Diana Kuprianow – kobieta, która połączyła innowacje, naturę i wieś na Mazurach

Na krańcu Mazur, w miejscu, gdzie las spotyka się z ciszą, powstała zielarska wioska, startup i społeczność, której siłą jest kobieta. Diana Kuprianow – przedsiębiorczyni, sołtyska i organizatorka festiwalu „Nitki łączą” – udowadnia, że prawdziwa innowacja rodzi się z autentyczności.

Kim jest Diana Kuprianow z Nitek na Mazurach?

Diana Kuprianow to liderka społeczna i prezeska firmy z branży innowacyjnych technologii, która osiedliła się we wsi Nitki na Mazurach. Łączy działalność gospodarczą z inicjatywami społecznymi – jest sołtyską, założycielką zielarskiej wioski i organizatorką festiwalu „Nitki łączą”.

Od Mińska do Nitek – droga ku wolności i działaniu

MADE IN: Jest o tobie głośno: przedsiębiorczyni od przełomowej technologii, sołtyska, liderka społeczności… Na Warmii i Mazurach dostałaś wiatru w żagle?
Diana Kuprianow: Jestem Polką, choć urodziłam się na Białorusi. W 2011 roku razem z mężem, dziećmi i rodzicami przeprowadziliśmy się na stałe do Polski. Po przekroczeniu granicy poczułam wolność. Na Białorusi niczego nam nie brakowało, prowadziliśmy firmę budowlaną, mieliśmy dom w Mińsku. Ale moja rodzina od pokoleń we wszystkich dokumentach miała narodowość polską. Temat polskości jest dla mnie głęboki, osobisty i bardzo poruszający. Czuję ogromną wdzięczność za szansę, za to, że mogę tu żyć i działać. Zaczynaliśmy w Ełku, zakładając własną firmę – wszystkie oszczędności zainwestowaliśmy w działalność gospodarczą. Którejś nocy przyśniły mi się kłębki białych nici. Opowiedziałam sen mężowi i zapomniałam o nim. Aż do momentu, kiedy przypadkiem trafiliśmy do Nitek – maleńkiej wsi pod Białą Piską, otoczonej lasami. Kupiliśmy tu starą, poniemiecką szkołę na skraju Puszczy Piskiej. Poczułam, że wróciłam do domu. I w zasadzie mieszkam zaledwie 300 km od miejsca urodzenia – okolic Nowogródka.

iana Kuprianow spacerująca jesienną ścieżką – kobieca siła regionu.

Znaki, które prowadzą – intuicja i przeznaczenie

Wierzysz w znaki?
Tak. Jako dziecko poznałam dziewczynkę z Białej Piskiej, która odwiedzała swoją ciocię na Białorusi. Po godzinie wspólnej zabawy wymieniłyśmy się adresami i przez lata pisałyśmy do siebie listy. Już po przeprowadzce do Ełku znalazłam ją na Facebooku, a potem przypadkiem spotkałyśmy się na Mazurach na kursie dla rolników. Wpadłyśmy sobie w ramiona. Dzisiaj mam w adresie: Biała Piska. To jeden z tych „przypadków”, które nawigują przeznaczeniu.

Co kobietę z wielkiego miasta urzekło w małej wsi?
Poczułam tu smak życia. Zrozumiałam swoje miejsce w otaczającej mnie naturze, prostocie codzienności. Uważam Nitki za miejsce magiczne. Las zmienił moje życie – wyciszył mnie, dał siłę i oddech. Tu odzyskałam siebie i tu też nabrałam mocy do budowania biznesu. Działać mogłam także na Białorusi, bo bycie liderką to moja cecha wrodzona. Jednak wszelkie zmiany zaczynają się od naszego wnętrza i potem promieniują na otoczenie. Jeżeli pójdziemy za głosem serca, odnajdziemy w sobie spokój i właściwe miejsce – jak w moim przypadku Mazury, to wszystko w naszym życiu zaczyna się układać. Zaczynamy przyciągać właściwych ludzi, a pomysły i marzenia przekuwać w działania.

Biznes z lasu – historia sukcesu z wermikulitem

Stąd pomysł na firmę w Parku Naukowo-Technologicznym w Ełku?
Kiedy przyjechaliśmy do Polski, szukałam pomysłu na rodzinny biznes. Analizowałam rynek, sprawdzałam nisze. Trafiliśmy na wermikulit – minerał o niezwykłych właściwościach. Jest ekologiczny, przyjazny środowisku, a jednocześnie wszechstronny. Zaczęliśmy od małej skali, jako pierwsi zarejestrowaliśmy firmę we wspomnianym Parku Naukowo-Technologicznym, a dziś, po 13 latach, jesteśmy liderem w branży i mamy własny zakład produkcyjny.

W czym tkwi wyjątkowość wermikulitu?
Ma wiele zastosowań – w rolnictwie, budownictwie, BHP. Ale nasz największy sukces to opracowanie innowacyjnych środków gaśniczych do baterii litowo-jonowych. Dziś każdy ma je: w laptopie, hulajnodze, samochodzie elektrycznym. A tradycyjne środki gaśnicze nie radzą sobie z pożarami takich baterii. My stworzyliśmy technologię, która działa. Zgłosiliśmy już patent, jesteśmy jedyną w Polsce i jedną z nielicznych firm na świecie w tym obszarze. Zadziwia mnie brak edukacji na temat bezpieczeństwa. Gaśnica w domu to niewielki wydatek, a może uratować dobytek.

W Polsce łatwo rozwijać tak zaawansowaną technologię?
Łatwo nie jest. W Chinach czy USA państwo chroni swoje firmy, które mają innowacyjne technologie. U nas często zamiast wsparcia pojawiają się przeszkody i biurokracja. A przecież mamy w rękach coś, co naprawdę może zmieniać świat i ratować życie. To jednak wymaga od nas ogromnej determinacji. Przeszliśmy ciężkie kryzysy w firmie, ale wiara w to co robimy, pomogła nam przetrwać. Dzisiaj zgłaszają się do nas klienci z całego świata. Wiem, że stoimy u progu wielkich zmian.

Pracujesz w branży, którą zwykło się określać jako „męską”. Spotykasz się z barierami?
Stereotypy wciąż mają się dobrze. Zwłaszcza w budownictwie, od którego zaczynałam działalność. Ale przedsiębiorczość nie ma płci. Owszem, gdybym była mężczyzną, czasem pewnie byłoby łatwiej, ale nie udaję, że posiadam typowo „męskie” umiejętności. Chcę być najlepszą wersją siebie, a nie walczyć po męskiej stronie. Kobieca energia daje przewagę w czymś innym – w intuicji, w łączeniu ludzi, w miękkiej sile, która często okazuje się mocniejsza, niż twarde negocjacje. Energia męska i żeńska świetnie się uzupełniają, pod warunkiem, że nie zmieniamy się rolami, tylko rozwijamy własne mocne strony. Z mężem tworzę od 20 lat zgrany team w pracy i w domu.

Liderka w społeczności – tak narodziły się Nitki na nowo

Zgrany team stworzyłaś też z mieszkańcami swojej wsi. Masz dar zjednywania ludzi?
Tak mówią. (śmiech) Ale myślę, że to wynika z autentyczności. Jeśli jesteś prawdziwy, ludzie to czują. W małej wsi nie oszukasz nikogo – sąsiad od razu wyczuje fałsz, to często relacje zero-jedynkowe. I to jest piękne – bo daje poczucie bezpieczeństwa i wspólnoty. Około sześciu lat temu mieszkańcy namówili mnie, żebym została sołtyską. Nie planowałam społecznej działalności – miałam przecież firmę, dzieci, całą masę obowiązków, ale poczułam, że jednak tego chcę. Zostałam wybrana w pierwszych w moim życiu naprawdę demokratycznych wyborach. I coś się w Nitkach zmieniło. Ludzie tu zawsze mieli w sobie potencjał, ale brakowało impulsu.

Nitki nie miały podobno dobrej prasy.
Pojawiłam się w Nitkach nie znając historii, międzysąsiedzkich niesnasek z przeszłości. Na wszystko spojrzałam „na czysto”, widziałam tylko pozytywy, urzekającą naturę. Pomogłam mieszkańcom dostrzec, że żyją w prawdziwym raju, wśród nieskażonej przyrody. Że mogą razem wypić herbatę, wspólnie zbierać zioła na łące, że nie muszą siedzieć sami w czterech ścianach. Przypomniałam wielu z nich dawne dobre czasy, kiedy wieś była prawdziwą wspólnotą. Na początku dziwili się: „to na zwykłej pokrzywie możemy zarabiać?”. Obudziliśmy uśpiony potencjał. Dzisiaj mamy prawdziwą manufakturę zielarską, robimy herbatki, maści i sprzedajemy je na targach, a nawet zgarniamy nagrody. Razem stworzyliśmy „Nitki – Wioskę Zielarską”. Małą społeczność, która stała się atrakcją turystyczną, zbudowała swoją markę i w realu, i w sieci. Zaczęli mówić o nas, pisać i pokazywać w mediach, co napawa mieszkańców dumą.

Festiwal „Nitki łączą” – jak cisza stała się atrakcją

Tegoroczny festiwal „Nitki łączą” okazał się „petardą”.
Postanowiłam podzielić się tym, co Nitki zrobiły ze mną – tym spokojem, tym prostym życiem, które zmienia człowieka. Chcę to pokazać innym, zwłaszcza tym z wielkich miast, z korporacji, którzy żyją w napięciu, wiecznym biegu, nie mając czasu nawet na oddech. Pierwszy festiwal zrobiliśmy trochę na próbę, a do organizacji włączyli się wszyscy mieszkańcy – i młodzi, i starsi. I nagle przyjechało tysiąc osób z całej Polski! Spacer po lesie z leśnikiem, sesja oddechowa, koncerty w plenerze…

Jedna uczestniczka powiedziała mi, że to był najważniejszy dzień jej życia, bo w lesie zrozumiała sens wszystkiego. Dla takich słów warto było to zorganizować.

Ale uprzedziłam ją: tylko nie rzucaj od razu pracy na etacie po powrocie do miasta! Ludzie pod wpływem piękna takich zakątków jak Nitki, chcą impulsywnie rzucać wszystko i zaczynać od nowa.

Sama tak zrobiłaś.
To prawda, poczułam zew lasu, dzisiaj jest on moim zen. Kiedyś może raz w roku chodziłam na grzyby, teraz w Nitkach jestem na nich codziennie. Poza tym doceniam drobne rzeczy – trzask ognia w piecu, śnieg za oknem, ciszę – to jest luksus, którego nie kupisz za żadne pieniądze. Cieszę się, że zatrzymałam się i dostrzegłam to wszystko nie w chorobie, jak się dzieje u wielu ludzi, tylko przez kryzys z biznesie.

Tu, w Nitkach, regeneruję się lepiej, niż na zagranicznych wakacjach, to moje antidotum na zawodowy stres.

I mam ambicje, aby pokazać ten potencjał światu.

Wchodząc np. do polityki? Startowałaś w wyborach na wójta.
W polityce nie chodzi mi o stanowiska, lecz o sprawczość. O to, by zamiast narzekać, pokazać, że można działać inaczej – w dialogu z mieszkańcami, w szacunku do tradycji i jednocześnie z otwartością na innowacje. Uważam, że szczególnie na poziomie lokalnym polityka powinna być przedłużeniem troski o wspólnotę, a nie polem walki o wpływy. To obszar, który może realnie zmieniać rzeczywistość. A ja mam pomysły na zmiany i odwagę, by brać odpowiedzialność nie tylko za własne decyzje. Często słyszę od lokalnych polityków, że w naszym zakątku Mazur brakuje jezior, infrastruktury czy atrakcji, przez co nie możemy rozwijać się turystycznie.

A ja widzę to zupełnie odwrotnie: brak infrastruktury i cisza są naszym największym atutem.

To właśnie unikalny spokój, bliskość natury i autentyczność mogą być fundamentem rozwoju regionu – nie masowa turystyka, ale turystyka jakościowa, ekologiczna i świadoma.

Już wasz festiwal pokazał, że łąka i las potrafią przyciągnąć ludzi z daleka.
W Finlandii czy Japonii powstają certyfikowane strefy ciszy. Nie ma w nich przemysłu, krajobraz jest nienaruszony i przyciąga ludzi, którzy są zmęczeni miastem, jego tempem. Myślę, że w tym kierunku trzeba iść, wykorzystać fakt, że na jeden kilometr kwadratowy przypada u nas w regionie 27 mieszkańców, gdy średnia krajowa to 122, a w województwie śląskim ponad 350 osób. W tym jest niedoszacowana wartość. Uważam, że wiatraki, o których ostatnio dużo się dyskutuje, to słaby sposób na rozwój gminy. Rezygnuje z nich już wiele krajów, bo są dostępne lepsze technologie na pozyskiwanie zielonej energii. Będąc biznesowo w Wietnamie byliśmy zszokowani ilością kabli chaotycznie wiszących wszędzie nad ulicami. Uświadomiłam sobie, że bez porównania łatwo jest nie dostrzegać luksusu, jakim jest nasz uporządkowany i czysty krajobraz. Po festiwalu w Nitkach wiele osób przyznało mi rację, że proste rzeczy – spotkanie z dziką naturą Mazur, las, który jest „czynny” przez cztery pory roku czy sezonowe lokalne jedzenie – to gotowy produkt turystyczny.

Topinambur i nowe życie lokalnych roślin

Dlatego jesteś orędowniczką uprawy topinamburu?
Ten pomysł wziął się… spod płotu mojej babci. Nie wiedziałam jak niesamowite właściwości kryje w sobie bulwa tej niepozornej rośliny. Zawiera inulinę – naturalny prebiotyk, ważny w diecie, szczególnie dla osób z cukrzycą czy odchudzających się. Daje ogromne możliwości przetwarzania.

I z rośliny spod płotu nagle powstał startup?
Wraz z zespołem opracowaliśmy technologię produkcji inuliny z topinamburu. To już nie tylko bulwy do wykopania, ale cały wachlarz produktów: kawa z topinamburu, błonnik, dodatki do żywności. Nasza kawa wygląda i smakuje jak klasyczna, ale nie podnosi cukru we krwi, nie podrażnia żołądka, jest lekka i prozdrowotna. To coś więcej, niż moda – to odpowiedź na realne potrzeby. W restauracjach francuskich topinambur to już klasyka – robi się z niego purée, dodatki do mięs. U nas dopiero wraca na stoły, ale wierzę, że to będzie trend, chociaż jest to zapomniana polska roślina. Widzimy ogromny potencjał w rozwoju rynku produktów funkcjonalnych i suplementacyjnych, bo zainteresowanie zdrową żywnością rośnie. A z drugiej strony zapewniamy bezpieczeństwo żywnościowe w kraju, tworząc biznes bazujący na lokalnych surowcach.

Własna droga – definicja sukcesu po mazursku

Biznes i natura idą w twoim życiu w parze.
Tak.

To są nitki, które łączą.

Biznes uczy mnie konsekwencji, społeczność daje sens, natura – równowagę, rodzina – miłość i wsparcie. Dla mnie sukces to nie liczby i wykresy, a własna droga. Choć z zakrętami, to pozwala mi być obecną w stu procentach – i w firmie, i w rodzinie, i w społeczności.

Kiedy idziesz własną drogą, nie musisz z nikim konkurować – szybciej znajdujesz prawdziwe, ludzkie szczęście.

A ono rodzi się z prostoty, z doceniania piękna naszych Mazur, czystego krajobrazu i ciszy, której dziś tak bardzo brakuje. Szczęście to także dzielenie się tym, co mamy oraz łączenie ludzi we wspólnych wartościach. Właśnie w tej harmonii – między naturą, rodziną, wspólnotą i pasją biznesową, odnajduję największą siłę i sens.

Rozmawiała: Beata Waś, obraz: Dariusz Gajko


Najczęściej zadawane pytania:

Jak Diana Kuprianow trafiła na Mazury?

Z Mińska przez Ełk do mazurskiej wsi Nitki – to właśnie tu połączyła technologię z naturą i działaniami społecznymi.

Co to jest „Nitki łączą”?

To autorski festiwal, który łączy mieszkańców, rękodzielników i innowatorów w duchu wspólnoty i lokalnej tożsamości.

Czym zajmuje się firma prowadzona przez Dianę Kuprianow?

Produkuje ekologiczne środki gaśnicze z wermikulitu – bezpieczne dla ludzi i środowiska.


 

Zrealizowano przy współpracy z Samorządem Województwa Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.

#genWarmiiiMazur