W restauracji z pięknym widokiem na jezioro krzywe rozmawiam z „Hołkiem” cztery dni po powrocie z dakaru. Czy po tym morderczym maratonie nie powinien teraz regenerować się w domowym zaciszu? Gdzież tam! Co któreś pytanie, skurczybyk, zerka na zamarzniętą taflę jeziora, rzucając z radością dzieciaka, że za chwilę będzie miał idealne warunki do zimowego rajdowania. Krzysztof Hołowczyc jest niezniszczalny.

Made in: Spodziewasz się gratulacji za Dakar, ale najpierw będą dla dziadka, za wnuczkę.
Krzysztof Hołowczyc: Prawidłowo! Dobra kolejność. To jest właśnie kolejność, którą zawsze tłumaczy mi żona: fajnie, że się ścigasz, jestem z ciebie dumna, ale miej świadomość, że prawdziwe życie jest tu, w domu. Dlatego rycerz wraca czasem poobijany, z pogniecioną tarczą, albo nogą na sznurku, ale wraca do swojego zamku. Bitwy są ważne, będzie ich jeszcze parę, ale trzeba mieć w życiu priorytety, więc cieszę się, że właśnie tak zacząłeś.

Jak w tym zamku żyje się rodzynkowi? W najbliższym twoim otoczeniu jest teraz pięć kobiet.
Babiniec kompletny. Nawet wśród trzech naszych psów, dwie to suczki. A i ten pies to raptem kilo dwieście. Takiego biedaka wybrały mi dziewczyny i jakoś we dwóch staramy się tam utrzymać.

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Był rosołek powitalny? To prawda, że musi być kiedy wracasz z Dakaru?
Oczywiście, z prawdziwej wsiowej kury. Uwielbiam typowo polskie jedzenie, tym bardziej kiedy wracam z Dakaru, gdzie żywią nas chemicznie: odżywki, które dostajesz na drogę i żele energetyczne, które przy 50 stopniach zamieniają się w papkę.

Jecie to w samochodzie?
System odżywiania w samochodzie jest bardzo dobrze przygotowany. Pilot podaje mi to wszystko w odpowiednim momencie, więc nie padniemy. Chociaż raz zakopaliśmy się wysoko w górach, przy skwarze i nagle się okazuje, że zapas wody wypiliśmy w pół godziny. Dlatego na kryzysowe momenty mamy ukryty pod samochodem – celowo ciężko dostępny – sześciolitrowy zbiornik z wodą.

Nie przepłukujesz wodą piachu w ustach?
Szkoda wody. Tam ją szanujesz. Szaleć z wodą można przed startem, albo na mecie. Przed etapem polewam sobie głowę, wlewam za kołnierz, moczę balaklawę, żeby już być mokrym. Bo za chwilę i tak będę mokry – organizm wydziela wodę, by się szybciej chłodzić, więc jak już się cały polejesz, to o tyle wody jesteś do przodu.

Pierwszego dnia po powrocie do domu chodzisz jeszcze nakręcony adrenaliną?
Tak, z tydzień jeszcze grasuję, a potem trzeba już schować się do szafy. Zaczynasz czuć moment zjazdu, wiesz że jesteś coraz słabszy.

Liczyłeś ile dni w ubiegłym roku byłeś w domu?
Mniej niż pół kalendarza, niestety.

Jak to znosi najmłodsza córka?
Kiedy jestem w domu, budzi się rano i już pyta: „tata, gdzie jedziesz?”. I kiedy mówię, że nigdzie, natychmiast dodaje ucieszona: „o!, będziesz ze mną!” Kiedyś trzymała mnie za nogawkę i mówiła: „nie idź!” To jest trudne.

Powiedziałeś, że to Twój najtrudniejszy południowoamerykański Dakar. Dlaczego?
Organizator pokazał nam, że można zrobić Dakar, gdzie płacze się z wysiłku, ze złości i zmęczenia. Wiele już w życiu widziałem, jestem odporny i wytrenowany, ale były chwile słabe: kurczę, jeszcze 200 kilometrów a ja już czuję, że moje lampki kontrolne świecą się na czerwono.

Martin Kaczmarski, twój genialny uczeń, debiutant, powiedział po rajdzie: teraz już wiem, dlaczego Dakar jest miejscem gdzie płakać mogą najstarsi mężczyźni.
Dobre! Był taki moment w połowie rajdu, kiedy Martin powiedział mi: „nie jadę, sorry, nie jadę!”. Siedliśmy wtedy we dwóch i mówię mu: „srał pies to ściganie, masz wsiąść w samochód i dojechać, jakbyś wybrał się na grzyby. Jedź tam gdzie pilot każe, przekładaj biegi i trafiaj w drogę”. Wsiadł z trudem. I zrobił wynik.

„Hołek” pije wodę, duszkiem prawie pół kieliszka. I dodaje: – Jezu, jak ja lubię wodę! Po Dakarze masz świadomosć, że woda jest najlepszym napojem na świecie.

Dojechał dziewiąty. Wyhodowałeś nastąpcę, nie boisz się, że w 2015 roku on przyjedzie przed tobą?
Ale czy to nie byłoby piękne?! Jestem dumny z niego, to ogromna satysfakcja, choć oczywiście też jestem samcem, który chce rządzić. Przed Martinem jeszcze daleka droga. Brak mu kilka sekund na kilometrze. Duuużo.

Choć laik powie: „Hołek” szósty, Martin dziewiąty.
Prawda? A to inna skala prędkości. Bo jest nasza grupa i za nami peleton. Technicznie przygotowaliśmy Martina dobrze. On jest teraz w takim miejscu jak Małysz po pierwszym Dakarze. Potem wobec tych zawodników tylko rosną oczekiwania. Wtedy trzeba przyspieszyć. I zaczynają pojawiać się problemy. Wkraczasz do innego Dakaru. Kiedy w jego Dakarze jest na wszystko czas, na ominięcie kamienia i dziury, nasza czołówka jest w locie. U nas tak nie ma: „o, kamień, skręcamy”. U nas ten kamień już jest z tyłu. Przed Martinem jest teraz praca nad jazdą w stresie. Sam to przeżyłem dwa lata temu, bo żeby wygrywać, trzeba jechać tempem WRC. Sebastian Loeb świetnie to ujął: „oni są nienormalni, 600 kilometrów takim samym tempem jak my?!”. Mnie też to się wydawało niemożliwe.
U mnie, od strony techniki jazdy, strategii, czy umiejętności jechania, jest już niewiele do zrobienia. Ale wciąż muszę pracować z Darkiem Nowickim, moim terapeutą, nad stroną mentalną, nad utrzymaniem tempa wariata od startu do mety. Jeśli każdy zakręt jedziesz tak, jakbyś chciał się zabić, wtedy jesteś w grupie, która ściga się o zwycięstwo.

Po ubiegłorocznym połamaniu się, miałeś traumę przed szczytami wydm?
Miałem, przyznaję. Czy znów nie będzie tego bum, chrakterystycznego tępego bólu jakby ci detonowali elektryczny granat w środku. Jest gdzieś pamięć organizmu, by pewnych rzeczy już nie robić. By odjąć nogę z gazu, najpierw zajrzeć przez szczyt i dopiero dalej cisnąć. I tu ucieka sekunda, tam pół i tak ten czas znika. Mogłem jeszcze przyspieszyć, ale ten złamany kręgosłup szybciej mi teraz lampkę kontrolną zapalał. Mam niedosyt prędkości.

Jak udało ci się przekonać zagraniczny team do biało – czerwonego Mini?
Dołączył czerwony egzemplarz, więc jak uczeń wyrwałem się, że chcę nim jechać. Sven, szef zespołu pytał dlaczego, więc tłumaczyłem mu, że każde Mini ma biały dach i jeśli dół będzie czerwony, to jaka będzie flaga? Polska. Cieszy mnie to, że sport ma wszystko gdzieś to całe zło, które dzieje się na świecie. Sport łączy. Czyż to nie piękne, że Polak z Ruskiem jadą w niemieckim samochodzie? W rywalizacji na śmierć i życie potrafimy być jednak razem.

Przyznaj szczerze, pilotowi Konstantinowi opowiadałeś kawały o Polaku, Rusku i Niemcu?
No proszę cię, cały czas!

Początkowo próbowaliście porozumiewać się po rosyjsku, ale nie wyszło.
Jednak musiałem mieć ułamek sekundy na przetrawianie informacji po rosyjsku. Jeżdżę od 15 lat po angielsku na pokładzie rajdówki, więc rosyjski nie zadziałał.

Miałeś 17 lat kiedy w 1979 roku zadebiutował mało znany Rajd Paryż-Dakar. Pamiętasz to jakoś szczególnie?
Nie. Ale zawsze byłem przekonany, że to rajd emerytów, którzy po wydmach jadą pięć na godzinę. Dakar przeszedł oczywiście piekielną drogę, bo to dzisiaj bardzo szybki rajd.

Ten południowoamerykański ucywilizował się. Nie śpi się już w namiocie, a w hotelu.
Mi się to bardzo podoba. Bo czy w ściganiu chodzi o to, by mieć brudną dupę i spać na ziemi, gdzie motocyklista rurę trzyma przy twojej głowie i co chwilę odpala. Albo kiedy Rosjanie prostują metlowe płyty i huk jest na 100 metrów, a ty co chwila podskakujesz? Może i niektórzy do tego tęsknią, ale ja nie.

Ile ty potrzebujesz czasu na sen?
Potrzebować to ja sobie mogę. Śpię tyle, ile czasu mam rzeczywiście. Ze snem bywa róźnie. Miałem np. ciężką noc, bo pod hotelem chłopaki z dyskoteki 60-konnym Golfem próbowali zapiszczeć oponami. I nie wkurzało mnie to, że hałasują, tylko to, że nie mogą dać rady. Już chciałem wykrzyczeć przez okno: „pociągnij durniu ze sprzęgła i będzie ci piszczało”. Męczysz się, bo chłopaki przez pół nocy nie porafią dla dziewczyn zrobić porządnego dymu spod kół. I myślisz sobie: „jutro taki długi oes, jak dam radę?”. Wsiadasz i masz świetny wynik. Więc to wszystko siedzi w głowie. Zmęczenie jest nawarstwiające się. Myślę, że dwa tygodnie jesteś w stanie wytrzymać na bardzo krótkim śnie.

Jaką muzykę zabierasz na Dakar?
Różną, mam trzy iPody i to czego słucham, jest kwestią nastroju. Teraz porzebowałem takiego odjazdu zespołu M 86. Nie wiem czy znasz? Dożo w niej przestrzeni w której mogę sobie polatać. Zawsze mam ze sobą ukochany Pink Floyd. Na tej muzyce się wychowałem. Dzięki córkom poznaję dużo dobrej muzyki. Pakują mi i podrzucają świeże rzeczy do posłuchania. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki.

Fachowe badania wydolności organizmu oszacowały twoją formę na 35 lat. Sprzedaj receptę.
Mam dobre geny i dbam o siebie. Kocham życie i szkoda mi niszczyć organizm alkoholem, czy jedzeniem rzeczy, które zupełnie nie pasują do mojego organizmu. Próbowałem różnych systemów żywienia, sposobów życia. Trzeba poznać siebie, znaleźć czas na odpoczynek, no i najważniejsze co daje energię, to mieć poukładane życie: wiedzieć, że ktoś na ciebie czeka, kocha cię i za tobą stoi. Poczucie pewności jutra daję chęć do życia. Wtedy rano wstajesz i szukasz nowych wyzwań.

Ciągle na rajdzie wkładasz do kieszeni skarpetkę córki?
Teraz już trzy. Strasznie się boję bez nich jeździć. Mam trzy kombinezony i w każdym skarpetki, więc zawsze jestem ze swoim rodzinnym szczęściem.

To prawda, że kiedyś kumpel musiał dowieźć na rajd skarpetę o której zapomniałeś?
Sceny ze skarpetkami były cyrkowe. Nawet stawałem po drodze, bo chłopaki dowozili w trakcie oesów.

Drą z ciebie łacha?
Drą, ale mam to gdzieś. Jadę sobie z nimi, to moje skarpetki i spadać na drzewo.

Rozmawiał: Rafał Radzymiński
Obraz: Joanna Barchetto