Plomby mogą wylatywać niczym samoloty, również podczas jego koncertów. Oto co uskrzydla Jacka Wójcickiego, artystę o którym sam Jan Kanty Pawluśkiewicz powiedział, że jest tak wokalnym zjawiskiem, że potrafi zaśpiewać nawet tańczący stolik.

MADE IN: Odleciał pan pierwszym samolotem z Szyman do Krakowa, więc od razu zgrabnym rymem rozpocznę, a pan odpowie śpiewająco: jak Mazury z góry?

Jacek Wójcicki: (ze śmiechem, ale nie śpiewająco) Bardzo lubię Mazury, ale raczej z dołu. Poza tym lot był późny, więc niewiele widać. 

KLIKNIJ, aby posłuchać naszego podcastu
MADE IN Warmia & Mazury Podcasts

Pytam o lot, bo pan się okazuje być wielkim fanem lotnictwa. To prawda, że rozpoznaje pan na niebie modele samolotów?

Kiedyś to było dużo prostsze, bo samoloty o wiele bardziej się od siebie różniły. Turbośmigłowe, odrzutowe, dwu-, trzy-, czterosilnikowe, a wojskowe nawet z jeszcze większą liczbą. Nawet z ziemi można było w dużym procencie określić typ samolotu. Teraz ekonomia, aerodynamika i normy sprawiły, że wszyscy tworzą podobne maszyny. No i przede wszystkim kiedyś samoloty różniły się dźwiękiem.

Więc które dźwiękowo ujmowały pana najbardziej, że od razu podpytam człowieka bardzo muzycznego?

Lubiłem samoloty, przy których niektórym wypadały plomby. Np. taki czterosilnikowy turbośmigłowiec Ił 18, jak starował, albo przelatywał nad miastami, to był charakterystyczny, dosyć przejmujący dźwięk, taki modulujący. To był czar lotnictwa! Mało kto już takie rzeczy dzisiaj pamięta, choć niektóre modele, jak stary amerykański Constellation, czasem odkurza się. Odbywają loty dla fanów. 

A propos fanów… Pan mówi o wypadaniu plomb, a ponoć kiedyś po koncercie rzuciła się panu na szyję fanka i powiedziała, że podczas pańskiego brawurowego wykonania „Brunetki, blondynki”, właśnie… wypadła jej plomba.

Tak, ten dziwny przypadek zdarzył się na koncercie w Łodzi. W ogóle chyba była fanką Kiepury, bo mówiła też, że od jego głosu pękały kieliszki i witraże. 

Wróćmy do chmur. Ta pasja ma jakieś podłoże? Ponoć pierwszy raz poleciał pan na występy jako 10-latek. 

Leciałem wtedy do Bejrutu. To były tak olbrzymie przeżycia, że do dzisiaj czuję ekscytacje tym lotem. Nawet pamiętam jajecznicę, którą podawano wtedy na pokładzie. Jak to mi wtedy smakowało… Dziwne rzeczy człowiek zapamiętuje. (śmiech) I tak zrodziła się ta fascynacja. Sporo lataliśmy po świcie z chórem chłopięcym, więc miałem okazję obserwować lotnictwo z bliska i latać maszynami, które w Polsce były rzadkością. 

Pewnie jak czeka pan na przesiadkę, to im dłużej, tym lepiej, bo tylko patrzeć przez szybę. 

Tak, czekanie to nie jest dla mnie jakaś niedogodność. Lubię klimat lotniska – oglądać płytę, odjeżdżające od rękawów samoloty, starty. Ale lubię też obserwować ludzi na lotnisku. 

Ma pan preferowane miejsca w samolocie?

Za mnie już się znajomi śmieją, że mam opracowany rozkład foteli w każdym modelu i na dalekie loty biorę pod uwagę kierunek słońca i przestrzeń w rzędach. Bo jak są układy foteli 2–4-2, to lubię siedzieć przy oknie – są dobre widoki, a w razie wyjścia przeprasza się tylko jedną osobę. Ogólnie na długich lotach są układy siedzeń 3–4-3. Więc np. przez Atlantyk okno już sobie daruję, bo widać tylko wodę. Wtedy lubię siedzieć przy wyjściu i wstawać kiedy chcę. Wbrew pozorom to ważne, gdzie się siedzi w samolocie. Nie od parady linie wprowadziły dopłaty do miejsc. Jak się leci do Stanów, warto siedzieć po prawej, bo można zobaczyć Grenlandię. A w porze jesienno-zimowej, w locie nocnym – po lewej, bo jest szansa podziwiać zorzę polarną. Mam to opanowane, więc robię za prywatne biuro podróży dla znajomych. 

Kiedyś też tak pan podchodził do latania?

Pamiętam taką już mocno historyczną wycieczkę do Stanów, Iłem 62. W ostatnich rzędach można było palić papierosy, więc tam czasem było aż siwo. Ba, można było nawet i do kabiny pilotów wejść. A na moje pierwsze wyloty ze Stanów czy Australii, znajomi odprowadzali mnie pod drzwi samolotów. Ludzie żegnali się i całowali jeszcze przy rękawie. To są rzeczy, które odeszły do historii. Ja mam nawet założony zeszyt, w którym notuję rzeczy, które były, a już nie będzie ich. Nie tylko z branży lotniczej, ze wszystkiego. O tym, co nam fajnego odpada z życia. 

Musi pan wydać pamiętnik.

Można byłoby napisać, z niesztampowymi historiami.

Więc proszę mieć na uwadze, kto był inicjatorem pomysłu.

(śmiech) Oczywiście, prowizja się należy. 

Ponoć w czasie lotów zamęcza pan towarzystwo, bo na okrągło słucha ABBY.

Nie tylko na lotach. ABBA to moja wielka pasja. Zakochałem się po przeboju „Waterloo” i tak zostało.

Już rozumiem to „waterloo” w adresie mailowym.

I to zupełnie czysty, bez dodatków liczbowych 1, 12 czy 115. 

Znam wszystkie piosenki ABBY na pamięć. Relaksuje mnie ich muzyka. Zresztą zauważyłem, że jak się na imprezie puszcza ABBĘ, to od razu robi się dobry klimat. Chyba wszystkim dobrze kojarzy się i ten okres, i ta muzyka. 

Tylko kupić panu prezent „dwa w jednym”: bilet do Szwecji.

No właśnie, bo przyznam się, że nie byłem jeszcze w muzeum ABBY w Sztokholmie.

Więc komunikujemy: jest taka luka do zagospodarowania. 

Dodajmy, że dla oszczędnego Krakusa.

Więc zobaczy pan w realu i za dnia Mazury z góry?

Na pewno ta mozaika jezior z góry robi wrażenie. Może skorzystam, bo Krakusi naprawdę rzucili się na te loty do Mazur. 

Jacek Wójcicki

Krakus od urodzenia, ściśle związany z tamtejszym środowiskiem artystycznym (m.in. Teatr Słowackiego, Piwnica pod Baranami), aktor i śpiewak obdarzony niespotykanym głosem. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności na rzecz polskiej kultury. 24 kwietnia wystąpił w olsztyńskiej filharmonii z okazji inauguracji lotów z portu Olsztyn-Mazury do Krakowa.

Rozmawiał: Rafał Radzymiński, na schodach przy ul. Dąbrowszczaków 14 w Olsztynie, w czwartek 25 kwietnia o godz. 11:20 przy temperaturze 21°C 

Obraz: Michał Bartoszewicz