która uzupełniając się, układa puzzle historii.

Międzynarodowe spotkanie detektorystów i archeologów od kilku lat odbywa się na polach pod Grunwaldem. Największe w regionie poszukiwania mają na celu ustalenie dokładnego miejsca przebiegu walk średniowiecznej bitwy.

– Podczas poszukiwań trafiłem m.in. na groty od kuszy czy ostrogę średniowieczną, które powiększyły zbiory Muzeum pod Grunwaldem – zdradza Bartosz Wróblewski, prawnik, członek olsztyńskiego Medaliona. – W tym roku też biorę urlop na wrześniową edycję poszukiwań. To dla mnie najlepszy sposób na odstresowanie – jestem głową w przeszłości, próbuję wyobrazić sobie pole walki. Poszukiwania pozwoliły zmienić historyczną wiedzę na temat umiejscowienia bitwy, wskazały ją skumulowane w ziemi zabytki. Wciąż nie ustalono jeszcze, gdzie stacjonował obóz polski. Ale jesteśmy pełni optymizmu. Maszyny rolnicze na pobliskich polach mielą ziemię i dostarczają nam co roku nowy materiał do badań.

W sierpniu pięćdziesięciu pasjonatów historii weźmie też udział w dużym projekcie „Finckenstein 1807” – badaniach terenu obozowiska Wielkiej Armii Napoleona w Kamieńcu Suskim. Obok pałacu, gdzie mieszkał cesarz, przebywało 11 tys. żołnierzy, w tym członkowie cesarskiej gwardii.

– Od kilku lat prowadzimy poszukiwania na tamtych terenach, wiemy że ich potencjał jest ogromny, dlatego zaprosiliśmy do projektu inne grupy poszukiwaczy – tłumaczy Sebastian ze stowarzyszenia Galea, które organizuje akcję razem z Muzeum w Ostródzie. – Namierzyliśmy już miejsca, gdzie jest koncentracja przedmiotów mundurowych. Spodziewamy się masy guzików, monet, kulek muszkietowych, pocisków do karabinów. Co ciekawe, nikt jeszcze nie badał terenów tego ogromnego obozowiska. Gdyby nie my, poszukiwacze-pasjonaci, wiele zabytków pozostałoby w ziemi na zawsze.

Tekst: Beata Waś